Wrocław z drzew
Grobla Kanałowa na północy Wielkiej Wyspy / fot. J. Topolski

22 minuty czytania

/ Ziemia

Wrocław z drzew

Jan Topolski

Gdy jeżdżę rowerem na północy Wielkiej Wyspy, czuję się niczym w romańskim kościele pomiędzy regularnymi, grubymi kolumnami pni – subiektywny przewodnik po pomnikach osobistych

Jeszcze 6 minut czytania

„Przewodnik” i „Dziadek”

Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem do Wrocławia autobusem, to z nim witałem się jako pierwszym. Zaraz po wyjściu z dworca, po minięciu wszystkich sypiących się bud z zapiekankami i automatów z kawą. Stał tam nad ranem i w nocy, niewzruszony, obojętny na chaos panujący w budynku i w jego okolicach. Dąb szypułkowy „Przewodnik”, nazwany tak z inicjatywy PTTK. W obwodzie na tak zwanej pierśnicy (130 cm od gruntu) mierzy prawie 5 metrów, kulisty pokrój ma średnicę około 22 metrów, a szacunkowy wiek wynosi 200 lat. Stał tak, gdy wokół na gliniankach rosły kamienice. I gdy zbudowano modernistyczny dworzec autobusowy we Wrocławiu. Stał także po jego zburzeniu, kiedy w 2017 roku otwarto wokół centrum handlowe Wroclavia. „Przewodnik” został wówczas poddany zabiegom higienicznym – wymiana wierzchniej warstwy gleby, usunięcie posuszu na gałęziach – a dzisiaj, niczym Król z „Małego Księcia”, ma wokół siebie wysepkę z przepuszczalną nawierzchnią porośniętą bluszczem. Niestety, stresogenne środowisko przyczynia się do osłabienia drzewa i ataku licznych pasożytujących grzybów, takich jak flagowiec olbrzymi i żółciak siarkowy, których zarodniki widać na pniu. Jakby niepomni na to, wokół na ławkach siedzą przechodnie, wszyscy zwróceni jednak tyłem do dębu. Tylko tym wychodzącym z galerii ukazuje się w całej okazałości, jako najstarszy element w otoczeniu, prawdziwa dominanta placu.

Są oczywiście we Wrocławiu dęby grubsze, większe, starsze. Ten 6,5-metrowy w obwodzie rosnący na skarpie nad Starą Odrą ma swoich patronów: dziś przyrodnik Jan Dzierżoń, za czasów niemieckich – nadburmistrz Arthur Hobrecht. Inne dęby zdobią pałacowe parki (najgrubszy w mieście, blisko 8-metrowy w obwodzie „Paweł” w Pawłowicach) czy podwórko Państwowej Inspekcji Pracy (oparty na licznych podporach najstarszy „Dziadek” na Dąbiu). Jeszcze inne stoją niemalże na torowisku, ogrodzone rozczulająco niskim płotkiem (Piotra Włosta przed przystankiem Tramwajowa). Lubię dęby obrońców, czyli drzewa umacniające wały przeciwpowodziowe – liczne w tym otoczonym odnogami Odry mieście. Czasem bywają pomnikowych rozmiarów, jak te na Grobli Szczytnicko-Bartoszowickiej przy zoo, niezastąpionej jako spacerowa promenada. Pozostałe mają „tylko” 100 lat, jak te rosnące w szerokiej, świetlistej alei na Grobli Kanałowej na północy Wielkiej Wyspy. Gdy jeżdżę tamtędy rowerem, czuję się niczym w romańskim kościele pomiędzy regularnymi, grubymi kolumnami ich pni. Grabowo-bukowa aleja po drugiej stronie rzeki to byłby kościół gotycki: wyższy i mroczniejszy, a jednocześnie z ażurowymi i lekkimi ścianami. 

