Otwieranie przestrzeni
Archiwum Narodowego Forum Muzyki (fot. Łukasz Rajchert)

14 minut czytania

/ Muzyka

Otwieranie przestrzeni

Jan Topolski

Jakże inaczej w porównaniu do wykonań sprzed 50 lat gra się dziś Monteverdiego czy twórców polskiego baroku! W drugie półwiecze swojego istnienia Wratislavia Cantans wkracza z wigorem, którego mogłoby jej pozazdrościć wielu rówieśników

Jeszcze 4 minuty czytania

W czasach coraz lepszych koncertów abonamentowych i prawdziwego wysypu festiwali zapominamy o łacińskim źródłosłowie tego słowa. Festivus, czyli odświętny (dzień), znakomity, genialny, dowcipny (język); żywy, jowialny (człowiek). Jeśli tak, to jubileuszowa odsłona przeglądu oratoryjno-kantatowego „Śpiewający Wrocław” nam o tym przypomniała. I to od razu w stopniu najwyższym: festivissimus. „Niech żyje”, głosiło nie bez kozery hasło tegorocznej edycji. Niech działa, ogłoszono po siedmiu latach oczekiwania na czterosalowe Narodowe Forum Muzyki, które gościło większość koncertów. NFM to nowe muzyczne centrum Wrocławia, siedziba 11 zespołów (m.in. Orkiestry Symfonicznej, Chóru, Wrocław Baroque Ensemble, Lutosławski Quartet, LutosAir Quintet).

Jak wypada budynek NFM, zaprojektowany przez pracownię Stefana Kuryłowicza, zwłaszcza wobec porównywalnej wielkościowo siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia? Z zewnątrz znacznie gorzej: wielka brązowo-złota bryła wciśnięta między zabytkową zabudowę i fosę miejską, gładkie ściany z idącym do góry diminuendem wąskich poziomych linii okien sprawiają nieprzystępne wrażenie twierdzy. Imponująca fasada od strony placu Wolności zdaje się wszak zapraszać do środka wgłębionym szklanym kwadratem. W środku wchodzący widz zderza się z monumentalną, czarną ścianą-lustrem, a schody prowadzą go od razu w dół (co oznacza, że na przerwie lub po koncercie musi piąć się do góry, by wrócić do świata – z kameralnych sal to aż trzy poziomy stromymi schodami, a windy oblegane). Wąskie gardła przy kasie i przy szatni, bilety sprawdzane od razu na wejściu, toalety tylko po jednej stronie sali koncertowej (co oznacza, że obchodząc ją, starsi widzowie mogą stracić połowę przerwy, a przysiąść nie ma gdzie). W Katowicach znacznie bardziej funkcjonalnie, poziomo, bezproblemowo.

fot. NFMfot. NFMJednak sale wynagradzają wszystkie te trudy. Wielka, Biała, na ponad 1800 miejsc, z trzema balkonami i wydzielonym amfiteatrem na parterze, biel i jasny brąz. Ruchomy sufit i system otwieranych „kieszeni” w ścianach umożliwia sterowanie akustyką. Projektanci z Artec Consultants Inc. mają próbować jej różnych możliwości z zespołami NFM przez najbliższe pół roku. Słychać naprawdę znakomicie, nawet na drugim balkonie lub z bocznych miejsc – miękko i łagodnie. Na balkonach za orkiestrą swobodnie mieszczą się liczne nawet chóry (co wykorzystano podczas spektakularnej Symfonii „Tysiąca” Mahlera), ale mogą tam zasiąść także słuchacze. Sale Czarna i Czerwona, odpowiednio na 250 i 400 miejsc, pierwsza z kamiennymi gładkimi ścianami, druga z bardziej kanciastymi i ze sztucznego materiału. W obu – i trzeciej Kameralnej, której nie miałem przyjemności odwiedzić – krzesła można umieścić dowolnie, co będzie sprzyjało koncertom nietypowym, np. muzyki elektroakustycznej. Podczas klawesynowego recitalu w Czarnej siedzieliśmy w poprzek, a układ ten dawał wszystkim równie dobry widok na solistę. W Katowicach może bardziej elegancko (rzeźbione drewno), ale znacznie mniej elastycznie, nic już akustyki nie poprawi, nic krzeseł nie ruszy – coś za coś.

