Rok szczura
fot. Karolina Fedyk

35 minut czytania

/ Ziemia

Rok szczura

Karolina Fedyk

Mają delikatne, ruchliwe noski. Ciemne futerko połyskuje jak aksamit. Przyglądam się włosom czuciowym okalającym pyszczek: czy są skierowane do przodu, rozpostarte jak aureola, czy ściągnięte w wiązanki? – opowieść o szczurzycach adoptowanych z laboratorium

Jeszcze 9 minut czytania

Październik 2020. Dni są krótkie i zalane deszczem, zaczyna się wznosić druga fala pandemii. Codziennie dostaję SMS-y: „Czy idziesz dziś na protest?”. Obserwuję świat za pośrednictwem ekranu laptopa w ciemnej kawalerce na parterze. Nie wiem, co jest gorsze – strach czy samotność. Wiosną, w lockdownie zażartowałam, że spełnię swoje marzenie i zaadoptuję jakieś zwierzę. I wreszcie to robię. Pewnego dnia wchodzę na Facebooka, znajduję grupę „Szczurze adopcje”. Na samej górze wisi post o szukających domu szczurach laboratoryjnych. Bez namysłu piszę wiadomość: chciałabym adoptować dwie samiczki. Nigdy wcześniej nie opiekowałam się szczurami. Widziałam je tylko na studiach, w laboratorium.

Szczur wędrowny (Rattus norvegicus) był pierwszym zwierzęciem, które na stałe zamieszkało w nowoczesnych laboratoriach. „Gdyby dano mi możliwość stworzenia zwierzęcia najbardziej użytecznego dla wszelkich typów badań nad problemami związanymi pośrednio bądź bezpośrednio z dobrostanem człowieka, nie byłbym w stanie stworzyć niczego lepszego od szczura wędrownego” – pisał w 1968 roku psychobiolog Curt Richter, badacz rytmu okołodobowego. Z perspektywy nauki trudno odmówić mu słuszności. Szczury są względnie proste w utrzymaniu, szybko dorastają i można łatwo je rozmnażać, manipulując przy tym występowaniem pożądanych cech. Chętnie się uczą i mają bogate życie społeczne. Są większe niż myszy, przez co nadają się do badań z wykorzystaniem technik chirurgicznych i obrazowania. Średnio co godzinę ukazuje się nowy artykuł dokumentujący badanie przeprowadzone na szczurach.

Europejscy naukowcy, pionierzy badań nad szczurami, odkupywali albinosy i szczury o ciekawym umaszczeniu od miejskich szczurołapów bądź cyrków i próbowali rozmnażać je na własną rękę. W 1890 roku szczury z Uniwersytetu w Genewie wyruszyły w podróż do Ameryki, gdzie przyjął je neuropatolog Adolf Meyer i gdzie stały się inspiracją dla powstania szczurzych kolonii badawczych istniejących do dziś. Współczesne szczury laboratoryjne – odległe od genewskich przodków o 400 pokoleń – znacznie się różnią jednak od dzikich kuzynów i pierwszych mieszkańców laboratoriów. Wyhodowano wyspecjalizowane linie dostosowane do konkretnych badań, wśród nich: szczury z tendencją do tycia, szczury bez sierści, szczury, które szybko się starzeją.

Łagodne, ciekawskie, łatwo się uczą

Następny tydzień upływa mi na zakupach i intensywnej nauce. Czytam o szczurzym zachowaniu. Szczury potrzebują dużej i wysokiej klatki, pełnowartościowej karmy, zabawek. Oglądam filmiki z wesołymi, oswojonymi szczurami na YouTubie i wyobrażam sobie, że wkrótce tak będą wyglądały moje popołudnia.

Wspólnie z E. wynajmujemy samochód i jedziemy po szczury do warszawskiego laboratorium. Nad nami ołowiane niebo. W laboratorium huk, wizg wierteł, w powietrzu unosi się pył. Otwiera nam doktorantka, prowadzi do piwnicy. Przynosi klatkę ze szczurami; klatka jest rozmiarów szuflady. Pyta, które bym chciała. Mówię: „Te, które pierwsze do mnie wyjdą”. Jedna samiczka, z długą czarną pręgą na plecach, próbuje wyskoczyć na podłogę. Ma charakter – śmieje się doktorantka. Kolejna szczurzyca, z delikatnym muśnięciem czerni wzdłuż kręgosłupa, podchodzi do brzegu otwartej klatki, ostrożnie wącha mój rękaw. Nazywam je Topik i Topcia, jak postaci z Doliny Muminków. W oryginale ta nieśmiała, ciekawska para nosiła przezwiska Tove Jansson i jej ówczesnej partnerki, Viviki Bandler, a skradziony przez Topik i Topcię królewski rubin w kształcie serca nawiązywał do ukrywanej miłości artystek.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

W książkach Jansson Topik i Topcia mówią językiem zrozumiałym tylko dla nich dwóch. Podobnie jest ze szczurami: czasem wydają piski słyszalne dla człowieka (służą one zwykle odstraszeniu intruzów), jednak przeważnie rozmawiają w paśmie częstotliwości powyżej 20 kHz, zbyt wysokim dla ludzkiego ucha. Komunikacja ultradźwiękowa jest niesłyszalna też dla drapieżników, dzięki czemu szczury mogą bezpiecznie się porozumiewać, a są z natury gadatliwe, potrafią się też śmiać. Każdy szczur ma niepowtarzalną barwę i ton głosu. O czym rozmawiają Topik i Topcia, gdy opuszczają laboratorium? Bardzo chciałabym wiedzieć.

