„Kapitał ludzki stawia opór”: takim banerem anarchiści przywitali rozpoczynający się 20 kwietnia w Katowicach VI Europejski Kongres Gospodarczy. Zajęli pustostan w centrum miasta, skąd nad ranem wyrzuciła ich policja. W ten sam weekend w NOSPR odbywał się VI Festiwal Prawykonań, impreza poświęcona utworom polskich kompozytorów napisanym przez ostatnich siedem lat. Trudno o większy kontrast między tymi dwoma wydarzeniami, dziejącymi się przecież równolegle w tym samym mieście.
Oczywiście żaden z kompozytorów prezentujących swoje utwory na Festiwalu Prawykonań nie mógł odnieść się do tego konkretnego wydarzenia. Gorzej jednak, że niemal nikt z naszych młodych i starszych kompozytorów nie nawiązuje w żaden sposób do rzeczywistości. Jak nigdy wcześniej, wyjechałem z festiwalu z dojmującym wrażeniem całkowitej izolacji polskiej muzyki współczesnej. Istnej gry szklanych paciorków uprawianej nie wiadomo dla kogo i nie wiadomo po co. Rozumiem, że twórcy boją się popaść w gazetowy banał czy namalować jaskrawy plakat, ale przydałoby się kiedyś tę muzykę boleśnie zderzyć z tym, co dzieje się wokół nas. Nie wzywam do masowych pieśni, ale choć jednej rewolucyjnej piosenki, choćby ukrytej pod flażoletem smyczków.
Jak inaczej potraktować parę faktów? Oto jeden z kompozytorów jako tekst swojego utworu na sopran i orkiestrę wybiera poezję wczesnobarokowego librecisty Ottavio Rinucciniego i połowę czasu poświęca melizmatom na słowie „canto”. Drugi wycisza wszystkie brzmienia do granic percepcji, tak że nawet solowy kontrabasista musi posiłkować się gitarowym piecykiem, a następnie dziwi się w prywatnej rozmowie, że publiczność wykaszlała jego utwór do tego stopnia, że nie można było skupić się na formie. Nawet jeśli trzeci opowiada „historię jednego dnia życia współczesnego, anonimowego człowieka, który żyje szybko i na nic nie ma czasu”, to sny bohatera wahają się od marzenia o awansie po koszmar o braku takowego, a wszystko zostało zilustrowane w dosłowny i tonalny sposób. Wreszcie następują kolejne „prawykonania” utworów brzmiących miejscami jak nowo odnalezione dzieła Szostakowicza czy Rachmaninowa, rojące się od cytatów ze Strawińskiego i Beethovena, mnożące dźwięki ponad potrzebę; popisy warsztatu i erudycji, ale także pychy i samotności. Poematy egocentryczne.
6. Festiwal Prawykonań w Katowicach,
NOSPR, 17-19 kwietnia 2015Festiwal Prawykonań odbył się w spektakularnej siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, oddanej do użytku niewiele ponad pół roku temu. Zewnętrzne mury prostopadłościanu otwierają się na przestrzeń przez pionowe prześwity utrzymane w muzycznych rytmach. Obie sale wszakże są położone w izolowanych misach, idealnie wyciszonych i z niemal idealną akustyką (jednak trochę stłumioną na dalszych balkonach). Mimo pozornej lekkości i otwartości, mamy tu do czynienia z całkowitym zamknięciem; oczywiście wszystko to w bardzo dobrym smaku, z dominującymi falistymi motywami, szlachetną barwą wiśniowego drewna oraz przytulnym filcem, który w korytarzu otacza zmierzającego do środka słuchacza. Orkiestra i publiczność dobrowolnie, i nie bez przyjemności, wchodzą zatem do kapsuły egzystującej poza czasem i miejscem, jakże uwodzicielsko eleganckiej. Tak łatwo tu zapomnieć o świecie, o hałasie miasta, o protestach górników, o społecznym wykluczeniu, o kryzysie ekonomicznym, o wojnie za naszą granicą, itp., itd.
