Marsz ku Historii. Dekonstrukcja

8 minut czytania

/ Film

Marsz ku Historii. Dekonstrukcja

Iwona Kurz

Antonescu, nie on pierwszy i nie ostatni, uznawał, że odpowiada „przed Historią”. Ale to my, dziś, jesteśmy historią – i wobec niego, i wobec innych dyktatorów czy zbrodni przeszłości. Ostrożnie zatem z rekonstrukcjami

Jeszcze 2 minuty czytania

Od pierwszej sekwencji – a właściwie od pierwszych dźwięków – filmu Radu Judego towarzyszyło mi wrażenie déjà vu. Podniosła i zarazem radosna muzyka, poważny i dumny głos lektora, słaba jakość obrazu, który często wydaje się przypadkowo zakomponowany i nie do końca rozpoznawalny – a wszystko to podporządkowane słowu. Ono zdradza, że nie jest to znajomy kawałek historii. A jednak wojenna kronika z Odessy „wyzwolonej” w 1941 roku od komunistów przez rumuńską armię walczącą u boku Hitlera na poziomie formy i konstrukcji przypomina na przykład kroniki z 1944 czy 1945 roku sławiące zwycięstwa oręża polskiego i „towarzyszy radzieckich” w marszu na Berlin. To wrażenie rozpoznania działa w całym filmie: fakty mogą być nowe czy „nie nasze”, mechanizmy ich pamiętania, niepamiętania i przedstawiania są powtarzalne.

W wymiarze historycznym Radu Jude przywołuje temat zbrodni z czasów faszystowskiej dyktatury marszałka Iona Antonescu (1940–1944, zanim Rumunia zmieniła front i stanęła po stronie Armii Czerwonej). Rumuńska armia dokonała wówczas masakry Żydów w Odessie, a szerzej odpowiadała za eksterminację społeczności żydowskich na podbijanych przez armię rumuńską terenach, podobno zadziwiając pasją mordu i antysemityzmem nawet Niemców. Liczba ofiar sięga nawet 380 tysięcy. Fraza, która dała filmowi tytuł „I nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”, pochodzi z mowy Antonescu legitymizującej zbrodnie. Dyktator widział się w roli bohatera historii imperialnej, której ostateczną wersję piszą zwycięzcy („gdybym wygrał, miałbym pomniki”, jak mówił). To dobrze znany rodzaj daltonizmu historycznego, jak można przyjąć, wyciągając wnioski z twierdzenia Napoleona, że pola są tym bardziej zielone, im bardziej stają się czerwone. W tym militarystycznym ujęciu – nie trzeba dodawać, że nie jest ono ani jedynie historyczne, ani swoiście rumuńskie – jednostka jest żołnierzem. W jeszcze jednym cytacie (a jest ich tu dużo) można powtórzyć za poetą: „Urodziłem się z krzykiem, oblany krwią, nie obchodzi mnie, że tak samo umrę”. Ta imperialno-militarystyczna ideologia jest podłożem zbrodni na Żydach. Ale dokonali jej „zwykli” Rumuni.

Radu Jude podejmuje zatem próbę rozliczenia lokalnej, rumuńskiej historii i pamięci – nawet jeśli w kwestii antysemityzmu jest w Europie duża konkurencja, jak mówi jeden z bohaterów, próbując zrelatywizować odeską zbrodnię. Jego medium staje się reżyserka przygotowująca rekonstrukcję tego wydarzenia. Aktorka ją grająca przedstawia się z imienia i nazwiska, Ioana Iacob, przyjmując jednak do roli imię Mariany Marin, zmarłej w 2003 roku poetki, która przeciwstawiała się komunizmowi. To wyraźny trop, że każdy szuka swojej genealogii – i że trudno oddzielić historię prywatną od publicznej (w obu zresztą mężczyźni grają raczej niechlubną rolę).

