FANTAZJA: Na drugą stronę polskości
Nick Kenrick. CC BY-NC 2.0

14 minut czytania

/ Literatura

FANTAZJA: Na drugą stronę polskości

Katarzyna Czeczot

Co jest po drugiej stronie polskości? Pewnie jakaś polskość nieoczywista, paradoksalna, trudna do przewidzenia. Tym, co interesuje Janion w krytyce fantazmatu, są „wyobrażenia, urojenia, przywidzenia” o charakterze zbiorowym

Jeszcze 4 minuty czytania

Znalazłam kiedyś w antykwariacie pocztówkę z reprodukcją obrazu Jana Styki „Ofiary o niepodległość Polski”. Obraz przedstawia kobietę, przybitą do skały jak Chrystus do krzyża, u której stóp leży martwy mężczyzna z mieczem w ręku. Na odwrocie drobnym pismem skreślono: Kraków, 19 III 1919, po czym następuje krótki liścik:

Kochana Reniu! Zajechałem w porządku i z powrotem zabrałem się do swej zwykłej pracy. Dziś rano otrzymałem telegram od Mańka, iż podobno Stefka wzięto do wojska – zmartwiło mnie to bardzo. Szkoda było czasu i pieniędzy na siedzenie w Krakowie, aby teraz na dwa miesiące przed końcem być zmuszonym wyrzec się wszystkiego. Ha! trudno – niestracone to jeszcze dla niego zupełnie; przy trochę chęciach i pracy będzie mógł to potem odbić i nadrobić. Niechże Stefek napisze mi jasno, jak to faktycznie jest. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich i dla ciebie Reniu. Władek

Dwudziestolecie międzywojenne. Wiosna nie Polska, płaszcz Konrada zrzucony. A między miastami i miasteczkami wciąż krążą obrazy ukrzyżowanej Polonii. Jawny dowód, że rację miała Janion, stawiając tezę o długim trwaniu polskiego romantyzmu, który – jako kultura skupiona na tożsamości narodowej i jej symbolach – objął również wiek XX. Ale za tezą tą przemawia tylko awers pocztówki. Jej rewers pokazuje, że obok wizerunków konających herosów toczyły się inne historie, które nie dotyczyły Sprawy, lecz „zwykłej pracy”. Jednak prawdziwie ironiczne na tej pocztówce wydaje się zderzenie żołnierskiego poświęcenia ze zdroworozsądkową postawą Stefka, a właściwie nie Stefka, tylko Władka, który ponad zobowiązania wobec ojczyzny stawia czas i pieniądze.

Czyżby Władek nie czytał Mickiewicza? A może to Janion nie czytała Władka?

Pierwsze pytanie musi pozostać nierozstrzygnięte. Co do drugiego, to obstawiałabym, że czytała. Inaczej nie mogłoby powstać jej wnikliwe studium o „Pamiętniku z powstania warszawskiego”. Janion jako pierwsza dostrzegła niezwykłą wagę tej prozy, doceniając w niej właśnie – niemieszczącą się w paradygmacie romantycznym – perspektywę cywilną. Można jednak przypuszczać, że w wypisanej przez niego pocztówce pewnie bardziej zainteresowałaby ją reprodukcja „Ofiar...”. Marta Piwińska wspomina, że będąc jeszcze doktorantką Janion, zupełnie nie mogła się pogodzić z  jej upodobaniem do patriotycznego kiczu: „Wstrząsam się na widok cykli obrazów z księciem Poniatowskim utopionym w Elsterze, sporo czasu mija, nim zacznę się śmiać, a Mistrzynię te paskudztwa wydają się fascynować”. Chyba rzeczywiście fascynują. Piwińska nie może się nadziwić, że Janion tyle uwagi poświęciła drugorzędnej twórczości krajowej. Znamienne są tytuły antologii, które obie badaczki wydają w serii „Biblioteka romantyczna”. Piwińskiej nosi tytuł „Miłość”; Janion – „Reduta. Romantyczna poezja niepodległościowa”.

