Karol Marks postrzegał produkcję materialną jako podstawową oś i siłę napędową dziejów. Skoro produkcję, to także jej reżim, stosunki własności, podział produktu… W odniesieniu do pewnych okresów marksowskie myślenie zwróciło uwagę na ważne rzeczy. Nieszczęście polegało na jego absolutyzacji w stosunku do całkoształtu historii oraz, co gorsze, w uczynieniu przez powołujących się na nie władców jedynego kanonu rozpatrywania dziejów. Można oczywiście dyskutować, w jakim stopniu komunistyczni władcy faktycznie inspirowali się Marksem, także nad tym, czy historiografia powstająca nawet w ich najbliższym kręgu była marksistowska – czy też tylko politycznie pożądana. Mniejsza jednak o to. Ciekawszy w tym miejscu jest paradoks, że starający się o badanie materialnego aspektu dziejów Marks stworzył fantazyjną ich wykładnię. Nie wszystko w historii daje się przecież wytłumaczyć przez walkę klasową, a większość społeczeństw nie przechodziła przez kolejne formacje (wspólnotę pierwotną, feudalizm, kapitalizm), na końcu których rysowała się całkowita fantazja nazwana komunizmem. Była to fantazja tej miary, że Marks sam słabo ją zarysował. Wyobraźni mu chyba nie starczyło.
Zgodnie z właściwym dla marksizmu założeniem, że człowiek jest produktem otaczającego go społeczeństwa (w pewnej mierze słusznym, aczkolwiek niedającym się absolutyzować), uznajmy Marksa za jeden z dowodów, że ludzie zawsze fantazjowali, te fantazje zaś potężnie pchały ludzkość naprzód – ku dobremu i ku złemu. Cała historia ludzkości była w ogromnym stopniu historią fantazjowania i fantazji.
Zacznijmy od tego, że w naszym kręgu cywilizacyjnym mnóstwo fantazji rodzi się wokół myślenia religijnego. Nie wchodzę tu w istotę religii. Dyskutowanie o niej nie ma sensu – właśnie dlatego, że jej istotą jest wiara. Cuda są z natury niewytłumaczalne, a jest już osobistą sprawą, czy traktuje się je jako fantazje, czy widzi w nich działanie sił nadprzyrodzonych. Istotne natomiast, że ludzie częstokroć tłumaczyli (i nieraz tłumaczą) rzeczy niezrozumiałe działaniem czynników cudownych. W chwilach trudnych mogli i mogą sobie zaś wyobrazić, że mimo wszystko są pod opieką. Barbara Skarga powiedziała kiedyś, że, choć sama niewierząca, szanuje religię – zbyt wiele razy bowiem widziała, jak wiara podtrzymywała ludzi (ona bywała zaś świadkiem nieszczęść!). W ramach myślenia religijnego można liczyć na ostateczną sprawiedliwość – na Sądzie Ostatecznym. Można chcieć odzyskać Grób Chrystusa, a gdy to się nie udaje, można wysłać tam krucjatę dziecięcą – by dzieci odzyskały go siłą swojej niewinności. Można chcieć ogarnąć swoją wiarą cały świat i gdy się już wyzwoliło Półwysep Pirenejski od niewiernych, można wysłać Kolumba – w ostatecznym rachunku do Ameryki.
Średniowiecze było pełne fantazji. Las, bagna, niebezpieczne szlaki… stwarzały korzystne dla nich tło. Świat trzeba było sobie jakoś wyjaśniać, a nie było to łatwe. Trzeba było marzyć, że przyjdzie coś dobrego. Trzeba było uczynić nawet życie warstw wyższych pełnym obrazów wyidealizowanych, na przykład światem pięknych dam i przystojnych rycerzy, noszących pod kolczugą dar otrzymany od damy serca, pojedynkujących się z imieniem wybranki na ustach. Trzeba było uczynić świat polem Romea i Julii – nie zważając na to, że takich Romeów i takich Julii nie mogło być wiele.
