Ilekroć wsiadam do samochodu i przekręcam kluczyk w stacyjce, przyczyniam się do dewastacji Ziemi, choć statystycznie moje działanie jest bez znaczenia. Jak pogodzić bycie sprawczynią katastrofy i nic nieznaczącą osobą jednocześnie? Czy w ogóle możliwe jest dla nas inne istnienie?
Staliśmy się geofizyczną potęgą w skali planety – pisze na pierwszych stronach „Mrocznej ekologii” Timothy Morton. To osoba prawdziwie interdyscyplinarna. W jenu (Morton jest osobą niebinarną i w języku angielskim posługuje się tzw. singular they – zaimkiem nieprzypisanym do żadnej z binarnych płci, dlatego zdecydowałam się tu na zastosowanie dukaizmów, czyli postpłciowych form gramatycznych wymyślonych przez Jacka Dukaja na potrzeby powieści science fiction „Perfekcyjna niedoskonałość” i stosowanych przez wiele polskich osób niebinarnych) dorobku badawczym znajdują się prace poświęcone poezji doby romantyzmu, kulturowemu wymiarowi diet i pożywienia, ontologii zwróconej ku obiektom i wreszcie ekologii. Współpracowału z artystami takimi jak Björk i Olafur Eliasson.
Bodaj najbardziej znaną jenu koncepcją jest teoria hiperobiektów – zjawisk tak rozległych w czasie i przestrzeni, że wymykających się ludzkiemu poznaniu (jak globalne ocieplenie czy mikroplastiki). W „Ekologii bez natury” Morton analizuje, w jaki sposób koncept czystej, wolnej od człowieka przyrody przenika współczesną myśl ekologiczną, uniemożliwiając wyjście poza fałszywą dychotomię natury i kultury. Niewątpliwą siłą filozofii Mortona jest umiejętność łączenia pozornie niezwiązanych ze sobą wątków i zjawisk. Choć jenu teksty nie są przyjmowane bezkrytycznie, to odcisnęły niezaprzeczalne piętno na humanistyce środowiskowej, kulturze i sztuce.
Timothy Morton, „Mroczna ekologia”. Przeł. Anna Barcz, Wydawnictwo Związek Otwarty, 267 stron, w księgarniach od marca 2024
Będąca kontynuacją rozważań ekokrytycznych „Mroczna ekologia”, napisana na podstawie wykładów wygłoszonych na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine, prezentuje eklektyczne zainteresowania i erudycję osoby autorskiej. Morton sięga m.in. po mitologię nordycką, poezję Blake’a, mikrobiologię, „Gwiezdne wojny”, matematykę i utwory Pink Floyd. Rozmach i różnorodność jenu myśli na zmianę fascynują, oczarowują – i frustrują.
Wyjście z Mezopotamii
Jak wielu innych badaczy i badaczek antropocenu, Morton upatruje praprzyczyny katastrofy klimatycznej w neolitycznej Mezopotamii: to tam stworzono system rolniczy, który nazywa agrologistyką. U jego podstaw leży przekonanie, że człowiek ma prawo ingerować w otaczający go świat. Z agrologistyki, jak przekonuje Morton, wywodzą się próby podziału na naturę i kulturę, a z pozaludzkiej przyrody – na szkodniki i gatunki użyteczne.
To agrologistyce zawdzięczamy wiarę, że ludzkie istnienie jest ważniejsze niż każde inne. Jej aksjomaty znajdziemy w praktycznie każdym obszarze naszego życia, od rolnictwa i przemysłu po religię i myślenie o bliskich związkach. Nie bez powodu Morton pisze o nas „my, Mezopotamczycy”. Pomimo upływu tysiącleci wciąż tkwimy w tym samym przekonaniu o wyjątkowej roli naszego gatunku w świecie (zresztą samo pojęcie gatunku jest wytworem agrologistyki, mającym na celu zbudować podziały między bytami). Agrologistyka podszywa nawet mainstreamową myśl ekologiczną skupioną na poszukiwaniu „zielonych” rozwiązań, przyjaznych istotom ludzkim i pozaludzkim, rozwiązań, które nie wymagałyby prawdziwie radykalnej zmiany naszego stylu życia. Lecz by wyjść z agrologistyki, musimy – twierdzi Morton – być radykalni.
