Kino i fantazmaty

Kino i fantazmaty

Rozmowa z M.Szpakowską, T.Sobolewskim, Z.Majchrowskim, L.Janionem, R.Gutkiem

W swojej działalności popularyzatorskiej Maria Janion łączyła różne kręgi, które stały się odległe. Kultura dziś jest głęboko podzielona, skategoryzowana, rozczłonkowana – rozmowa wokół przeglądu „Kino według Marii Janion”

Jeszcze 4 minuty czytania

IWONA KURZ: W artykule na temat przeglądu „Kino według Marii Janion” Tadeusz Sobolewski próbuje pokazać motywy, figury i pojęcia ważne dla Marii Janion jako motywy, figury i pojęcia romantyczne, a jednocześnie aktualizujące się w wybranych tu filmach. Wszystkie są z lat 70., czyli z epoki rozkwitu pewnej formacji filmowej, a zarazem z okresu przedemancypacyjnych zainteresowań tej badaczki. Tekst Tadeusza Sobolewskiego jest smutny, bo mówi, że nie ma już takiego kina i nie ma już takich widzów. Czy jednak rzeczywiście nie ma już takiego kina? Czy Maria Janion nie ma dzisiaj na co chodzić do kina? A także – czy możliwe są dzisiaj nowe odczytania tych filmów, czy one dzisiaj mogą zostać poddane procedurze odnawiania znaczeń, ważnego nakazu metodologicznego wielokrotnie powtarzającego się w jej dziele?

TADEUSZ SOBOLEWSKI: Nie chciałbym tutaj występować w roli nostalgika, który tęskni za kinem lat 70., a po nim nie widzi już nic. Ale coś jest na rzeczy, co chcę podkreślić właśnie w obecności Romana Gutka. Wtedy nie było kin studyjnych, było może kino Wiedza, w którym z głośników szła prelekcja pana Jerzego Płażewskiego – ale tego rodzaju filmów, jakie oglądamy na przeglądzie w Muranowie – już nie ma. Wydaje się, że w latach 70. kino osiągnęło jakiś szczyt wolności. Filmy „janionowe”, które tu oglądamy, dotykają spraw głębokich, niewyrażalnych, tajemniczych – nie można przecież powiedzieć w dwóch słowach, o czym jest „Kaspar Hauser” Herzoga. Te filmy są głęboko autorskie, robione tak, jak się pisze wiersz czy powieść, a równocześnie było to kino popularne, które „wszyscy” oglądaliśmy. Filmy, które Maria Janion omawiała ze swoimi studentami, na które razem z nimi chodziła do kina, były właśnie wytworami kultury, w której nie było widocznego podziału na to, co studyjne, i to, co popularne. 

Kino według Marii Janion

Publikowana przez nas dyskusja towarzyszyła przeglądowi filmów dedykowanemu Profesor Marii Janion z okazji Jubileuszu 90. urodzin

Przegląd i rozmowa odbyły się w gdańskim kinie Żak i w warszawskim Muranowie w styczniu 2017.

Udział wzięli: pomysłodawca projektu prof. Zbigniew Majchrowski (literaturoznawca i teatrolog, Uniwersytet Gdański), Tadeusz Sobolewski (krytyk filmowy i publicysta, „Gazeta Wyborcza”), prof. Małgorzata Szpakowska (historyczka literatury i kultury, Instytut Kultury Polskiej UW), Roman Gutek (animator kultury,  znawca kina, szef festiwalu Nowe Horyzonty) oraz Ludwik Janion (poeta i prozaik). Rozmowę prowadziła Iwona Kurz.
 
Program przeglądu: „Nosferatu – symfonia grozy”, reż. F. W. Murnau; „Nosferatu wampir”, reż. Werner Herzog; „Pasja”, reż. Stanisław Różewicz; „Gorączka”, reż. Agnieszka Holland; „Zagadka Kaspera Hausera”, reż. Werner Herzog; „Blaszany bębenek”, reż. Volker Schloendorff; „Król Edyp”, reż. Pier Paolo Pasolini; „Danton”, reż. Andrzej Wajda; „Miłość Adeli H.”, reż. Francois Truffaut; „Zmierzch bogów”, reż. Luchino Visconti

