Syreny wracają jak seriale
fot. Paweł Stelmach

17 minut czytania

/ Muzyka

Syreny wracają jak seriale

Jan Topolski

Kolejny Auksodrone w Tychach, kolejny muzyczny dramat Alka Nowaka i Szczepana Twardocha. Kultura lubi powtórki, powtórki lubią syreny. Co nam dziś śpiewają?

Jeszcze 4 minuty czytania

To musiało się udać, bo takie są prawa i wymagania wobec sequeli, tak w popkulturze, jak i na festiwalach. Zamawiający utwory kurator Filip Berkowicz myśli już podobno o ponownym zaproszeniu duetu librecista–kompozytor, za dwa lata.

To nie mogło się udać, bo „Drach. Dramma per musica” zamówiony i prawykonany na Auksodrone w roku 2019 wywindował poprzeczkę bardzo wysoko. Potwierdza to nagroda środowiska muzycznego Koryfeusz, a jak ktoś koryfeuszy nie słucha, niech posłucha płyty.

Czy nad tą poprzeczką przepłynęła „Syrena. Melodramma æterna”? Utwór prawykonano w Tychach 7 listopada 2020 roku i transmitowano tydzień później na paru kanałach. Na scenie ponownie spotkali się dyrygent Marek Moś, AUKSO Orkiestra Kameralna Miasta Tychy i protagoniści „Dracha”: Joanna Freszel i Jan Jakub Monowid.

Alek Nowak przygotowywał nas na ten moment wytrwale od pół roku, z żelazną dyscypliną prowadząc blog zwany też logiem. Rzecz bez precedensu w historii polskiej kompozycji: publiczny dziennik tworzenia w czasie rzeczywistym. Kiedyś będą to analizowali i rozkładali, ja to tu tylko zostawiam. Na przykład ten melancholijny komentarz Nowaka do pandemicznego wykonania „Syreny”:

Właściwie dopiero wczoraj odbyła się właściwa premiera Syreny w radiowo-facebookowej transmisji. Koncerty online, wykonywane bez publiczności i transmitowane na żywo bądź z opóźnieniem – osobny, trudny temat. Wątek może najbardziej dojmujący to kwestia ciszy. Cisza pustej widowni jest czymś całkowicie innym niż cisza widowni obecnej, żywej i pełnej. Cisza pasywna kontra cisza aktywna. Pustka kontra… pełnia uwagi. Jeśli można uznać sztukę za pewnego rodzaju transakcję, to uwaga jest w niej główną walutą.

Cisza i pustka – to elementy, których w samej „Syrenie” jest akurat mało. Trochę wbrew staremu zwyczajowi zatykania uszu na ich śpiew. Albo flaucie na morzu. Może dlatego, że dramat Nowaka i Twardocha miał być prezentowany w trzech częściach, trzy wieczory pod rząd. Jedyny moment odpoczynku oferują zapętlone frazy orkiestry smyczkowej w interludiach. Można wtedy dać popłynąć myślom, przypomnieć sobie inne gatunki syren.

Syreny mityczne – znamy z „Odysei”, antycznych przekazów greckich i rzymskich. Kusiły swym śpiewem marynarzy i zwodziły ich do rozbicia na skałach. Symbol zguby i śmierci. W męskim wydaniu znane jako trytoni, tak samo jak jeden z najostrzejszych dysonansów. Wyklęty w muzyce dawnej, uwielbiany w muzyce nowej, także przez Alka Nowaka. Tonalność i jej obrzeża stanowią dla niego wciąż istotny punkt odniesienia w wieku XXI, mimo że u podstaw „Syreny” stoi dodekafoniczna seria w dwóch postaciach.   

Podobnie jak „Drach”, także i „Syrena” wydaje się oparta na trójkach. Trzy części, troje solistów śpiewaków (sopran, mezzosopran i kontratenor) i troje solistów instrumentalistów (saksofonista, gitarzysta i pianista). Równie istotna jest tu jednak podwójność. Postaci, dialogów, kulminacji, serii, perspektyw. Twardoch w libretcie klarownie rozgranicza kwestie Puelli i Puera – wątpiących, pytających, wspominających, zawsze w czasie przeszłym – z tymi przynależnymi Syrenie/Morzu. Ta ostatnia wypowiada się zdecydowanie, w trybie oznajmującym i czasie teraźniejszym, z nieubłaganą mocą Dracha czy bogini Ereszkigal z „ahat ilī – siostra bogów”, wcześniejszej opery Nowaka.