Paradygmat romantyczny jako konstrukt historycznoliteracki nie byłby możliwy bez pojęcia fantazmatu. To ono umożliwiło Janion nasłuchiwanie ech romantyzmu w XX-wiecznej literaturze. Przywołując freudowską koncepcję fantazmatu jako wyobraźniowego scenariusza, w którym podmiot inscenizuje swoje pragnienie, Janion znacząco modyfikuje psychoanalityczną wykładnię. Tym, co ją interesuje, są bowiem „wyobrażenia, urojenia, przywidzenia” o charakterze zbiorowym. I nie chodzi jej o prafantazmaty, którymi Freud nazywał wyobraźniowe scenariusze występujące jego zdaniem powszechnie, takie jak kastracja czy uwiedzenie, lecz o uwarunkowane historycznie wytwory danego społeczeństwa. W „Projekcie krytyki fantazmatycznej” badaczka sięga do prac przeciwnika psychoanalizy, znanego przedstawiciela antypsychiatrii – Ronalda Lainga. W jego ujęciu fantazmaty powstają w wyniku pewnej umowy społecznej. Ich rolą jest maskowanie rzeczywistych przeżyć i budowanie fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Laing dokonuje więc zasadniczego przesunięcia: to, co Freud skłonny był uznawać za produkt nieświadomości, przedstawia jako wytwór komunikacji międzyludzkiej. I na gruncie tej społecznej wykładni dopiero Janion może stwierdzić, że istnieje coś takiego jak polskie fantazmaty. Osnute wokół XIX-wiecznego doświadczenia klęski zachowują żywotność na długo po odzyskaniu niepodległości. Można je znaleźć u Dąbrowskiej, Konwickiego, Czapskiego, Krzysztonia.

FANTAZJA – numer tematyczny

O czym marzymy i jakie mamy – jako jednostki i społeczeństwa – koszmary? Polskie fantazjowanie o heroicznej śmierci („czy poszedłbyś?”), telewizyjne fantazje o wspaniałym życiu, fantazjowanie o końcu świata i wojnie, fantastyczne wizje przyszłości i fantasmagorie współczesności. Współczesna niepewność przyszłości, rozłam politycznego status quo, rozwój mediów i zjawisko postprawdy zdają się sprzyjać fantazjowaniu. Tam, gdzie realność traci grunt pod nogami, a mechanizmy rządzące światem stają się niejasne – otwiera się przestrzeń dla pracy wyobraźni.
Zobacz wszystkie teksty albo pobierz numer tematyczny jako e-book w formacie EPUB lub MOBI

Co jest celem krytyki fantazmatycznej? Pośród luźnych uwag zamieszczonych we wstępie do „Projektu...” Janion powołuje się na słowa Konwickiego. Znakomicie wydobywają one ideę, która wydaje się centralna dla jej książki: „Zamiast uciekać przed polskością, warto spróbować pójść w nią do końca. Żeromski mówił kiedyś o Tuwimie: tak się wgryzł w polszczyznę, że się przegryzł na drugą stronę”. Po drugiej stronie polszczyzny – jeśli dobrze rozumiem Żeromskiego – znajdują się „Słopiewnie” – wiersze, które wpisują się w sformułowany przez Wielimira Chlebnikowa projekt „zaumu” , tj. języka pozarozumowego. W Tuwimowej „grze głosu poza słowami” (jak w wersie „Słodzik słowi słowisieńskie ciewy”) polskie skrawki wyrazów otwierają się na niepolskie połączenia; powstaje ojczysty język obcy. Co jest po drugiej stronie polskości? Pewnie jakaś polskość nieoczywista, paradoksalna, trudna do przewidzenia. Nie wiem jednak, czy na tę drugą stronę można przedostać się przy pomocy laingowskiej koncepcji fantazmatu. Łączy ona fantazmat z dążeniem do zachowania status quo. U Lainga „scenariusz rodzinny” oznacza odgrywanie narzuconych społecznie ról, a fantazmat – podążanie znanymi szlakami. Z definicji wyrzuca on poza nawias to, co niepewne, nieostre, dyskusyjne. W ramach tej teorii nie sposób polskich fantazmatów ogołocić z polskości. Co nie znaczy, że Janion się to nigdy nie udaje. Za bezsprzeczne zwycięstwo w przegryzaniu się na drugą stronę polskości należy uznać – wydaną w 2006 – „Niesamowitą Słowiańszczyznę”. Określenie „fantazmaty literatury”, które składa się na podtytuł książki, choć odnosi się do zbiorowej wyobraźni, zdecydowanie wykracza poza horyzont wyznaczony przez Lainga.

