QUEER OPERA:  Donna castrata
fot. Andreas Praefcke

QUEER OPERA:
Donna castrata

Tomasz Cyz

Na płycie „Opera proibita” mezzosopran Cecilii Bartoli brzmi, jakby odtwarzał brzmienie głosów kastratowych, jakby nie kończyła mu się skala. Na „Sacrificium” nie wytrzymuje szalonych ornamentów, jest dziwnie wyblakły i sztuczny. Co się stało?

Jeszcze 1 minuta czytania

„Opera proibita” jest katalogiem (niepełnym, ale jakim!) tego, co za sprawą działań papieża Klemensa XI stało się z muzyką operową w osiemnastowiecznym Rzymie. W 1701 roku papież zakazał przedstawień operowych z powodu nasilającego się politycznego konfliktu z Hiszpanią; w styczniu i lutym 1703 roku Rzym został dotknięty trzęsieniem ziemi, w którym szczęśliwie nikt nie zginął, co uznano za cud i jako znak dziękczynienia Klemens na 5 lat zabronił wszelkich form teatralnych…

Cecilia Bartoli, „Opera proibita”. Marc Minkowski
(dyr.), Les Musiciens du Louvre, Decca 2005
Ale muzyka operowa rozwijała się i tak: kompozytorzy pisali religijne oratoria jak opery. Haendel, Alessandro Scarlatti, Antonio Caldara, nie bojąc się potępienia, korzystali z doświadczeń wyniesionych z teatru. Dlatego dziś możemy smakować choćby wspaniałe arie śpiewane przez Piacere (Rozkosz!) z oratorium „Il Trionfo del Tempo e del Disinganno” Haendla, które brzmią, jakby nie mogły dziać się w kościele, tylko w domu uciech (frenetyczna „Come nembo che fugge col vento” czy zmysłowa „Lascia la spina, cogli la rosa”). Albo ognisty śpiew Miłosierdzia z oratorium „San Filippo Neri” Scarlattiego.

Na okładce płyty „Opera proibita” Cecilia Bartoli w długiej czarnej sukni naśladuje gest Anity Ekberg z filmu „La dolce vita” Felliniego (w tle zresztą patrzymy na kaskady wody wykopiowane z filmowych fotosów). Jest w tym szaleństwo, słodycz wolności i życia, radosne nieskrępowanie. Taka też jest muzyka na tej płycie (wielka w tym zasługa mistrza ognistego baroku – Marca Minkowskiego). A mezzosopran Bartoli brzmi, jakby odtwarzał brzmienie głosów kastratowych. Jakby operował ogromną, nieludzką siłą. Jakby nie kończyła mu się skala. Właśnie.

Cecilia Bartoli, „Sacrificium”.
Giovanni Antonini (dyr.),
Il Gardino Armonico, Decca 2009
Okładkę „Sacrificium” stanowi osobliwy fotomontaż: głowa śpiewaczki dołączona jest do rzeźby męskiego ciała w charakterystycznej, klasycznej pozie. Na płycie znalazły się arie pisane dla największych osiemnastowiecznych neapolitańskich kastratów (jak Farinelli czy Caffarelli) przez Nicola Porporę, Caldarę, Francesco Araię, Carla Heinricha Grauna, Leonardo Leo i Leonardo Vinciego. Wspaniałe arie.

Ale muzyka „Sacrificium” nie jest tak okazała jak ta z „Opera proibita”. Araia, Graun i Leo nie wytrzymują porównania ze Scarlattim czy Haendlem? Antonini i jego muzycy nie są w stanie wykrzesać takiej energii jak Minkowski i jego orkiestra? Na dodatek mezzosopran Bartoli nie błyszczy, nie podbija wirtuozerią, nie wytrzymuje szalonych ornamentów. Jest dziwnie wyblakły i sztuczny – jak zdjęcie na okładce. Nudny. Pamiętamy, że głos filmowego Farinellego powstał z połączenia nagrania Ewy Małas-Godlewskiej (sopran koloraturowy) i kontratenora Dereka Lee Ragina.

Nie jesteśmy w stanie w pełni odtworzyć brzmienia tamtych czasów, zwłaszcza brzmienia kastratów? I całe szczęście.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.