Grający z roślinami
rys. Russ Seidel, CC BY-NC-ND 2.0

14 minut czytania

/ Muzyka

Grający z roślinami

Jan Topolski

Być może mikrodrgania protein i komórek roślin mogą przekładać się na niemal postrzegalne dla człowieka dźwięki. Czy i co rośliny chcą zakomunikować? Czy i jak inne organizmy mogą usłyszeć te drgania? Współczesna biologia uchyla się, niestety, od odpowiedzi

Jeszcze 4 minuty czytania

Wystarczy podłączyć elektrody do liści, a kabelek do przetwornika. Potem ściągnąć aplikację, założyć słuchawki i już można słuchać swojego pieniążka albo języka teściowej. „Piękne, harmonijne i słuchalne dźwięki” pozwolą nawiązać głębszą więź z doniczkowymi kwiatami (i naturą w ogóle). A przy okazji można się nawet dowiedzieć, kiedy podlać pupila. W jednej z licznych aplikacji – weźmy tu Plantwave Joe Patitucciego – mierzone są bowiem przepływy wody w tkankach rośliny, a te przesuszone ledwo co brzdąkają. Takich urządzeń namnożyło się w ostatnich latach jak grzybów po deszczu. Tylko czy ma to cokolwiek wspólnego z „dźwiękiem roślin”? 


Jak od lat dowodzą naukowcy, organizmy roślinne faktycznie wydają odgłosy, choć zazwyczaj w rejestrach słabo lub w ogóle niesłyszalnych dla ludzkiego ucha (niskie brzmienia między 10 a 240 Hz oraz ultradźwięki od 20 do 300 kHz). Zazwyczaj ich źródłem jest przepływ wody z korzeni do liści przez tkanki ksylemowe. To objaw kawitacji, czyli zmian ciśnienia i zmian formy skupienia, której ubocznym produktem są pęcherzyki powietrza. Monica Cogliano zaproponowała hipotezę, jakoby mikrodrgania protein i komórek mogły przekładać się na niemal postrzegalne dla człowieka dźwięki. Pozostają tu jednak zasadnicze pytania. Czy i co rośliny chcą zakomunikować? Czy i jak inne organizmy mogą usłyszeć te drgania? Współczesna biologia uchyla się, niestety, od odpowiedzi.

Do zupełnie innego porządku należą odgłosy słyszalne gołym uchem, jak te wywoływane przez wiatr, czyli przysłowiowe „szumiące drzewa”. Jednak szum szumowi nierówny, co może stwierdzić każdy z nas, porównując brzmienie topoli osiki (liście na długich, elastycznych ogonkach) z tym wydawanym przez dąb szypułkowy (liście tuż przy pędach, grube gałęzie). Peter Ablinger skomponował kiedyś całą „Landschaftsoper Ulrichsberg”, której część stanowi arboretum. Składają się nań przestrzenne nasadzenia kilkunastu gatunków dobranych pod kątem akustycznym. Choć już teraz można spacerować po tym wiejskim terenie w Austrii, to pewnie dopiero za kilkadziesiąt lat w pełni docenimy grę ciszy i szumu, alei, grup i soliterów. Innym mechanicznym odgłosem drzew wywołanym przez wiatr jest skrzypienie pni przy zmianach ich statyki, naprężaniu i wyginaniu, co w ciemnym lesie potrafi wywrzeć niesamowite wrażenie.

Co i jak brzmi, czyli o sonifikacji

Większość wcześniej opisanych urządzeń i aplikacji opiera się w istocie na mechanizmie tzw. sonifikacji (udźwiękowienia) i wirtualnych instrumentów. Wyjściowe dane – przepływ wody, impulsy elektryczne, zaburzenia pola magnetycznego – są zbierane przez sensory w postaci szeregu cyfr, kodujących różne przebiegi falowe. Następnie są one tłumaczone i przybliżane do wybranego systemu odniesienia, na przykład skali dźwiękowej, oczywiście zazwyczaj tej temperowanej, znanej z fortepianowej klawiatury. Dlaczego jednak nie do katalogu szmerowych czy szumowych barw, jakiegoś nowego solfeżu obiektów dźwiękowych? To wszystko dość arbitralne procedury, ale dalej jest jeszcze bardziej ludzko niż roślinnie. Otóż te szeregi dźwięków są następnie odtwarzane przez wirtualne instrumenty MIDI, których dobór jest oczywiście pochodną gustów autorów i oczekiwań publiczności. Stąd tak popularne są brzmienia harfo-, gitaro- czy fletopodobne, a efektem – ambientowe plumkanie w tle.