Wokół „Niesamowitej Słowiańszczyzny” dość szybko zaczęły narastać nieporozumienia. Jej wymowa omal nie została zniekształcona, i to wcale nie za sprawą neopogańskich odłamów nacjonalizmu, jak obawiała się autorka. Na odbiorze wydanej w 2006 książki zaważyły wciąż jeszcze żywe emocje związane ze wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Sama Janion podsuwała zresztą ten kontekst, analizując powstańczą retorykę podczas kampanii do Parlamentu Europejskiego. Słowiańszczyznę próbowano obrócić w projekt tożsamościowy; obiecującą alternatywę zarówno dla anachronicznej narodowości, jak i dla unijnego obywatelstwa. Trudno o większe nieporozumienie. Przecież słowiańskie u Janion to tyle co pogańskie. A podróż do przedchrześcijańskiej przeszłości badaczka odbywa nie po to, by odnaleźć korzenie, lecz odkryć ich brak. Odsłania się tu bezwzględność, z jaką Kościół podbijał ludy uznane za barbarzyńskie: skazując na zagładę ich mitologie i kulty, niszczył zarazem spoiwo lokalnej wspólnoty. Historię tej kolonizacji Janion rekonstruuje jednak tylko pobieżnie. Prawdziwym tematem jej książki jest odkrycie tego bolesnego dziedzictwa przez romantyków.

Sięganie po wątki słowiańskie było u nich jednym z wielu sposobów zakwestionowania kultury oficjalnej, zwróceniem się ku temu, co marginalne, uważane za niższe, barbarzyńskie. Miało ono również charakter antykolonizatorski; stanowiło gest oporu wobec dominacji kultury łacińskiej i władzy Kościoła. Poszukując starożytnych pamiątek, romantycy mieli się zresztą przekonać, jakiego rodzaju spustoszenia dokonała chrystianizacja. Najwytrwalszy z nich, Zorian Dołęga-Chodakowski o wywłaszczeniu Słowian przez Kościół napisał: „Kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi”. Dlatego w romantyzmie, pisze Janion, przywołując wczesną prozę Krasińskiego i „Masława” Kraszewskiego, Słowiańszczyzna wybucha frenetycznymi obrazami. Jej wątki nie są znakiem odnalezionej genealogii, lecz odsyłają do pogańskiej traumy, tworzą rodzaj literatury mniejszej, która istnieje jako ślady oporu zostawione na tekstach kultury dominującej. To w tytułowym określeniu „niesamowita” streszcza się idea książki Janion. Jeśli rozumieć je za romantykami i Freudem, a tak proponuje autorka, Słowiańszczyzna to obszar nieprzyswojony i niedający się przyswoić. Będąc naszym dziedzictwem, musi pozostać obca.

