MARTA BAŁAGA: Praca nad „Cobain: Montage of Heck” zajęła ci 9 lat. To kawał czasu.
BRETT MORGEN: Kilka lat trwało samo zmaganie się z prawami autorskimi. Okazało się to wyjątkowo skomplikowane, bo prawa przysługują różnym ludziom. Kiedy Courtney po raz pierwszy zwróciła się do mnie z propozycją zrobienia filmu, uznałem, że będzie to po prostu kolejny projekt. Po rozmowie z siódmym prawnikiem pod rząd zmieniłem zdanie.
Courtney i Frances od samego początku bardzo zaangażowały się w powstanie tego projektu.
Frances była siłą napędową całego przedsięwzięcia. Kiedy ludzie dowiadywali się, że to ona za tym stoi, od razu decydowali się wziąć w nim udział – gdyby to Courtney postanowiła się tym zająć, myślę, że szybko napotkałaby opór. Sam mam trójkę dzieci, więc jej zaangażowanie sprawiło, że dałem z siebie wszystko. Nic więcej się dla mnie nie liczyło. Chciałem dać jej trochę czasu z ojcem, którego nigdy nie miała. Kurt zmarł, gdy była niemowlęciem. Próby dowiedzenia się o nim czegoś więcej były dla niej zbyt bolesne. Wiesz, że nigdy nie przeczytała nawet żadnej z poświęconych mu książek? Od początku założyłem, że jeśli ten film przemówi do Frances, przemówi też do reszty z nas. W pewnym sensie stanowi jej wypowiedź. Lub moją, której dała jednak swoje pełne błogosławieństwo.
Na temat jej ojca nie opowiadasz jednak w filmie wyłącznie miłych rzeczy.
Mówiąc, że robiłem ten film dla Frances, mam na myśli to, że robiłem szczery film. Bo tylko o to mnie poprosiła. Nie chcieliśmy stawiać Kurta na piedestale. Chcieliśmy nadać mu ludzki rys, bo jest jedną z najbardziej mitologizowanych postaci ostatnich 25 lat. To samo można by powiedzieć o Jamesie Deanie, prawda? Zrobił trzy filmy, a 70 lat później wciąż o nim rozmawiamy.
Brett Morgen
Amerykański dokumentalista i producent. Wybrana filmografia:
„On the Ropes” (1991)
„The Kid Stays in the Picture” (2002)
„Crossfire Hurricane” (2012)
„Cobain: Montage of Hecks” (2015)
Pewnie dlatego, że tak naprawdę wciąż niewiele o nim wiadomo.
No właśnie. Trochę mnie to martwiło – może lepiej nie zdradzać całej tajemnicy? Może lepiej pozostawić to wszystko nietknięte? Nie chciałem podtrzymywać jego mitu. A jednak ten film pozwala zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło. Przez 25 lat Kurt stanowił wyłącznie jakąś fantazję, rzeczywistość jest o wiele ciekawsza. Kurt był kimś więcej, niż dawał po sobie poznać; był romantyczny i cholernie zabawny. Ludziom wydaje się, że nigdy się nie uśmiechał, ale kiedy widzimy go we własnym domu, jest zupełnie innym facetem, niż ten żałosny koleś przeżywający kolejne załamanie na scenie. Tak pamięta go Courtney, która w ciągu 10 dni obejrzała ten film już dwukrotnie.
„Cobain: Montage of Heck”, reż. Brett Morgen
Nie tylko Kurt ukazany jest w filmie inaczej, niż przedstawiano go w mediach – w ogóle nie starasz się demonizować Courtney Love. Wielu uważa ją za drugą Yoko Ono.
Ludzie uwielbiają nienawidzić Courtney. Wynika to w dużej mierze z uprzedzeń płciowych. Jest silną kobietą, a niektórzy czują się tym zagrożeni. Kurt to uwielbiał. W filmie widać, że byli partnerami. Poprawienie publicznego wizerunku Courtney nie jest celem mojego życia, ale te uprzedzenia w stosunku do niej... to mnie wkurwia. Owszem potrafi onieśmielać, ale łatwo ją też zranić. Courtney odczuwała potworny ból nie z powodu tego, co przypisywali jej ludzie, ale tego, co nastąpiło pomiędzy nią a Kurtem. Co się pomiędzy nimi zepsuło.
Zdecydowałeś się przeprowadzić wywiady tylko z kilkoma osobami – w filmie nie pojawiają się nawet wszyscy członkowie Nirvany.