Z tej logiki wyłamuje się niewielu twórców, którzy chcą prezentować zielone dane in crudo albo interaktywnie współpracować z roślinami. Wśród nich na polskiej scenie wyróżnia się Jacek Mazurkiewicz, który od paru lat rozwija projekt BioFoNIA (m.in. dzięki stypendium m.st. Warszawy). Parę lat temu Karol Jałochowski w „Polityce” adekwatnie określił go mianem „muzyka, który gra na kontrabasie i muchołówce”. Do transkrypcji elektrycznych sygnałów z roślin jazzman używa przetworników rozwiniętych przez naukowców z UMCS w Lublinie i samodzielnie skonstruowanego syntezatora modularnego. Dlatego słychać tu więcej analogowych impulsów i pisków otulonych ciepłym szumem, inaczej niż w cyfrowych instrumentach MIDI. Organiczna muzyka Mazurkiewicza ma dwa źródła, jedno z nich stanowiło zresztą wspomniane gotowe urządzenie z sensorami, przetwornikiem i słuchawkami. Okazało się, że generowało ono wciąż podobny, chaotyczny rezultat dźwiękowy, na co profesor Kazimierz Trębacz, kierownik Katedry Fizjobiologii Roślin i Biofizyki, zareagował ponoć oburzeniem, twierdząc, że rośliny nie są przecież chaotyczne.

Premiera BioFoNII w CSK w Lublinie - Jacek Mazurkiewicz i prof. Daniel DennettMuchołówka z podłączoną blokadą pułapki
Po lewej: premiera BioFoNII w CSK w Lublinie – Jacek Mazurkiewicz i prof. Daniel Dennett, po prawej: muchołówka z podłączoną blokadą pułapki. Zdjęcia: Karol Jałochowski

Jak opowiada mi muzyk, do grania z roślinami skłoniło go także zainteresowanie muzycznym zastosowaniem losowych sygnałów, jak na przykład sygnałów kosmicznego promieniowania, zbieranych licznikami Geigera. W takim kontekście Mazurkiewicz prezentował BioFoNIĘ w Centrum Spotkań Kultur w Lublinie, przy okazji rozmów z naukowcami (w tym filozofem umysłu Danielem Dennettem). Razem z Trębaczem sprawdzali wcześniej elektryczną aktywność roślin w klatce Faradaya, żeby wyeliminować szum elektromagnetycznego tła. Okazało się, że cykl większości z nich ma zbyt długie okresy, by ich dźwiękowa transkrypcja załapała się w okno ludzkiej percepcji. Stąd wybór konkretnych gatunków, jak rodzime wątrobowce (kilkuminutowe wzorce, w sam raz do akompaniamentu) czy tropikalne muchołówki (z ich ruchliwymi pułapkami na owady). Mazurkiewicz podkreśla, że proces eksperymentowania trwał długo i jeszcze wiele pracy przed nim. Jednak dysponuje już sześcioma „operacyjnymi wzmacniaczami różnicowymi”, zaprojektowanymi przez prof. Mieczysława Jałochowskiego i wykonanymi przez dr. Witolda Maruchę z UMCS, które pozwalają na przetworzenie sygnałów z kilku roślin jednocześnie. Do rozwiązania pozostają natomiast kwestie filtrowania zakłóceń tła oraz samego pobudzania roślin. Zatrzaskujące się pułapki muchołówek można drażnić mechanicznie, jednak roślina dba o wydatki energetyczne i nie zawsze daje się nabrać, a poza tym jej czułe włoski ulegają zużyciu; czasem lepiej pobudzać je delikatnymi impulsami prądu.

Dobry i zły dotyk, czyli o amplifikacji

Oprócz sygnałów elektrycznych w grze w zielone można także wykorzystać pole magnetyczne generowane przez człowieka. Okablowana sensorami roślina będzie reagowała na dotyk zmianą wzorca, wcale niekoniecznie zwijaniem liści czy opuszczaniem gałązek (z czego słynie mimoza). Ten mechanizm stał się podstawą jednej z części wieloetapowej instalacji „Przewodzenie” (2017) Beniamina Głuszka i Alicji Patanowskiej. Artyści zaprosili publiczność na spacer po podziemiach Audytorium Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie odbywał się wówczas Przegląd Sztuki SURVIVAL. W jednym z pomieszczeń zwiedzający mogli dotykać „zelektryfikowanych” liści draceny, wywołując zmiany w generowanym przez głośniki dźwięku. Okazało się jednak, że praktyka nie była zbyt przyjazna dla samej rośliny, która po trzech dniach tłumnie odwiedzanej imprezy podupadła na zdrowiu.


