Beczała, Borowicz,
„Slavic Opera Arias”

Tomasz Cyz

Piotr Beczała w każdej z tych „słowiańskich” arii czuje się jak ryba w wodzie. Jest namiętny, zakochany, pełen tęsknoty, radości, smutku. I ma doskonałego partnera, bo Polska Orkiestra Radiowa gra tę muzykę tak, jakby nigdy nie wychodziła z opery

Jeszcze 1 minuta czytania

Nie przypuszczałem, że płyta-składanka arii operowych tak bardzo mnie wciągnie, każe do siebie wracać. Jeszcze kilka lat temu tego typu nagrania odrzucały mnie swoją szczątkowością, fragmentarycznością, skokiem w jeden styl, w drugi (i trzeci), popisem i galanterią. Od jakiegoś czasu zaczęło się to zmieniać. Może przez wzgląd na większą znajomość operowego repertuaru, może przez nieprzepartą ochotę smakowania samego głosu, jego koloru i temperatury. Nie mówiąc o orkiestrze.

„Slavic Opera Arias”. Piotr Beczała (tenor),
Łukasz Borowicz (dyr.)
,
Polska Orkiestra Radiowa, Orfeo 2010.
Płycie „Slavic Opera Arias” Piotra Beczały (i Polskiej Orkiestry Radiowej pod batutą Łukasza Borowicza) charakter nadaje już sam wybór repertuaru. Arie słowiańskie, opera słowiańska – idiom określający krąg geograficzny i estetyczny, klimat językowy i brzmieniowy, kolor i styl. A więc śpiewność, melancholia (czy nostalgia), czułość, miłość, smutek, bohaterskość. Temu nagraniu sprzyja też niewątpliwie fakt, że wykonawcy czują się w tej „słowiańskiej” przestrzeni jak w domu. Jakże inaczej!

Zaczyna się od arii Vladimira z drugiego aktu opery „Kniaź Igor” Borodina. Dalej między innymi dwa razy Lenski z „Oniegina” Czajkowskiego, finałowa aria Hermana z „Damy pikowej”, Młody Cygan z „Aleko” Rachmaninowa, Książe z „Rusałki” Dvořáka, i dużo, bardzo dużo polskiej muzyki („Cisza dokoła” Stefana ze „Strasznego dworu”, „Szumią jodły…” Jontka z „Halki, „Płyną tratwy po Wiśle” Franka z „Flisa” Moniuszki, „Czy ty mnie kochasz?” Domana z „Legendy Bałtyku” Nowowiejskiego, „Gdy ślub weźmiesz…” z „Janka” Żeleńskiego).
Właśnie ilość polskiej muzyki jest warta podkreślenia, bo przecież o najwyższej (albo jednej z najwyższych) pozycji Beczały w świecie operowym już się nie dyskutuje, więc teraz tą płytą w najlepszy z możliwych sposobów promuje rodzimą, „słowiańską” twórczość.

Piotr Beczała zresztą w każdej arii czuje się jak ryba w wodzie. Jest namiętny (Książe u Dvořáka), zakochany (Lenski), pełen tęsknoty (Stefan), marzenia (Jontek), dzikiej radości (Herman). Jego głos brzmi ciepło, soczyście, intensywnie, szlachetnie, barwnie, czysto. Pięknie po prostu.

I ma doskonałego partnera, bo Polska Orkiestra Radiowa gra każdą z tych arii tak, jakby nigdy nie wychodziła z opery. Jakby jej żywiołem była scena. A na pewno tak jest w przypadku Łukasza Borowicza. To, że Piotr Beczała nagrywa płytę z tym właśnie dyrygentem, już o czymś świadczy. Reszta jest w muzyce. Choćby w arii Księcia z „Rusałki”. Po tym nagraniu ta muzyka już nigdy nie będzie taka sama. Zwłaszcza finał, uderzenia orkiestry jak trzęsienie ziemi. Jak pragnienie miłości.

I jeszcze jedno. Tym, którzy co jakiś czas zarzucają sieci swoich decyzji na likwidację Polskiej Orkiestry Radiowej, niech zwiędną uszy. A co mają zrobić nauczyciele Piotra Beczały, którzy nie poznali się na jego wielkim głosie? Tacet.

Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.