MARTA BAŁAGA: Przyzwyczaiłam się do teorii głoszącej, że skrajna prawica po prostu nie jest zainteresowana kwestią ekologii i ochrony środowiska albo zaprzecza globalnemu ociepleniu. Ty pokazujesz jednak, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
BETSY HARTMANN: Wszystko zaczęło się od moich studiów nad populacją. Mieszkałam w Indiach, w Bangladeszu i widziałam rozdźwięk pomiędzy rzeczywistymi potrzebami kobiet w zakresie planowania rodziny a tym, co postulowały programy kontroli populacji promowane przez międzynarodowych darczyńców i rząd. Zaczęłam interesować się tymi kwestiami, zaangażowałam się w aktywizm feministyczny. Nie miałam jednak wtedy pojęcia, że oprze się na tym cała moja kariera.
Zaczęłam zauważać, że argument, jakoby przeludnienie było główną przyczyną degradacji środowiska, staje się bardzo powszechny – także w kręgach liberalnych. Pomyślałam, że musimy z tym walczyć. W tym samym czasie, na początku lat 90., zetknęłam się też z członkami tak zwanej sieci Johna Tantona. Tanton był okulistą z Michigan, który finansował wiele grup wykorzystujących podobną retorykę oraz obwiniających imigrantów o niszczenie środowiska. Ta sieć pomogła stworzyć grunt dla tego rodzaju przepełnionych nienawiścią argumentów ekologicznych, co ja i inni nazwaliśmy potem „ekologizacją nienawiści” (ang. greening of hate). Czuć było w tym wszystkim posmak eugeniki i białego suprematyzmu. Tanton bardzo świadomie używał takich „zielonych” argumentów, aby przekonać liberalnych ekologów do swoich antyimigracyjnych racji.
Jestem teraz w Finlandii, gdzie aktywista Pentti Linkola także sprzeciwiał się między innymi imigracji, utrzymując, że jeśli dziś nie zdobędziemy się na „okrucieństwo”, jutro będzie już za późno.
Po raz pierwszy „wpadłam” na tych ludzi na konferencji dotyczącej ochrony środowiska w Oregonie. Miałam debatować z jedną kobietą na tematy związane z populacją. Przedstawiła się jako ekolog, ale szybko stało się jasne, że jej głównym celem jest antyimigracyjna, bardzo prawicowa postawa. Chyba właśnie od tego momentu starałam się zrozumieć, kim są tego rodzaju osoby – także po to, aby z nimi skutecznie walczyć.
Zawsze niepokoiła mnie tendencja do identyfikowania wzrostu populacji jako głównej przyczyny problemów naszej planety, opisywana zwykle wyjątkowo apokaliptycznym językiem. W Stanach Zjednoczonych, a do pewnego stopnia także w Europie, neomaltuzjańskie rozumienie populacji i środowiska stanowi zresztą ideowy pomost pomiędzy liberalnymi oraz skrajnie prawicowymi koncepcjami. Prawica nie jest głupia i wie, jak tym umiejętnie manipulować, a ludzie dają się na to nabrać. Także dlatego, że na przykład w Stanach apokaliptyzm ma wielu zwolenników. Przedstawiciele prawicy mówią o końcu świata, o „bombie populacyjnej”, o tym, że już niedługo zabraknie nam zasobów. Te obawy i lęki są bardzo głęboko zakorzenione. W przypadku nazistów mieliśmy argument „czystości rasowej”: Żydzi zanieczyszczali środowisko, a Aryjczycy byli jego strażnikami. Pojęcia czystości natury, a przynajmniej takiej romantycznej wersji, i czystości etnicznej często idą w parze. Te nurty ekofaszyzmu istniały już w Europie od bardzo dawna.
Betsy Hartmann
Emerytowana profesor studiów rozwojowych, uzyskała tytuł licencjata na Uniwersytecie Yale oraz tytuł doktora w London School of Economics. Jej badania, pisanie i wykłady koncentrują się na wzajemnych powiązaniach między populacją, migracją, środowiskiem i kwestiami bezpieczeństwa. Jest autorką książek: „The America Syndrome: Apocalypse, War and Our Call to Greatness” oraz „Reproductive Rights and Wrongs: The Global Politics of Population Control”, dwóch politycznych thrillerów o skrajnej prawicy: „The Truth about Fire” i „Deadly Election”, współautorką książki „A Quiet Violence: View from a Bangladesh Village” i współredaktorką antologii „Making Threats: Biofears and Environmental Anxieties”. Obecnie pracuje nad powieścią o kryzysie opioidowym i wojnie z narkotykami.