Wiele badaczek, między innymi Justyna Stasiowska, zwracało potem uwagę na etyczny i środowiskowy aspekt wykorzystywania roślin, także podczas takich spektakularnych wydarzeń jak pandemiczny koncert w El Liceu – Eugenio Ampudia posadził na fotelach widowni barcelońskiej opery blisko 2300 roślin, dla których zagrał kwartet smyczkowy. Wracając jednak do instalacji Głuszka i Patanowskiej – w swoim czasie miała ona wymowę także polityczną, jako reakcja na kolejne wycinki w Puszczy Białowieskiej. W pierwszym pomieszczeniu można było grać na pniach drzew, zawieszonych na linkach i amplifikowanych mikrofonami. Idealne rezonatory – znany od stuleci surowiec instrumentów muzycznych – objawił tutaj jednak jeszcze inny wymiar. Jak można było przeczytać w kuratorskim opisie: „[...] «Przewodzenie» zaprasza do zagłębienia się we wzmocnione dźwięki i wizualne powidoki natury, co wynika nie tylko z postulatu Deleuze’a i Guattariego, by ostatecznym celem muzyki była raczej «maszyna dźwiękowa» (a nie maszyna do odtwarzania dźwięków), ale także z chęci zabrania głosu w publicznej debacie na temat Puszczy Białowieskiej. Jest wyrazem «potrzeby uchwycenia nowych tonów w pozornie znanych, sztampowych już melodiach, typu dychotomie natura –wychowanie, porządek – chaos, umysł – emocje» [...]”.

Co do samych amplifikacji, to na tym polu wciąż ikoniczne pozostają „Branches” Johna Cage’a, który polecił wykonawcom grać przypadkowe rytmy m.in. na kolcach kaktusów (dekadę temu pojawiły się także w Warszawie, na Instalacjach w Teatrze Nowym). Mniej znane pozostają ekstremalne nagrania terenowe Davida Dunna, który zbadał, co faktycznie w pniu piszczy. A raczej: „chrzęści”. W „The Sound of Light in Trees” wziął pod lupę mikrofonów konkretną sosnę orzechową w Stanach Zjednoczonych. W warstwie łyka i kambium odkrył „niemal nieznany akustyczny świat i nadzwyczajną sieć żywych dźwiękorobów” – głównie chrząszczy sosnowych (ale także kornikowatych i kózkowatych). Wszystkie one, żerując w drzewie, wydają całą gamę przeróżnych trzasków i szelestów, które Dunn zestawił już w swojej muzycznej dramaturgii na tej niezwykłej płycie.

Międzygatunkowe porozumienie, czyli o kruchoroślinności

Tropem roślinnych inspiracji podąża także od paru lat młoda wrocławska kompozytorka Agata Zemla (znana także jako Holy Zebra). W jej rodzinnym domu na samym pierwszym piętrze znajduje się podobno 127 gatunków kwiatów doniczkowych. Także w swoim mieszkaniu i pracowni żyje otoczona zielenią: po sznurkach pod sufitem pnie się epipremnum, z zawieszonych w makramach doniczek zwisa hoja, a dzienne światło filtrują asparagus i monstera. Jak mówi w rozmowie ze mną i Joanną Kwapień, potrzebuje ich tak samo jak one jej. Zemlę uspokaja kruchoroślinność jej podopiecznych i żywi wobec nich sporo uczuć. Kompozytorka studiowała nawet biologię, jednak w końcu w jej życiu wygrał żywioł muzyki. Próbowała też połączyć obie fascynacje, improwizując na fortepianie w towarzystwie roślin na przenośnym wózku. Efektem „Book of Plants” (2020), na którą składają się domowe klasyki: szeflera drzewkowata, chamedora wytworna, stefanotis bukietowy, gardenia jaśminowata, bluszcz oraz bonsai. Język tych fortepianowych miniatur sytuuje się na pograniczu tonalności i impresjonizmu, a technika nie jest wymagająca, bo Zemli zależało na ich edukacyjnym wymiarze.