To nie jest film o Nirvanie. Nirvana stanowiła tylko jedną z form ekspresji Kurta. Nie chciałem opierać się na gadających głowach i rozmowach z każdym członkiem zespołu od Billy'ego Corgana po Dale'a Crovera – to intymny portret młodego mężczyzny szukającego tożsamości. Nie chodziło o epatowanie celebryctwem. Ani o to, żeby zebrać do kupy te wszystkie gwiazdy rocka i słuchać, jak powtarzają, jaki to był wspaniały. Rozumiem jednak, dlaczego o to pytasz. Kiedy po raz pierwszy zwróciłem się do managerów Nirvany, poprosiłem o wywiady z Kristem Novoselicem, który był w zespole od samego początku, i z Dave'em Grohlem. Dave jest kojarzony z Kurtem, więc ludzie oczekują, że pojawi się w tym filmie. Usłyszałem jednak, że Dave jest zajęty, bo pracuje nad nową płytą. Krist nie bał się przede mną otworzyć. I wtedy nagle okazało się, że Dave... już nie jest zajęty. Tyle że dowiedziałem się o tym za późno. Kiedy wrócę do Los Angeles, jeszcze raz rzucę okiem na materiał z Dave'em, może coś jeszcze zmienię.
Film tworzyłeś przez piętnaście miesięcy.
Po raz pierwszy mogłem opowiedzieć o swojej generacji. I o kimś, z kim sam mogę się utożsamić. Nie jako artysta, bo nie uważam się za artystę, ale jako ktoś z tej samej generacji, wychowany w podobnych warunkach. Gdy po raz pierwszy usłyszałem, jak opowiada o „Nad krawędzią” Jonathana Kaplana, omal nie krzyknąłem: Boże, ja też uwielbiam ten film! Od razu zrozumiałem, dlaczego mógł stanowić w tamtych latach najlepsze odzwierciedlenie stanu jego umysłu.
Nie znosiłem popu lat 80., było to zupełne dno, więc kiedy Nirvanie udało się odnieść taki sukces, dla mnie i dla moich przyjaciół znaczyło to bardzo dużo. Ten film nie tylko opowiada o ludziach, których znam, ale także jest dla ludzi, których znam. Pod wszystkimi innymi względami był jak pieprzony ból głowy.
„Cobain: Montage of Heck”, reż. Brett Morgen
Dlatego, że miałeś do dyspozycji materiał gromadzony przez kilkadziesiąt lat?
Nawet nie o to chodzi – kiedy już wszystko przejrzałem, stało się dla mnie dość jasne, na czym należy się skupić. Pracę na tym projektem rozpocząłem bez żadnych oczekiwań – postanowiłem zobaczyć, gdzie mnie zaprowadzi. Nie lubię informacji z drugiej ręki i w tym przypadku nie musiałem po nie sięgać. Muzycy piszą autobiografie za pośrednictwem swojej twórczości, a Kurt był wyjątkowo płodny. Trudno wyobrazić sobie osobę, która byłaby w stanie pozostawić mi jaśniejsze wskazówki. Składanie ich w całość okazało się jednak walką. Cholernie trudną, długą walką. Ten film stanowił dla mnie wyzwanie – gdyby chodziło tylko o ilustrację do muzyki Nirvany, zrobiłbym go w dwie godziny z zamkniętymi oczami. Nie jest to jednak tradycyjny dokument. Kiedy po latach użerania się z prawnikami wreszcie zabraliśmy się do pracy, już po 4 miesiącach chciałem zwiać, gdzie pieprz rośnie. Wydawało mi się, że nie jestem w stanie tego zrobić. Zadzwoniłem nawet do mojego producenta z pytaniem, ile wydaliśmy dotychczas pieniędzy – byłem gotów zastawić własny dom i zwrócić tę sumę studiu. Pracowaliśmy osobno nad różnymi wątkami, nigdy wcześniej tego nie robiłem. Mój montażysta, Joe Beshenkovsky, strasznie się denerwował, że nie będą do siebie pasować. Cały film udało nam się zobaczyć dopiero w sierpniu i wszystko nagle znalazło się na właściwym miejscu. Jak zauważył Kurt, the proof is in the pudding. It's all in the meat.
Rodzina Kurta nie decydowała więc o tym, co ostatecznie pojawi się na ekranie?