Dąb „Przewodnik” / fot. J. TopolskiDąb „Przewodnik” / fot. J. Topolski

Moje zapiski i zdjęcia powstały właśnie podczas takich licznych rowerowych eskapad tej jesieni – poza drzewami opowiadają także o ich miłośnikach. Znamy już punkty stałe miast: historię i jej postaci, budynki i ulice. Drzewa są zmienne i są pomiędzy albo przed nami. Naturalne ekosystemy, nierzadko pozostawione odłogiem, dopiero ostatnio odkrywane są także artystycznie, jak Wrocławskie Pola Irygacyjne. Niektóre drzewa stanowią dla mnie znaczniki i łączniki. Często są elementem kształtowanego krajobrazu: sadzone, kolekcjonowane, komponowane. Zarówno przez urbanistów i architektów, jak i aptekarzy, szkółkarzy, działkowiczów, tree hunterów, profesorów, urzędników, „dobrych ludzi”. Za każdym drzewem kryje się jakaś opowieść. Żeby poznać ich więcej, poszedłem na studia z architektury krajobrazu; może też trochę w ślady wujka, niepraktykującego leśnika. To było po tym, jak pierwszy raz w moim świadomym życiu – jako świeżo upieczony freelancer i psiarz – mogłem wreszcie uważnie obserwować w mieście wszystkie pory roku. I napięcie między naturą a kulturą.

Solitery, zrosty i mieszańce

Jeśli miałbym wskazać gatunek, z jakim Wrocław kojarzył mi się zawsze i nadal kojarzy po blisko pięciu latach zamieszkiwania, byłby to platan klonolistny. Dendrolog Robert Sobolewski – autor licznych opracowań, szkoleń i spacerów – ma podobnie. „Ten mieszaniec, choć bardziej mrozoodporny od swoich gatunków matecznych – platana zachodniego rosnącego w Ameryce Północnej i wschodniego typowego dla Iranu i Azji Środkowej – tylko wymaga dość ciepłych stanowisk. Dlatego tak rzadko można go spotkać w Polsce wschodniej czy centralnej, czy nawet Małopolsce. Tymczasem jest wysoce tolerancyjny na trudne warunki miejskie i Niemcy często sadzili je w Poznaniu czy Wrocławiu”. Dziś szczególnie imponują platany rosnące nad Fosą Staromiejską – lokalizacja korzystna (stały dostęp do wody) i trudna zarazem (strome zbocza). Tu stoi jeden z pomnikowych trzypiennych okazów, dominujący nad wschodnim odcinkiem fosy – jeden z moich ulubionych. Zresztą platany często przybierają postać wielopienną, to tak zwane zrosty. W dawnym parku Kolejowym rośnie poczwórny, a przy kościele św. Antoniego na Karłowicach – sześciórny.

Wiele z nich to dumne solitery – soliści nadający charakter placowi lub skwerowi. Jak ten na tyłach katedry na Ostrowie Tumskim, rozłożysty i wzorcowy w swoim gatunku. Jego pień zdobią wypukłości i wymiona, a niektóre z konarów ciągną się na kilkanaście metrów. Wieloletnia pracowniczka ogrodu botanicznego, dr Magdalena Mularczyk, wymieniła go wśród swoich ulubionych drzew w projekcie „Grün” (2017) Centrum Sztuki WRO. W jego ramach artystka Karolina Grzywnowicz zaprosiła wrocławian do podzielenia się opowieściami o „osobistych pomnikach przyrody”, niekoniecznie pokrywających się z tymi oficjalnie wpisanymi do rejestru. Mularczyk wymieniła jeszcze jednego platana klonolistnego, rosnącego naprzeciwko ogrodu, przy ul. Matejki, na terenach dawnej szkółki roślinnej Monhaupta. Stał on się niedawno klejnotem w oprawie otaczającego go bloku mieszkalnego Ogrody Tumskie, którego deweloper dostosował doń podkowiasty kształt budynku i dochował staranności na budowie, by nie uszkodzić drzewa – nie tak częsty przykład dobrej praktyki.