W badaniach socjologicznych, prowadzonych nad czarną ludnością Brazylii w latach 50. XX w. zaobserwowano, że jej marzenia nierealistyczne (wygrania na loterii, zdobycia majątku, zamieszkania w luksusowych warunkach) zmniejszały się w miarę pojawiania się realnych możliwości działania i możliwości przeciętnego zarobienia na życie. Gdy życie nie pieściło, a możliwości ucznienia go przyjemniejszym były znikome, nawet tak znikome, że o nich nie myślano, trzeba było organizować w miastach średniowiecznych „święta głupców” i karnawały – podczas których z grubsza każdy mógł pofantazjować sobie, że jest królem. Z takich momentów swawolenia, nieraz w sposób przemyślany zostawianych brazylijskim niewolnikom przez właścicieli plantacji, wyrosła tradycja brazylijskiego karnawału. W tym chrześcijańskim obchodzie każdy czarny mieszkaniec dzielnicy nędzy może także dziś walczyć o oklaski.
FANTAZJA – numer tematyczny
O czym marzymy i jakie mamy – jako jednostki i społeczeństwa – koszmary? Polskie fantazjowanie o heroicznej śmierci („czy poszedłbyś?”), telewizyjne fantazje o wspaniałym życiu, fantazjowanie o końcu świata i wojnie, fantastyczne wizje przyszłości i fantasmagorie współczesności. Współczesna niepewność przyszłości, rozłam politycznego status quo, rozwój mediów i zjawisko postprawdy zdają się sprzyjać fantazjowaniu. Tam, gdzie realność traci grunt pod nogami, a mechanizmy rządzące światem stają się niejasne – otwiera się przestrzeń dla pracy wyobraźni.
Zobacz wszystkie teksty albo pobierz numer tematyczny jako e-book w formacie EPUB lub MOBI
Średniowiecze było wszakże bardzo dwoiste z punktu widzenia fantazjowania. Z jednej strony, zdawało się, że nie stawia mu granic. Z drugiej – bywało do bólu realistyczne. Wizje męczeństwa świętych obfitowały w niekoniecznie potwierdzone obrazy tortur, w zakresie których średniowiecze (czasy późniejsze niestety też) rozwijały niezłą fantazję – do realizacji w rzeczywistości. Jednocześnie na obrazach i rzeźbach owo męczeństwo świętych bywało przedstawiane bardzo realistycznie. Jeżeli jakiś święty poniósł śmierć przez dekapitację, to duża szansa, że na rzeźbie w gotyckiej katedrze trzymał własną głowę pod pachą. Wizje Sądu Ostatecznego są nieraz mieszaniną fantazji i realistycznego przedstawienia. Przykładem Memlinga „Sąd Ostateczny” (1467–1471). Jest to scena fantazyjno-religijna – a z drugiej strony szczegóły są tam tak realistyczne, że w oparciu o nie można prowadzić badania z zakresu historii kultury materialnej. Postaci są nagie, co jest zgodne z wyobrażeniem Sądu – ale w takiej ilości i tak realistycznie namalowane, że aż zastanawia (przepraszam!), czy malarza nie ogarniały fantazje nie tylko w kierunku religijnym – w społeczeństwie, gdzie ciało miało być jak najbardziej zasłonięte.
W wyobrażeniach raju wówczas, także w czasach nowożytnych i później, zaznaczało się mnóstwo fantazji. Jednocześnie ludzie realistycznie zastanawiali się, gdzie też ten raj może się znajdować. Podobna dwoistość występowała w odniesieniu do piekła. Na szczęście w północnych krainach występują gejzery – co pozwala podejrzewać bliskość piekła. Myśli o lokalizacji raju zaczynały chodzić po głowach tych, którzy u progu czasów nowożytnych odkrywali dalekie lądy (słońce, dżungla, małpy na drzewach, beztroscy, nadzy Indianie…).