Aleksander Nowak, „Syrena. Melodramma æterna”, libretto: Szczepan Twardoch, Marek Moś (dyr.), festiwal Auksodrone, premiera: 6-8 listopada 2020Aleksander Nowak, „Syrena. Melodramma æterna”,
libretto: Szczepan Twardoch, Marek Moś (dyr.), festiwal Auksodrone, premiera: 6–8 listopada 2020
Syreny muzyczne – co nie zaskakuje, odezwały się po raz pierwszy w barokowych madrygałach i operach. Giovanni Ghizollo już w 1609 roku skomponował przepiękny w swoich splotach duet Canto di Sirene na dwa soprany i bas cyfrowany. W „Rinaldzie” Goerga Fredricha Haendla syrena podstępnie skłania głównego bohatera do porzucenia jego planów. W niektórych wersjach „Powrotu Ulissesa do ojczyzny” Claudio Monteverdiego w I akcie występuje cały ich chór, jednak tym razem nawołuje do spokoju. Potem syreny zaliczają mocne wejście w symbolicznej muzyce Claude’a Debussy’ego i Karola Szymanowskiego. „Sirenes”, trzeci z Nocturnes” tego pierwszego na orkiestrę i chór, zwraca uwagę muzycznie odmalowanym falowaniem i narastaniem. „Wyspa syren” z „Metop” tego drugiego też ewokuje morski pejzaż, choć w fortepianowej fakturze pełnej ornamentów. Alek Nowak pisze o oceanie surowo, raczej w kilwaterze Melville’a i Conrada niż morskich szczurów z Paryża i Warszawy:

Morze jest wielkim, niejasnym, wszechobejmującym potencjałem. Można w nim dostrzec własne odbicie, które wzywa. Jest to zew niewyraźny, kuszący do wsłuchania się. Pozornie kojący. Przerażający. Śpiew Syreny jest tym wezwaniem, a jej postać, zachęcającym do lepszego przyjrzenia się odbiciem. (...) Przyszło mi do głowy, że to, co związane z Morzem/Syreną powinno obejmować rejestry graniczne, tak mieszczące się jeszcze w skali głosu, jak i będące już poza nią. Człowiek rozpoznaje tu siebie, ale widzi też otwarcie poza siebie, na bezkresny horyzont.

Morskie motywy przewijały się już w akademickich utworach Nowaka („Wyspa wichrów i mgieł”), a potem przybrały dojrzałą postać w międzynarodowym debiucie („Fiddler’s Green and White Savannas Never More”), zabawnej i melancholijnej zarazem kantacie opartej na... szantach. W końcu sam kompozytor popłynął „jako balast” (wedle własnych słów) w cztery dalekie rejsy na północ (Spitsbergen, Islandia itp.). Kształtujące doświadczenie.

Także dźwiękowo. W swoim logu Alek opisywał, jak harmonicznie brzmi morze, i ślady tego wspomnienia można znaleźć w końcówce pierwszej części „Syreny”. Partie orkiestry smyczkowej tworzą wielowarstwowe i polirytmiczne tło (kłania się też dziadek Debussy). W innym momencie kompozytor opisywał noce na swojej koi, ściana w ścianę ze starym silnikiem, który dudnił tak ciekawie, że nie szło spać. Echa tego nasłuchiwania można znaleźć w fascynującym spektralnym prologu do części trzeciej, gdzie karkołomne wielodźwięki saksofonu barytonowego (Bartłomiej Duś) towarzyszą alikwotom strun gitary pobudzanej e-bowem, elektronicznym smyczkiem (Daniel Popiałkiewicz). To jedne z najciekawszych barw od dawna u Nowaka.

