Książka kucharska dla samotnych i zrozpaczonych
Katalog Bolgiano, 1902 / Biodiversity Heritage Library

15 minut czytania

/ Ziemia

Książka kucharska dla samotnych i zrozpaczonych

Weronika Murek

Specjalnie dla was zebrałam kilka przepisów, w których spisuję i polecam to, co możecie robić, będąc głodnymi w świecie, w którym nic się nie ostało

Jeszcze 4 minuty czytania

W białym fartuchu kucharskim z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kogoś, kto zna się na rzeczy, wczesnym rankiem ostatniego dnia ostatniego miesiąca w ostatnim czasie przyjrzałam się krytycznie zgromadzonym zapasom: były panikarskie.

W perspektywie tego, co się stało, utrzymywanie się przy życiu wydało się marnotrawstwem: praca serca, żołądka, jelit nie była niczym innym niż zostawione bezmyślnie lub w pośpiechu światło na korytarzu czy w łazience, o którym roztargniony człowiek przypomina sobie dopiero na przystanku czy w pracy – niepotrzebny i nadprogramowy pobór energii, za który ostatecznie czeka słony rachunek.

Rachunek, właśnie.

Mówię to wszystko do was z perspektywy kolejnych dekad, wyście jeszcze w drugiej XXI wieku, ja osiem dekad dalej, wyście jeszcze z pełnymi lodówkami, mój głos brzmi jak z puszki, wyście jeszcze zasiedzieli w ciepłych, miękkich ciałach, u mnie już po mnie; wyście jeszcze głodni, ja już mam święty spokój. Specjalnie dla was zebrałam kilka przepisów jak z „Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych”, w których spisuję i polecam to, co możecie robić, będąc głodnymi w świecie, w którym nic się nie ostało.

Ale: rachunek, właśnie.

Byłabym się cofnęła o osiem dekad, przeczytała raport IPCC przy ONZ, którego polską wersję byłabym znalazła na stronie IMGW-PIB. Byłabym się dowiedziała, że nie ma już cienia wątpliwości, że zmiany klimatyczne są wywoływane przez ludzkość, która od wybuchu rewolucji przemysłowej – to znaczy od XVIII wieku – na masową skalę spala wszystko, co tam ma pod ręką, węgiel, gaz i ropę. Każda kolejna dekada była cieplejsza od swoich poprzedniczek. Woda morska kwaśniała, coraz częściej pojawiały się radykalne zmiany pogodowe – w tym ponurym, karawaniarskim repertuarze: susze, powodzie, cyklony. Poziom wód podniósł się – poza miejscami dotkniętymi prażącym słońcem, w których woda zaniknęła zupełnie.

Nowe języki dla planety A
Stworzenie nowych form narracji i języków do mówienia o pozaludzkim świecie jest dziś pilną koniecznością. W naszym cyklu polscy i niemieccy autorzy przyglądają się powiązanym z kryzysem klimatycznym emocjom i zmianom w obyczajowości. Stawiamy pytania o nowe problemy ekologii i szukamy rozwiązań łączących dyskursy naukowe i artystyczne. Zastanawiamy się nad relacjami z naturą w dobie pandemii i nad zmieniającymi się wizjami przyszłości, szczególnie w kontekście najnowszego raportu IPCC.

W ramach projektu porozmawiamy też o nowych językach dla naszej planety w podkaście i podczas debaty z udziałem autorek i autorów tekstów.

Naszymi partnerami są Instytut Goethego w Warszawie oraz Fundacja Genshagen.

Cykl powstaje przy finansowym wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

W miejscu, z którego o tym mówię – osiem dekad później, z rękami na kolanach, pochylona na ogrodowym krześle – osiemdziesiąt trzy procent puszczy amazońskiej zniknęło. Na świecie została tylko woda i kilka wysp, a państwa przeznaczają biliardy dolarów na relokację swoich obywateli w rejony suche. Jednym z obszarów, które rozwijają się najszybciej – drapacze chmur, wieczorne koncerty na skrzypce i trąbkę, krępi przedsiębiorcy budowlani wyglądający przez okna swoich apartamentów, matki opowiadające dzieciom do poduszki nieprawdopodobne historie o horyzoncie skutym bielą – jest Antarktyda Zachodnia.

Liczba języków używanych na świecie spadła o połowę, do trzech tysięcy pięciuset. Przeciętny tydzień pracy wynosi dwadzieścia godzin. Można byłoby żyć, gdyby było na czym. Cicho sza, nie ma już truskawek, nie ma awokado i nie ma łososia. Moglibyśmy śmiać się z ludzi, którzy w dawnych latach wyprawiali się na wycieczki do Ziemi Świętej, zabierając ze sobą wyłącznie słoiki masła orzechowego i puszki kandyzowanych brzoskwiń, ale samo to wspomnienie sprawia, że ślina napływa do ust.

