Najpierw (1 października) świetne wykonanie „Koncertu fortepianowego” Wojciecha Kilara z Polską Orkiestrą Radiową i Łukaszem Borowiczem podczas gali Nagród Koryfeusz. Następnie (2 października) „Koncert Jubileuszowy w Dniu Urodzin” z Sinfonią Varsovią i Jerzym Maksymiukiem. Aż się wierzyć nie chce, że Janusz Olejniczak skończył właśnie 60 lat.
Jubileusz
Janusza Olejniczaka
F. Chopin „Koncert fortepianowy f-moll” op. 21; M. Ravel „Koncert fortepianowy G-dur”. Janusz Olejniczak (fort.), Jerzy Maksymiuk (dyr.), Sinfonia Varsovia. Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie, 2 października 2012.
Chopina („Koncert f-moll”, zwłaszcza część drugą – Larghetto) gra bowiem z młodzieńczą nieśmiałością. Jakby znał na pamięć słowa Iwaszkiewicza, mówiące o pierwszym wejściu fortepianu: „brzmi jak otwarcie bramy do jakiegoś przybytku miłości i spokoju...”. Jest spokojnie, bardzo spokojnie, ale nie za spokojnie. Jest bowiem w grze Janusza Olejniczaka jakiś pazur, który każe nam, słuchaczom, śledzić każdą następną nutę w najwyższym napięciu; oczekiwać, mimo że wiemy, co się wydarzy. Pozornie. Doświadczenie słuchania muzyki w wykonaniu pianisty jest zawsze odkrywaniem w znanym nie-znanego.
W grze Olejniczaka jest także jakaś mgła, która rozwiewa się z każdym nowym dźwiękiem. Chopin, choćby Larghetto, każe grać molto con delicatezza, con forza i appasionato. Mieczysław Tomaszewski pisze o innym jeszcze wymiarze tej muzyki: na wpół realnym, na wpół onirycznym. To wszystko, myślę, słyszeli wszyscy ci, którzy przyszli do Teatru Wielkiego-Opery Narodowej na jubileuszowy koncert. Jedni bardziej realnie, inni bardziej onirycznie (może dlatego klaskali pomiędzy częściami).
Podczas „Koncertu G-dur” Ravela było to jeszcze mocniej słyszalne. Ravel chciał nim nawiązać do tradycji Mozarta i Saint-Saënsa; szukał bowiem ideału między równowagą i klarownością. Janusz Olejniczak (wespół z Jerzym Maksymiukiem) postanowił tę muzykę rozsadzić do środka. I bardzo dobrze. Jest w niej bowiem żywioł i impuls, dzikość serca (jazz!) i pragnienie miłości. Jest także (Adagio assai) czas na zatrzymanie, kiedy kompozytor pozwala odpocząć wszystkim prócz... pianisty. Janusz Olejniczak te kilka minut zagrał tak, że pojawienie się wreszcie instrumentów (flet!) nie było barbarzyństwem, tylko naturalną konsekwencją, wezwaniem do odpowiedzi.
Muzyka może i jest mową abstrakcji, ale w tym samym czasie może być grą szklanych paciorków, rozmową kochanków, wywoływaniem duchów. Gdy gra Janusz Olejniczak, te stany są nie tylko pożądane, ale i równoległe.