MUZYKA 2.1: Artur Zagajewski
Artur Zagajewski, fot. Dominika Jakubowska

MUZYKA 2.1: Artur Zagajewski

Jan Topolski

Artur Zagajewski działa na polu instrumentalnej wynalazczości. Poszukując nowych barw akustycznych, zaczął badać używane przez hydraulików plastikowe rury

Jeszcze 2 minuty czytania

Podczas tegorocznej Warszawskiej Jesieni warto przypomnieć autora kilku spektakularnych utworów z zeszłych lat – Artura Zagajewskiego. Fan punk rocka i Nirvany, wynalazca instrumentu zrobionego z rur PCV oraz twórca performansów i oper miejskich z pewnością nas jeszcze niejednym zaskoczy.

Artur Zagajewski wniósł do światka polskiej klasycznej muzyki współczesnej powiew świeżości. Trudno orzec, czy wynika to z jego poazaakademickich zainteresowań, czy kreatywności na polu brzmienia i formy, ale jego muzyki nie sposób pomylić z niczyją inną na krajowej scenie. Oczywiście, można wskazać zagranicznych mistrzów: Horatio Radulescu czy Giacinto Scelsi w ich medytacyjnej muzyce pełnej jednak wewnętrznego ruchu i pulsacji albo György Ligeti w jego mikropolifonii, ekstremalnych rejestrach i rozszerzonych technikach wokalnych. Zagajewski wymienia jednak zgoła inne wpływy: „Cobain to genialny artysta, który porusza mnie swoją wrażliwością. Wchłaniam muzykę Nirvany, która jest połączeniem prostoty formy i rytmu, szorstkości brzmienia oraz szczerości wypowiedzi. Chciałbym w swojej twórczości, tak jak Cobain, nie zatracić tej prawdziwości, naturalności muzyki”. Z kolei magisterkę poświęcił Pink Floydom

Pamiętam, gdy lekko spóźniony dotarłem na warszawskojesienny koncert w Koneserze w zeszłym roku i zza kotary ze zdumieniem wysłuchiwałem kanonady szumów, jakie rzadko się na tym zacnym festiwalu spotyka. To był początek „Canto” na zespół kameralny (2012) – niesamowitego utworu, który pozornie znajome ramy formalne ABA’ rozpycha do granic możliwości dynamicznymi i agogicznymi kontrastami. W książce programowej można było znaleźć tylko takie enigmatyczne zabawy słowem…

cantabile…
           …can… ta…  ble…
                  …ble…    can…    ta…     can…      to…
                          …      bel       …
                                 …         canto

…a w programie telewizyjnym Zagajewski mówił, że „to nie jest opera ani utwór stricte wokalny, chociaż rzeczywiście wszyscy muzycy cały czas śpiewają. (…) Mimo że nie sugerowałem tego w komentarzu, wiele osób odczytuje istnienie głosu jako organicznej części tej kompozycji. Pewne gesty teatralne i operowe, które nie są realistyczne (…) kumulują się przede wszystkim w samym dźwięku, a ich jakość staje się czysto muzyczna”. Wnętrze Canto to krążenie między szeptem, sykiem a świstem, gdzie wokale płynnie mieszają się z instrumentami, a wszystko zwolnione jest do granic bezruchu. Dopiero pod koniec w energetycznym rytmie wracają bloki ni to akordów, ni to szumów fortissimo, kończąc utwór w najniższej oktawie fortepianu. 

Tak, to był najwyższy moment, by poważniej zainteresować się łódzkim twórcą, który w niejednym mieście narobił już sporo zamieszania – czy też zaszumienia – swoimi performansami. „Unhum na 23 muzyków i 52 przechodniów” (2010) zostało wykonane w ramach Fokus Łódź Biennale, a „Oratorium na orkiestrę i chór mieszkańców” (2011) w ramach Warszawskiej Jesieni – współautorkami obu były Zorka Wollny i Anna Szwajgier. A także dziesiątki osób wciągniętych do wspólnej przestrzennej improwizacji na podstawie graficznych i dyrygenckich wskazówek. To kolejny przykład nietypowych zainteresowań Zagajewskiego, jako że zjawisko muzyki w przestrzeni publicznej wciąż pozostaje w Polsce mało rozpoznane. Tekst miejskiego „oratorium” został napisany wspólnie przez wykonawców i koordynatorów, stąd wiele społecznie zaangażowanych treści, a premiera na ulicy Chmielnej (z muzykami na balkonach i w oknach) wywołała spore poruszenie nie tylko wśród festiwalowej publiczności.

Gdyby tego było komuś mało, trzeba wspomnieć o jeszcze jednym eksperymentalnym i konstruktorskim aspekcie działalności Zagajewskiego. Łódzki kompozytor działa otóż na rzadkim u nas polu instrumentalnej wynalazczości. Poszukując coraz to nowych barw akustycznych, przypominających te znane z pracy w studiu elektronicznym, zaczął bliżej badać plastikowe rury używane częściej przez hydraulików niż muzyków. Drgający słup powietrza można kształtować na dziesiątki sposobów przez minimalną zmianę zadęcia, co potrafią także amatorzy. Wystarczyło dodać ustnik ze szkolnego fletu prostego, wykorzystać kolankowe zagięcie i powstały PCV tubes, które twórca wykorzystał solowo np. w „Song of Nature” (2010) z towarzyszeniem głosu żeńskiego, fortepianu i komputera. Dzięki prostocie konstrukcji, taniości materiałów – ba, wręcz recyklingowemu potencjałowi i etosowi DIY! – oraz potencjałowi improwizacyjnemu, zyskał autor kolejny instrument do realizacji swoich radykalnych pomysłów brzmieniowych.

