Z podróży (5): muzyka i Bazylea
wejście do Fundacji Paula Sachera

Z podróży (5): muzyka i Bazylea

Jan Topolski

Fundacja Paula Sachera mieści się w wielopoziomowej kamienicy w sercu Bazylei. Obowiązują tu specyficzne zasady: zakaz telefonów i długopisów. Bibliotekarze sprawdzają przybyszów w specjalnych lusterkach. Muzykolodzy gorliwie kopiują ołówkami niczym benedyktyni w opactwie

Jeszcze 2 minuty czytania

Przyszedł czas na pożegnanie. Wypada więc słówko o mecenasie tego pobytu - Fundacji Paula Sachera. Czyli tak naprawdę o Paulu Sacherze (1906–99). Niezwykła kombinacja. Jeden z najbogatszych ludzi w Europie, dzięki własnej fortunie i małżonki, spadkobierczyni medycznej firmy. I jednocześnie dyrygent i mecenas, fascynat muzyki dawnej i nowej, założyciel legendarnej dziś uczelni i zespołu Schola Cantorum Basiliensis, wieloletni rektor bazylejskiej akademii muzycznej, założyciel i główny dyrygent Colegium Musicum Zurich, honorowy prezydent szwajcarskiej sekcji Międzynarodowego Towarzystwa Muzyki Współczesnej, itp., itd.
Człowiek-instytucja, człowiek-legenda. Zamawiał utwory u Bartóka i Strawińskiego, pisali dlań dedykacje Boulez i Lutosławski, także z użyciem wizytówkowego motywu eS-a-c-h-e-re (d).

W 1973 roku Paul Sacher założył fundację, w celu zabezpieczenia swoich unikatowych i już wtedy bezcennych zbiorów muzycznych rękopisów. By oddać jej wartość, wystarczy powiedzieć, że jedne z pierwszych dzieł zamówionych i ofiarowanych mecenasowi stanowiły „Concerto in D” Strawińskiego i „Divertimento na smyczki” Bartóka, a za nimi szły setki innych. Do kolekcji dołączyły otrzymywane lub wykupywane szkice i rękopisy takich wielkości jak: Webern, Varèse, Ligeti, Nono, Carter, Lutosławski. Do tego wszystkie możliwe książki i materiały o tych wybranych kompozytorach, jak i innych, płyty winylowe i kompaktowe, mikrofilmy i DVD. Od wielu lat Fundacja wydaje swoje biuletyny i współpracuje z renomowanymi wydawnictwami w wydawaniu monografii, antologii i albumów (m.in. korespondencja Boulez-Cage, zebrane teksty Ligetiego, antologia o Varèsie). Oferuje także stypendia na pobyty badawcze związane z posiadanymi zbiorami, których szczęśliwym beneficjentem okazał się niżej-wyżej podpisany.

Muzeum Tinguely / arch. Museum TinguelyFundacja Paula Sachera od początku swego istnienia mieści się w wielopoziomowej kamienicy w sercu Bazylei, na placu katedralnym Münsterplatz, na urwisku nad Renem. Z zewnątrz niemal brak oznaczeń, przybysz patrzy tylko w kamerę. Dalej podwójne drzwi, szwajcarska dyskrecja. Wewnątrz witają gościa obrazy Warhola, Cocteau i Tinguely’ego. Jasne, rozświetlone sale mieszczą publicznie dostępne pokoje; najcenniejsze magazyny mieszczą się dwa piętra niżej. Obowiązują tu specyficzne zasady: zakaz telefonów i długopisów, daleko posunięta ostrożność w dotykaniu i przekładaniu szkiców, dwunastopunktowy regulamin. Bibliotekarze sprawdzają przybyszów w specjalnych lusterkach. Muzykolodzy gorliwie kopiują ołówkami niczym benedyktyni w opactwie. Półtoraroczne wyprzedzenie ze stypendiami, wielomiesięczne zapowiedzi innych pobytów, ściśle reglamentowane godziny z obowiązkową przerwą w południe. Ma to swój klimat.