No ale miało być o jubileuszowym festiwalu Wratislavia Cantans. Wyjściową ideą w 1966 roku dla wybitnego dyrygenta Andrzeja Markowskiego był powrót do muzyki dawnej, która wówczas dopiero rozpoczynała tryumfalny pochód po salach koncertowych, a nurt historycznych wykonań i rekonstrukcji raczkował. Zarazem zderzenie z muzyką nową, także prawykonaniami i zamówieniami, w tym tak wybitnych kompozytorów, jak Górecki i Penderecki (a ostatnio Mykietyn, Zubel i Zych). I przede wszystkim owo cantans, śpiewająco, oratoryjnie-kantatowo, choć niekoniecznie oznacza to trzymanie się ram gatunkowych. Przez pięć dekad festiwal przeżył wiele meandrów, odkrywając kolejne wrocławskie kościoły i ich organy, flirtując ze sztukami plastycznymi, ulegając gustom kolejnych dyrektorów artystycznych: Tadeusza Strugały, Ewy Michnik, Paula McCreesha. Ostatnio znów wraca do korzeni, a Giovanni Antonini proponuje tematyczne edycje, w tym roku jednak zamykając rzecz prostym hasłem „niech żyje”. W ramach owego świętowania w programie znalazło się zresztą parę intrygujących powtórek z inauguracyjnego festiwalu. Czyli nie tyle rekonstrukcje, co reinterpretacje, bo jakże przecież inaczej gra się dziś Monteverdiego w porównaniu do wykonań sprzed 50 lat! Jak w Nietzscheańskim wiecznym powrocie, poruszamy się po spirali, gdzie nawet pozornie te same tytuły – otwierająca wiązanka od Zieleńskiego do Malawskiego, Msza c-moll Mozarta czy „Missa Pulcherrima” Pękiela i „Vesperae” Mielczewskiego – okazują się brzmieć zupełnie na nowo.

Program tegorocznej Wratislavii Cantans wzbudził we mnie najpierw uczucia ambiwalentne. Z jednej strony, repertuar środka: wiele hiciorów takich, jakŚwięto wiosny” i „Wariacje Goldbergowskie”, łatwe zestawienia pod ogólnym hasłem (od śpiewów prawosławnych, przez bizantyjskie i korsykańskie, po barokowe i XIX-wieczne). Z drugiej, gwiazdorskie wykonania (Zubin Mehta i izraelscy filharmonicy, Ensemble Organum i Marcel Pérès, Pierre Hantaï), godne pochwały skupienie na repertuarze z lokalnych źródeł (porywający koncert „Melanconia” z Haną Blažikovą). Ale także kolejne sale i kościoły, przeżycia. Przed inauguracją sezonu koncertowego chłonąłem bogactwo Wratislavii i NFM z wakacyjnym jeszcze entuzjazmem. Przyjechałem tu zwłaszcza na kilka pozycji – bardzo rzadko w Polsce wykonywane w komplecie „Sonaty misteryjne” Bibera, kompilację arii „Dido & Cleopatra” w brawurowym wykonaniu Anny Prohaski i Il Giardino Armonico, wreszcie cymes w postaci „Meyster ob allen Meystern”, czyli XV-wiecznej niemieckiej szkoły organowej. I faktycznie, każdy koncert pozostawiał słuchacza z wieloma myślami, choć nie zawsze w pełni entuzjazmu.

Jednym z powtarzających się elementów programu były spotkania trzeciego stopnia z instrumentami barokowymi i nieco wcześniejszymi. Pierre Hantaï na klawesynie w repertuarze bachowskim zdał mi się z początku nieco opieszały i aptekarski, IV Suita angielska nie mogła się rozpędzić. Na szczęście gwóźdź programu, czyli „Wariacje Goldbergowskie”, nie zawiodły, zwłaszcza gdy Francuz napotykał na kanony, które realizował wyjątkowo przejrzyście. Godzinny cykl w tej interpretacji okazał się wtajemniczeniem w arkana muzyki barokowej, po której wysłuchana ponownie „Aria” jawi się jakimś odległym, wręcz nierealnym lądem. Jeśli tak, to co można powiedzieć o dwóch wieczorach spędzonych z wirtuozem Dmitrym Sinkovskym, który na piętnastu parach skrzypiec przeszedł przez wszystkie tonacje i scordatury Biberowskiego arcydzieła aż po monumentalną „Passacaglię? To była już prawdziwa odyseja, rozgrywająca się w tajemniczo podświetlonym i adekwatnie barokowym kościele Uniwersyteckim, przy wtórze czytającego Biblię Jerzego Treli i dyskretnego, lecz czujnego basso continuo (Luca Pianca, Margret Köll i Alexandra Koreneva). W cyklu salzburskiego kompozytora zderza się żywioł włoskiego ornamentu z surowością jezuickiej symboliki, nierzadko w tej samej sonacie, co rosyjski skrzypek (i kontratenor w jednej osobie!) potrafił przekonująco pokazać.