Agrologistyka wymaga pewności i mierzalności. Morton przeciwstawia im niepokój i dziwność. Zamiast scjentyzmu proponuje akceptację ograniczeń ludzkiego poznania i wykształcenie świadomości ekologicznej, którą nazywa ekognozą. W ekognozie nie ma hierarchii, jest za to stan współistnienia i współoddziaływania z innymi istotami i bytami.
Na stronach „Mrocznej ekologii” Morton rozmywa granice między ludźmi, innymi zwierzętami i światem nieożywionym, pokazując nie tylko, że jesteśmy otoczeni przez innych, ale też że inne byty nas przenikają i zmieniają. Co więcej, zburzenie agrologistycznej hierarchii bytów pociąga za sobą wniosek, że splątanie dwóch istot jest zawsze jednakowo ważne, bez względu na to, czy będzie splątaniem człowieka i lisa czy splątaniem drobnoustroju i pszczoły.
Wyrzeczenie się wyjątkowego statusu, który sami sobie przydzieliliśmy, pozwala dostrzec zależności, jakie łączą nas z innymi – od bakterii zamieszkujących nasze jelita, poprzez łąki i krowy, po mikroplastik w szklance wody. Trudno jednak nie odczuwać niepokoju w konfrontacji z własną porowatością, gdy przywykło się traktować siebie jako siłę sprawczą. Myśl, że pszenica miałaby na mnie wpływać, początkowo budzi opór – choć przecież zjadam ją i czerpię z niej energię. Morton przekonuje, że warto zaprzyjaźnić się z podobną dziwnością. Zaprasza nas do wejścia w mrok, do przeżywania lęku i melancholii, do zabawy zamiast powagi.
W dziwnej pętli
Nieustannie zmieniamy innych i jesteśmy przez nich zmieniani, twierdzi Morton. Nie tylko onu. Postrzeganie naszego istnienia w sieci współzależności, wywodzące się z filozofii rdzennych narodów, zdobyło popularność w zachodniej akademii za pośrednictwem badaczy takich jak Bruno Latour, Donna Haraway, Graham Herman czy Jane Bennett. Morton współtworzy tę tradycję filozoficzną, lecz sięga też po filozofię umysłu i koncepcję dziwnych pętli Douglasa Hofstadtera.
Dziwne pętle to systemy pozbawione hierarchii, w których nie można wyodrębnić początku ani końca, skutku ani przyczyny, jak Escherowskie schody: wspinając się w górę, znajdujesz się w punkcie wyjścia. Dzięki tej paradoksalnej strukturze system będący dziwną pętlą może odnosić się do siebie samego i mówić o sobie. Czerpiąc z logiki formalnej, teorii muzyki i badań nad świadomością, Hofstadter przekonuje, że każde z nas jest dziwną pętlą, a zdolność odnoszenia się do siebie jest konieczna dla powstania świadomości.
Morton wykorzystuje ten koncept – lecz w perspektywie planety. Każde z nas jest nie tylko osobą, ale i przedstawicielem gatunku; choć w skali siedmiu miliardów ludzi akcje jednostki są trywialne, to jednak wpływ gatunku na planetę składa się z działań jednostek. My, ludzie, jesteśmy dziwną pętlą w dziwnej pętli ziemskiej biosfery.