Ale czasem platany wyróżniają się nie tylko rozmiarami czy położeniem. Ten naprzeciw Muzeum Narodowego powoli wchłania w swoją korę drewnianą kapliczkę, upamiętniającą ponoć dzieci, ofiary powojennego niewypału. A ten na zabetonowanym skrzyżowaniu ul. Pomorskiej po prostu trwa, mimo znacznych uszkodzeń pnia i korony. Często specjalnie nadkładam drogi, żeby zobaczyć, jak się miewa – to dla mnie symbol Nadodrza, przypominający charakterem tę dzielnicę, która próbuje odzyskać swoją przedwojenną elegancję.

fot. J. Topolskiul. Pomorska / fot. J. Topolski

Nieopodal rośnie wspaniały szpaler platanów na Bulwarze Zwierzyckiego, które jasnymi plamami łuszczącej się kory podkreślają rytm ciemnej fasady budynku Archiwum Państwowego. Choć już całkiem pokaźne i pozornie wiekowe, są w istocie jego rówieśnikami i mają około 90 lat, a ich wzrost można prześledzić na historycznych zdjęciach. Niemieccy ogrodnicy miejscy sadzili wiele takich linearnych alej, z których warto odwiedzić te na ulicach Hallera i Wiśniowej na Krzykach czy – nomen omen Platanowej w Leśnicy. Ale można też wsiąknąć w układy koncentryczne, tworzone na przykład przez platany w obramowaniu fontanny przy Teatrze Lalek w Parku Staromiejskim im. Mikołaja Kopernika.

Świadkowie i ostańce

Czy są inne pojedyncze drzewa, które mają we Wrocławiu takie symboliczne lub urbanistyczne znaczenie jak dęby i platany? Niezwykły, choć gatunkowo pospolity jest kasztanowiec, rosnący samotnie na wybrukowanym placu w podwórku Synagogi pod Białym Bocianem. Dwukrotnie wzmiankowany na mapie „Grün”, był dekady temu świadkiem zbiórki i wywozu miejscowych Żydów. Dzisiaj imponuje rozmiarami i żywotnością, nie ima się go nawet szkodnik szrotówek. Latem sprawia, że to potencjalnie upalne podwórko staje się oazą, a festiwalowicze Nowych Horyzontów cieszą się jego cieniem w klubie Mleczarnia. Albo ta wierzba płacząca na ulicy Teatralnej. Podręcznikowo przycinana dla wygody przechodniów, ma grzywkę na wysokości 2,5 metra nad chodnikiem. Przy silniejszym wietrze nieraz użycza swoich warkoczy pobliskiemu pomnikowi Kopernika, tworząc dla niego zielone tło – kamień i liście to wciąż eleganckie zestawienie.

Wiele wrocławskich dębów i grabów jest ostańcami po pierwotnych siedliskach, zwłaszcza grądach, czyli cienistych, wielogatunkowych lasach liściastych. Z kolei nadrzeczne łęgi tworzą jesiony i wiązy. Dwa największe, pomnikowe drzewa tego ostatniego gatunku rosną w małych parkach na przeciwległych krańcach miasta: Sołtysowickim i Stabłowickim. Szczególnie wiąz szypułkowy (Ulmus laevis) w tym drugim imponuje rozmiarami, a może jeszcze bardziej malowniczym położeniem nad rzeką Bystrzycą. Spływa typowymi dla siebie fałdami i podporami do samej skarpy, spoglądając na całą dolinę. Obok rozciąga się naturalistyczny park otaczający kiedyś willę botanika Karola Lauterbacha – jednego z długiej tradycji wrocławskich arbokolekcjonerów, obok wspomnianego Juliusa Maunhaupta. Dziś pomnikowe i okazałe drzewa tropi Paweł Lenart, który na swoim blogu przedstawia się następująco: „Rodowity wrocławianin. Rocznik 1979. Zapalony grzybiarz, treehunter, miłośnik lasów. Czasami mocno balansujący pomiędzy rzeczywistością a sferą duchową”. Ten urzędnik administracji, a po godzinach amator krajoznawca w najszlachetniejszym wydaniu, od lat wynajduje największe drzewa, ale i odkrywa te zapoznane. Po swojemu nazywa przydomkami, dokładnie mierzy na pierśnicy, wyczerpująco fotografuje i opisuje. Jeśli nie wiecie, co to tree-hunting, to odwiedźcie blog Pawła.