fot. Łukasz RajchertTasto Solo, Archiwum Narodowego Forum Muzyki (fot. Łukasz Rajchert)

Prawdziwym odkryciem okazał się dla mnie występ zespołu Tasto Solo pod przewodnictwem Guillermo Péreza z opracowaniami Buxheimer-Orgelbuch i Lochamer-Liederbuch. Już same instrumenty – rzadko oglądane organetto, clavisimbalum, pozytyw i harfa gotycka – budziły zainteresowanie, nie mówiąc już o zgraniu muzyków. Bohaterem był tu Conrad Paumann i jego traktaty „Fundamenta organisandi” z XV wieku, które stały się czołowym podręcznikiem gry organowej i klawiszowej tych czasów. Tasto Solo tchnęło w ten podręcznik życie dzięki zaskakującym aranżacjom, fakturom, grom z przestrzenią w ewangelickim kościele Opatrzności Bożej oraz warsztatowi improwizatorsko-ornamentacyjnemu. Mistrzowie nad mistrzami, po prostu. Il Giardino Armonico, zespół artystycznego dyrektora festiwalu, wystąpił z kolei w programie pod patronatem Dydony i Kleopatry. Znane arie Purcella, Cavallego i Hassego przeplatały się z instrumentalnymi utworami Locke’a i Haendla; zachwyciły mnie zwłaszcza numery z mniej popularnej opery „Dydona, królowa Kartaginy” Cristopha Graupnera. Anna Prohaska prosiła wprawdzie na początku występu o wyrozumiałość w powodu świeżo przebytej choroby i premierowego dla niej wykonania repertuaru, jednak bez potrzeby – w głosie śpiewaczki nie było śladu niepewności, podobnie jak Armonico nie brakowało werwy. Oba wspomniane koncerty łączyły w sobie walor poznawczy (inteligentnie zestawiony repertuar zawierający rzadkie pozycje) z czysto wykonawczym, prawdziwie odświętnym.

Takiego połączenia zabrakło mi w koncercie Wratislavia Pulcherrima, powtarzającym repertuar z I edycji festiwalu: „Missa Pulcherrima” Bartłomieja Pękiela ustępowała tu miejsca „Vesperae Dominicales” Marcina Mielczewskiego, a choć obaj kompozytorzy nominalnie barokowi, to pierwszy utwór zdecydowanie w stile antico, a drugi już w moderno. Renesansowa jeszcze z ducha polifonia wokalna mszy zabrzmiała we wnętrzach katedry św. Jana Chrzciciela bardzo podniośle, lecz instrumentalnemu akompaniamentowi nieszporów – wykonanemu przez Wrocław Baroque Ensemble pod dyrekcją Andrzeja Kosendiaka – brakowało zestrojenia i temperamentu. W tym miejscu warto odnotować, że ten i wiele koncertów było powtarzanych (czasem z modyfikacjami) w piętnastu dolnośląskich ośrodkach, a te trwające już od lat peregrynacje Wratislavii Cantans świadczą także o ambicjach popularyzatorskich (darmowy wstęp!). Także największe gwiazdy jubileuszowej edycji wystąpiły parokrotnie – m.in. Ensemble Organum i Marcel Pérès, Drewnerusskij Raspiew i Anatolij Grindenko, Il Giardino Armonico i Anna Prohaska, eighth blackbird i Agata Zubel, Tasto Solo i Guillermo Pérez – co ich fanom stworzyło możliwość prawdziwych tras po zabytkach Śląska.