Artur Zagajewski

Urodził się w 1978 roku w Tomaszowie Mazowieckim, ale szybko związał się z Łodzią, gdzie na AM ukończył teorię muzyki, elektronikę i kompozycję, z której doktorat uzyskał w 2012 roku. Jest laureatem wielu konkursów kompozytorskich, m.in. In-OUT-SIDE, im. Tadeusza Bairda, im. Grażyny Bacewicz, a jego utwory były grane na licznych festiwalach w Polsce (Warszawska Jesień, Musica Moderna, contem.ucha) oraz zagranicą (Loop w Brukseli, multimedia w Brnie). Współpracował z artystą wideo Michałem Brzezińskim i wiolonczelistą Dominikiem Połońskim; wraz Zorką Wollny i Anną Szwajgier wykonywał w Łodzi i Warszawie performanse w przestrzeni publicznej z udziałem przechodniów. Na koncie obok licznych utworów elektroakustycznych ma także balet „Sceny chronofotograficzne” i wokalno-instrumentalne „Stabat mater”.
Więcej o kompozytorze.

Jeden z najlepszych, jak na razie, utworów Zagajewskiego – „EC 14” (2012) na cztery PCV tubes – zaczyna się niczym soundtrack do filmu o gumowych potworach: sapanie, stękanie, chrapanie i syczenie. Powoli jednak brzmienia się uspokajają i wydłużają, pojawia się śpiew gardłowy, dodając dalekowschodniej egzotyki. W kulminacji spektrum osiąga naprawdę niezwykłe bogactwo i intensywność, niczym tęcza w pełnym łuku – zresztą „EC 14” pod kątem dynamiki ma także wyraźnie łukową formę. Tylko tak odważny zespół, jak Kwartludium, mógł sobie poradzić z otwartą, graficzną partyturą. Czym jednak są cztery rury wobec dwudziestu czterech w „Natura morte” (2013)! Na potrzeby zamówienia Filharmonii Łódzkiej kompozytor-konstruktor wprowadził sześć odmian PCV tubes o różnej długości, oferujących skalę dwunastu wysokości (niemieszczących się wszakże w systemie równomiernie temperowanym) oraz dziesięciu sposobów artykulacji. Ekstremalnie wysokie brzmienia i mikropolifoniczna faktura przechodzą w subtelną grę przenikań i poświstów, aż do opadających glissand. To jednak bynajmniej nie koniec, bo czeka nas jeszcze epizod perkusyjny, angażujący cały, amatorski zresztą zespół, do stukania i walenia w rury.

Wglądu w styl muzyki Artura Zagajewskiego dostarczają dzieła kameralne, z których dwa pierwsze przeznaczone są na solowe instrumenty z live electronics. Szczególnie zostało zinterpretowane haiku „Płatki żółtej róży / Grzmi wodospad”, którego pierwszy wers dał tytuł utworowi z wiolonczelą (2010). To rodzaj kontemplacji jednego dźwięku, zaczynającej się w ciszy i skupieniu, a kulminującej w rozedrganiu i pulsacji. „See2Me” (2009) na gitarę i elektronikę zaczyna się brzmieniami surowymi  i zredukowanymi: perkusyjnym uderzaniem w stłumione struny. Potem gitara nie ma wcale lżej, raz po raz brutalnie preparowana i szarpana, podczas gdy tło budują eteryczne dzwony. Instrument znany doskonale z własnej praktyki gry w punkrockowym zespole oraz badań nad brytyjskim hard rockiem Zagajewski wykorzystał także w niemal noisowym „Fuzz G.B.” (2008). Gitarowa próbka została tu przetworzona elektroakustycznie do granic rozpoznawalności, podobnie jak fortepian w „Brillante” (2010) na taśmę. To oczywiście tylko etiudy, ale całkiem zabawne i na swój sposób bardzo czupurne.

Muszę jednak przyznać, że nie zawsze porywają mnie utwory Artura Zagajewskiego na większe składy. „Stabat mater” (2012) na cztery chóry i orkiestrę kameralną wykorzystuje topofoniczne gry między grupami instrumentów i śpiewaków oraz heterofoniczne, gęste faktury blachy podbarwione asemantycznymi samogłoskami. W obu tych aspektach, jakkolwiek sprawnie zrealizowanych, zbyt wyraźnie przebija estetyka lat 60.: muzyka płaszczyzn brzmieniowych czy sonorystycznych plam. „Liście” (2008) na zespół i taśmę rozwijają się na bazie minimalistycznej linii fortepianu, do którego komentarze dopowiadają inne instrumenty, najczęściej dęte drewniane. Monotonia przebiegu nieco nuży, nawet jeśli może wiernie oddaje wiersz, stanowiący inspirację: „Liście / Padają na kamień / Koło wody”. Intryguje mnie w Zagajewskim to połączeniu szorstkości brzmienia, agresywnej głośności, energetycznego powtórzenia – z cichymi świstami, zatrzymanym ruchem, wejściem do środka dźwięku. Takie punk rock haiku.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.