Osiecka Soyki,
czyli „… tylko brać”

Tomasz Cyz

Siłą Stanisława Soyki jest wielki talent do melodii, które na długo zostają w organizmie. To jak dobry, mocny trunek, który sączy się leniwie po ciele i duszy. Charakterystyczne jest też połączenie melodii z doskonałą aranżacją. I ten głos!

Jeszcze 1 minuta czytania

Poprzedni krążek Stanisława Soyki – „Studio Wąchock” – nie zachwycił. Jakby dopiero wykluwało się brzmienie nowego combo piosenkarza i kompozytora – Stanisław Soyka Sekstet+. Płyta z (w większości autorskimi) piosenkami do słów Agnieszki Osieckiej, łapie za ucho od razu. Od pierwszej aranżacji – jeszcze nie swojej piosenki („Nie całuj mnie pierwsza” Andrzeja Zielińskiego ze Skaldów), po ostatnią (utrzymany w słodkim weselno-wiejskim klimacie tradycyjny evergreen „Upływa szybko życie”, do którego Osiecka dopisała kolejne, po pierwszej ks. Franciszka Leśniaka, strofy).

Soyka, „… tylko brać. Osiecka znana i nieznana”.
Universal Music Polska 2010.
Siłą Stanisława Soyki jest wielki talent do tworzenia melodii, które na długo zostają w organizmie. To jak dobry, mocny trunek, który sączy się leniwie po ciele i duszy. Charakterystyczne jest też połączenie jej z doskonałą aranżacją („Co by było gdyby nam zabrakło…” w stylu country, „… tylko brać” jak najlepsza piosenka poetycka, o „Upływa szybko życie” już pisałem). Każda piosenka jest małym dojrzewającym organizmem, łańcuszkiem, na który muzycy nanizują kolejne warstwy: melodia (głos), rytm (perkusja), kolory (pozostałe instrumenty), intensyfikacja, finał. I ten głos!

W „… tylko brać” znajdziemy też dalekie echa innych songów piosenkarza: „Jedni piszą wiersze piórem” przywołuje „Sonety Szekspira”, aranżacja „Nie całuj mnie pierwsza” – „Play it again” czy „Cud niepamięci”, „Tango Warszawa” – „Tango Memento Vitae” oczywiście.

Ta ostatnia piosnka pokazuje także inny wielki walor tego krążka: hity. Soyka pisze bowiem piosenki, które hitami są, a nie stają się nimi na chwilę. „Tango Warszawa” powinno być z nami zawsze podczas spacerów i powrotów do stolicy. Cudowne frazy Osieckiej („Warszawo, pozwól się kochać nie na przekór, nie na złość”; „Spotkajmy się, kiedy lampa świeci łaskawie, spotkajmy się po dwudziestej trzeciej w Warszawie na kawie, w Warszawie na kawie, w Warszawie na kawie”) łączą się tu z rytmicznymi, punktującymi melodiami Soyki, a solo na trąbce Antoniego Gralaka śni mi się cały czas po nieprzespanych nocach.

I moja ukochana piosenka z tej płyty: „A może nie warto”: „Czy warto było kochanie / z tak cudną się pieścić muzyką, / by wrócić tu, gdzie nie grają, / gdzie cicho, tak cicho. […] Czy warto było kochanie / z tak jasną zapłakać królewną, / by wrócić w te kraje, / gdzie nie ma jej na pewno… / Na pewno…”.
Głos Soyki już nie śpiewa, tylko szepce, miotełki Kuby Soyki (syna) szemrzą słodko na werblu, metaliczna gitara Janusza Yaniny Iwańskiego dogrywa swoje, wreszcie pojedyncze dopowiedzi Aleksandra Koreckiego (saksofon) czy Ziuta Gralaka rozszerzają horyzont. Pomagają widzieć.

Warto.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.