Popkultura szybko podjęła ten temat. Hugo Drax, złoczyńca z „Moonrakera”, też wspominał o konieczności „zachowania równowagi w przyrodzie”, jednocześnie marząc o nowej, lepszej rasie.
Dziennikarze coraz częściej piszą teraz o ekofaszyzmie. Niepokoi ich moment, w którym skrajna prawica nagle przestaje zaprzeczać zmianom klimatycznym, dostrzegając, że przestrzeganie przed nimi może posłużyć jej interesom. Faktycznie jest to dość przerażające. Niedawne strzelaniny w Nowej Zelandii albo w El Paso w Teksasie są tego świetnym przykładem [w swoim manifeście dwudziestoletni zamachowiec wspominał, że jedynym sposobem na ocalenie środowiska jest „pozbycie się wystarczającej liczby ludzi” – przyp. red.].
Jednocześnie jednak widzę pewne zmiany, także dzięki ruchowi Black Lives Matter – w końcu to kolorowe kobiety zwykle padały „ofiarami” programów kontroli populacji. Ludzie zainteresowali się teraz eugeniką, a „The New York Times” ujawnił wpływy sieci Tantona na antyimigracyjną politykę środowiskową, wymieniając przy tym dwie osoby z administracji Trumpa: Jeffa Sessionsa i Stephena Millera. Może jestem jednak zbyt wielką optymistką, bo w gruncie rzeczy te idee wciąż mają się dobrze.
Wydaje ci się, że przybiorą na sile wraz z kolejnymi katastrofami? Kolejnymi pożarami, tornadami? Niektórzy politycy już zaczęli obwiniać uchodźców o wiele problemów, więc dlaczego nie o zmiany klimatyczne?
Chyba idzie to w waszą stronę. W Stanach taka prawicowa retoryka na pewno zyskała na sile podczas rządów Trumpa. W Europie – jak sądzę – wciąż zależy to przede wszystkim od konkretnego kraju. Ludzie są niespokojni, to zrozumiałe. Ucieszyły mnie jednak niedawne wybory w Kalifornii, gdzie ostatecznie nie odwołano gubernatora Gavina Newsoma. Miałam z nim pewne problemy, ale był silnym głosem w sprawie zmian klimatu – w przeciwieństwie do okropnego kontrkandydata negacjonistów.
Inną tendencją, która mnie martwi, jest wspominanie o tak zwanych uchodźcach klimatycznych. A robią to przecież postępowi akademicy, aktywiści czy poważani naukowcy. Piszą, że to zmiana klimatu była powodem wojny w Syrii, i choć nie twierdzą, że powinniśmy zapobiegać przyjazdowi uchodźców, często określają ich takim mianem. Migracja związana z klimatem istnieje, ale nie czyni to z ludzi „uchodźców klimatycznych”. Decyzja, by opuścić swój kraj, jest zazwyczaj bardzo skomplikowana: ma związek z przemocą rządu lub brakiem infrastruktury, która pomogłaby skutecznie poradzić sobie z klęskami żywiołowymi, katastrofami gospodarczymi lub wojną. Takie narracje upraszczają proces migracji poprzez twierdzenie, że zmiany klimatyczne spowodują niedobór, niedobór spowoduje konflikt, a to z kolei spowoduje migrację. Większość badaczy migracji klimatycznych uważa, że duża część takiej migracji, która prawdopodobnie wystąpi, będzie miała zresztą miejsce w obrębie krajów, a nie poza ich granicami. Lewica powinna być więc ostrożna w używaniu tego rodzaju języka.
W jednym ze swoich artykułów wspomniałaś o slum porn, pornografii slumsów. Dziennikarze często pokazują biedę i trudne warunki życia, na przykład w Afryce, nie myśląc, że może być to potem wykorzystywane przez ludzi nawołujących do tego, by „ocalić” przed nimi czyste europejskie miasta.
Wizualne wyobrażenia przeludnienia stały się elementem powszechnej świadomości. Czasem są wykorzystywane bardzo strategicznie, a czasem, no cóż – po prostu wykorzystywane. Wspomniany wcześniej „The New York Times” też poświęcił kiedyś cały numer migracji klimatycznej. Znalazł się tam jeden artykuł, szokująco zły, opatrzony powielającymi stereotypy zdjęciami. Kiedy widzisz zdjęcie, które ma wyobrażać przeludnienie naszej planety, to – umówmy się – zazwyczaj nie jest to ulica na Manhattanie.