Szukam dziury w całym? Oczywiście, że tak. Marzy mi się jednak moment, kiedy usłyszę dobrą i współczesną – nieregresywną w muzycznym języku – polską kompozycję odnoszącą się do którychś z powyższych wydarzeń i problemów. Niekoniecznie wprost i niekoniecznie na bieżąco. Tak, jak kiedyś pisali Arnold Schönberg czy Luigi Nono albo jak to ostatnio robi Johannes Kreidler lub Stefan Prins; czy to faktycznie aż takie wygórowane oczekiwania? Najbliżej ich spełnienia był chyba Artur Zagajewski, którego wyczulone na zewnętrzną rzeczywistość ucho łowi zarówno dalekie echa muzyki popularnej, jak i bliskie rytmy miasta i techniki. Chociaż „Mechanofaktura” na zespół Kwartludium (skrzypce, klarnet, fortepian i perkusję, z dodatkiem keyboardu, głośniczków i boomboksów) nie jest może najlepszym utworem łódzkiego kompozytora z racji monotonii tempa i dynamiki, ale brzmienia znalezione w chodnikowym disco (tak!) skutecznie zakłócają wyjściową czystość przebiegu oraz wprowadzają potrzebny dystans i humor.
Skądinąd wiem, że niektórzy twórcy polskiej muzyki współczesnej mają swoje poglądy polityczne i są wyczuleni na to, co wokół. Należy do nich Sławomir Wojciechowski, który przedstawił w Katowicach utwór „...play them back...” na zespół i elektronikę, kolejny, w którym eksplorował świat przedmiotów wtopionych w świat muzyki. Tu także wszystko przenika jakaś zegarkowa motoryka, przyspieszenia i zagęszczenia, ale także namysł nad ingerencją w brzmienie i próbka zewnętrzności przemycona do wewnątrz. Prymitywne sample odbijają się w wyrafinowanych przedęciach czy klasterach i nieprzypadkowo właśnie do ich wtóru jakaś starsza pani scenicznym szeptem dopytywała: „To taka jest muzyka współczesna?!”. Prasqual, autor najlepszego utworu na tegorocznym Festiwalu Prawykonań, nawet jeśli nie otworzył się na rzeczywistość poza salą, to z pewnością wykorzystał do granic możliwości samą salę. „Muqarnyas” na akordeon, podwójną orkiestrę w sześciu grupach oraz elektronikę stanowiło prawdziwy showcase gmachu NOSPR, nawet jeśli czasem przewodnia myśl gubiła się w nadmiarze pomysłów. Zaznaczony w kompozytorskiej notce dualizm ruchu strzały i ruchu po okręgu to jedno; w słuchowym odbiorze znacznie czytelniejsze okazało się modelowanie brzmienia całości na bazie miecha i piszczałek akordeonu. Wymarzony prezent na pierwsze urodziny siedziby.
Przekomarzał się ze światem Cezary Duchnowski w swej „Symfonii zbiorów”, rozpoczynając od komórkowych dzwonków emitowanych w przestrzennej elektronice, które skonsternowały publiczność. Typowa dla wrocławianina kombinacja zaskoczenia i dowcipu ustąpiła potem, niestety, zbyt długim algorytmicznym przebiegom w orkiestrze podzielonej na trzy grupy w polirytmii. Warsztatowa wirtuozeria w wielu utworach wybijała się na plan pierwszy, choć nie zawsze usprawiedliwiała ich powstanie. Weźmy choćby oczekiwany „III Koncert trąbkowy” Hanny Kulenty, która rozwija swoją interpretację repetytywizmu i postmodernizmu w medium perfekcyjnej orkiestracji. Fortepian rozpoczyna cytatem z „Księżycowej” Beethovena, później trąbka pobrzmiewa Mahlerem, ale nawet to by nie raziło, gdyby kompozytorka zaproponowała istotnie oryginalną organizację czasu, jak to obiecuje w komentarzu. Tymczasem mamy do czynienia znów z iluzjonistycznymi trickami ruchu w bezruchu, powtórzenia w wariancie, przesunięcia fazowego i akcentowego, łukową formą itp., itd.