Syreny egzystencjalne – występują w noweli Franza Kafki. „Milczenie syren” to wariacja na temat znanej sceny, w której jednak Odyseusz, zanim każe się przywiązać do masztu, także i sobie zatyka woskiem uszy. Kiedy żeglarz przepływa obok, syreny tylko udają, że śpiewają, poruszając ustami i imitując silne emocje, a on sam przybiera błogi wyraz twarzy. Nie wiadomo, czy pozostał naiwny, rozpoznał ich sztuczkę, a może podtrzymał iluzję, bowiem „nic ziemskiego nie może się oprzeć uczuciu silniejszej ponad wszystko pychy, wywołanej tym, że zwyciężyło się syreny własnymi siłami”.

Kafka zainspirował z kolei innego egzystencjalistę, Tomasza Sikorskiego, do skomponowania jednego z ostatnich utworów, „Milczenia syren” na wiolonczelę solo. Tu nie ma prostej ilustracji ani imitacji, lecz surowy minimalizm wielodźwięków i schodzących melodii, zanurzonych w długim wybrzmiewaniu. Milczenie bywa groźniejszą bronią od śpiewu. Jednak śpiew to także zmaganie się z oddechem i ciałem, walka o życie. Kompozytor „Syreny” doskonale to czuje:

Najwyraźniej znajdujemy przyjemność w obserwowaniu czyichś przedłużających się zmagań z własną fizjologią w produkcji niepraktycznych dźwięków. Przy z trudem ukrywanym wysiłku malującym się na nabiegłej krwią twarzy. To właśnie, co w tym zadziwia, wydaje mi się jednym z kluczy do zrozumienia fenomenu. Musząc oddychać, jesteśmy w każdej chwili o kilkadziesiąt sekund od możliwej śmierci. Polegamy na kruchej równowadze gazowej w atmosferze planety. W głębi duszy, może sięgając do najgłębszych pokładów organicznej pamięci, wiemy dobrze, że ta równowaga to nic pewnego. W szerszej skali anomalia i chwilowy zbytek. Śpiew to ukazuje i ujarzmia.

U Nowaka, zupełnie inaczej niż u Sikorskiego, mało jest milczenia i ciszy, za to dużo śpiewu. Często w skrajnych rejestrach, często w dużym wzburzeniu. Dwa obszerne dialogi wypełniają pierwsze epizody: Puer (kontratenor, Jan Jakub Monowid) opowiada o walce z przeciwnościami, wychodząc od tonu „prostego i nieśmiałego”, z czym zderza się niska odpowiedź Syreny (mezzosopran, Ewa Biegas), prowadząc do kulminacji „z dzikością żywiołu”. Morze ryczy, wyje, huczy, syczy w staccato klasterów. Może kiedyś na bazie wyrazistych wykonawczych didaskaliów partytur Alka Nowaka jakiś nowy Constantin Floros dokona hermeneutycznej analizy jego stylu?

W drugiej części Puella (sopran, Joanna Freszel) wyśpiewuje długie oczekiwanie na powrót męża/syna/ojca z morza. Od momentu ujrzenia na horyzoncie statku dziewczyna w parę minut przechodzi między biegunami emocji. Od „radosnego entuzjazmu”, przez „spokojniej, z cieniem niepewności”, aż po „martwo” – kiedy orientuje się, że ukochany zginął – i „rosnące wzburzenie” czy „gorzko, z mocą” oraz „skargę i rezygnację”, kiedy buntuje się przeciwko losowi. Kompozytor oddaje te zmiany za pomocą mieszczańskiego pianinka i tanecznej rytmiki w początku, późniejszą nagłą zmianą metrum na 5/4 czy wprowadzeniem echa w partii gitary. Pianista (Piotr Sałajczyk) ma zresztą tu i gdzie indziej często swobodę w doborze rytmiki i kolejności dźwięków, co obok saksofonu dodaje utworowi jazzowej lekkości.

fot. Paweł Stelmach

Szczepan Twardoch jako librecista (tym razem pracujący od podstaw) destyluje 8-stronicową esencję dramatu wielu pokoleń pływających mężczyzn i oczekujących ich kobiet. Wylicza kapitanów, epoki i statki, zgodnie z podtytułem „æterna”. Brakuje mi tu jednak konkretu „Dracha”, który osadzał symbol w ciele, odwieczną historię w szczegółowych realiach. „Syrena”, jako ogólna opowieść o pragnieniu i spełnieniu, samotności i lęku, oczekiwaniu i tęsknocie, chciwości i ambicji, mocy i sławie, pod koniec staje się opowieścią o wszystkim i niczym.