Wracamy w strugach deszczu. Mijają nas kolumny wozów policyjnych jadących do Warszawy. Niebieskie światło pulsuje i zalewa autostradę. Szczury śpią w transporterze na kolanach E. Zaskakuje mnie, jak szybko oddychają; to dla nich normalne, ale muszę przywyknąć do rytmicznego falowania ich boków. Powstrzymujemy się przed sprawdzaniem co chwila, czy wszystko z nimi w porządku.

Topik i Topcia to kapturowe szczury Lister. Komórki pigmentacyjne w ich skórze tworzą charakterystyczny czarny kaptur pokrywający głowę oraz linie czerni biegnące wzdłuż kręgosłupa. Gdy szczur podniesie głowę, widać białe pasmo sierści: na podbródku kaptur jest niedopięty. Ta linia została wyodrębniona około 1920 roku w Instytucie Medycyny Prewencyjnej im. Josepha Listera w Wielkiej Brytanii. Strony, gdzie można kupić zwierzęta laboratoryjne, opisują szczury Lister tak: łagodne, ciekawskie, łatwo się uczą. Znajdują zastosowanie w eksperymentach behawioralnych. Splot genów sprawił, że są podatne na epilepsję audiogenną. Można je wykorzystywać też jako szczurzy model ADHD.

W internecie znajduję katalogi hodowli zwierząt laboratoryjnych. Obecnie pojedynczy szczur Lister kosztuje od 22 do 221 euro, w zależności od wagi i wieku zwierzęcia. Najdroższe są ciężarne samice, zapłodnione dokładnie 15 dni przed dostawą. Za 67 euro można kupić „sprawdzonego rozpłodnika”. Nie wszystkie hodowle informują o swoich cenach. Na niektórych stronach można znaleźć tylko formularz: „zapytaj o produkt”.

W domu wkładamy transporter do docelowej klatki i obserwujemy, co szczurzyce zrobią. Początkowo nie chcą z niego wychodzić. To miejsce to dla nich mnóstwo nowych zapachów, nowych dźwięków, źródło ogromnego stresu. Światło nie pali się w dwunastogodzinnych przedziałach, jak w laboratorium. Dopiero w nocy Topik i Topcia zaczynają odważniej eksplorować klatkę i meblować ją po swojemu. Zrzucają na dno tunel w wydrążonym konarze i wywlekają ścinki tkanin. Znoszą do domku smaczki i karmę. Na najwyższe piętro klatki, do podczepionych pod sufitem hamaków, wejdą dopiero po kilku dniach.

Ciała obce

Nie mogę spać. Nie mogę przestać myśleć o tym, że w moim domu pojawiły się ciała obce. Ale ja też jestem dla nich obca. Topik i Topcia właściwie nie miały kontaktu z człowiekiem, są niemal dzikie. Gdy otwieram klatkę, próbują gryźć mnie po palcach.

Siadam zatem przed klatką i mówię do nich. Opowiadam im o tym, co mnie ostatnio spotkało. Szczurzyce podchodzą do prętów, mogę im się dokładnie przyjrzeć. Mają delikatne, ruchliwe noski. Ciemne futerko połyskuje jak aksamit. Przyglądam się wibrysom, czyli długim włosom czuciowym okalającym pyszczek: czy są skierowane do przodu, rozpostarte jak aureola, czy ściągnięte w wiązanki? Dzięki temu mogę interpretować szczurzy nastrój. Choć pyszczki mają dość podobne, Topcia ma bardziej wyłupiaste oczy. Topik jest zawsze spięta, w każdej chwili gotowa, by uciec w kąt klatki.

Pierwsza rzecz, której się uczę, to ostrożne, powolne gesty. Szczury mają niską rozdzielczość widzenia, trzydzieści razy niższą niż ludzie. U albinotycznych szczurów jest ona jeszcze niższa. Można powiedzieć, że szczury nie widzą kształtów i brył, a tylko rozmyte plamy odróżniające się intensywnością światła. Najważniejszą wizualną wskazówką jest dla nich właśnie różnica między światłem a cieniem. Nagłe ruchy – a więc i nagłe kontrasty – mogą je przestraszyć.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

Szczury potrzebują codziennych wybiegów. W tym celu przez kilka dni przygotowuję łazienkę: zaklejam szczelinę pod szafką, odgradzam pralkę kawałkami kartonu, chowam chemikalia. Wreszcie otwieram klatkę. Siedzę bez ruchu i czekam. Topcia wychodzi pierwsza i od razu wskakuje znów do klatki, by upewnić się, że może wrócić na bezpieczny teren. Powtarza ten manewr kilkakrotnie. Chowa się pod klatką, obwąchuje jej rogi. Gdy znajdzie smaczek, ucieka z nim do kryjówki. Topik odważa się wyjść dopiero po kilku dniach. Żadna z nich nie podchodzi do mnie, a na mój ruch reagują ucieczką.