Nie. Courtney i Frances zobaczyły film, kiedy był już ukończony – Frances w ogóle nie pamięta swojego ojca, nie miałaby więc nic do powiedzenia. Zapewniły mi wgląd we wszystkie materiały i obdarzyły mnie niesamowitym zaufaniem, ale ten film to wyłącznie moja wizja. Biorąc pod uwagę historię Nirvany i wizerunek Courtney w mediach, było to dość istotne. Frances powiedziała mi, że zrobiłem dokładnie taki film, jaki miała nadzieję zobaczyć. Mój szacunek do Nirvany wzrósł czterokrotnie, odkąd zacząłem pracować nad filmem. Wcześniej lubiłem ich muzykę, ale jak już wspomniałem, całe założenie projektu polegało na tym, żeby nie robić z Kurta świętego męczennika. Przez 25 lat wszyscy zrzucali na niego swoje nerwice, ale tak naprawdę nikt go nie znał – znaliśmy tylko teksty jego piosenek.
We wszystkich poświęconych mu publikacjach powtarza się teorię, że to rozwód rodziców wywarł na niego decydujący wpływ. Ty tak nie uważasz.
Czy w filmie Kurt rzeczywiście wydawał ci się szczęśliwy przed rozwodem? Myślę, że było to coś, co sam nadmiernie mitologizował. Kiedy rodzice Kurta się rozstali, jego reakcją był wstyd. Moi rozstali się mniej więcej w tym samym czasie – pewnie, czułem się winny i samotny, ale nie czułem wstydu. Robiąc ten film, odnalazłem małego chłopca, który nie szukał sławy. Szukał rodziny i akceptacji. Według mnie Kurt był szczęśliwy do czasu swoich trzecich urodzin – kiedy się patrzy na te niewyraźnie rodzinne nagrania, które robiono, odkąd miał z 8 miesięcy, widać, że znajdował się wtedy w samym centrum uwagi. Potem na świat przyszła jego siostra i wszystko się zmieniło. Nie twierdzę, że życie Kurta było zupełnie pozbawione radości, ale te pierwsze lata były tak idylliczne, że przez całe życie bezskutecznie próbował je odtworzyć. To mit, że zniszczył go rozwód rodziców – film obala tę teorię.
Czy właśnie to najbardziej cię zaskoczyło?
Najbardziej zaskoczyła mnie historia, w jaki sposób stracił dziewictwo. Nikt nigdy o tym wcześniej nie słyszał. I klucz do zrozumienia Kurta kryje się właśnie w tej historii. Kurt spisał każde słowo, potem to nagrał – dla samego siebie – i schował na dnie pudła. W pewnym momencie mówi w tym zapisie: „Nie mogłem znieść tego, że wystawiono mnie na pośmiewisko, więc położyłem się na torach, żeby się zabić”. Żaden ze mnie terapeuta, ale jeśli dodać do tego opowieść o tym, jak nie mógł znieść, kiedy się z niego wyśmiewano z powodu rozwodu rodziców, wyłania się pewien schemat. W pamiętnikach, tekstach piosenek też wciąż pojawiają się te same słowa.
„Cobain: Montage of Heck”, reż. Brett Morgen
Powiedziałeś, że Kurt nigdy nie szukał sławy. Był jednak bardzo ambitny.
Chodząca sprzeczność. Najlepiej ujęła to jego siostra, Kim Cobain: jako nastolatek pragnął mamy, taty i szczęśliwego domu, a potem... już nie. Buntował się przeciwko rzeczom, których najbardziej pragnął. Tak samo było ze sławą i ze wszystkim, co było w jego życiu ważne. Powiedzieć, że był rozdarty, to za mało. Chciał, żeby jego zespół odnosił sukcesy, a jednocześnie tego wszystkiego nienawidził. Nie znosił rozmawiać z prasą, nie był w tym dobry – a ludzie od razu chcieli, by się z nimi zaprzyjaźnił. Coś obrzydliwego. Wyjątek stanowiła rozmowa z Davidem Frickem z „Rolling Stone”. Kurt bardzo go szanował. David nie był psychofanem i poczułem, że jego głos to także mój głos, dlatego postanowiliśmy wykorzystać w filmie ten wywiad jako rodzaj spinającej wszystko klamry.
Kurt nienawidził, gdy nazywało się go głosem pokolenia, ale dzięki niemu wiele osób poczuło się trochę mniej samotnie. Dla wszystkich brzydkich, prześladowanych, wyalienowanych dzieciaków, o których prawa nikt się wcześniej nie upomniał, stał się wzorem. Mam nadzieję, że ten film będzie dla nich trochę jak pierwsze spotkanie z bardzo starym przyjacielem. Teraz wreszcie widzimy pełen obraz.