Co powiedziawszy, nie sposób nie zaprzeczyć, że poprzez swoją zwięzłość i literackość libretto od razu niemal prowokuje do umuzycznienia, jak na przykład do przejścia od znaczącej nazwy „Aotearoa” do czystej gry głosek, rozgrywającej się w naturalnym rytmie oddechu i fal.

Patrzę na ciebie od tysięcy lat.

Widzę, jak opuszczasz Tajwan,

wsiadasz na proa z bocznymi pływakami,

w żagle w kształcie kleszczy kraba chwytasz wiatr

i rozpościerasz swoje panowanie

od Madagaskaru po Rapa Nui, od Hawajów po Aotearoę.
(...)
Na siedemdziesięciostopowym słupie,
o imieniu twojej żony przepływasz przejście północno-zachodnie.

W swym kraju zostajesz bohaterem, potomku Eryka.

Tężeją moje wody i więzną w nich statki, lód kruszy ich kadłuby. Po zielono-białej skorupie stąpają miękkie, szerokie stopy niedźwiedzi.
Już czują wasz obcy zapach.

Syreny teatralne – jedna z nich spokrewniona jest z Kafką i Sikorskim. To autorski spektakl-recital wiolonczelisty Michała Pepola z gościnnym udziałem Magdaleny Cieleckiej, z którym objechali Polskę, startując z warszawskiego Nowego Teatru. Ich „Milczenie syren” zderza różne teksty, od Kaiji Saariaho po Jimiego Hendrixa. Aktorka z początku obecna jest jako głos, potem cień za parawanem i dopiero w finale spektaklu ucieleśnia się na scenie. „Here I Am”. Poruszająca interpretacja „Song to the Siren” Tima Buckleya (słowa poniżej) – znanej chyba bardziej z coveru This Mortal Coil – w samej końcówce wersji Magdaleny Cieleckiej przechodzi w dialog z nagraniami śpiewów wielorybów.

Syreny – to także wyjątkowe wodne ssaki z rzędu zwanego brzegowcami i wywodzące się z tych samych przodków co lądowe słoniowate. Żyją w tropikalnych rzekach i przy wybrzeżach Ameryki Południowej, są zagrożone wyginięciem, dzielą się na dwie rodziny: manatów i diugoni. Z tej ostatniej wywodziła się największa, blisko 10-metrowa syrena morska (Hydrodamalis gigas), odkryta w 1741 roku na Morzu Beringa.

W ciągu niespełna trzech dekad cała populacja tych monogamicznych, stadnych i komunikatywnych ssaków została wybita dla mięsa i tłuszczu. Niedawno Etienne de France nakręcił mockument Tales of a Sea Cow” o rzekomym ponownym odkryciu syreny morskiej, w której kluczową rolę odgrywa analiza jej wyimaginowanego śpiewu.

Long afloat on shipless oceans
I did all my best to smile
Til your singing eyes and fingers
Drew me loving to your isle
And you sang
Sail to me, sail to me
Let me enfold you
Here I am, here I am
Waiting to hold you
Did I dream you dreamed about me ?
Were you hare when I was fox ?
Now my foolish boat is leaning
Broken lovelorn on your rocks
For you sing
„Touch me not, touch me not
Come back tomorrow
Oh my heart, oh my heart
Shies from the sorrow”.

Alek Nowak nie używa jednak mitologicznych klisz jak Tim Buckley czy wokaliz waleni jak Michał Pepol; pozostaje blisko wokalnej tradycji. Nieprzypadkowo nazywa też swoje utwory z orkiestrą AUKSO „półscenicznymi dramatami muzycznymi” (wedle partytury). Paradoksalnie rozwija się błyskotliwa operowa kariera kompozytora: od sceny do festiwalu. Jednoaktowy debiut miał miejsce w serii Terytoria Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, na scenie kameralnej, w reżyserii Mai Kleczewskiej („Sudden Rain”). Potem był już pełen wieczór, duża scena i normalna scenografia w Teatrze Wielkim w Poznaniu (Space Opera”, libretto Georgiego Gospodinowa i reżyseria Eweliny Pierowiak).