W czasach nowożytnych fantazjowano na temat bogactwa w Ameryce Środkowej i Południowej. Termin „Eldorado” pochodzi z tamtych czasów. Poszukiwano jeziora, gdzie według docierających wieści kąpał się miejscowy kacyk obsypany złotym proszkiem (El dorado, hiszp. – Ozłocony). Nie trzeba było zresztą aż takiego mitu, występującego w różnych wersjach. Przecież Indianie złoto mieli. Prawda, nie wszędzie. Niektórzy przybysze ciężko się nabrali. Nazwa Argentyna pochodzi stąd, że odkrywcy, którzy dotarli do La Platy, znaleźli srebrny nożyk. Nie jest wykluczone, że dotarł on tam z terenu dzisiejszej Boliwii (niekoniecznie bezpośrednio). Wyobraźnia jednak pracowała – w tym wypadku na próżno. Argentyna stała się w jakimś momencie bogatym krajem, ale nie dzięki srebru, lecz dzięki pasącemu się na pampie mięsu. Jeszcze podczas „gorączki brazylijskiej” – czyli podczas fali emigracyjnej z północnego Mazowsza pod koniec XIX w. pojawiały się w tych okolicach słuchy, że za morzem brylanty leżą na drogach, a jedzenie wisi w postaci kiści na drzewach.
W bliższych nam czasach fantazjowanie stało się poważnym składnikiem romantyzmu. Wystarczy przeczytać „Odę do młodości”, czy „Stepy akermańskie”… lub popatrzeć na portret Mickiewicza na Judahu skale (Walenty Wańkowicz, 1827–1828) i zapytać, o czym poeta myśli. Oczywiście, nie wiemy, o czym myślał. Realizm mógł się w jego myślach mieszać z fantazjami, podobnie jak w przywołanych wierszach. Nieprzypadkowo jednak pozytywizm, w sprzeciwie wobec romantyzmu, wysunął program chodzenia po ziemi. Także pozytywizm nie uwolnił się jednak od fantazjowania. Idea społeczeństwa racjonalnie zorganizowanego i wspomaganego przez zdolną zdziałać wszystko – jak się zdawało – siłę techniki, miała bardzo dużo z fantazji. Teoria modernizacji, mająca elementy wspólne z pozytywizmem, też nie sprawdziła się w swych przewidywaniach rozwoju Trzeciego Świata.
Powstające z biegiem czasu Wieża Eiffla, Kanał Sueski, Kanał Panamski, niezliczone fabryki… pozwalały oczekiwać zrealizowania się cudów. Niektórych z tych osiągnięć trudno zresztą nie traktować jako prawie cudów (to odnosi się również do współczesnej techniki!). Okazało się jednak, że, jak zapisano w pewnych wrażeniach z zesłania, na niebie mógł lecieć radziecki sputnik, a pod oknem zesłańca nadal mogła paść się koza. W licznych krajach słabo rozwiniętych bieda jak była, tak jest.
Mnóstwo fantazji pojawiało się i pojawia w całym myśleniu o idealnym społeczeństwie. Myśl o takim społeczeństwie jest oczywiście obecna w naszym kręgu cywilizacyjnym od bardzo dawna. Próbowano ją nieraz realizować w sferze religijnej – choć tu z góry zakładano, że społeczeństwo może jedynie starać się dojść do ideału. Także renesansowe utopie są fantazjowaniem na temat społeczeństwa idealnego. Do dziś powstają w naszym myśleniu wizje idealnego miasta. W ruchach migracyjnych pojawiało się dążenie do stworzenia idealnego społeczeństwa (przyszłe Stany Zjednoczone, czy, na przykład, państwo żydowskie w wizji twórcy politycznego syjonizmu, Theodora Herzla). W niejednym ruchu niepodległościowym powstawała wizja, jakie szczęśliwe będzie wyzwolone społeczeństwo.
Dążenie do stworzenia wyfantazjowanego idealnego społeczeństwa najsilniej pojawiało się chyba w ruchach rewolucyjnych. Rewolucja francuska chciała stworzyć świat, w którym wszyscy będą wolnymi i równymi braćmi. W ogóle pragnęła stworzyć nowego człowieka. Swoimi osiągnięciami chciała obdarzyć wszystkie kraje. Zaprowadziło to ludzi wyrosłych z rewolucji pod Moskwę, gdzie przegrali – fantazja wodza bowiem nie uwzględniła wielkości przestrzeni, śniegu i mrozu.