Wierzba z grzywką / fot. J. TopolskiWierzba z grzywką / fot. J. Topolski

Robert stawia bardziej na osobliwość: interesują go gatunki rzadkie, historyczne odmiany, kolekcjonerskie egzoty. Ciekawie porównać, które drzewa wybierano do lokalnego etapu rywalizacji w europejskim konkursie „Tree of the Year”. Rok temu Lenart lansował wspomniany na początku dąb „Przewodnik”. Sobolewski w tym roku postawił na pozornie typową lipę szerokolistną, ale w winoroślowej odmianie liści. Co innego go jednak przekonało, a mianowicie historia tego konkretnego drzewa na placu Kościuszki. Wrocław, podobnie jak inne poniemieckie tereny, ma krajobraz dość dobrze udokumentowany. Kto ma w sobie talenty detektywistyczne, może na portalach zbierających dawne mapy, pocztówki i zdjęcia odnaleźć widoki tego samego obiektu z różnych wieków i dekad – także i drzew. Jak przekonuje Robert Sobolewski na bazie archiwalnych fotografii, ta lipa szerokolistna jest starsza o blisko 50 lat od sąsiedniego, ikonicznego Domu Handlowego Renoma. Liczy blisko 120 lat i przetrwała wojenną zawieruchę, budowę Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej oraz powódź z 1997 roku.

W końcu, po internetowym głosowaniu, Wrocław w roku 2022 będzie reprezentować jednak dąb z Lasu Kuźnickiego zgłoszony przez Martę Janicką. Matronka tak uzasadniała swoją kandydaturę: „Wybrałam to drzewo, ponieważ rzadko docenia się drzewa zwyczajne. Co roku wybierane są nieskazitelne gatunki, które mają piękne liście, rozłożyste gałęzie czy status pomników przyrody. A «Szypułek» po prostu rośnie, jest schronieniem dla ptaków i jedyne, czym się wyróżnia, to uśmiechem wyrytym na korze. «Uśmiecha się» do każdego, kto zwróci na niego uwagę. Mam nadzieję, że ten konkurs ochroni takie drzewa przed zapomnieniem”. Nie zawsze rozmiar drzewa ma znaczenie – albo czasem ma znaczenie odwrotne. Sobolewski w rozmowie ze mną przytacza przykład sosny pospolitej rosnącej na skałce Karczmarz w Szklarskiej Porębie co najmniej od stu lat, jeśli wierzyć fotografiom. Mimo to nie osiągnęła znacznych rozmiarów, wyróżniając się tylko pokrojem i pozowaniem do kilku pocztówek. Czy tacy świadkowie historii też nie zasługują na pomnikową ochronę?

Strażnicy pamięci

Lipy w kulturze europejskiej często pojawiają się przy kościołach i na cmentarzach, uważane za symbol Sądu Ostatecznego i męczeńskiej śmierci. Na kameralnym placu Piłsudskiego we Wrocławiu posadzone w podkowę lipy drobnolistne (Tilia cordata) otaczają zdemontowany pomnik ofiar I wojny światowej. Po ich układzie widać, że to miejsce znaczące. Jedną z charakterystycznych cech zieleni miejskiej miasta jest spora część poniemieckich cmentarzy zamienionych w parki: Zachodni, Skowroni, Grabiszyński. Pamiętam, jak dziwiłem się podczas pierwszej wizyty w parku Grabiszyńskim, jak blisko siebie i jak prosto wytyczone są tam alejki. I ten osobliwy dobór gatunków: lipy, żywotniki, cisy; w podszycie bardzo dużo zimozielonego bluszczu i barwinka, symbolizującego nieśmiertelność. Ostatnio aktywiści tworzą zresztą mapę widocznych wciąż nagrobków pod hasłem „Spod ziemi patrzy Breslau”, choć jeszcze nie zdecydowano, co miałoby się z nimi dalej stać.