Morton stara się wyodrębnić splecione ze sobą nici tej dziwnej pętli. Jednak, jak na dziwną pętlę przystało, próby usystematyzowania przenikających się zjawisk spełzają na niczym, a czytelniczka sama musi piąć się po schodach Eschera i na nowo ustalać kierunki. „Mroczna ekologia” pełna jest metafor, anegdot, luźnych skojarzeń i zabawy. Morton wykorzystuje poetyckość i wieloznaczność, by zbudować doświadczenie obcowania z dziwnością, akceptację paradoksów i niezrozumienia. Lektura jenu książki daje przedsmak tego, co to znaczy wyzbyć się dotychczasowych schematów myślenia i współistnieć w mrocznym, dziwnym świecie, który nigdy nie będzie do końca poznany.
Porzucenie agrologistycznych ram poznawczych i otwarcie się na dziwność to radykalny projekt. Odruchowo poszukujemy poczucia pewności, jasnych granic i prostych opisów otaczającego nas świata; jesteśmy uczeni, że Ziemia jest nam poddana, a poza nami nie ma żadnej innej siły sprawczej. Mroczna ekologia odrzuca tę wizję i uświadamia nam, jak niepełne jest nasze poznanie, jak niewiele od nas zależy.
Akceptacja własnej kruchości budzi najpierw zrozumiały lęk, lecz Morton przekonuje, że to pierwszy krok do zbudowania więcej-niż-ludzkiej wspólnoty. Delikatność, podatność na zmiany i zależność od innych to cechy, które dzielimy z innymi bytami. Wszyscy jesteśmy jednocześnie spadkobiercami i ofiarami planetarnych katastrof: od wybuchów wulkanów, które ukształtowały Ziemię, po globalne zmiany klimatu i masowe wymieranie gatunków. Kiedy zdamy sobie sprawę z podobieństwa naszych losów, będziemy potrafili współ-czuć z innymi.
Nauka i zabawa
Morton podejmuje się karkołomnego zadania, przeplatając naukę i sztukę, humanistykę i inżynierię. Odbywa się to jednak kosztem wnikliwości i rzetelności. Choć przytaczane badania naukowe mają wspierać argumentację, to są omawiane pobieżnie, bez tej uważności i zaangażowania, z którymi Morton analizuje myśl Kanta czy Lacana. Często przedstawia źródła naukowe w sposób niepełny, bez niezbędnego do ich zrozumienia kontekstu, bądź wręcz je przeinacza. Przywołuje na przykład Juliana Jaynesa i popularnonaukową teorię dwukomorowego umysłu, która nie ma praktycznie żadnego poparcia w środowisku akademickim, lecz czytelniczka „Mrocznej ekologii” może odnieść wrażenie, że to koncepcja ciesząca się uznaniem wśród badaczek i badaczy.
Morton traktuje też istnienie genów odporności na antybiotyki u bakterii sprzed tysięcy lat jako dowód na zapętlającą się temporalność – choć, jak zauważa krytyk Devin Griffiths, te same geny i ich produkty mogą odgrywać różne role poza budowaniem odporności na antybiotyki. Czy to my „włączyliśmy” te „nieaktywne” bakteryjne geny, jak sugeruje Morton? Takie twierdzenie wskazuje na niezrozumienie mikrobiologii i przedkłada budowanie efektownej metafory nad intelektualny rygor.
Podobnie, objaśniając teorię doboru naturalnego, Morton pisze: „Darwin uważa, że jedynym powodem, dla którego mam czerwonawy zarost i białą skórę, jest to, że ktoś kilka milionów lat temu uznał to za seksowne i prawdopodobnie nie miał, a raczej nie miała wyboru”. Tymczasem obie te cechy – kolor skóry oraz nieznaczne w porównaniu z innymi naczelnymi owłosienie u ludzi – są uznawane za rezultat doboru naturalnego (adaptacji do środowiska), nie doboru płciowego (wynikającego z atrakcyjności dla potencjalnych partnerów).