Tydzień później wspinają się na moje łydki i stopy; tylko na krótką chwilę, ale i tak drżę z radości. Staram się nie ruszać, gdy obwąchują moje stopy, wdrapują się na kolana, a wreszcie – na ramię. Topik nurkuje w swetrze i wykorzystuje okazję, by ugryźć mnie w ramię.

Zaciekawiony szczur wyciąga się do przodu, robi się wtedy bardzo długi. Nakierowuje wibrysy i uszy w stronę ciekawego obiektu. Odpycha się od podłoża przednimi łapkami. W każdej chwili może się cofnąć, jeśli się przestraszy.

Szczurzyce powoli dają mi się poznać. Topik biega i dużo hałasuje, ale równie szybko ucieka. Czasem boi się własnego cienia. Jest żarłoczna i neurotyczna. Potrzebuje dużo czasu, by przekonać się do nieznajomych osób i do nowych elementów w klatce. W porównaniu z nią Topcia to flegmatyczka, która planuje każdy swój krok. Jeśli dochodzi do bójki, Topcia wygrywa dzięki uporowi. Szybciej się uczy. Choć jest mniejsza i łagodniejsza, to ona będzie rządzić stadem.

Ktoś bezpieczny

Po kilku dniach nadchodzi kryzys. Szczurzyce wciąż próbują gryźć moje dłonie i stopy. Zakładam coraz grubsze skarpety na wybieg. Boimy się siebie nawzajem. Wiem, że to ja muszę pierwsza przełamać lęk. Za radą doświadczonej opiekunki kupuję mus owocowy i karmię szczury z łyżeczki. Zlizywanie musu wymaga, by szczury siedziały blisko mnie i oswajały się z moją obecnością. Gdy mus się kończy, próbują gryźć łyżeczkę i moje palce. Zarzucam na kolana koc – szczury lubią kryjówki. Pod kocem robią sobie norkę, wypełnioną moim zapachem. Nie spędzają w niej jednak wiele czasu. Młode szczury, szczególnie samiczki, są ruchliwe. Na wybiegu mają do załatwienia wiele szczurzych spraw.

Kluczem do zrozumienia szczurzego zachowania jest próba przyjęcia zwierzęcej perspektywy. Szczury nieustannie sprawdzają, czy w ich otoczeniu nie pojawił się drapieżnik. Przemykają się, chowają, unikają zagrożeń. „Szczury zjadłyby martwego opiekuna, a pies nie” – mówią mi rodzice, próbując mnie zniechęcić do tych zwierząt. „Tak”– odpowiadam. Szczury zjadają martwych towarzyszy, by ich zapach nie doprowadził drapieżników do gniazda. Psy nie muszą się tym martwić, nie mają naturalnych wrogów poza człowiekiem.

Na początku grudnia kupuję w second-handzie bluzę zapinaną na zamek. Posłuży mi ona w dalszym oswajaniu szczurów: spróbuję je zachęcić, by chowały się w niej, przy moim ciele. Przez kilka dni nie dzieje się nic. Wreszcie Topik, później Topcia kryją się w fałdach materiału. To znaczy, że stałam się dla nich kimś bezpiecznym, przy kim można się schować. Nagrywam wiadomość głosową dla pomagającej mi koleżanki: „One siedzą w bluzie i chyba nigdy z niej nie wyjdą. I to najlepsze na świecie!”. Głos drży mi ze wzruszenia.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

W styczniu zaczynam oswajać szczury z dotykiem. Najpierw po prostu dotykam palcem nasady ogona. Muszę uważać, by nie przesuwać ręki z góry; to kojarzy się szczurowi z atakiem drapieżnika. Ostrożnie przysuwam więc rękę i zaczynam głaskać szczury. Topik traktuje to jako zaproszenie do gonitwy i próbuje łapać zębami moje palce.

Uczę się o szczurzej uwadze. Szczury są bystre, lecz gdy skupią się na jakiejś rzeczy, dosłownie nie dostrzegają świata poza nią. Jeśli chcę wejść w taką sytuację, muszę najpierw zaznaczyć swoją obecność – pstryknięciem palców, słowami lub łagodnym dotykiem. W przeciwnym razie tylko je przestraszę.

3R

Czytam szczurze grupy na Facebooku. Na jednej z nich ogłasza się fundacja Lab Rescue. Szukają domu dla ponad stu samic albinosek. Niepotrzebne zwierzęta laboratoryjne utylizuje się, czyli zabija. Lab Rescue przeciwdziała temu i pośredniczy w adopcjach zwierząt – albo po nieinwazyjnych testach behawioralnych, albo z nadwyżki hodowlanej. Piszę do fundacji maila.