Archiwum Narodowego Forum Muzyki (fot. Łukasz Rajchert)

Były jednak koncerty pojedyncze i przez to tym bardziej znaczące. Taka reguła obowiązywała symfonikę, a szczególnie dwie symfonie Gustava Mahlera, na których – niczym na masztach – rozpięto jubileuszowy festiwalowy namiot. W początku Wratislavii zabrzmiała „Dziewiąta” w wykonaniu Israel Philharmonic Orchestra pod batutą Zubina Mehty, a na jej koniec – „Ósma”, w której Jacek Kaspszyk prowadził Orkiestrę Symfoniczną i Chór Filharmonii Narodowej, sprzymierzony z trzema chórami dziecięcymi i młodzieżowymi (co znaczące, wielu wykonawców w tym programie pojawiło się pół roku wcześniej w nowej siedzibie NOSPR). Podobnie jak przy poprzednim omawianym koncercie, także tu moderno zderzyło się z antico: monumentalną „Symfonią Tysiąca” Mahler zamknął neoromantyzm, natomiast „Dziewiątą” otworzył nowe harmoniczne przestrzenie XX wieku. Długo wyczekiwani we Wrocławiu Izraelczycy szczególnie ujęli w mistycznym finalnym „Adagiu”; we wcześniejszym „Rondzie” trochę brakowało mi tytułowej burleski i ironii. Polacy z zagranicznymi solistami w „Ósmej” pokazali akustyczne możliwości sali, o co także pewnie chodziło: fortissimo blachy ze sceny w dialogu z sekcją umieszczoną na II balkonie rozpętały prawdziwie eschatologiczny żywioł. Mahler byłby zachwycony! Najbardziej mnie jednak zachwycił kameralny, ściszony początek drugiej części, w którym znać było kunszt dyrygencki Kaspszyka w stopniowaniu napięcia i operowaniu kolejnymi grupami instrumentalnymi.

Jubileusz 80. urodzin świętował na Wratislavii Cantans jej dawny dyrektor artystyczny, Tadeusz Strugała. W programie pierwszej części znalazły się zamówiona jeszcze w 1968 roku przez Andrzeja Markowskiego archaizująca fanfara „Wratislaviae Gloria” Henryka Mikołaja Góreckiego, jak i jego III Symfonia „Pieśni żałosnych”. Niestety, moim zdaniem, głos Ewy Vesin nie pasował do wymowy utworu, a interpretacji Strugały brakowało hipnotyczności, jakiej można oczekiwać od tej symfonii. Dyrygent w pełni odnalazł się natomiast w prowadzonej z pamięci „Pierwszej” Brahmsa, gdzie każdy motyw miał swój sens w wielkiej formie, a finałowy chorał porwał publiczność do owacji na stojąco. To były symfoniczne szczyty tegorocznego festiwalu – natomiast wokalne wierzchołki czy maszty zbudowały, z jednej strony, „Wielka” Msza c-moll Mozarta i „Alexander’s Feast” Haendla, a z 50. festiwal Wratislavia Cantans, Wrocław, 6-19 września 201550. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans,
Wrocław, 6-19 września 2015
drugiej, dwie rekonstrukcje wschodniego i zachodniego śpiewu, czyli Marcel Pérès i Anatolij Grindenko ze swoimi zespołami. Wspomniane utwory wpisały się w żywioł oratoryjno-kantatowy (wpisany w końcu w nazwę Wratislavii Cantans), pokazując zarazem, jak zmieniła się praktyka wykonawcza w ciągu pół wieku (Mozart), i przywracając rzadko wykonywane w kraju dzieło (Haendel). Ensemble Organum i Chór Patriarchatu Moskiewskiego z kolei wracają do korsykańskich, bizantyńskich i prawosławnych tradycji wokalnych przez mozolne badania i współpracę z lokalnymi śpiewakami.

Zbliżam się do końca relacji, a nie objąłem nawet połowy tegorocznego, jubileuszowego festiwalu, co chyba najlepiej świadczy o jego rozmachu i skali. W drugie półwiecze Wratislavia Cantans wkracza z wigorem, którego mogłoby jej pozazdrościć wielu rówieśników. Może trochę zbyt mało muzyki nowej i prawykonań (Agata Zubel śpiewała znane już dobrze „Cascando”), może trochę zbyt wiele obiegowych pozycji repertuarowych (Bach, Brahms), wszak to tylko detale. Festiwal pozostaje wierny hasłu śpiewającego Wrocławia – śpiewającego w wielu tradycjach, językach i epokach – niemniej najważniejszym kontekstem pozostaje otwarcie nowej siedziby Narodowego Forum Muzyki. Muzyka barokowa, romantyczna i współczesna w pełni pokazały możliwości czterech sal w różnych inscenizacjach i wolumenach, choć budynek wymaga jeszcze oswojenia. Gwiazdozbiór gości i szerokie spektrum programowe Wratislavii Cantans stanowią dobrą wróżbę na przyszłość, oby publiczność dopisała także w dni codzienne, a nie tylko odświętne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.