Równe alejkiRówne alejki

Za parkiem Grabiszyńskim i rzeczką Ślęzą znajduje się jeszcze inne, całkiem niedawne miejsce pamięci, od początku pomyślane w zielonej formie. Jego inicjatorką była prof. Alina Drapella-Hermansdorfer, pionierka wrocławskiej architektury krajobrazu, która zdecydowała się posadzić 70 grabów na cześć 70 naukowców, którzy zasiedlili Oporów po 1945 roku. Sama tak pisała na platformie „Grün”: „[...] Dlaczego graby? Dlatego że mają prosty pień, twarde drewno, wobec czego kojarzą się z ludźmi o wzniosłych ideałach, ambitnych, wytrwałych. Grab jest też takim drzewem leczniczym – działa w środowisku trochę na zasadzie lekarza. Pasował do sylwetek tych ludzi, którzy tutaj przyszli i potrafili przetrwać trudne lata, cechujących się dużą odpornością i wiarą, że da się tutaj coś stworzyć. Na tej polanie były już dęby i jabłonki, więc my na środku posadziliśmy jeszcze lipy – osiem lip, jak osiem dziedzin wiedzy”. Ostańce wymieszały się z symbolami.

Wrocław z drzewWrocław z drzew

Drapella-Hermansdorfer w swoim wpisie o Polanie Profesorów wspomina też potoczne skojarzenie z tym gatunkiem, przytaczane przez wielu odwiedzających: lipne, czyli podejrzane (co wywodzi się z niskiej twardości drewna). Pół wieku wcześniej zdecydowało ono także o doborze Drzewa Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej, w 1948 roku zasadzonego uroczyście przez międzynarodowe grono na wrocławskim rynku. Obok pomnika Fredry zamiast rodzimej lipy – mogącej podważać solidność związków między bratnimi socjalistycznymi narodami – stanęła szybko rosnąca topola biała. Monumentalny „Leksykon zieleni Wrocławia” uspokaja, że choć z powodu remontu nawierzchni drzewo wycięto w 1996 roku, przedstawiciele Brna i Ostrawy posadzili trzy klony kuliste. To jedno z modniejszych ostatnio na polskich ulicach drzewek, jakże wdzięczne w swym geometrycznym pokroju, często niepasujące jednak do skali otoczenia, jak wielokrotnie zwracała nam uwagę prof. Monika Ziemiańska na zajęciach z architektury krajobrazu, którą studiowałem w ostatnich latach na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu.

Jemioły na topolach / fot. J. TopolskiJemioły na topolach / fot. J. TopolskiWracając do topól, podbiły one po wojnie wiele terenów miejskich, sadzone z racji odporności na zanieczyszczenia i suszę oraz szybkiego tempa wzrostu. Wszyscy kojarzymy chyba z peerelowskich osiedli smukłe topole czarne w odmianie włoskiej, które jak żadne inne północne drzewo przypominają południowe cyprysy. We Wrocławiu też można znaleźć ich malownicze szpalery, jak ten na ul. Katowickiej, gdzie gęsto rozlokowane drzewa służą czasem mieszkańcom do rozwieszania prania. Albo prawdziwą aleję, jak przy kąpielisku Morskie Oko, gdzie spore topole nad starorzeczem Czarnej Wody wykształciły przypory niczym wiązy. Czasem drzewo to potrafiło narobić sporego rabanu, co wspominają kuratorzy przeglądu sztuki SURVIVAL, który kiedyś otwierał się w parku Tołpy. Gdy rozpętała się burza, w jedną z włoskich topól na oczach setek widzów uderzył piorun i wypalił spiralną bliznę. Podobnie jak w przypadku niezmordowanego platana z Nadodrza, ja tymczasem lubię zwykłe topole białe i osiki rosnące nad Odrą, zmagające się z plagami powodzi i jemioły. Najlepszym miejscem do poznania naturalnej roślinności zalewowej i łęgowej wydaje mi się nieco zapoznany wrocławski park Wschodni. Obok rodzimych gatunków zostały tu dyskretnie wprowadzone kameralne jesiony zwisłe czy rozłożyste skrzydłorzechy kaukaskie.