W Unii Europejskiej obowiązuje dyrektywa 2010/63/EU, określająca warunki życia i wykorzystywania zwierząt laboratoryjnych. Przyświeca jej zasada 3R: replacement, reduction, refinement. Po pierwsze: należy szukać alternatywnych eksperymentów, niewymagających zadawania cierpienia zwierzętom. Po drugie: zredukować liczbę zwierząt w eksperymencie do niezbędnego minimum. Po trzecie: w obrębie eksperymentu wykorzystać możliwe środki minimalizowania bólu i dyskomfortu. Naukowcy mają także obowiązek zapewnić zwierzętom habitaty dostosowane do potrzeb gatunku oraz dostęp do wody, pożywienia i „atrakcji” ubogacających środowisko: domków, zabawek. W praktyce jednak dyrektywa dopuszcza klatki o wysokości 18 centymetrów – to cztery razy mniej niż wymiary polecane przez hodowców, zbyt mało, by szczur mógł wyprostować się bądź przeciągnąć. Zwierzętarnie w ośrodkach badawczych pełne są takich przeładowanych, ciasnych klatek. Są oczywiście badaczki i badacze, którzy poświęcają swój czas na przygotowanie zabawek dla zwierząt laboratoryjnych i umilanie im czasu, ale to wyjątki. „Nie stać nas na większe klatki” – czytam na Facebooku wypowiedź pewnej naukowczyni. Nie ma przecież czasu, by dbać o zwierzęta, a eksperymenty trzeba robić. W nauce liczą się wyniki.

Ale nawet szczury z nadwyżki hodowlanej, które nie były wykorzystane w żadnym eksperymencie, będą różnić się od pobratymców spoza laboratorium. Widzę to po Topik i Topci. Pierwsze miesiące życia spędzone w ubogim środowisku odcisnęły na nich swój ślad. Szczurzyce przegapiły jakieś okienko rozwojowe, w którym mogłyby zbudować relację z człowiekiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek to naprawimy.

Tymczasem dalej się ze sobą oswajamy, uczę je, że ręka nie jest groźna. Wysypuję na otwartą dłoń ziarenka i czekam, aż odważą się podejść i je zjeść. Czasem gryzą też palce. Hamuję odruch cofania ręki. Po kilku dniach rozsmarowuję na wnętrzu dłoni purée z batata. Szczurzyce podchodzą. Topik próbuje wgryźć się w rękę. Boli, ostre szczurze zęby z łatwością przebijają skórę, ale czekam, aż odkryje, że purée lepiej zlizywać.

Pewnego dnia Topcia łapie mnie za opuszkę palca i zaczyna ją myć. Myje całą dłoń, tak jakby należała do szczurzej siostry. Delikatnie skubie skórki przy paznokciach.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

Labiki są jakieś inne

Procedura adopcji przez Lab Rescue jest wieloetapowa, trzeba wykazać, że jest się dobrym, świadomym opiekunem. Po wypełnieniu ankiety wysyłam zdjęcia klatki, w jakiej będą mieszkać szczury. Potem wideorozmowa. Po paru tygodniach telefon: „Mamy dla pani szczury”. Będę podpisywać umowę adopcyjną.

W marcu laboratorium wydaje fundacji albinoski. E. wyjmuje je z klatki w domu tymczasowym, gdzie czekają na opiekunów. Klatka jest pełna ciekawskich, rozbrykanych samiczek, a my musimy znaleźć dwie z takim samym oznaczeniem na ogonie. Szukamy zielonego markera. Oczka jak rubiny wpatrują się w nas, delikatne noski zbliżają się do dłoni. Szczurki łapią zębami za palce, ale nie gryzą, chcą się bawić. Są dużo bardziej ufne, ale – jak szybko odkrywamy – łatwiej się stresują; w podróży dostają biegunki z nerwów. Nazywam je Tove i Too-Tiki. W Dolinie Muminków Too-Tiki była odbiciem Tuulikki Pietili, rzeźbiarki i wieloletniej partnerki Tove Jansson.

Jansson tworzyła swój własny slang. „Przeszłam na stronę straszydeł” – mówiła o uświadomieniu sobie swojej nieheteronormatywnej tożsamości. W szwedzkim, jej ojczystym języku, słowo spöka kojarzy się bardziej z dreszczykiem napięcia niż z faktycznym strachem. Wyobrażam sobie Jansson-straszydło, która z uśmieszkiem sieje niepokój w Helsinkach, burzy zastany porządek rzeczy, tworząc przestrzeń, w której może powstać coś nowego. Miejsce, które będą mogły zająć inne straszydła, lesbijki ulotne jak duchy, odmieńcy spędzający sen z powiek porządnym mieszczanom.

Trafne imiona wybrałam moim odmieńczym szczurzycom. Żartuję, że pasujemy do siebie – ja też jestem straszydłem, o czym w tym pierwszym pandemicznym roku media chętnie mi przypomniały. Patrzę w „straszne”, czerwone oczy Tove i Too-Tiki, obserwuję, jak Topik i Topcia przemykają przez klatkę. „Labiki są jakieś inne” – komentuje użytkownik szczurzej grupy. I faktycznie, niektóre typowe szczurze zachowania nigdy się u nich nie pojawią, inne będą potrzebować wiele czasu. „Labiki” żyją po swojemu.

W literaturze naukowej mówi się o ulaboratoryjnieniu, procesie dostosowania zwierzęcia do sztucznego środowiska. Kolejne szczurze pokolenia uczą się życia na małej przestrzeni, za to w warunkach, w których nie brak jedzenia ani wody, a drapieżniki nie występują. Badacze rozmnażają przede wszystkim te zwierzęta, które wykazują się pewną ufnością wobec człowieka i niskim poziomem agresji. I choć w tak prowadzonej hodowli kierunkowej kluczem są przede wszystkim pożądane zachowania, to z zachowaniami powiązane są określone geny, które również są przekazywane dalszym pokoleniom. W przypadku szczurów laboratoryjnych inne niż u dzikich krewniaków będą też oddziaływania epigenetyczne – między genami. Niektórzy krytycy wiarygodności badań na szczurach laboratoryjnych twierdzą wręcz, że zwierzęta te różniły się od tych żyjących na wolności już od samego początku: szczury wyłapywane przez szczurołapów i stanowiące atrakcję zwierzyńców były słabsze, gorzej widziały. Na przełomie czterystu pokoleń szczurzej sagi te różnice tylko się wyostrzyły.