Byłabym się cofnęła o osiem dekad, byłabym wiedziała: przetrwają ci o najbardziej przedsiębiorczej wyobraźni, o pomysłowości chciwego, choć żarliwego Joego w kowbojkach (ma przy nich ostrogi i są one ostre), cierpliwie przetrząsającego sito w poszukiwaniu grud złota; odpadnie wyobraźnia w stylu hrabiny Grantham gdzieś z Downtown Abbey, wygrzewającej się w grubej pościeli i czekającej na tacę ze śniadaniem, gdzie osobno podawane są w kieliszkach jajka na twardo i gazeta z wieściami o zatonięciu Titanica.

Byłabym się cofnęła o osiem dekad, byłabym wiedziała, że to był ostatni moment na zmianę i że pod koniec XXI wieku globalne ocieplenie przekroczy jeszcze 1,5–2 stopnie Celsjusza, chyba że ludzkość zareaguje i wyraźnie ograniczy emisję dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Byłabym się cofnęła, tobym przeczytała w raporcie, że każdy wzrost temperatury globalnej o kolejny 1 stopień oznacza wzrost temperatury w skali regionalnej i coraz wyższe nasilenie występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych – znacznie zmniejszy się ilość opadów, znacznie częściej zaczną występować długotrwałe susze, na przykład w basenie Morza Śródziemnego. Nie musiałabym się o tym dowiadywać od przepływającego małą łodzią do powierzchni płaskich (w najgłębszym miejscu morze nie miało więcej niż półtora metra) milczącego, ogromnie wymownego mężczyzny (kocopoł, który zawsze miałam ochotę napisać, choć dopiero w obliczu końca świata przestałam się wstydzić).

Piszę ten akapit tych osiem dekad później, posługując się gęsto niepopularnym w polszczyźnie plusquamperfectum, czasem zaprzeszłym: wydarzyło się i zakończyło, finito – człowiek powinien był wiedzieć o tym.

Książka kucharska dla samotnych i zakochanych

Inspiracje te kucharskie zebrane zostały wśród radości i kłopotów codziennego życia. Spisałam w nich doświadczenia ostatnich lat, kiedy to poznałam blaski i cienie życia pośród pustyni, gdy luksus jedzenia – luksus trzymania w ustach, luksus przeżuwania, rozdrabniania, mlaskania, luksus wreszcie przełykania – wydawał się sprawą nieaktualną, bałamutną, cieszotką na patyku pośród znoju codzienności, gdy ludzkość stawała przed wyborem, przed jakim stawia nagły rozbłysk świateł w tunelu kolejowym: przywrzeć do ściany i modlić się lub położyć się wzdłuż szyn z rękami przyciśniętymi wzdłuż ciała – i się modlić.

Stąd też propozycja inspiracji spoza z tak zwanej kuchni preppersa, człowieka gotowego na wszystko. Badając tę sferę, ze zdumieniem odkryłam, jak wyraźny cień rzuca wciąż pan Adolf Kudliński, pierwszy Polak w Polsce przygotowany na to, że niebo w każdym momencie może spaść mu na głowę. Małymi krokami, nieśmiałymi filmami na YouTubie, gdzie pokazywał przepisy wykorzystujące czosnek niedźwiedzi, rozwinął imperium, na którym zaczęli się tuczyć inni: konserwy prepperskie, mieszanki prepperskie, podręczniki przetrwania i cały przemysł survivalowy, wszystko, co kojarzy się z krańcem, końcówką, wykończeniem. Miał pan Adolf Kudliński temperament – podłużne konferencyjne stoły budziły w nim gorliwość kaznodziei jak u Saula Goodmana, bohatera serialu – i żywą wyobraźnię ogniskującą się wokół poczucia i obrazów kresu, niczym naładowana skojarzeniami cierpienia Jezusa wyobraźnia średniowiecznych mniszek, udających, że ilekroć dźwigają stertę drewna do pieca, niosą w istocie krzyż pański.

Korzystanie jednak z owoców myśli preppersko-komercyjnej zakłada, że mieszanka mięsa wieprzowego i wołowego jest w waszym zasięgu, tymczasem to nie musi być przecież prawda, stąd przynoszę inspiracje kulinarne, które mają wam za zadanie pomóc w uniknięciu podobnego rozczarowania: niełatwo jest przecież redukować dostępne przepisy do stanu niczego z niczym, jeśli nie zna się zasady.

Porzucić należy od razu kwestię zakupów; na zakupy traci się zbyt dużo czasu, zwłaszcza jeśli półki są puste; przynieść nic do domu można z każdego miejsca, nie trzeba stać po nic w kolejkach, żeby wrócić z niczym; współczesny świat sprawia, że możliwości poniesienia fiaska są nieograniczone. Postuluję, aby nie mówić już o produktach spożywczych, o rzeczach jadalnych, bo wszystko to zakłada jakąś ich przyjazność czy elementarną chociaż chęć współpracy z naszym układem trawiennym – proponuję nazwę bardziej szorstką, choć może bardziej też adekwatną: produkty strawne, po prostu. Należy także zapomnieć o sugerowanych „porcjach rodzinnych”: zwłaszcza jeśli, podobnie jak i ja, lubicie jeść za dwóch lub macie – posiłkując się wyrażeniem autorów „Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych” – naturę spożywczą wieloosobową.