Słowiańska historia okazuje się dogodnym punktem wyjścia do przedefiniowania relacji między Wschodem a Zachodem, którą w europejskiej kulturze łączono i nadal się łączy z całym ciągiem przeciwstawień, takich jak barbarzyństwo – cywilizacja, tradycjonalizm – postępowość. Strategia przyjęta przez Janion pod wieloma względami przypomina tu działania grupy Slavs and Tatars. Jedna z prac kolektywu przedstawia ubranego w turban, brodatego mężczyznę siedzącego tyłem na koniu, który – przymocowany do podłoża grubą sprężyną – może służyć za huśtawkę dla dzieci. Tytuł – „Molla Nasreddin – antymodernista” – naprowadza na postać sufickiego mędrca z XIII wieku, który przetrwał w niezliczonych baśniach i podaniach. Ale nie tylko. Od jego imienia bowiem pochodzi tytuł ukazującego się w latach 1906–1931 azerskiego tygodnika, któremu sławę przyniosły satyryczne rysunki wymierzone w religijny fanatyzm, despotyczne rządy, imperializm. Dopiero zderzenie tych dwóch sensów pozwala zrozumieć przewrotną wymowę tej pracy. Antymodernizm Nasreddina nie jest tożsamy z konserwatyzmem. Przeszłość, ku której się zwraca, okazuje się czasem bardziej „progresywna” niż teraźniejszość. Oto pułapki pojęcia postępu, które stoi za historią kolonizacji „niecywilizowanych” ludów. Polska odbiorczyni w postaci Nasreddina dostrzeże kolejną przewrotną treść. Jeździec w turbanie wygląda dokładnie tak jak – pojawiający się na rynkach polskich miast – lajkonik, którego początki wiążą się z obroną Ołomuńca przed Tatarami w 1241 i radosną paradą jednego z polskich żołnierzy przebranych w strój wroga.

W „Niesamowitej Słowiańszczyźnie” zostaje opowiedziana bardzo podobna historia. Janion przywołuje badania, które przeczą powszechnemu przekonaniu o sarmatyzmie jako fikcji historycznej i wykazują związki między plemieniem naddunajskich Sarmatów, irańskich koczowników a Prasłowianami. Wpływy kultury Bliskiego Wschodu nie zakończyły się w VI wieku. XVII-wieczny szlachic-sarmata nosił – pochodzące z Turcji – żupan i delię, które w końcu zaczęły uchodzić za strój narodowy. A w bitwie pod Wiedniem „polskie oddziały tak bardzo przypominały wroga, że musiały ozdobić hełmy słomianymi grzebieniami, aby habsburscy sojusznicy nie wzięli ich za Turków”. Paradoksalnie więc to sarmatyzm okazał się najpewniejszą drogą na drugą stronę polskości.

Formuła „sami sobie cudzy” jest u Janion czymś więcej niż śladem traumy z kolonizacyjnej przeszłości Słowian. Badaczka przekształca ją w rodzaj historycznoliterackiej dewizy. Inaczej niż w przypadku wykazywania trwałości romantycznych struktur wyobraźniowych, stawką nie jest tu ustanowienie ciągłości, lecz poszukiwanie pęknięć, szczelin, rozszczepień. Różnic, nie tożsamości. Hybryd zamiast twardych podmiotów. Ukazanie obcości w postaci polskiego sarmaty, pana Zagłoby wydaje się w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie” bardzo wymowne. Tym, którzy chcieli w tej książce widzieć antidotum na polskie lęki związane z otwarciem granic i obcymi wpływami, Janion odpowiada, że obcy jest w nas.

Historia polskich fantazmatów nie musi oznaczać odkrywania stałych, powtarzalnych wzorów. Janion dowiodła tego nie tylko w „Niesamowitej Słowiańszczyźnie”. Należy żałować, że z szeregu jej prac do obiegu pozaakademickiego przebiła się przede wszystkim teza o polskim romantyzmie jako jednolitym stylu, ciążącym na polskiej kulturze. Paradygmat romantyczny stał się jednym z pojęć wytrychów, zaczął żyć własnym życiem, wchłonął janioniczne transgresje, kuźnię natury, tak jak potwór Frankensteina, który nie mogąc wybaczyć swemu ojcu, że się go wyrzekł, morduje wszystkie kochane przez niego istoty. Czytając Janion dziś, należy kierować uwagę na to, co nie mieści się w paradygmacie romantycznym. Tak właśnie należy czytać jej prace o romantyzmie, odwracając je – jak pocztówkę – na drugą stronę, bo to słowa na rewersie oczekują odpowiedzi, awers – powielony w wielu egzemplarzach – krąży jako reprodukcja. Być może okaże się wówczas, że jej najsłynniejsza teza nie znajduje potwierdzenia w większości jej książek.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.