Po raz pierwszy oglądam rękopisy Gérarda Griseya – jednego z kilkudziesięciu starannie wyselekcjonowanych przez Fundację kompozytorów. Szkice i partytury dzielone są wedle konkretnych dzieł; inną część zbiorów stanowią notatki do wykładów, analizy i manifesty, dzienniki i listy. W teczkach setki kartek z planami harmonii i czasu – dwóch najważniejszych i najoryginalniejszych aspektów tej muzyki. Pięć lat studiów muzykologii nie przygotowuje na trud pracy z nieuporządkowanymi rękopisami. I na wzruszenie związane z dostępem do tej skrywanej i skrytej zazwyczaj sfery procesu twórczego. Kartka po kartce można prześledzić myśl Griseya – od ogólnych idei i stawianych sobie samemu pytań, przez próby skal spektralnych, gestów artykulacyjnych, siatek proporcji i długości trwań, po imponujące precyzją wykresy dynamiki i procesów, wreszcie olbrzymie rozmiarowo i koncepcyjnie schematy generalnej formy. Dziesiątki płacht A2 z rozrysowanymi poszczególnymi aspektami: czasem, dynamiką, rejestrami, instrumentacją, harmonią i spektrami.

Miejscami czuję się jak intruz, zwłaszcza przeglądając listy i dzienniki, głównie z lat młodzieńczych i studenckich. Dominują trzy tematy: dwa pierwsze nie zaskakują (muzyka i kobiety), trzeci może trochę (Bóg). Na szczęście mam też możliwość poznania najbliższych przyjaciół zmarłego w 1998 roku kompozytora. Półtora roku temu widziałem się w Paryżu z Mireille Deguy, partnerką w ostatniej dekadzie życia kompozytora; teraz odwiedziłem w Paryżu Guya Lelonga, a w Zurychu – Gérarda Zinsstaga.
Pierwszy to pisarz i literat, inspirujący się koncepcją in situ Daniela Burena, sąsiad Griseya z dzielnicy Belleville, redaktor jego zebranych „Écrits” (musica falsa, Paris 2008). Odkrywamy wspólną pasję do pragmatycznej filozofii Goodmana, choć językowo spotkanie wypada zabawnie: jego angielski miejscami jest niemal nie do zrozumienia, mój francuski nie nadaje się do konwersacji…
Z Zinsstagiem rozmawiam na szczęście po niemiecku. To całkiem niezły kompozytor (świetny sekstet „Tempor”, opera „Gilgamesh”), animator (założyciel „Zürcher Tage für neue Musik”, o których była już tu mowa), koneser wina, gospodarz domku w górskim Schlanz, gdzie powstały ostatnie dzieła Griseya, m.in. „Quatre Chants pour franchir le seuil”…

Fundacja BeyelerAle stypendium to nie tylko Grisey, ale i Bazylea. Miasto muzeów, chwalące się nimi nie tylko w nazwach przystanków, ale i na mapach i planach, w niezliczonych broszurach i biuletynach. Ponoć przypada tu najwięcej tego typu placówek na mieszkańca na świecie. Najbardziej znane to muzeum designu Vitry po niemieckiej stronie miasta (budynek Franka Gehry’ego), Fondation Beyeler ze zbiorami klasyki XX wieku tuż koło granicy (Renzo Piano), wreszcie Tinguely Museum nad północnym brzegiem Renu (Mario Botto), Kunsthalle i Kunstmuseum nad południowym i Schaulager na przedmieściach. Jeśli weźmie się pod uwagę zmienne ekspozycje, może życia nie starczyć na wizyty w ponad 35 muzeach Bazylei. Już 22 stycznia br. jednak znakomita okazja do pierwszych odwiedzin: noc muzeów z mocą wydarzeń specjalnych i atrakcji.

Obok muzeów – muzyka. Bazylea to przecież siedziba najstarszej na świecie szkoły i zespołu zajmującego się muzyką dawną, wspominanej w tej podróży Schola Cantorum Basiliensis. To wspaniała instytucja, której ciągłość niech potwierdzi prosty fakt, że od powstania w 1933 roku do dziś uczyło w niej trzech tylko (sic!) wirtuozów wioli da gamba: August Wenzinger, Jordi Savall i Paolo Pandolfo, a na goszczącej zespół i kursy Musikakademie także wielu znanych gościnnych profesorów od muzyki nowej: m.in. Pierre Boulez, Klaus Huber czy Helmut Lachenmann. Dziś studentów kompozycji przyciągają m.in. Eric Oña czy Georg Friedrich Haas – jeden z największych współczesnych znawców i praktyków mikrotonowości. (Z tym ostatnim idziemy na miłą kawę w jednym z miłych bazylejskich lokali, z których przewodnik Phaidona szczególnie i słusznie poleca Fumare / Non fumare przy Marktplatz, a ja dodam do tego jeszcze Grand Cafe Huegenin i Les Arts na Barfusserplatz).