Jest to częsty grzech humanistyki środowiskowej, która chce legitymizacji za pomocą nauk przyrodniczych, nie zagłębia się w nie jednak, w efekcie wykorzystuje źle pojmowane zjawiska do poparcia z góry założonych tez. Podobnie Morton bawi się koncepcjami – w tym znaczeniu, że układa z nich wzory, kierując się tylko powierzchownym podobieństwem elementów.
Metodologiczna niedbałość Mortona ma także konsekwencje polityczne i etyczne. „Mroczna ekologia” przedstawia raczej możliwe kierunki niż narzędzia wyjścia z kryzysu antropocenu – ale nie wszyscy mogą za tymi drogowskazami podążyć. Nie znajdziemy w „Mrocznej ekologii” refleksji nad tym, że doświadczanie zarówno katastrofy klimatycznej, jak i świadomości ekologicznej są uwikłane w różne materialne konteksty. Głód odczuwany przez społeczności zbieracko-łowieckie może być źródłem ontologicznej trwogi wynikającej z uświadomienia sobie zależności od innych, jak przedstawia go Morton – ale jest też realnym, fizycznym doznaniem cierpienia.
W innym fragmencie Morton wprost zastanawia się: „Być może jeszcze bardziej absurdalne okaże się, że ekognoza musi przemierzyć heideggerowsko-nazistowską przestrzeń, by zejść pod spód: poprzez nihilizm, a nie pomimo niego”. Zdanie to pada bez rozwijającego komentarza, jako jedna z wielu luźnych myśli splecionych w mortonowskiej dziwnej pętli. Tak szokująca akceptacja ekofaszyzmu jako niefortunnego, ale może nieuniknionego kroku może paść tylko ze strony kogoś, komu ruchy ekofaszystowskie osobiście nie zagrażają.
Szczególnie niepokojący jest ten wniosek w kontekście wcześniejszych argumentów, w których Morton zdaje się dowodzić, że wszyscy ludzie – traktowani jako hiperobiekt – w jednakowym stopniu ponoszą odpowiedzialność za katastrofę klimatyczną. A wiemy przecież, że istnieją poważne, niemożliwe do zignorowania nierówności między Globalną Północą a Globalnym Południem w emisji gazów cieplarnianych czy produkcji śmieci. Ja przyczyniam się do dewastacji środowiska w większym stopniu niż przeciętna mieszkanka Kenii bądź Peru i jest to polityczny kontekst, którego w dyskusji o katastrofie klimatycznej nie można pominąć.
Słodycz w mroku
Na stronach „Mrocznej ekologii” Morton proponuje filozoficzną zabawę, zabawkową politykę i absurdalne rozwiązania. W pewnym stopniu się z jenu zgadzam: zabawa jako czynność bez założonego z góry celu może być niebywale twórcza i otworzyć nas na pomysły, które w innym razie nie przyszłyby nam do głowy. Ale podczas gdy Morton się bawi, ciężar odpowiedzialności spada na czytelniczkę. „Mroczna ekologia” wymaga krytycyzmu i skupienia, by wybrać spośród splecionych wątków te, które mogą nas zbliżyć do przemyślenia naszych relacji z innymi istotami, i odrzucić te, które sugerują coś zgoła przeciwnego.
Morton postuluje konieczność nowego dostrojenia się do świata, uwagi skupionej na dziwności. I to jest największą siłą „Mrocznej ekologii”: sama lektura to doświadczenie niesamowitości, niepokoju, niepewności; ćwiczenie w patrzeniu na świat z perspektywy innej niż piedestał, który sami sobie zbudowaliśmy. Z tego odmiennego punktu widzenia możemy dostrzec, jak wiele łączy nas z innymi. Zgodnie z obietnicą Mortona w mrocznej ekologii kryje się niespodziewana słodycz: to poczucie wspólnoty niemożliwe do pomyślenia przez Mezopotamczyków. Z mroku i melancholii wyłania się nowe współistnienie.