Potem przyszedł czas na eksperymenty z biosensorami, a główną partnerką w duecie została szeflera. Zemla śmieje się, że chyba nie ma w sobie zbyt dużo prądu, bo mimo „odrucikowania” całej rośliny przewodzenie było słabe. Tymczasem gdy Jacek Sotomski dotykał szeflery, od razu wszystkie impulsy wychodziły poza skalę. Stąd udział kolegi po fachu i jego Ensemble Kompopolex w kolejnym utworze kompozytorki, „Simona” (2021). Perkusistka Aleksandra Gołaj gra tu na patykach i szyszkach, a Sotomski obejmuje mały, osieciowany sensorami świerk. Pierwotnie kompozytorka myślała o sośnie, ale ta okazała się… zbyt kłująca. Tytuł nawiązuje oczywiście do Simony Kossak, choć inspiracja pojawiła się jeszcze przed filmowym dokumentem Natalii Korynckiej-Gruz. Zemla wysłuchała licznych audycji przyrodniczki, żeby wybrać fragmenty do odtworzenia w utworze. Niektóre skądinąd całkiem zabawne, jak ten o najmniej lubianym przez Kossakównę miesiącu w Puszczy Białowieskiej, czyli listopadzie: „jest brudno, mokro, ciemno, zimno”. Piętnastominutowa „Simona” ma wybitnie performatywny charakter, przez co pozostawia w wersji audialnej pewien niedosyt. Uwagę zwracają jednak ciekawe partie akordeonu, komputera i perkusji oraz bardzo tu naturalnie wplecione leśne nagrania terenowe.

Jeszcze inną odsłoną przyrodniczo-muzycznych poszukiwań Agaty Zemli okazał się niedawny „Time_space” (2022), zaprezentowany w galerii BWA Żyjnia w ramach cyklu Canti Spazzializzati. Tym razem kompozytorka sama wystąpiła jako performerka, chodząc pomiędzy słuchającymi osobami i sterując przestrzennym dźwiękiem za pomocą kontrolerów ruchów. Sporo tu drone’ów, szumów i przesterów, ale można usłyszeć też choćby rechot żab. Utwór jest bowiem powrotem autorki na Wrocławskie Pola Irygacyjne, przedmiot długofalowego i interdyscyplinarnego projektu w Żyjni. Składała się nań nie tylko wystawa w galerii („Pole regeneracji”), ale również spacery przyrodnicze i dźwiękowe oraz nagrania terenowe. Same pola to olbrzymi, blisko 900-hektarowy teren, wykorzystywany dawniej jako naturalna oczyszczalnia ścieków, filtrowanych w sieci kanałów.

Agata Zemla fot. Tomasz ChmielowskiAgata Zemla fot. Tomasz Chmielowski

Obecnie teren powoli się rewitalizuje, jednak paradoksalnie także zamiera, większość wody była tu kierowana sztucznie. Jak poetycko pisze sama kompozytorka: „Wrocławskie Pola Irygacyjne pierwszy raz poznawałam jako biolożka. W 2014 roku prowadząc tam badania, obserwowałam, jak szybko system drenów i sieć cieków odprowadzają wodę z opadów atmosferycznych w głąb ziemi. (…) Wszystko powyżej zgromadzonej w ziemi wody schło. A jak na Polach płynie czas? Czy szybko upływa siecią cieków, czy spływa systemem drenów w dół? Jak ma się do ich przestrzeni? Czy wnika w nią, coraz głębiej, nieuchronnie obniżając swój poziom? Czy na Polach czas również schnie? Po latach znów sięgam do stosów notatek zapisanych podczas badań i na Pola powracam jako kompozytorka. Jak uchwycić ich czas ruchem ręki, jak spowodować, aby zwolnił? Jak tą samą ręką zamknąć ogromną przestrzeń Pól w niewielkiej galerii? Morfologia gestów wykonywanych podczas spaceru, dotykania łąki może okazać się podobna do tej, którą wykorzystuję podczas tworzenia muzyki z użyciem kontrolerów ruchu. Sam czas może za to się zachwiać (…)”.

W czasach pandemii w wielu krajach Europy zanotowano rekordową sprzedaż roślin domowych, wiele osób zaczęło też prowadzić prywatne ogródki użytkowe. Być może jednym z czynników było tu (słuszne) przekonanie o oczyszczającym działaniu zieleni, a być może (zrozumiała) chęć oswojenia przestrzeni izolacji. No i jeszcze terapeutyczne działanie „kruchoroślinności”, jak ją nazywa Agata Zemla. Nic dziwnego, że także na gruncie dźwiękowym i muzycznym szukamy lepszego porozumienia ze światem roślin, choć nie jestem przekonany do wszystkich tych magicznych pudełek z sensorami i słuchawkami. Lepiej wsłuchać się w eksperymenty artystów takich jak Dunn, Mazurkiewicz czy Zemla albo po prostu wyjść na irygacyjne pola lub do lasu – i posłuchać.