Rewolucja bolszewicka też realizowała wyfantazjowany ideał społeczeństwa, też usiłowała wychować nowego człowieka, swoim dziełem próbowała obdarzyć inne narody. Gdy jakaś grupa nie dawała się obdarzyć, to trzeba było ją odpowiednio potraktować, do wyrżnięcia włącznie. Na końcu drogi był komunizm, podobnie słabo zarysowany jak raj. Jak w wypadku raju nie było powiedziane, kiedy doń dojdziemy. Gdy na jakieś zebranie przyszedł prelegent z Agitpropu i zakończył przemówienie słowami „Komunizm widać już na horyzoncie”, pewien robotnik nie zrozumiał tego – ale w Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej wyczytał, że „Horyzont to linia oddzielająca niebo od ziemi, która oddala się w miarę, jak się do niej zbliżamy”. Po drodze do komunizmu znajdowały się zbrodnie i absolutnie wyfantazjowane „prawdy” naukowe Łysenki, który wyeliminował z myślenia chromosomy i usiłował przebudować przyrodę – na przykład krzyżować różne gatunki roślin w sposób całkowicie arbitralny, do tego stopnia, że warszawska ulica reagowała dykteryjką: „Co powstanie, gdy się skrzyżuje jabłonkę z jamnikiem? Powstanie jabłonka, która będzie się sama podlewać”. Gorzej jednak, gdy najczęściej oderwaną od rzeczywistości, a nieraz całkowitą fantazją były oskarżenia w nie mniej fantazyjnych procesach, także opieranie wyroku na uzyskanych wiadomymi drogami zeznaniach oskarżonych, wiara w obozy jako ośrodki wychowawcze… wiara w całe piękno organizacji społecznej ZSRR, wartość kołchozów i planowania, w entuzjazm, który sami przywódcy organizowali, w hasła walki o pokój. W PRL czasem mówiliśmy o „księżycowej gospodarce”.
Ciekawe, że sfery policyjna i wojskowa bywały jednak w tym ustroju mniej księżycowe – choć i w nich elementy fatazyjne dałoby się znaleźć (wymyślanie wrogow i spisków). Oczywiście takie elementy można by wypatrzeć także w różnych reakcjach na komunizm. Liczne cuda – jak w katedrze lubelskiej (1949), czy odnotowywane w wypadku świętych figur na mazowieckich polach na początku lat 50. XX w. – były niewątpliwie reakcją na komunizm. Już sama podatność na wyobrażenia o cudach poświadczała ucieczkę w fantazję, gdy możliwości realistycznej reakcji, a nawet analizy, były ograniczone. Pamiętam, jak „pół Warszawy” jechało obejrzeć cud na Nowolipkach (1959). Gdy z oblepionego przez ludzi tramwaju (wtedy były inne wozy tramwajowe niż dziś!) pasażerowie zaczęli za wcześnie wysiadać, motorniczy rozkrzyczał się: „Nie tutaj, cud na następnym!”.
Również niektóre dramatyczne działania antykomunistyczne nie wynikały z realistycznej analizy rzeczywistości, nawet jeśli świadomej fantazji na pewno nie było u ich genezy (powstanie w Budapeszcie w 1956 r.!). Ruch przeciw komunizmowi w Polsce około 1956 r. i w latach 1980–1989 raczej trzymał się ziemi, ale Polacy byli mądrzejsi m.in. o doświadczenie Węgier, komunizm zaś z czasem rozmiękczył się już na tyle, że można było bardziej działać, a mniej fantazjować. Niemniej potem wiara w liberalizm gospodarczy, w to, że łódka sama odnajdzie kierunek, jeśli się ją zostawi w spokoju, będąca reakcją na absurdy komunistycznego planowania i, szerzej, nieskuteczność polityki rozwojowej w wielu krajach, też była fantazją.
Również konserwatywne rewolucje, czy, ostrożniej mówiąc, działania konserwatywne, zakładały stworzenie nowego (czyli odtworzenie starego) społeczeństwa. Tak działo się od kontrreformacji. Konserwatywne ruchy też chciały szczęściem, do jakiego zmierzały, obdarzać różne narody. Chciały stworzyć jednolity, idealny naród – za cenę „uwolnienia” go od wpływów innych społeczności. Idealny miał być nawet wygląd ludzi. Kobiety miały nosić fryzury uznane za właściwe, w wypadku mężczyzn zaś pożądane były sylwetki takie, jak widoczne w scenach na polu biwakowym przy myciu się młodzieńców w filmie Leni Riefenstahl „Triumf woli” (1934). Jedyny szkopuł tkwił w tym, że Hitler nie był akurat niebieskookim blondynem.