Egzotyczne, introdukowane i oswojone

Wrocław słynie z wielu rzadkich i obcych gatunków, zręcznie introdukowanych w miejską zieleń. Wynika to z długiej tradycji prywatnych ogrodów botanicznych, niestety niezachowanych do dzisiaj. Wspomniany park założony przez Lauterbacha czy szkółka Monhaupta to dalecy potomkowie XVI-wiecznych ogrodów Laurentiusa Scholtza (przy obecnej ul. Wierzbowej) czy Johanna Woyssela (przy ul. Ruskiej). Łączyły one czasem funkcje reprezentacyjno-kolekcjonerskie z aptekarskim magazynem, dostarczając egzotycznych roślin leczniczych. Jak wyliczają autorzy „Leksykonu zieleni Wrocławia”, w XVII wieku przyszła do miasta moda na rośliny tureckie, a w kolejnych wiekach – rozległe ogrody o zróżnicowanym doborze gatunkowym otoczyły liczne miejskie etablissements, służące życiu towarzyskiemu i koncertowemu.

W końcu największy publiczny park Wrocławia powstał, między innymi, na bazie dawnego szkolnego ogrodu botanicznego, gdzie właściwie każde drzewo jest unikatem. Obecnie to jeden z sektorów parku Szczytnickiego zaprojektowanego w stylu angielskim, w którym występuje ponad 200 taksonów, ogólnopolski fenomen i ulubiony przedmiot zajęć kadry na uczelni. W tzw. gaju Göpperta można przekonać się na własne oczy, co oznacza porządna architektura krajobrazu, jak na lekcji w terenie. Obszerna polana otoczona jest krzewami i drzewami blisko 50 gatunków, które wiosną i jesienią tworzą złożoną kompozycję, zmienną z tygodnia na tydzień. Na północnej ścianie tego wnętrza szczególnie ujmuje zestawienie buków w odmianie purpurowej i płaczącej, a na wschodniej – kompozycja iglaków o różnej maści i pokroju, z których część także się sezonowo przebarwia. Wspaniałe widowisko. Zaraz obok znajduje się parkowe cacko, czyli znany Ogród Japoński z licznymi metasekwojami i orientalnymi klonami. Niektóre plany rozwoju parku Szczytnickiego zakładały dalszy rozwój kolekcji specjalistycznych czy ogrodu chińskiego. W wielu miejscach można napotkać reliktowy miłorząb dwuklapowy, jeden z nich był kiedyś sprawcą religijnego zamieszania. Otóż gałęzie tego gatunku często odchodzą od przewodnika pod kątem prostym, a liście na krótkopędach nadają im charakterystyczną grubość, jak rękawy. Dlatego z daleka wierzchołek jednego ze szczytnickich miłorzębów nadzwyczaj przypominał chrześcijański krzyż i przez parę lat przyciągał pielgrzymki.

W parku Południowym pojawia się jakże oryginalny tulipanowiec amerykański, którego ostatnio wypatruję z roweru po całym Wrocławiu. Drzewo to rośnie w „botanicznym” sektorze Szczytnickiego: charakterystyczne wklęsłe na wierzchołku liście wychylają się zza jednego z cisów, choć pień ucierpiał od odłamania. Dwa małe tulipanowce posadzono ostatnio oficjalnie na skraju parku Tołpy i partyzancko („drzewo dobrych ludzi”) na łące za AWF-em – może kiedyś i one zostaną dominantami? Tak jak kiedyś mógł nim być w parku Leśnickim pomnikowy, największy w mieście okaz. Dawniej wyróżniony w kompozycji soliter, obecnie został przesłonięty przez samosiejki i jeszcze trudniej dostrzec jego charakterystyczne zielono-żółte kwiaty, od których pochodzi nazwa tulipanowiec. W tym parku wyróżniają się poskręcane wierzba nad stawem i surmia przy zamku.