Nie wiemy oczywiście, jaki jest rezultat tych nakładających się na siebie zjawisk; wiemy natomiast, że z całą pewnością zachodziły, kształtując szczura coraz odleglejszego od tego żyjącego na wolności. Szczury laboratoryjne są mniejsze, mają delikatniejszy szkielet. Nawet poruszają się inaczej od swoich dzikich i udomowionych krewnych; szurają łapkami po podłożu zamiast skakać. Mniej chętnie komunikują się ze sobą. Nie przejmują się aż tak czystością gniazda. W odróżnieniu od szczurów wędrownych, które często zakładają kolonie na brzegach rzek i jezior, nie przepadają za wodą i pływaniem. Ta ostatnia cecha skłoniła przywołanego już Curta Richtera do przeprowadzenia eksperymentu, w którym zmuszał szczury laboratoryjne do pływania, sprawdzając, jak długo będą utrzymywały się na powierzchni wody, nim przestaną walczyć o życie. Niektóre szczury były wyławiane przez badaczy, osuszane – i ponownie wrzucane do wody. Te potrafiły pływać godzinami. Richter przypisał to ich wiedzy, że mogą zostać uratowane – szczurzej nadziei.

Wielofunkcyjny model badawczy

Czytam w internecie: Tove i Tooti są ze szczepu Wistar, wyprowadzonego w Instytucie Wistara w Filadelfii. Opisuje się je jako wielofunkcyjne modele badawcze. Ich ojcem jest neurolog Henry Herbert Donaldson, który pod koniec XIX wieku zaczął prowadzić badania biomedyczne z udziałem szczurów. Gdy zaoferowano mu stanowisko dyrektora Instytutu Wistara, przywiózł do laboratorium cztery pary szczurów albinosów z intencją rozpoczęcia wystandaryzowanej hodowli. Współpracownicy Donaldsona – przede wszystkim zaś genetyczka Helen Dean King, pierwsza kobieta w Instytucie – opracowali specjalny system klatek do rozmnażania szczurów i zasady prowadzenia szczurzej hodowli dla celów naukowych. Z czasem inne uczelnie zaczęły kupować szczury z Instytutu Wistara. W samym 1913 roku Instytut sprzedał około 3000 zwierząt z kolonii liczącej wówczas 11 000 osobników. Hasło „Wistar” stało się synonimem jakości. W 1942 roku Instytut Wistara uczynił z niego znak towarowy i podjął kroki prawne dla utrzymania reputacji marki. Wśród pozwanych przez Instytut firm znalazła się między innymi hodowla Albino Farms, której w roku 1944 zakazano wykorzystywania nazwy „Wistar” w reklamach. Instytut Wistara sprzedał prawa do najsłynniejszych szczurów nauki w latach 60. Dziś cena pojedynczego szczura Wistar waha się od 9 do 95 euro. Najwięcej kosztują samice podczas laktacji.

Wśród doktorantów szczurzego ojca Donaldsona znalazł się między innymi nieśmiały, wycofany John Watson, który badał uczenie się szczurów. Te obserwacje zainspirowały go do ukucia teorii, która na dekady zawładnęła psychologią; zgodnie z rozumowaniem Watsona do pojęcia psychologii wystarczyła obserwacja zachowania. Nie dowiemy się, jak tak naprawdę powstawała teoria behawioryzmu Watsona. Na krótko przed śmiercią badacz spalił swoje prywatne notatki i listy.

Szczury Wistar uczestniczyły też w eksperymentach psychologa Bruce’a Alexandra w latach 70. Alexander, jako badacz uzależnień, znał wcześniejsze prace wskazujące na to, że szczury z nieograniczonym dostępem do opioidów będą się narkotyzować bez opamiętania. Te wczesne badania ukształtowały sposób, w jaki do dziś myślimy o uzależnieniach. Alexander zwrócił jednak uwagę na mankament tych eksperymentów: ich niefortunni uczestnicy byli zostawieni sami sobie w małych, pustych klatkach, gdzie dostęp do narkotyku był jedynym źródłem rozrywki. Dla odmiany zaproponował szczurzy park, gdzie – poza osłodzonym roztworem morfiny – szczury miały zapewnione optymalne warunki rozwoju, zabawki i towarzystwo. Grupa zwierząt wychowana w szczurzym parku przeważnie wybierała poidełko z czystą wodą, a te z nich, które sięgały po morfinę, nigdy jej nie przedawkowały.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

Nuda to codzienność wielu zwierząt laboratoryjnych – choć jest dla nich źródłem cierpienia. Na pewno wpływa też na wyniki eksperymentów. Budujemy swoją wiedzę w oparciu o niepełne, okaleczone szczurze życie.

