„Różyczka”,
reż. Jan Kidawa-Błoński

Iwona Kurz

„Różyczka” pokazuje sceny bicia, szczucia i seksu, nazywa polski antysemityzm i zdradę, ale nie mówi nic o motywach i mechanizmach. Tak bardzo chce oddać sprawiedliwość „skomplikowanym” czasom, że rozmydla jakąkolwiek opinię

Jeszcze 1 minuta czytania



„Różyczka” kończy się dwa razy. Widzimy sceny utraty: najpierw esbek traci ukochaną, potem zostawia ją pisarz – „figurant”, któremu odebrano miłość, a może bardziej wiarę w nią. Spirala nakręca się i każdemu zostanie ujęte to, co ważne. Wówczas jednak los się odwraca, a widz może czerpać satysfakcję ze scen odkupienia i nadziei. W geometrycznym układzie każdy z bohaterów ma swój czas radości – i ma czas na swoją łzę. Ta symetria ma tę wadę, że w jej pozornej klarowności gubi się gdzieś istota, a zza struktury zależności wyłania się brak: przede wszystkim tytułowej bohaterki.

„Różyczka”, reż. Jan Kidawa-Błoński.
Polska 2010, w kinach od 12 marca 2010
Jan Kidawa-Błoński chciał zrobić film sugestywnie łączący historię i miłość (co podkreśla slogan promocyjny). W chronologię i scenerię dziejów, czyli wydarzeń roku 1967 i 1968 – poczynając od wybuchu wojny izraelsko-egipskiej, przez premierę „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka, aż po Marzec i wyjazdy „pochodzeniowców” (jak podobno wówczas mówiono) z Dworca Gdańskiego – reżyser wpisał opowieść o trójkącie miłosno-esbeckim (niektórzy dopatrują się w niej inspiracji historią Pawła Jasienicy). Kapitan SB Roman Rożek przekonuje swoją dziewczynę, Kamilę, by zbliżyła się do profesora Adama Warczewskiego, znanego z niepokornych poglądów; z czasem wytłumaczy dziewczynie, że ma zbliżyć się „z”, a nie tylko „do”.

Z jednej strony mamy historię rodem z podręczników szkolnych; samo w sobie nie jest to złe – nie przeceniałabym edukacji szkolnej w dziedzinie historii najnowszej. Jednak przywołanie najgłośniejszych momentów dziejowych raczej zasłania tutaj mechanizmy i procesy, a kronika zastępuje ich analizę i interpretację. Odwołania do historii i „faktów” sprawiają wrażenie jedynie alibi.

Podobnie w warstwie „prywatnej” (sam splot prywatnego z publicznym byłby w tym kontekście – jako temat – fascynujący). Momenty są – ale co pod nimi? Losy Różyczki obiecują wiele, tym więcej, im mniej wiemy o samej bohaterce. Dlaczego decyduje się na współpracę z SB? Czy kocha esbeka, czy pisarza – a może obu? Czy rozdarta jest między dwoma mężczyznami, czy raczej między dwoma sposobami na urządzenie sobie życia? Zdolna jest do refleksji etycznej? Czy z faktu, że w toku akcji bohaterka zmienia styl i wygląd, wynika, że zmienia się ona sama, czy też jedynie obserwujemy proces mimikry, dostosowywania się do otoczenia? I co, wreszcie, miałoby wynikać z tej edukacji, w efekcie której Polka z sierocińca swoje wychowanie i swój stan posiadania, wszystko, co ma, i wszystko, co traci, zawdzięcza dwóm polskim Żydom?

Na te pytania film odpowiada, że różne rzeczy i wszystko po trochu, a kobiety są nieodgadnione – na każdy z tych pytajników odpowiedzią jest w istocie kolejna scena miłosna (ze zróżnicowaniem stylistycznym wynikającym z temperamentu obu kochanków). Luk zresztą jest w scenariuszu więcej, jak choćby pojawiająca się i znikająca wedle kapryśnych zasad kwestia literackich prób Kamili, czy wizyta Rożka w domu Warczewskiego, której świadkiem jest jego, w innych przypadkach całkiem dociekliwa, córka. To jednak drobiazgi wobec fundamentalnej rezygnacji z jakieś próby rozpoznania losu bohaterki (bohaterów); tę zastępuje demonstracja powierzchni (i nie pomagają nieźli skądinąd aktorzy, bo grać mogą tylko momenty).

W efekcie powstało dzieło średnie, a w swoich słabościach symptomatyczne. Po pierwsze, pokazuje sceny bicia, szczucia i seksu, nazywa polski antysemityzm i zdradę, ale nie mówi nic o motywach, mechanizmach i procesach. Po drugie, tak bardzo chce oddać sprawiedliwość „skomplikowanym” czasom, że całkowicie rozmydla jakąkolwiek opinię. Wreszcie, po trzecie, symptomatyczne jest w tym, jak i po co pokazuje ciało i mówi o seksualności. Nie chodzi o to, że ciało kobiece jest tu potraktowane instrumentalnie – od plakatu poczynając; to drobiazg w sumie, zdążyliśmy się przyzwyczaić. Chodzi o to, że ciało i seks są w „Różyczce” (jak ciągle w dużej części polskiego kina) czymś zewnętrznym wobec ja, dziwacznie jakoś nieludzkim – albo wstydliwym, albo właśnie nad-demonstrowanym, ilustracyjnym. W efekcie dziwnej tej przypadłości brakuje polskim bohaterom i ciała, i duszy. Żyjemy w kraju, w którym rewolucja seksualna należała do zrywów mniej udanych (może dlatego właśnie, że nie została pokazana); to jedna z przyczyn, dla których kino tak często skazuje polskich widzów na niespełnienie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.