Często trudno oczywiście oddzielić ruch zmiany od ruchu zachowania czy przywrócenia starego wzoru społecznego. Faszyzm, zwłaszcza w wersji hitlerowskiej, reprezentował jedną i drugą tendencję. Skądinąd wiele rewolucji zaczyna się od hasła „postawienia na nogi świata, który stanął na głowie”, a dopiero później określa swój kierunek. Nieraz chęć przywrócenia rzeczywistej i wyobrażonej dawności jest jednak wyraźna. Przykładem działania generała Franco w Hiszpanii. Hiszpanie nawet na plażach mieli być godnie zakryci – co przedstawiano jako zgodne z hiszpańską tradycją.
Projekty rewolucji konserwatywnych są brzemienne fantazją przynajmniej o tyle, że powrotu do dawnej rzeczywistości praktycznie nie ma. Ta obserwacja odnosi się także do działań konserwatywnych, które dostrzegamy dziś w Polsce. Idee nowoczesności i modernizacji w wielu aspektach upadły. Ludzie chcą bezpieczeństwa, ciepła, nie chcą zaś konkurencji czy wyścigu szczurów itd., ale to nie znaczy, że można wrócić do dawnego sposobu życia i obyczajów.
Wszelkie fundamentalizmy zawierają potężną dozę fantazji na temat zakresu, w jakim można przemeblować życie ludzi – niezależnie czy pod hasłem zmiany, czy pod hasłem powrotu do dawnych, lepszych czasów. Dotyczy to także fundamentalizmów religijnych, niezależnie od religii – aspirujących, by ludzie prowadzili życie w określony sposób. Sama idea, że można zatrzeć ślady wszystkiego, co było, a co jest dziś oceniane negatywnie, jest nierealistyczna. Podobnie są odległe od realiów pomysły, by instrumentalnie, nieraz fantazyjnie, traktować historię. By pokazywać tę własną jako wspaniałą i jako przedmiot wyłącznie dumy spadkobierców. W sferę fantazji wchodzą pomysły, jakoby można było wymierzyć sprawiedliwość w wypadku wszystkich niesprawiedliwości popełnionych w różnych epokach, wypłacić odszkodowania potomkom niewolników, wyrzucić z cmentarnych alei zasłużonych doczesne szczątki niegodnych spoczywania tam, zdegradować ludzi pośmiertnie, czy awansować też pośmiertnie. Pojawiają się dziś nawet ideee, by zrehabilitować kiedyś spalone czarownice. To by oczywiście umacniało miły wielu sercom obraz „państwa bez stosów”, ale spalonym by nie pomogło. Poza wszystkim warto pamiętać, że z naprawieniem wszystkich niesprawiedliwości popełnionych od czasów Mieszka byłoby bardzo dużo roboty, a cóż dopiero gdybyśmy się wzięli za różne kraje? Napoleon sam sobie włożył na głowę koronę, nieprawdaż? Należałoby go zdegradować. Już nie wspomnę, że w niektórych sprawach definicja sprawiedliwości była jednak powiązana z epoką, w której stosowano ją, a nie da się przeżyć ponownie dziejów według dzisiejszych kryteriów ocen.