Warunek konieczny dla nudy

Do dziś wielu badaczy zbywa pojęcie zwierzęcej nudy, traktując je raczej jako sentymentalną antropomorfizację niż złożoną emocję będącą odpowiedzią na monotonną sytuację bez wyjścia. Starsze artykuły naukowe w ogóle nie piszą o zwierzęcej nudzie, a co najwyżej o wpływie deprywacji behawioralnej i sensorycznej na zachowania. W najlepszym razie traktuje się nudę jako mało ważne zagadnienie w porównaniu z cierpieniem, jakie wyrządza się zwierzętom w laboratoriach. Co więcej, nudę – jako uczucie w pełni subiektywne – trudno badać. Nie ma biochemicznych markerów nudy. Musimy opierać się na miarach pośrednich, które dla części badaczy będą niewystarczające. Jednak istniejące, choć nieliczne badania poświęcone nudzie wskazują, że zwierzęta próbują uciec od monotonii, nawet tej pozytywnej; a im zwierzę inteligentniejsze, tym bardziej jest na nudę podatne i tym bogatszego środowiska potrzebuje. Znudzone szczury, choć nie lubią ostrego światła, będą urozmaicać sobie długi pobyt w ciemności za pomocą błysków lampy, jeśli otrzymają dostęp do dźwigni. Po kilku dniach jedzenia tego samego chętniej sięgną po inny pokarm, nawet jeśli wcześniej zostały nauczone, że po jego zjedzeniu będą się źle czuć.

„Szczęśliwe zwierzęta są podstawą dobrej nauki” – czytam w jednym z artykułów naukowych zachęcających do dbania o mieszkańców laboratoriów. To słowo, „szczęście”, brzmi upiornie w czysto utylitarnym kontekście. Jednym z elementów szczęścia zwierząt laboratoryjnych jest wzbudzenie ich zaufania do ludzi; w przypadku szczurów jest to osiągane na przykład poprzez łaskotanie. Nim internet obiegły filmiki z łaskotanymi szczurami, opublikowano liczne artykuły opisujące metody łaskotania i ich skuteczność w obniżaniu stresu u tych zwierząt. Szczurzy stres w laboratorium to nie emocja, lecz zmienna zakłócająca wyniki eksperymentu. Łaskotanie, podobnie jak zabijanie nudy, ostatecznie ma służyć nauce.

Jak jednak zauważa François Wemelsfelder, badacz zwierzęcej nudy, nie wystarczy wrzucić kilka zabawek do klatki. Przyjęcie, że szczur może się nudzić, wymaga całkowitego odrzucenia mechanicystycznego paradygmatu, w którym zwierzęce zachowania podporządkowane są wyłącznie przetrwaniu gatunku. Jeżeli zwierzę się nudzi, to znaczy, że przeżywa subiektywne odczucia i że są rzeczy, które robi „po nic” – by urozmaicić sobie czas, zaspokoić ciekawość, bawić się dla samej radości zabawy. Warunkiem koniecznym dla odczuwania nudy jest posiadanie życia wewnętrznego.

Nos szczura

Czas przedstawić albinoski starszym rezydentkom klatki. Łączenie szczurów jest wieloetapowym procesem – to terytorialne zwierzęta. Na początku spotykają się na neutralnym terenie, gdzie nie ma żadnych szczurzych zapachów: w wannie. Każdy szczur zostaje wysmarowany waniliowym olejkiem do ciasta, by przykryć indywidualną woń. Wanna jest pusta, nie ma gdzie się schować; przebywanie na obcej, otwartej przestrzeni ma być na tyle stresujące, by odwróciło uwagę od „zagrożenia”, jakim są nowe szczury.

Tove i Tooti są bardzo zainteresowane towarzystwem Topci i Topik. Szczurzyce obwąchują się, próbują zlizywać z siebie olejek. Dochodzi do kilku sprzeczek, gdy młodsze samiczki są zbyt nachalne, lecz po czterdziestu minutach wszystkie cztery drzemią, wtulone w siebie. E. i ja przybijamy po cichu piątkę. Pierwszy etap za nami. Przenosimy zatem szczury do małej klatki, tak zwanej kiszonki. Spędzą w niej najbliższą dobę. Nie ma tam zabawek, a zakres ruchu jest ograniczony – szczurzyce mają zajmować się przede wszystkim sobą i nasiąkać swoim zapachem. Dopiero później, jeśli nie pojawią się żadne problemy, będzie można przenieść je do większej klatki i stopniowo dokładać hamaki i zabawki. Tej nocy prawie nie śpimy. Czytałyśmy o pechowych łączeniach, które kończyły się pogryzieniem lub wręcz zagryzieniem szczura. Rano oddychamy z ulgą – szczurzyce śpią razem. To łatwe łączenie.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

Nos szczurów jest jeszcze bardziej czuły niż psi; węch to ich podstawowy zmysł w poruszaniu się po świecie. Dzięki niemu wyczuwają obecność gniazda, dostępność jedzenia, najlżejszy nawet ślad drapieżnika. Szczurze młode, które rodzą się ślepe, uczą się o świecie zewnętrznym za pośrednictwem zapachów, które przynosi na futrze matka. W laboratoriach nawet zmiana mydła czy perfum, których używa laborantka, może wpłynąć na zachowanie zwierząt – a więc i na przebieg eksperymentu. Ilekroć wypróbowuję nowe mydło czy szampon, szczury muszą dokładnie mnie obwąchać i upewnić się, że to wciąż ja. Lecz dla szczurów zapach jest też źródłem informacji społecznych: o roli w stadzie, o stanie zdrowia, nawet o nastroju. Każdy szczur pachnie stadem, ale ma też swój indywidualny zapach.