Andrzej Żuławski, który został sam ze swoim „Kosmosem”, zrobił film w jakimś sensie śmieszny, w jakimś sensie wręcz rozrywkowy, a jednocześnie głęboko własny i bardzo gombrowiczowski. Wiedział, że ten film nigdzie nie pasuje: ani do amerykańskiej komercji, ani do tych nudnych, jak mówił, tureckich filmów studyjnych, w których przez trzy godziny ktoś jedzie na ośle. On nie potrafił powiedzieć niczego bez skandalu, ale zwrócił uwagę na coś, o czym teraz mówimy – że trudno znaleźć miejsce dla takiego kina. Kultura jest głęboko podzielona, skategoryzowana, rozczłonkowana. Maria Janion w swojej działalności popularyzatorskiej łączyła różne kręgi, które dziś są odległe. Nie bywało przecież tak, żeby profesor uniwersytetu mówiła w radiowej dwójce, występowała w kinie albo udzielała wywiadu młodemu dziennikarzowi z tygodnika „Film” – jak mnie kiedyś. To było przełamanie pewnej bariery, dążenie równościowe kultury. Cała Janion była w zgodzie z tym dążeniem, żeby tajemnicę romantyczną i kwestie, do których dociera za pomocą naukowych instrumentów, sprowadzić pod strzechy.

MAŁGORZATA SZPAKOWSKA: Rzeczywiście Maria Janion miała talent łączenia wątków z różnych dziedzin. Przeplatała ze sobą bardzo wyrafinowane badania o charakterze filologiczno-filozoficznym z refleksją nad filmem, literaturą popularną, bardzo konsekwentnie wywodziła literaturę popularną z romantyzmu, czyli dokonywała pewnego zmieszania gatunkowego. Warto zauważyć, że w taki sposób myśleli ci, którzy zaczęli zamieniać historię filozofii w historię idei, a potem po prostu w historię kultury, czyli ludzie z środowiska nazwanego później warszawską szkołą historyków idei. Nie było już tak, że oddzielnie siedzą sobie poloniści i studiują teksty literatury wysokiej, w innej klasie siedzą filozofowie i zajmują się historią filozofii, a w jeszcze innej historycy myśli społecznej badają historię socjologii. W latach 60. i 70. nastąpiło pewnego rodzaju zmieszanie dziedzin humanistyki i zarazem znaczne rozszerzenie pola badania. Tego dokonywała Maria Janion w swoim polu działania, tego dokonywano na Wydziale Filozofii przed jego zgonem w 1968 roku. To jest także to, co staramy się robić w Instytucie Kultury Polskiej UW. W tym sensie profesor Maria Janion nie byłaby retrospektywna, ale niezwykle prospektywna – projektowałaby i jednocześnie tworzyła zupełnie nowy rodzaj humanistyki.

ZBIGNIEW MAJCHROWSKI: To jest ważne uhistorycznienie, bo dziś może się wydawać zupełnie oczywiste, że wszystko łączy się ze wszystkim. Prezentowana konstelacja filmów odsyła do czasów pomiędzy 1967 a 1982 rokiem, a pośrednio do książek Marii Janion, które wówczas wielu z nas kształtowały. Pod tytułem jednej z nich, „Romantyzm, rewolucja, marksizm” (1972), ukrywała się pewna forma dywersji – łączenie ze sobą obrazów surrealistów, kina ekspresjonizmu niemieckiego i, powiedzmy, filmów Pasoliniego było wówczas posunięciem wywrotowym i otwierającym nowe horyzonty.