Właśnie na tym placu znajduje się kolejna prestiżowa sala koncertowa – Stadtcasino. Solidna i bogato zdobiona, w niemieckim stylu: prostokątna, z balkonem nad tylną częścią. W sezonie 2009/10, podobnie jak w wielu innych miastach Szwajcarii, trochę gościnnych gwiazd (m.in. Valery Giergev, Juilliard Quartet, Alfred Brendel). Byłem tam 17 grudnia ub.r. na koncercie z „VII Symfonią h-moll” (tzw. niedokończoną) Schuberta i ostatnim ukończonym Adagiem z „IX Symfonii fis-moll” Mahlera, oraz dwoma dość oryginalnie dobranymi utworami na orkiestrę ze skrzypcami: „Musik für Geige und Orchester” Rudolfa Stephana i „Fantasie für Violine und Orchester” Alexandra Wustina. Wszystko po to, by w pełni pokazać kunszt dyrygującego Basler Sinfonieorchester Andreasa Schiffa oraz solisty Gidona Kremera.
O ile to drugie nie ulega wątpliwości, także w dowcipnym bisie – wariacji na temat „XXIV Kaprysu” Paganiniego, o tyle co do pierwszego bym się spierał. Schubert zabrzmiał pięknie i mrocznie, ze stłumionymi kontrastami i miękkim akcentowaniem, ale w Mahlerze oczekiwałem więcej taneczności i groteski w środkowym temacie i rozmarzenia w tempach.

Gare du Nord / fot. Ute Schendel
[arch. Gard du Nord]

W Bazylei gościłem także na dwóch innych koncertach w miejscach może mniej nobliwych, jednak nie mniej interesujących. Theater Roxy na przedmieściach to miejsce zarówno dla kabaretów i awangardowych przedstawień teatralnych czy tanecznych, jak i offowych recitali perkusyjnych, azerskiej pantomimy albo chorwackich pieśniarzy.
Wybrałem rzecz pozornie bardziej swojską, lecz nie mniej odjechaną: szwajcarski duet Stimmhorn, który polubiłem już na MaerzMusik w Berlinie pięć lat temu; w 2007 roku grał też w Warszawie przy Planete Doc Review, a ostatnio Christian Zehnder zdecydował się na karierę solową. Ten wszechstronny śpiewak i muzyk – techniki alikwotowe, jodłowanie, gitara, akordeon – odznacza się także niezwykłym humorem. Nie tyle przerysowuje różne style wokalne i muzyczne, ale i je zaskakująco łączy i aranżuje. W Kraahtrio (4 i 6 grudnia 2009) towarzyszyli mu z wyczuciem Michael Pfeiti na kontrabasie i Thomas Weiss na perkusji. Razem koncertowo wykonali brazylijski numer na koniec, a sam Zehnder, jodłując, reklamował swoje ostatnie nagrania.

Wreszcie późne odwiedziny w być może najważniejszym bazylejskim miejscu dla współczechy: „dworcu nowej muzyki”, czyli Gare du Nord. Przestronne i odważne budynki dworca niemieckiego goszczą stałą scenę teatralną, fantastyczną knajpę oraz instytucję zajmującą się muzyką nową, z bardzo ambitnym repertuarem. W styczniu w centrum znajduje się tu Argentyna i tango oraz Yukiko Sugawara i Andromeda Express Mega Orchester. Stale wystawiane są kameralne opery, działa cykl dla dzieci, a rezydującym zespołem jest Ensemble Phoenix Basel.
Właśnie na jego jubileuszu 10-lecia się pojawiłem. Grali zamówione utwory Knuta Remonda i Alexa Beussa, którzy od ponad 25 lat uprawiają noise i free jazz w duecie 16/17. Na polu zapisanej kompozycji sprawdził się zwłaszcza pierwszy z nich, gargantuicznie i iluzjonistycznie amplifikując flet, fortepian i perkusję z zespołu. Na deser zabrzmiało epokowe „De natura sonorum” Bernarda Parmegianiego, wspominanego w tym miejscu przy okazji paryskiego akozmonium. Choć aranżacja przestrzenna była skromniejsza, to złożone, encyklopedyczne dzieło robi wciąż wrażenie po trzydziestu pięciu latach.

I to już chyba wszystko. Plecak spakowany, za chwilę odlatuje samolot do Warszawy, na wschód. Zaczyna świtać… Od kilkunastu godzin pada miękki śnieg, jest coraz ciszej i bielej. Od przyjazdu do Bazylei minęły dwie pory roku i wiele stron tych zapisków. Dziękuję Czytelnikom za uwagę i redakcji za gościnne miejsce. Szybko ten czas upłynął.

C.d. nie n.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.