fot. J. Topolskifot. J. Topolski

Towarzysze i łącznicy

Pamiętam, jak kiedyś szukałem lokum do wynajęcia i jeden z ogłoszeniodawców dosłownie w pierwszym zdaniu podkreślał, że jego mieszkanie położone jest tuż obok pomnikowej alei perełkowców. Wrocław pełen jest miłośników zieleni, działają tu dziesiątki stowarzyszeń na rzecz drzew, powstają co i rusz parki kieszonkowe (projekt Grow Green na Ołbinie) i większe (Widawski, Olszówka Krzycka). W ostatnich latach szerokim echem odbijają się akcje partycypacyjne, jak podział budżetu czy sadzenie drzew. W tegorocznej odsłonie WROśnij we WROcław w parku Strachowickim wzięło udział ponad 300 mieszkańców, którzy w ten sposób uczcili narodziny dziecka. Oczywiście nie znaczy to, że w mieście nie pojawiają się problemy z pielęgnacją nowych drzewek czy inwestycje budowlane bez odpowiedniego nadzoru. Na biskupińskiej ulicy Olszewskiego trzy razy w ciągu pięciu lat widziałem usychające dębczaki, a niedawny remont tramwajowego torowiska zagroził alei ich starszych pobratymców. Poprawę sytuacji może przynieść obowiązujące od 2019 roku rozporządzenie prezydenta Wrocławia o obowiązkowych standardach zieleni.

Wielu uczestników akcji Grün” Karoliny Grzywnowicz wspominało, że drzewa odmierzały im lata i pokazywały upływ czasu, jak kasztanowce swoimi kwiatami i owocami. Stanowiły także łącznik pomiędzy polską a niemiecką historią miasta, jak w zabawnej opowieści o czereśniach, w której dawni mieszkańcy odwiedzają działkowiczów uprawiających ich stary ogród. Nowi akurat obcięli gałąź ciężką od owoców, bo wchodziła na teren sąsiadów. Niemcy zaskoczeni: czy wy zawsze obieracie czereśnie, obcinając gałęzie? Jest jeszcze jedno, bardzo nietypowe drzewo we Wrocławiu, które chciałbym przywołać na zakończenie tego spaceru. To drzewo rzeźba, które rośnie korzeniami do góry. Co roku na wiosnę studenci ASP malują je na zielono – zgodnie z wolą twórcy prof. Jerzego Beresia. Stojąca od 2010 roku na Wyspie Piaskowej „żywa rzeźba” „ARENA” składa się jednak nie tylko z tego wbitego do góry nogami pniaka, lecz także z sześciu rosnących w kręgu grabów w odmianie kolumnowej. Ten sam gatunek co na Polanie Profesorów na Oporowie, o korze gładkiej za młodu, lecz pomarszczonej w późniejszym wieku. Wciąż je uczłowieczamy.

ARENAARENA

Na koniec oddaję głos kuratorce Sylwii Słowik, która odpowiadała w centrum WRO za projekt „Grün”: „Gdy odwiedziliśmy to miejsce w ramach zajęć na początku roku akademickiego i rozmawialiśmy o symbolice umieszczonego w asfalcie drzewa: życiu, śmierci, przesiedleniach – bardzo istotnych zwłaszcza w kontekście Wrocławia – poznałam historię studentki z Niemiec, która w zeszłym roku przyjechała tu w ramach wymiany międzyuczelnianej. Podczas uroczystości malowania korzeni opowiedziała o swoim dziadku, który urodził się pod Wrocławiem, ale z powodu przesiedleń był zmuszony opuścić to miejsce. W jego domu zamieszkała kobieta ze Lwowa, która trafiła do Wrocławia z tego samego powodu. Dziewczynie udało się odwiedzić dawny dom swojego dziadka, została ugoszczona przez kobietę, która teraz w nim mieszka. W wyniku tej historii powstała wystawa «Chleb mieszany». Miedzy innymi dzięki tej historii uważam, że drzewo Beresia jest jednym z ważniejszych drzew we Wrocławiu”.

Lesisty grąd płynnie przenika się z parkiem Szczytnickim, podmokły łęg – ze Wschodnim. Spojrzenie na gatunki i ich układy pozwala zrozumieć sens danej przestrzeni, jej twórców i użytkowników. Wilgotna gleba Wrocławia, słoneczne zbocza Sandomierza, zalewany prawy brzeg Warszawy. Wsiadam na rower, jadę dalej.