Chciałbym tu uobecnić wątek z książki „Transe – traumy – transgresje”, rozmowy-rzeki Kazimiery Szczuki z Marią Janion i przypomnieć wspomnienie pierwszego kontaktu pani profesor z kinem, co miało miejsce jeszcze w przedwojennym Wilnie: „doskonale pamiętam, jak w kinie przy ulicy Zamkowej obejrzałam film «King Kong». Zrobił na mnie niesłychane wrażenie i właściwie mam poczucie, że pierwsze moje jakieś poruszenie erotyczne popłynęło właśnie z inspiracji tym filmem”. To niezwykle ważny moment – powiązania kina z przeżyciem erotycznym. Ten wątek fascynacji kinem będzie zresztą Maria Janion rozwijać już jako uczona, a tutaj jesteśmy u samego początku: „Przed kinem zgromadził się ogromny tłum, wszyscy chcieli ujrzeć gigantyczną małpę. Ja też. I jakoś udało mi się wedrzeć do Sali. Pamiętam niebywały entuzjazm ludzi”. I dalej: „Wielkie wrażenie robiło na mnie to, jak King Kong w tej swojej monstrualnej łapie trzymał tę tak kruchą, małą blondynkę. Stale ten obraz do mnie powracał, nie mogłam tego zapomnieć”. W porządku osobistym było to niewątpliwie doświadczenie inicjacyjne, przekroczenie jakiegoś progu poznania, wejście w inny świat. Ale widzę w tej opowieści również scenę założycielską humanistyki Marii Janion. Z jednej strony powracający obraz kruchej istoty, z drugiej ogrom, bliskość i entuzjazm tłumu. Osobność i egalitaryzm.

TS: W tym, co pan teraz powiedział, kryje się istota ówczesnej kultury – z jednej strony Maria Janion szła w stronę tak zwanej kultury masowej, ale z drugiej strony ta „masowa” kultura wspinała się na palce. Kino jest jednocześnie zbiorowe i szalenie indywidualne, więc model przeżywania kina stał się modelem humanistyki Janion. Swoje znaczenie ma też w tym kontekście psychoanaliza. Freud też mówi, że istnieje równoległość pomiędzy rozwojem człowieka i tego, co jest zbiorowe. Janion interesuje się tym stykiem. Książki z serii „Transgresje” rozpadają się nam na osobne kartki, tak są zaczytane. Stale się do nich wraca jak do staropolskich sylw, gdzie tyle rozmaitości można znaleźć w jednym zbiorze, trochę subiektywnym, nieuporządkowanym.

Jednocześnie to buszowanie w kulturze ma u niej charakter rozwojowy, kształcący. Janion mówi, że tylko wielka sztuka pozwala znieść człowiekowi tragedię i zrozumieć tragizm. Myślę też, że ona rozwijała się w kinie, z każdym kolejnym filmem – Truffauta, Herzoga, Pasoliniego.

Pasolini był równocześnie pisarzem, poetą, eseistą, publicystą, filmowcem. Elitarnym i popularnym zarazem. W „Królu Edypie” sfilmował własną matkę, własne spojrzenie, swój dom z dzieciństwa. Dopiero potem – nagle – znajdujemy się w Grecji, która w tym filmie nie jest tylko Grecją, a całym światem. Uniwersalność ówczesnego kina, całej kultury, szła w parze z tym, że filmy mogły być tak bardzo osobiste, ponieważ nie myślano tak bardzo o „targecie”. Wolność kina miała swój odpowiednik w wolności intelektualnej – w tych transgresjach, które dokonywały się w kulturze w okolicach 1968 roku.

ROMAN GUTEK: Mówimy tutaj o kulturze wysokiej, o kinie autorów i o kinie wolności. Natomiast jest też romans Pani Profesor z kulturą popularną, z Ridleyem Scottem na przykład. Co dzisiaj chciałaby oglądać Maria Janion, co by ją zafascynowało?

LUDWIK JANION: Z czasem ważnym ośrodkiem zainteresowania dla profesor Marii Janion, mojej ciotki, stało się kino masowe i seriale. Trudno w to czasem uwierzyć niektórym, ale oto dwie profesorki z zacnych uniwersytetów, Maria Janion i Maria Żmigrodzka siadały przy serialach w rodzaju „M jak miłość” – dokładnie przyglądają się treści, podpowiadają sobie wątki i przewidują, co może być dalej. Mają zabawę z tego, ale jednocześnie starają się szukać w tym kinie telewizyjnym jakiejś prawdy o kulturze, o współczesnych, o tym, co jest im potrzebne i jakie są ich marzenia. Są przekonane, że te scenariusze odbijają rzeczywiście potrzeby współczesnego człowieka, o czym świadczy choćby ich popularność.

