Zasada prawdopodobieństwa nie opisuje tego, co się zdarzyło, ale co się zdarzyć mogło, więc w głównych zarysach – czasie, przestrzeni i wyborze postaci – stosuje się do akcji „Niebezpiecznych dżentelmenów”. W maju 1914 roku w Zakopanem mógł być tzw. każdy. Czy raczej prawie każdy, bo czujność historyczna i społeczna każe przypomnieć, że kurorty mają swoje zmienne środowiskowe: „letnicy” w Zakopanem tuż przed pierwszą wojną i współcześnie to różne układy kulturowe.
Co więcej, wszyscy główni bohaterowie filmu (a także kilka tworzących dla nich barwne tło – raczej tełko – bohaterek) rzeczywiście byli w Zakopanem w okolicach wybuchu pierwszej wojny światowej, choć niekoniecznie w maju, kiedy toczy się akcja. Niekoniecznie też spotkali się ze sobą, choć spotykali się z kim innym. Na przykład Joseph Conrad (ur. 1857) przybył do Krakowa 28 lipca, miesiąc po zamachu w Sarajewie, raczej bez broni ostrej ukrytej w lasce, za to z żoną, nie w pełni sprawną fizycznie po wypadku, i dwoma synami. Przestraszony narastającym napięciem międzynarodowym – Austro-Węgry właśnie wypowiedziały wojnę Serbii i, jak pisał, „złapała nas mobilizacja” – postanowił „wywieźć siebie i cały nieszczęsny szczep do Zakopanego (w górach, około 4 godzin koleją stąd), poza teren wszelkich możliwych działań wojennych”. Zamieszkał w willi Konstantynówka, należącej do jego kuzynek. Wysoka legenda literacka pamięta jego spotkanie ze Stefanem Żeromskim (jesienią 1918 roku ten z kolei pisarz będzie przez moment przewodził polskiej niepodległej republice tatrzańskiej).
Podobnych historii i zdarzeń jest wokół „zimowej stolicy Polski” mnóstwo. Nie chodzi o to, żeby prostować to, jak znalazły (lub nie) swoje miejsce w fabule, ale żeby właśnie podkreślić tę gęstość skojarzeń i potencjalności. Maciej Kawalski, reżyser i scenarzysta filmu, debiutujący w pełnym metrażu, dokonuje zatem wyboru spośród nich i przepisuje historyczne zdarzenia, z założenia lekko podchodząc do „wielkich” polskiej kultury: przede wszystkim Witkacego (ur. 1885, Marcin Dorociński), Tadeusza jeszcze-nie-Boya-Żeleńskiego (ur. 1874, Tomasz Kot), Bronisława Malinowskiego (ur. 1884, Wojciech Mecwaldowski) i wspomnianego Conrada (Andrzej Seweryn). To oni właśnie budzą się pewnego ranka po imprezie, na kacu alkoholowym i pejotlowym, nie pamiętają nic z poprzedniej nocy, a w pokoju znajdują trupa, nie znajdują natomiast płaszcza Żeleńskiego oraz czterdziestu tysięcy zebranych na wyprawę etnograficzną Malinowskiego z Witkacym. Wyprawa to fakt: wyjazd na Triobrandy będzie początkiem kariery antropologicznej pierwszego z nich, drugi wróci do Europy na wieść o wybuchu wojny.
„Niebezpieczni dżentelmeni”, reż. Maciej Kawalski. Polska 2022, w kinach od stycznia 2023Wszystko, co zgubione, się odnajdzie. To ten rodzaj opowieści, w którym ostatecznie sprawy się wyjaśniają, a rzeczy i ludzie trafiają na swoje miejsce – jak Żeleński, który wybierze wreszcie twórczą drogę życia. Pisarz i lekarz w jednym bliski jest zapewne reżyserowi ze względu na jego własną biografię – podobno porzucił medycynę na rzecz twórczości filmowej. W tym niepoważnym filmie jest to poważna nuta, ta pochwała twórczości i afirmacja zmyślenia, zabawa historią i Historią. Niemożność jej opowiedzenia jest także tematyzowana w fabule, w której każdy świadek i nieświadek ma swoją wersję wydarzeń i nie waha się jej użyć. Zakopiańska plotka zastępuje śledztwo, a ratunek w tym, że kac ustępuje i wraca pamięć.
Widzieliśmy już to w kinie, najbliżej filmowi Kawalskiego do „Kac Vegas” Todda Phillipsa, gdzie mamy dokładnie taki sam punkt wyjścia, choć bez równie bogatego kontekstu historyczno-kulturowego. Doceniając ten pomysł i pewną lekkość narracji, trudno jednak nie zauważyć, że jest to przepisanie nie do końca udane. To model narracji, która wychodzi od dziury w pamięci – a zatem dziury w narracji – stając się idealną realizacją zasady MacGuffina, o której mówił Hitchcock. W filmowej formule sensacyjnej to, czego się poszukuje, jest pretekstem do tego, żeby opowiadać. „Nie mamy pańskiego płaszcza” – i właśnie o to chodzi, o prymat opowieści, o narracyjne dzianie się wokół miejsca zajętego przez trupa.
Wymaga to scenariusza zapiętego na ostatni guzik, niedającego czasu na zadawanie pytań, niepozwalającego na zatrzymanie śmiechu. Tymczasem „Niebezpieczni dżentelmeni” wywołują raczej uśmiech lub śmieszek, i to w pewnych interwałach. Uniwersalna logika kaca wraz z lokalną logiką braku płaszcza nie podtrzymuje napięcia, sprawiając wrażenie, że opowieść nie tyle toczy się wokół luki, ile służy ukryciu luk. Podobnie jak znakomite epizody aktorskie, na przykład Sebastiana Stankiewicza w roli szefa zakopiańskiej policji. To wrażenie wzmacnia jeszcze karykaturalne przedstawienie realnych polityków, czyli Piłsudskiego (ur. 1867, Michał Czernecki) oraz Lenina (ur. 1870, Jacek Koman) wraz z Nadieżdą Krupską (ur. 1869, Wiktoria Gorodeckaja).
Zakopiańska plotka, jakże krakowska – dokładnie jak plotka o weselu („Weselu” Wyspiańskiego) – ma przy tym swoje konsekwencje. Obniża ton, ale też pozbawia film powagi i znaczeń. Być może w tym największy problem, że właściwie nie wiadomo, dlaczego tytułowi dżentelmeni (łącznie z dwoma politykami planującymi różne rewolucje) są niebezpieczni. Wymownym przykładem jest redukcja Witkacego do okularów, zakopiańskiego kubraka i niesmaku w ustach, co czyni z niego raczej poczciwca niż potencjalnego demona. Albo redukcja erotyki do rubasznej sceny ludowej. Ostatecznie zatem płaszcz wraca do właściciela, właściciel i inni wielcy mężczyźni na twórczą ścieżkę, a spokój do Zakopanego i na widownię.