To właśnie wyjściowy pomysł rekonstrukcji historycznej, ważnej dziś formy pamięci popularnej, uruchamia mechanizm podobieństwa i pozwala na przeniesienie opowiadanej w filmie historii poza kontekst lokalny – przygotowania do rekonstrukcji, sama jej idea, a potem przebieg, kłopoty z cenzurą, wszystko to razem służy odsłonięciu mechanizmów zapominania i wyparcia, czyli pamiętania wybiórczego właściwego i jednostkom, i narodom. Najwięcej w efekcie dzieje się w słowie: w rozmowach z kochankiem bohaterki, niewiernym kapitanem linii lotniczych i „zwykłym” Rumunem, któremu Ioana/Marina robi wykłady o przeszłości i dyskursie historycznym; w rozmowach na planie rekonstrukcji ze statystami i współpracownikami; w rozmowach na imprezie z bukaresztańską hipsterką; wreszcie w rozmowach z Movilą (Alexandru Dabija), urzędnikiem miejskim, który pilnuje, by spektakl nie miał nadto antyrumuńskiej wymowy. Jego argumentacja opiera się na całym arsenale dobrze znanych środków retorycznych i odwołań historycznych: dlaczego akurat o tym, a nie o czym innym („zrób coś o Dakach”), czym jest prawda i co znaczy prawda historyczna, nie należy być zbyt dosłownym, trzeba zostawić miejsce dla wyobraźni widzów, szukajmy kompromisu etc., etc. Ale też w rozmowach z nim ujawnia się to, co zwykle skrywają słowa kronik filmowych – cichy, nieskończony gest podrzynania gardła, w niedomówieniu, ale przecież wyraźnie wskazujący na „to” w przeszłości, co powinno zostać niedopowiedziane. Coś, co początkowo można odebrać jako przegadanie filmu, okazuje się celowym zagadywaniem – demonstracją mechanizmu mnożenia słów służących zakrywaniu rzeczywistości.

Radu Jude czyni bezpośredni użytek z powiedzenia Marksa, że historia raz wydarza się jako tragedia, a potem powtarza jako farsa. Sceny przygotowań i sporów między protagonistami bywają nieodparcie śmieszne, jak choćby wtedy, gdy seniorzy mający grać Żydów, sami notabene niewolni od antysemityzmu, a w każdym razie od sentymentów wobec „świętego” Antonescu, ćwiczą wybieganie z ognia. Pozornie mimowiednie (miejscami wręcz natrętnie) w dialogach, w przebiegu wydarzeń i w tle odsłaniana jest historyczna tkanka dnia dzisiejszego: od poważnych książek („The Crime and the Silence”), przez filmy propagandowe (panegiryk o Antonescu „Zwierciadło” – nie mylić z Tarkowskim) i popularne („Zombie kontra Wehrmacht”), przez ekspozycje muzealne, zwłaszcza militarne, i monumentalną architekturę, po codzienne, potoczne skojarzenia (jak krzyczy aktorka w rekonstrukcji: „Zawołam jak żona Ceaușescu na procesie: nie wiążcie mnie, moje dzieci”). Historia jest wszędzie.

„Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”,| reż. R. Jude„Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy”, reż. R. Jude. Czechy, Francja, Niemcy, Rumunia 2019, w kinach od 27 września 2019Ta farsa niekoniecznie jest jednak do śmiechu. Niezależnie od pozornie słusznych, krytycznych intencji rekonstrukcji sama jej forma zostaje tu obnażona jako niepokojąca, wręcz groźna. Zbrodnia ma swój alfabet: podobne do siebie hasła, które do niej zachęcają, a potem ją usprawiedliwiają, te same oczywiście gesty. Podobnie jest z pamięcią i niepamięcią o zbrodni. Diagnoza Judego nie jest jednoznaczna, ponieważ krytyczne praktyki również pozostają uwikłane w te zależności. Choć zaangażowana reżyserka może być przerażona reakcją publiczności, żywiołowo reagującej na faszystowskie pieśni i odegranie zbrodni, w końcu zajmie się sobą albo Czechowem.

Przede wszystkim jednak skuteczny krytycznie powrót do historii nie jest prosty. Rekonstrukcja zbrodni opiera się na praktykach z istoty podejrzanych. Po pierwsze, mord musi zostać odtworzony z „niczego”: na scenie, w montażowni i w studiu dźwiękowym, w którego archiwach gdzieś być może kryją się jakieś zapisy „dźwięków szlachtowanych ludzi”. Po drugie, odwrotnie, odtworzenie mordu z całą jego scenerią odtwarza też emocje. Mechanizmy zbrodni mają charakter brzuchomówczy – dla wiwatującego tłumu wystarczy marszowa nuta, śpiewane przez kilka pokoleń wojskowe pieśni, pełne patosu okrzyki, parę bliskich sercu cytatów z wielkiego poety romantycznego, cóż, że antysemity, o tym, że nigdy nie prowadziliśmy podbojów, ale zawsze broniliśmy „naszego ubóstwa, znoju i dobroci” (Mihai Eminescu). W efekcie niewypowiedzianym skandalem staje się nie tyle rekonstrukcja zbrodniczego wydarzenia, ile udział w niej widowni gładko przejmującej rolę kibiców. Może z nieuwagi, może z braku zrozumienia, ale czy historia nie jest najpierw wydarzeniem – działaniem właśnie?

Antonescu, nie on pierwszy i nie ostatni, uznawał, że odpowiada „przed Historią”. Ale to my, dziś, jesteśmy historią – i wobec niego, i wobec innych dyktatorów czy zbrodni przeszłości. Ostrożnie zatem z rekonstrukcjami. Historia może się powtórzyć na tej samej zbrodniczej nucie.