Kwartet Śląski i Marek Andrysek, fot. Jan Topolski
Przykładu na zachowanie równowagi między nienagannym rzemiosłem a wyrazistym przekazem dostarczył Marcin Bortnowski w „ku dźwiękom nocy”. Akordeon dialoguje tu z kwartetem smyczkowym, swoimi wznoszącymi melizmatami zderza się z ich opadającymi glissandami, melodia deformuje się w akordowe bloki, a w kulminacji przemienia się w chorał. Kompozytor przytacza w notce wiersz Rilkego, ale nawet bez niego wiadomo, że ta muzyka była o czymś i po coś. Podobnie jak w przypadku innej bardzo wyrazistej kompozycji „Sfex” na wiolonczelę i akordeon, najlepszej bodaj w dorobku Jana Duszyńskiego. Tu wszystko rozwija się powoli w pulsie oddechu, od niezwykle cichych brzmień przy podstawku oraz gry samym miechem. Dalej nieoczekiwanie zahacza archaizującymi tercjami o Arvo Pärta, oscylując między ascezą a ludycznością, choć nigdy nie wprost i do końca trzymając w napięciu. Jeszcze większe napięcie towarzyszyło najcichszemu prawykonaniu na Festiwalu Prawykonań, czyli „erschallen” Andrzeja Kwiecińskiego na kontrabas i orkiestrę. Trochę na przekór tytułowi, nic tu nie mogło wybrzmieć do końca: ani pocierany wysoko lub po pudle instrument solowy, ani flażolety innych smyczków, ani wdechy dętych, ani stłumione struny fortepianu, ani plastikowe torebki w perkusji. Najradykalniejszy jak dotąd utwór kompozytora to Beckettowski z ducha dramat oczekiwania i wyrzeczenia.
Podobnej rezygnacji lub chociaż dobitnego samookreślenia brakowało mi w wielu innych utworach tegorocznego festiwalu, choć rzecz nie w tym, by je wszystkie tu opisać (tym bardziej że nie mogłem niestety zostać na koncercie finałowym). Z recenzenckiego obowiązku wspomnę przecież jeszcze o wyrafinowanej, francuskiej orkiestracji z oryginalnymi ansamblami i solami w „Kompozycji z ruchomym tłem” Zofii Dowgiałło. Oraz o Kurtágowskim cyzelowaniu w „Monadologii” Rafała Augustyna, czyli jego „III Kwartecie smyczkowym”, który mienił się niebanalnymi harmoniami w ośmiu fragmentach dedykowanych m.in. wspomnianemu patronowi. A także o inteligentnym autoremiksie Zbigniewa Bargielskiego, który w „Hierofanii 2” dopisał partie kontrabasów oraz dętych do pięciu perkusji z pierwszej części, osiągając w rezultacie bardzo urokliwe konstelacje barw. Czy o porządnych chóralnych tradycjach słyszalnych w „White over Red” Sławomira Kupczaka, który rozwijał symetryczne układy dźwiękowe pomiędzy heterofonią a mikropolifonią. Rzecz w tym, by spróbować chociaż postawić jakąś diagnozę kondycji muzyki polskiej – tym bardziej że dyrektorka Festiwalu Prawykonań i NOSPR, Joanna Wnuk-Nazarowa, podkreśla demokratyczny charakter imprezy, nieograniczenie do jednej stylistyki czy niewykluczenie utworów zgłoszonych bez zamówień czy zaproszeń.
Kompozytorka Zofia Dowgiałło i dyrygent José Maria Florêncio, fot. Jan Topolski
Skoro tak, to coraz dobitniej zaznacza się w muzyce polskiej wspomniane już zamknięcie. Nie tylko na społeczno-ekonomiczną rzeczywistość „pozamuzyczną”, ale także na materiałowy i konceptualny rozwój muzyki nowej. Z granych w Katowicach, tylko bodaj Duszyński, Kwieciński i Wojciechowski wchodzą w jakikolwiek dialog z tym, co dzieje się na świecie – inni przetwarzają, kompilują, upraszczają, omijają, unikają. A w tych desperackich nieraz manewrach popadają oczywiście w neoromantyzm (Joanna Szymala i Justyna Kowalska-Lasoń) albo w neorepetytywizm (Hanna Kulenty i Sławomir Kupczak), albo w neofilmowość (Roman Czura i Zbigniew Słowik). Zaskakująco spory udział tej ostatniej stylistyki, kontrastowego montażu ilustracyjnych efektów w dur-moll, wywoływał na sali komentarze w stylu „oto muzyka do polskiego Hobbita!”, a u mnie dojmujące wrażenie pomylenia imprezy z krakowskim Festiwalem Muzyki Filmowej. Co najbardziej smuci, to przedziwne samozadowolenie kompozytorek i kompozytorów, którzy postanowili przymknąć lub zamknąć uszy na muzykę i oczy na świat wokół nich. Tymczasem w noc po Festiwalu Prawykonań anarchiści zajęli pustostan, a z budynku (jak donosiła „Gazeta Wyborcza” z 20 kwietnia) „dobiegała muzyka, do której ktoś rapował” . Tylko – jaka muzyka?