„Vocal Works”
Lutosławskiego by BBC

Tomasz Cyz

Ta płyta nie jest idealna. Chyba nie może być, skoro istnieją nagrania (wzorcowe?) z kompozytorem jako dyrygentem. Ale, na szczęście, wartość odkrywania partytur Lutosławskiego nie słabnie

Jeszcze 1 minuta czytania

Zbliżają się dwie rocznice związane z Witoldem Lutosławskim – 100. urodzin (25 stycznia 1913) oraz 20. śmierci (7 lutego 1994). Czas na nagrywanie i wydawanie jego muzyki. I czytanie o nim.

Seria BBC – wydawana we współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza w ramach programu „Polska Music” – to na razie dwie płyty. Na pierwszej znalazły się: „Koncert na orkiestrę”, „III Symfonia” oraz „Łańcuch 3”, na drugiej duża grupa utworów wokalno-instrumentalnych.

Dzieli je niemal wszystko: czas powstania (od „Lacrimosy” [1937], przez „Tryptyk śląski” [1951] i „Śpijże, śpij” [1954], „Paroles tissées” [1965] i „Les espaces du sommeil” [1975], po „Chantefleurs et Chantefables” [1990]), rodzaj brzmienia czy narracji, język muzyczny (neoklasyczna w duchu Szymanowskiego „Lacrimosa”; oniryczne, poddające się całkowicie formie wiersza Roberta Desnosa „Les espaces du sommeil”; zwierzęco-onomatopeiczne, dziecięco-surrealistyczne „Śpiewokwiaty i śpiewobajki” także do słów Desnosa). Niektóre łączy choćby to, że były pisane dla i prawykonane przez największych z największych: Petera Pearsa („Paroles tissées” do słów Chabruna), Dietricha Fischer-Dieskaua („Les espaces du sommeil”).

Witold Lutosławski „Vocal Works”. Edward Gardner (dyr.),
BBC Symphony Orchestra. 1 CD, Chandos Records 2011


Ta płyta nie jest idealna. Chyba nie może być, skoro istnieją nagrania (wzorcowe?) z kompozytorem jako dyrygentem – choćby „Paroles...” z Pearsem i London Sinfoniettą, „Les espaces...” z Fischer-Dieskauem i Filharmonikami Berlińskimi. Ale wartość odkrywania partytur Lutosławskiego nie słabnie. Choćby studencka „Lacrimosa” z nieukończonego „Requiem”, jedyna sakralna kompozycja pozostawiona przez Lutosławskiego. Sopran Lucy Crowe brzmi nieskończenie, jak płacz, który oczyszcza. BBC Symphony Orchestra poddaje się aurze tego śpiewu bezbronnie i niewinnie. A to tylko 4 minuty z ponad godzinnego materiału.

Przypomniało mi się, co Witold Lutosławski opowiadał Zofii Owińskiej (dziennikarce radiowej z Wrocławia, która znała kompozytora i jego żonę Danutę od końca lat 50., kiedy to został najpierw pacjentem jej ojca, wybitnego stomatologa, a później gościnnym mieszkańcem podczas koncertowych wizyt we Wrocławiu), a co gdańskie wydawnictwo słowo/obraz terytoria we współpracy z Towarzystwem im. Witolda Lutosławskiego przypomniało w wydanej w 2010 roku książce „Lutosławski o sobie”.
„Nie staram się nigdy, żeby muzyka ilustrowała tekst. Próbuję to robić raczej w strefach podświadomości, to znaczy czytam ten tekst wiele razy i potem powstaje muzyka, która z tym tekstem ma jakieś związki. Ale ja nie szukam tych związków, nie staram się opowiadać tą muzyką tego, co jest w tekście. [...] Ale gdybym miał wyjaśnić, na czym polega związek muzyki i tekstu, to byłbym w wielkim kłopocie, bo nie tylko nie wiem tego, ale nie staram się wiedzieć – żeby tego nie psuć”. Ba.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.