Nowe języki dla planety A
Stworzenie nowych form narracji i języków do mówienia o pozaludzkim świecie jest dziś pilną koniecznością. W naszym cyklu polscy i niemieccy autorzy przyglądają się powiązanym z kryzysem klimatycznym emocjom i zmianom w obyczajowości. Stawiamy pytania o nowe problemy ekologii i szukamy rozwiązań łączących dyskursy naukowe i artystyczne. Zastanawiamy się nad relacjami z naturą w dobie pandemii i nad zmieniającymi się wizjami przyszłości, szczególnie w kontekście najnowszego raportu IPCC.
W ramach projektu porozmawiamy też o nowych językach dla naszej planety w podkaście i podczas debaty z udziałem autorek i autorów tekstów.
Naszymi partnerami są Instytut Goethego w Warszawie oraz Fundacja Genshagen. Cykl powstaje przy finansowym wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.
Kino odgrywa zresztą bardzo podobną rolę. Te wszystkie postapokaliptyczne opowieści, które tak dobrze znamy, dość często czerpią z estetyki Afryki i Bliskiego Wschodu, co strasznie mnie denerwuje i złości. W czasie pandemii próbowałam oglądać Netflixa czy co tam jeszcze było innego i prawie każdy serial był postapokaliptyczny. To jakaś dziwna mieszanka postępowych idei i tej wspomnianej przez ciebie pornografii slumsów. Ludzie to oglądają, a potem to w nich zostaje. Istnieją badania, które dowodzą, że apokaliptyzm sprawia, że stajemy się fatalistami, czujemy się niezdolni do działania. Zmiany klimatyczne to bardzo poważna sprawa i ważne jest, aby pojawiły się zupełnie inne obrazy, które zamiast wzbudzać strach, pokażą naszą wytrzymałość i możliwe zmiany.
Pamiętam kontrowersyjny billboard, na którym znalazło się zdjęcie Teda „Unabombera” Kaczyńskiego i słowa: „Ja nadal wierzę w globalne ocieplenie. A ty?”. Myślisz, że klimat coraz częściej będzie wykorzystywany jako pretekst prowadzący do przemocy?
Tak. Naprawdę tak myślę. Znajdujemy się w dość krytycznym punkcie. Ekofaszyzm najprawdopodobniej wzrośnie w siłę, ale wielu ludzi stawi mu opór. Dlatego tak ważna jest konstruktywna praca w ramach różnych ruchów ekologicznych. Potrzebujemy różnych głosów, które sensownie opowiadałyby o tych sprawach. Co ciekawe, choć sama Greta Thunberg jest teraz bardziej zaangażowana w sprawiedliwość klimatyczną, na początku była nieco apokaliptyczna. Pewnie tylko w ten sposób mogła zainteresować tylu ludzi.
W moim szalonym kraju, gdzie pozycja korporacji paliw kopalnych jest wciąż bardzo silna, to właśnie ich kampanie lobbystyczne doprowadziły do tego drastycznego podziału – albo zgadzałaś się z tym, że zmiany klimatyczne istnieją, albo nie. Tak zaplątaliśmy się w ten sztucznie wywołany konflikt, że teraz nie mamy nawet sensownej polityki klimatycznej.
Niektórzy twierdzą też, że dużą rolę odgrywa w tym wszystkim religia. Bo skoro człowiek jest „stworzony na podobieństwo Boga”, to przecież logiczne, że podporządkowuje sobie środowisko.
Niektórzy, słuchając kolejnych doniesień na temat klimatu, faktycznie myślą, że to wola Boża – że on się tym wszystkim zajmie. Albo że zmiana klimatu doprowadzi do apokalipsy, która jest nam potrzebna do tego, by wreszcie wrócił Jezus. To dość skrajne stanowisko, ale wiele chrześcijańskich odłamów, przynajmniej w Stanach, tak właśnie myśli. Sama dorastałam w czasach zimnej wojny i naprawdę byliśmy przekonani wtedy, że świat zaraz się skończy. Kiedy myślisz, że nie masz już nic do stracenia, łatwo o różne nadużycia.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).