Częste obecnie populizmy zawierają dozę fantazji – zarówno w wersji obrazu „Polski w ruinie”, jak i w wersji tezy, że trzeba odbudować USA. Także w warstwie konserwatywnego dążenia do przemiany społeczeństwa, które porzuci indywidualizację i atomizację ludzi, przypomni sobie o istocie małżeństwa zamiast tolerowania ludzi o innych opcjach, zjednoczy się w braterskiej miłości wokół przywódcy, w ramach wspólnoty narodowej osiągnie należną sobie wielkość i będzie żyć szczęśliwym rodzinnym życiem z licznymi dziećmi – to wszystko nastąpi, jeśli tylko nieodpowiedzialni, marni przeciwnicy jadający ośmiorniczki nie będą rzucać kłód pod nogi rządzącym. Sporo fantazji jest w pojawiającym się dziś obrazie przywódcy – ojca, macho, patriarchy, który zadba o tych, którzy mają gorzej, o dotychczas pomiatanych (skądinąd akurat dokładnie innych skupiając w swojej ekipie). W wielu współczesnych kampaniach wyborczych fantazyjnie dyskredytuje się przeciwników oraz stan państwa, kandydat zaś obiecuje z grubsza, że wszystkim będzie dobrze we wszystkim. Zapewnia, że „damy radę”. To zjawisko nie jest nowością w propagandzie wyborczej, ale teraz jest bardzo silne.
Fantazje są konieczne w życiu społecznym. Nie Leonardo da Vinci zbudował samolot i nie Verne łódź podowodną – ale bez takich pomysłów ludzie najpewniej nie zaczęliby realistycznie myśleć o stworzeniu jednego i drugiego. Rozwiązania nieraz wyrastają ponad, nieoczekiwanie nawet dla tych, którzy rzucili wstępne myśli czy dokonali pierwszych odkryć. W końcu nikt z pionierów nie przewidział znaczenia idei rozpadu atomu lub, powiedzmy, funkcjonowania komputerów.
Bez fantazji nie byłoby też wielu nowych rozwiązań społecznych, wiele narodów nie odzyskałoby lub nie uzyskałoby niepodległości. Bez powiedzenia czasem „Mierz siły na zamiary” historia by stanęła – bardzo często bowiem idea zmiany społecznej zaczyna się od fantazji i początkowo jest uznawana za śmieszną. Prawda, że czasem nawet fantazja nie była potrzebna. Związek Radziecki nie rozsypał się dlatego, że ktoś o tym fantazjował, ale na skutek załamania się systemu, któremu poduszkę spod głowy paradoksalnie wyciągnął sam Sekretarz Generalny KC KPZR – może zresztą fantazjując o reformie wszystkiego. Dekolonizacja tylko częściowo wyniknęła z fantazji amerykańskich, azjatyckich oraz afrykańskich elit. Polska nie odrodziła się w 1918 r. dzięki powstaniom narodowym. Kilka europejskich narodów nie robiło powstań, a po 1918 r. uzyskały (odzyskały) własne państwa. Fantazje o niepodległości miały jednak znaczenie przynajmniej dla stanu ducha.
Fantazje są więc zjawiskiem cennym, ale bywają jednak też niebezpiecznym, obosiecznym. Zauważono już – co przećwiczyliśmy w XX w. – że utopia absolutnego dobra często owocuje absolutnym złem, a czasem jednak warto chodzić po ziemi. Dojście czy to Napoleona, czy Hitlera pod Moskwę realizowało ich chore fantazje. Cała spiskowa teoria dziejów jest bliska fantazji – poczynając od niepamiętnych czasów, a kończąc na rzekomej sztucznej mgle na lotnisku w Smoleńsku (nawet jeśli pewna liczba spisków i celowo spowodowanych katastrof zdarzyła się oczywiście w dziejach ludzkości!). Nieraz zresztą fantazja może nie tylko przynosić fatalne rezultaty, ale sama może wynikać z rozpaczy. Ludzie, którzy podejmowali ucieczkę z łagrów, licząc, że przebrną przez śniegi Syberii, fantazjowali – co łatwiej jednak zrozumieć niż wiele innych wyobrażeń. Może w kategoriach fantazji motywowanej brakiem dobrych wyjść trzeba traktować nadzieję na wygranie Powstania Warszawskiego, czy wiarę w efektywność partyzantki antykomunistycznej w Polsce po wojnie? Bardzo trudno jest odróżnić elementy fantazji od daleko sięgających postulatów i posunięć politycznych, od działań dyskusyjnych, nawet cynicznych, podejmowanych trzeźwo, od trzeźwego kłamstwa wyborczego – w realizacje którego nikt z głoszących je nie wierzy, ale chce zwycięstwa.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).