Jednak choć kolejna opera Nowaka powstała na podstawie opowiadania i z udziałem noblistki Olgi Tokarczuk, to doczekała się tylko jednej inscenizacji Pii Partum na krakowskim festiwalu Sacrum Profanum, w dość niekomfortowych warunkach centrum kongresowego ICE („ahat ilī”). Mimo wydania na DVD, pochwał krytyki i licznych nagród na jej wystawienie nie skusił się wciąż żaden polski teatr operowy, co uważam za skandal.

Produkcje festiwalu Auksodrone („Drach”, „Syrena”) obywają się „bez akcji dramatycznej, z możliwością, choć bez konieczności minimalnej scenografii”, lecz tylko z wideo. Coraz mniej opery w operze. Gdyby jakaś reżyserka lub reżyser zdecydowali się tu jednak na pełną inscenizację, to musieliby poważnie się nagłówkować, jak ten uniwersalizm przełożyć na scenę lub ekran. Kibicuję.

Syrenka warszawska? Stała się patronką jednej z ciekawszych stołecznych wystaw ostatnich lat, „Syrena herbem twym zwodnicza” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (to tam Michał Pepol pierwszy raz zagrał swój wiolonczelowy recital). Uwagę zwracały niepokojące rysunki Aleksandry Waliszewskiej, które stały się inspiracją do brawurowej kinowej reinterpretacji warszawskiej legendy. Mowa oczywiście o „Córkach dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej, w której Złota i Srebrna ruszają na łowy wśród chłopców w miejskich dyskotekach lat 80. Reżyserka połączyła lokalne retro z popkulturową modą, motywy syrenie z wampirycznymi, gatunek horroru z musicalem – za rewelacyjną ścieżkę dźwiękową odpowiadały Ballady i Romanse. Fabuła kończy się w duchu Andersena, więc jednak syrena baśniowa.

Punktem wyjścia są bohaterowie i wątki tematyczne libretta. Czytam tekst, poznaję bohaterów i zaczynam przejmować się ich losem. Niekoniecznie rozumiem, bardziej obserwuję i empatyzuję. Powiedziałbym, że błądzę po tekście myślami, aż w pewnym momencie zaczyna znaczyć i brzmieć; dźwięki zaczynają korelować z treścią. (…) Najważniejsze pytanie, które trzeba sobie tu zadać, jak mi się zdaje, to: kim jest Syrena? Otóż Syrena jest odbiciem w lustrze wody. Niewyraźnym. Jest prawdziwym, ale niejasnym „ja”, pozornie zewnętrznym. Śpiew Syreny jest wołaniem przeznaczenia. Kuszącego, przerażającego.

Bohaterka dzieła Twardocha i Nowaka jest jednak jeszcze kimś innym. Daleko jej do postaci z duńskiej baśni czy greckich mitów, zresztą znacznie częściej w libretcie pojawiają się konteksty skandynawskie. Podwójne oznaczenie Syrena/Morze wskazuje na utożsamienie tej postaci z żywiołem i przeznaczeniem, jednak w wielu momentach autorzy wskazują na jeszcze jeden sens. To odbicie pragnień i lęków ludzkich bohaterów opery, czyli siła podświadomości. Ich wieczny cień, nieodłączny towarzysz, a może wręcz wnętrze, alter ego. Stąd pod koniec trzeciej części obnaża ona deklarowane motywy Puelli i Puera, stawiając im ostrą diagnozę: „najlepiej jest wam po prostu umrzeć”.

Syrena-fatum. W kodzie zostaje fortepian, który gra kołyszący motyw na tonalnej podstawie (nawiązując do saksofonowego początku). Finał ten ociera się o banał prostoty, podobnie jak przesłanie Syreny – a to ostatnia rzecz, jakiej życzyłbym twórcom tak doświadczonym jak Alek Nowak i Szczepan Twardoch. Czy jednak do trzech razy sztuka?

Cytaty z libretta Szczepana Twardocha i bloga Aleksandra Nowaka za stroną www.aleknowak.com.pl/blog. Dziękuję Idze Czarny, Andrzejowi Kwiecińskiemu i Ewie Szczecińskiej za pomoc w pisaniu artykułu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)