IK: To jest też świetne potwierdzenie tego, o czym mówił profesor Zbigniew Majchrowski. Wielu odbiorców kultury cechuje dziś wszystkożerność, chęć i umiejętność korzystania z tekstów i praktyk kultury w bardzo różnych rejestrach. Można odnieść wrażenie, że w perspektywie Marii Janion – przypomnę choćby jej słynne wycinki prasowe – właściwie nie ma takiego tekstu, który nie byłby wart zapoznania się z nim i przetworzenia.

Wróciłabym jednak na moment do kina artystycznego, a przynajmniej takiego, które kojarzone jest ze swoją tradycyjną formą. Kino Muranów przypomina zresztą o tym za sprawą swojego teatralnego niemal wystroju i ciemności sali kinowej. Ważnym dla mnie tekstem Marii Janion o kinie był jej artykuł o rodowodzie wyobraźni Andrzeja Wajdy. Autorka przywołuje różne teorie psychologiczne i psychoanalityczne, a najważniejszym przywoływanym tam teoretykiem filmu jest Edgar Morin z książką „Kino i wyobraźnia”. Pobrzmiewa tu dziś ton nostalgii, że nie ma już „takich” filmów – a mnie się wydaje, że ciągle są dzieła, które podejmują choćby te wątki romantyczne ważne w wyobraźni janionowskiej. Stawiają one widzów wobec pewnej tajemnicy egzystencji, ale też uświadamiają nam ograniczenia egzystencji – że jesteśmy ograniczeni poznawczo i ograniczeni w swoim bycie. To natomiast, co wyraźnie się zmieniło – i co może prowadzić do pytania, czy formacja romantyczna jest jeszcze możliwa – to kwestia istnienia zbiorowości. W wizji Morina odbiór filmowy polega na tym, że idziemy do kina sami i stajemy się w nim psychicznym bytem, który wtapia się w ekran, a jednocześnie w siebie wciąga to, co się dzieje na ekranie. W fotelu zostaje zewłok, a człowiek, poza ciałem, staje się psyche i uaktywnia się w dziele filmowym. Jednocześnie za pomocą tego aparatu ujawniają się najważniejsze treści zbiorowe i ukryte – fantazmaty janionowskie. To istotne dzisiaj, bo nie chodzimy w tym samym czasie na te same filmy, nie poddajemy się w tym samym czasie tym samym seansom, brakuje tu tego ważnego elementu spajającego wyobraźni romantycznej.

MSz: Powiedziałabym, że jest inaczej. Po pierwsze, ten Morinowski obraz funkcjonowania kina i nas w kinie zaczął się zacierać. Istniało podstawowe rozróżnienie teatru i kina, wedle którego w teatrze dochodzi do przeżycia zbiorowego, ponieważ ono jest tu i teraz, każdy spektakl jest wydarzeniem, które się nigdy nie powtórzy w tym samym kształcie, a my jesteśmy razem z widownią. Natomiast kino jest doświadczeniem indywidualnym, fantazmatycznym. Kiedy jednak wspominam lata 70., uświadamiam sobie, że w pewnym stopniu my te filmy oglądaliśmy razem. Dziś natomiast mamy możliwość oglądania filmów naprawdę indywidualnie, pogryzając sałatkę u siebie w domu w kapciach. Pójście do kina staje się zatem włączeniem w pewną wspólnotę, taką właśnie, o której pisała Maria Janion, że się pchała na „King Konga”.

Druga rzecz jest taka, jak sądzę, skoro mówimy też o gustach Marii Janion, że w filmach, które wybierała, była jedna nuta wspólna, którą można by nazwać nadmiarem. Chociażby „Miłość Adeli H.” ma w sobie pewien nadmiar emocji, która kipi w tej kobiecie aż ją w końcu niszczy. Zupełnie inny rodzaj nadmiaru widzimy w „Zmierzchu bogów”, z nadmiaru jest zbudowany „Danton”. Romantyczne czy barokowe wręcz bogactwo przemawiało do niej po prostu.