W eksperymentach farmakologicznych usuwa się czasem szczurzą opuszkę węchową i sprawdza, czy pod wpływem leków zajdzie regeneracja. W ten sposób odbiera się szczurowi dostęp do kluczowych dla niego informacji i okalecza się życie społeczne stada. Ale o tym się nie myśli. Ważne jest to, co ukaże się pod mikroskopem po wypreparowaniu szczurzego mózgu.

Oczy wychodzą z orbit

Tove i Tooti nie przepadają za głaskaniem, za to już trzeciego dnia po łączeniu siedzą na moich ramionach, obwąchują uszy, chowają się w swetrze. Są bardzo ciekawskie. Tooti jest bardziej energiczna. Nie odstępuje Topik na krok. Razem ze starszą siostrą grzebie za smaczkami, gryzie zabawki i wspina się po klatce. Tove czasem towarzyszy jej w zabawie, ale częściej chowa się w moim rękawie i usypia. Zdarza się, że pracuję przy komputerze, a Tove drzemie skryta w swetrze. Rozróżniam je bez problemu, choć są do siebie bardzo podobne.

Obecność młodszych sióstr uspokaja także Topik i Topcię. Dzięki temu, że Tooti i Tove wcześniej miały kontakt z człowiekiem, uczą starsze szczurzyce socjalizacji. Przy nich Topcia staje się jeszcze łagodniejsza, a Topik może wyładować energię w zabawie z ruchliwymi towarzyszkami.

Wesołe szczury mają zaróżowione uszy i rozpostarte szeroko wibrysy. Ekstremalne szczurze szczęście może przestraszyć początkujących opiekunów: radosny, zrelaksowany szczur bruksuje, czyli pociera o siebie górne i dolne zęby, aż wydadzą chrupiący dźwięk. Czasem oczy wychodzą mu z orbit i zaczynają gwałtownie pulsować. Dzieje się tak dlatego, że mięśnie kontrolujące ruchy szczęk przebiegają pod gałkami ocznymi. Ich skurcze „wypychają” szczurze oczy, co daje efekt pulsowania. Nie u wszystkich szczurów ta reakcja jest aż tak wyraźna. W moim stadzie pulsuje tylko Topik, za to bardzo często – ilekroć układa się do drzemki.

Niekiedy jednak chrupanie szczurzych zębów świadczy o bólu i chorobie. Użytkownicy szczurzych grup próbują opisać różnicę między szczęściem a cierpieniem, ale bezskutecznie. „Po prostu będziesz wiedzieć” – piszą.

Cierpienie

W czerwcu wyjeżdżam na weekend. Gdy wracam, Topcia kuli się z bólu. Nie chce wyjść z gniazda, nie pozwala się dotknąć. Jest niedziela wieczór, nie przyjmie nas żaden specjalista od gryzoni. Zostawiam Topcię w towarzystwie stada i próbuję spać. W poniedziałek rano szczurzyca jest osłabiona, choć pije wodę, a to dobry znak. Jedziemy do kliniki weterynaryjnej. Zdjęcie rentgenowskie ujawnia masę kamieni moczowych. Konieczna jest operacja.

Wracam do domu przez jasne, rozżarzone miasto. Szczury są jednocześnie bardzo silne, wytrzymałe – i delikatne. Potrafią długo ukrywać objawy choroby, nawet gdy czyni ona ogromne spustoszenie. Myślę, że dlatego tak się przejmuję szczurami. Towarzyszymy sobie od stuleci. Szczury i ludzi łączy relacja komensalna, czyli taka, w której jeden gatunek czerpie korzyści z towarzyszenia drugiemu, nie szkodząc mu przy tym. Gryzonie żywią się resztkami z naszych stołów, budują kryjówki w naszych domach. Funkcjonują w ludzkim świecie, gdzie przymusiliśmy je do trudnej, podwójnej roli: są jednocześnie szkodnikami i obiektami badań, którym tyle zawdzięczamy. Nie mają swoich rzeczników, jeśli nie liczyć francuskiego prawnika Barthélemy’ego de Chasseneuza, który w 1508 roku w Autun, na południu Francji, bronił oskarżonych o wyjadanie miejskich zapasów zboża szczurów, które nie stawiły się w sądzie na wytoczony im proces. Dowodził, że nie można było oczekiwać od jego klientów, by przedarli się do sądu poprzez miasto pełne kotów, psów i niechętnych im ludzi. Później zastosował tę samą linię obrony, by ochronić przed wyrokiem heretycką sektę waldensów.

Udaje się uratować Topcię. Wraca do domu osowiała i nieszczęśliwa, czekają ją jeszcze kontrolne badania, ale rokowania są dobre. Topcia przytula się do mojej dłoni. Następne kilka dni spędzi odseparowana od reszty stada – by siostry nie próbowały uwolnić jej od szwów.