TS: Wracając jeszcze do Morina – on pisze, że widz identyfikuje się nie tyle z bohaterami filmu, ile z filmem całym. Widząc pociąg na ekranie, jesteśmy jakby tym pociągiem, jego kołami. Dziś jesteśmy otoczeni obrazami, które już tak nie działają. Mamy je przy sobie, pikają nam w kieszeni. Są odczarowane – znana sprawa. Nawet te filmy, na które bym posłał w tych latach panią profesor – von Triera czy Hanekego – są z czegoś wyprane, nie mają tego rodzaju nadmiaru. Tak jakby kino artystyczne stało się teraz bardziej ascetyczne. Maria Janion lubiła „Ziemię obiecaną” Wajdy, jak sama napisała, bo był to obraz świata bez kultury. Widziała w tym przestrogę. I filmy z tego przeglądu sprawiają wrażenie przestrogi. „Danton” oglądany dzisiaj wchłania w siebie nowe zupełnie treści społeczne, nowe rewolucje, „Gorączka” Agnieszki Holland dotyczy terroryzmu – trochę inaczej się dziś na nią patrzy. Przychodzi na myśl cytat z Goethego, którego Janion użyła wobec Wajdy: że jego filmy powstają w cieniu nadchodzących wydarzeń. Dzisiaj nie mamy w sobie takiego daru prorokowania. W tamtych dekadach – lat 60., 70. – świat był wychylony do przodu, miał przyszłościową dynamikę. Oczywiście, można zakrzyknąć: co za banał – byliście wtedy piękni i młodzi! Ale przecież faktem jest, że dzisiejsze społeczeństwa żyją w wiecznym teraz. Nie ma projektu wielkiej przemiany świata, który cechował tamtą kulturę sprzed półwiecza.

ZM: Podążając za spostrzeżeniem Małgorzaty Szpakowskiej o różnych formach nadmiaru, jakie dają się zauważyć w filmowych wyborach Marii Janion, może warto sprawdzić, co z dokonań kina lat 70. raczej nie mieściło się w polu widzenia uczonej. Narzucają się przynajmniej dwa nurty: amerykańskie kino drogi, bardzo przecież ascetyczne, oraz polskie kino moralnego niepokoju, w szlachetny sposób dość jednowymiarowe.

IK: Wyłania się tu jeszcze inna kwestia, przywołana przez filmy z przeglądu, które są historyczne i polityczne jednocześnie. Wielokrotnie zostało to już powiedziane, ale myślę, że trzeba to powtórzyć: dzieło Marii Janion jest totalne, ze wszelkimi tego konsekwencjami. Jeśli już pozostajemy przy filmach, które ją interesowały, to chciała, żeby one były o historii i o egzystencji, o polityce i o tajemnicy, żeby jednocześnie pracowały w wielu rejestrach. Przywołanie Wajdy i pytanie o wspólnotę wprost jednak prowadzi nas do pytania o wspólnotę polityczną oraz o totalność paradygmatu romantycznego, jako cienia bądź też słońca, które nam świeci miłościwie nad kulturą polską.


MSz: Prawdopodobnie największą rolą, jaką odegrała Maria Janion w humanistyce polskiej, a w zasadzie nie w humanistyce, tylko po prostu w myśleniu o tym, co przeżyliśmy, była właśnie sprawa paradygmatu romantycznego. Pani profesor miała ogromny talent w nazywaniu zjawisk, które być może nie zaczęłyby odgrywać tak wielkiej roli, gdyby nie zostały nazwane. To właśnie przypadek paradygmatu romantycznego, w którego władzę nad polską mentalnością w jakimś sensie wszyscy uwierzyli. Uwierzyliśmy w latach 80., próbując pojąć dynamikę tamtej dekady, że żyjemy w paradygmacie romantyczno-mesjanistycznym, potem uwierzyliśmy w 1991, że paradygmat romantyczny się wyczerpał, i w jakimś sensie też jej wierzymy dzisiaj, kiedy z rozpaczą napisała w liście do Kongresu Kultury, że znowu nam ten upiór powstał z martwych. Tak nam ułożyła dzieje powojenne, że nie można się od tego oderwać ani przez to przeskoczyć. Na to, co się dzieje w społeczeństwie, patrzymy albo jako na dziedzictwo romantyczno-mesjanistyczne, albo jako na zaprzeczenie tego dziedzictwa – i tak się kolebiemy. Nazwać coś takiego, zdefiniować i narzucić znacznej części ludzi piszących własny sposób myślenia o rzeczywistości – to jest naprawdę wielka rzecz. Niezależnie od tego, czy ta definicja jest słuszna, czy niesłuszna.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.