Przypominam sobie inny upalny dzień, sprzed dziewięciu lat. Robię praktyki studenckie w laboratorium farmakologicznym. Jest lato, niewiele się dzieje, więc głównie siedzę na korytarzach lub ważę myszy, ale w laboratorium prowadzony jest także eksperyment, w którego pierwszej fazie szczurom usuwana jest część mózgu. Po zakończeniu serii operacji wychodzimy na przerwę kawową. Wracamy pół godziny później do bałaganu na biurkach i pod nimi. Wybudzone z narkozy szczury odnajdują siebie nawzajem, tulą się, myją, szukają kryjówek. Są okaleczone i zdezorientowane, lecz próbują sobie nawzajem ulżyć. Szukają wyjścia z tego koszmaru.

Chętnie mówimy o poświęceniu zwierząt laboratoryjnych – jakby miały one w laboratorium jakąkolwiek moc sprawczą. W Nowosybirsku postawiono pomnik laboratoryjnej myszy: ma ona na nosie okulary i robi na drutach podwójną helisę DNA. Autor pomnika chciał przedstawić mysz zachwyconą odkryciem, rysującą się przed nią odpowiedzią. Wątpię, by którekolwiek zwierzę wykorzystane w laboratorium przeżyło taką euforię. Widzę w tym posągu coś obscenicznego, obraźliwego wręcz. Euforia jest ludzka. Mysi jest ból.

Życie po laboratorium

Znów nadchodzi jesień. Miękkie światło plącze się w żółknących liściach. Wychodzę na ulice protestować, póki starcza mi sił i odwagi.

Nieustannie opiekuję się stadem. Poznaję szczurzyce coraz lepiej: troskliwą i upartą Topcię, neurotyczną Topik, której wciąż zdarza się ugryźć mnie w palec, pełną energii Tooti z pasją gryzącą plastikowe elementy klatki i łagodną, niezależną Tove. Zaprzyjaźniłam się z nimi. Jeśli się nudzą, przychodzą do mnie. Gdy mam gorszy dzień, wtulają się we mnie. Wiedzą, co znaczy zapach kawy co rano – kiedy budzę się ja, budzą się i one.

Donaldson i King, twórcy kolonii w Instytucie Wistara, podjęli dziewięć prób wypuszczenia szczurów laboratoryjnych na wolność. Żadna z tych prób nie zakończyła się sukcesem, co doprowadziło ich do wniosku, że hodowla w laboratorium odmieniła szczury do tego stopnia, że ich życie w innych warunkach nie jest w ogóle możliwe.

Lecz Donaldson i King niekoniecznie mieli rację. W 1938 roku specjaliści od zdrowia publicznego, Minckler i Pease, udokumentowali kolonię albinosów żyjącą na wysypisku śmieci w Missoula w stanie Montana. Protoplaści tej kolonii, jak przypuszczają autorzy, zostali wypuszczeni przez studentów z pobliskiego uniwersytetu. Nie był to kontrolowany eksperyment; badacze dowiedzieli się o albinosach z wysypiska, dopiero gdy miejscowi zwrócili uwagę na „plagę” białych jak duchy szczurów przemykających w okolicy. Autorzy artykułu ze zdumieniem odnotowali, że kolonia przetrwała co najmniej dwie ostre zimy i że jest, jak na dziko żyjące szczury, dość zdrowa – choć albinosy były mniejsze od innych szczurzych mieszkańców miasta.

fot. Karolina Fedykfot. Karolina Fedyk

W 2003 roku Manuel Berdoy, badacz z Uniwersytetu w Oksfordzie i działacz na rzecz poprawy dobrobytu zwierząt laboratoryjnych, wypuścił 75 szczurów z laboratorium na półdziki teren farmy. Dzięki pracy kamerzysty Paula Stewarta mogę śledzić ich życie w filmie „The Laboratory Rat: A Natural History”. Po otwarciu klatek szczury nie wydają się zaniepokojone. Wręcz przeciwnie, są ciekawskie, węszą, przeskakują do innych klatek i buszują w trawie. Szukają kryjówek i uczą się pić z otwartych zbiorników wodnych, tak różnych od laboratoryjnych poideł. Zaczynają skakać zamiast szurać łapkami po podłożu. Choć nigdy w życiu nie doświadczyły burzy, na dźwięk grzmotów chowają się w norkach. Próbują też jedzenia innego niż karma w postaci pelletu; prawdziwym hitem okazują się jeżyny. Choć wcześniej wszystkie zwierzęta miały nieustanny dostęp do pokarmu, wypuszczone samice zaczynają robić zapasy niezbędne dla przeżycia ciąży i wykarmienia młodych. Po kilku tygodniach teren farmy pokrywają wydeptane szczurze ścieżki. Co jednak najważniejsze, grupa szczurów staje się kolonią, społecznością, na którą składają się złożone relacje, gdzie konflikty są skutecznie rozwiązywane, a każde zwierzę ma swoje miejsce.

Film wzbudził poruszenie wśród badaczy, zaskoczonych, ile dzikości jest w odmienionych przez hodowlę kierunkową szczurach. Są one wciąż wyjątkowe, lecz nie tak, jakimi malowała je literatura biomedyczna. Nie zdołaliśmy ich „odszczurzyć” przez czterysta pokoleń hodowli. Patrzę na Tove wykopującą sobie norkę w pudle z torfem i wiem: życie po laboratorium istnieje.