Przede wszystkim jednak warto nabrać wiary we własne siły i zacząć po prostu jeść. Cokolwiek, byle co. Krok po kroku, skurcz szczęki i rozluźnienie, tego się nie zapomina, jak jazdy na rowerze.

Początek, oczywiście, nigdy nie jest łatwy. Tego nie uczą w szkołach ani na uniwersytecie, ale jeśli raz zaczniecie jeść, okaże się, że niewiele w tej dziedzinie zapomnieliście.

Powodzenia, nie tylko w realizacji tego wyzwania, ale i w całym waszym dalszym życiu.

Cytrynowa herbata granulowana

Miej w domu, jeszcze od lat dziewięćdziesiątych. Wierna towarzyszka ówczesnego dzieciństwa, uroczych czasów nieco tylko skażonych cyklofrenią. Najpewniejszy obecnie produkt przetrwania. Co można: wysypać sobie na rękę i zlizać, i pozwolić, aby rześki kwaśny smak napełnił cię otuchą. Możesz usypać kopiec na szerokiej nakrętce i jeść łyżką niczym suchą karmę, która na długi czas zapycha żołądek. Jako talerz czy tacę proponuję nakrętkę, bo zakładam, że, podobnie jak i ja, pozbyliście się już wszelkich instrumentów kuchennych jako przedmiotów zbytku i kaprysu. Jeśli jakieś garnki czy talerze znajdziecie jeszcze w piwnicach czy sklepach z antykami, pamiętajcie o radzie autorów „Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych”: obchodźcie się z garnkami jak z bezbronnymi, choć życzliwymi ludźmi – wykorzystujcie bez opamiętania.

Kakao Puchatek granulowane

Większość z nas postępuje z kakao brutalnie i bez serca, nie podejrzewając nawet, jakim przysmakiem jest zalanie granulek pewną ilością ciepłej wody (o ciepłym mleku z grzeczności nie wspominam nawet). Kakao granulowane krzepi, dostarcza cukru, poprawia humor, który wcześniej popsuło masowe wymieranie gatunków. Co można: dokonać cichej detonacji – przekręcić nakrętkę, poczekać na przyjemne skrzypnięcie, oderwać srebrną napiętą folię i pozwolić, żeby ogarnął nas przyjemnych zapach, nabrać na palec i zlizać, wysypać na rękę i zlizać i tak dalej.

Mleko w proszku

Podobnie jak substancje, którymi kiedyś smarowaliśmy chleb albo których używaliśmy do smażenia na patelni, nazywamy tłuszczem widzialnym, w przeciwieństwie do tłuszczów, których nie widać gołym okiem i których istnienie przyjmujemy wyłącznie na wiarę – dawniej z powodu rozmiarów i kwestii molekularnych, obecnie raczej z powodu niewystępowania. Mleko w proszku to jeden z produktów tutaj najstarszych, najbardziej tradycyjnych i cieszących się przez to największym zaufaniem oraz sympatią – wymyślone w XIX wieku, w XX wieku używane często jako zabielenie do kawy po turecku, podawanej w szklankach umieszczonych w metalowym koszyczku z uszkiem, obecnie wraca do łask jako coś, co na wypadek głodu można jeść garściami w każdych warunkach. Posiada właściwości sycące i kojące, jest jednocześnie przodkiem i potomkiem tak zwanego jedzenia na uspokojenie, comfort food; nic tak nie skraca dnia jak sen albo śmierć, co kto lubi. Ostatecznie można zamienić także w warunkach mniej luksusowych mlekozastępczym preparatem dla cieląt.

Vibovit

Wielkie brawa: smaczny multiwitaminowy suplement diety. Można: wyjadać palcem, wsuwać język w torebeczkę i merdać nim, dopóki nie wyliże się wszystkiego, co słodkie, można rozpuścić w wodzie, ale to będzie marnotrawstwo.

Kubek czegoś wspaniałego, co wam przyjdzie do głowy

Ewentualnie jedna z tych schowanych na wieczne zaś chińskich zupek, które tak fantastycznie nas konserwują, że obracają odwieczną i wciskaną nam uparcie przez Nowy i Stary Testament zasadę, że powstaliśmy z prochu i w proch się obrócimy, zaś przy odrobinie szczęścia wieczna będzie nasza dusza – środki konserwowe dają nam nadzieję na to, że duch po śmierci może ulecieć i rozprysnąć się na wieczne zmarnowanie, ale nic, powtarzam: nic nie zniszczy waszego ciała tułającego się po ziemi niczym reklamówka Tesco.

Przysmak Świętokrzyski

Jeśli macie w domu nieco ognia, sięgnijcie po przysmak do podsmażania, przypominający nieco okna w więzieniu lub dziwne muszle lub pręty, na których torturowano katolickich świętych; produkt zawiera dużo soli, co jest dobrą wiadomością, bo sól zatrzymuje w ciele wodę, a słodka woda, jak wiemy, jest dobrem luksusowym.

Kucnąć z głową między nogami, a potem nagle skoczyć

Jeżeli chodzi o alkohol i inne środku uderzające do głowy, trzeba wysilić pomysłowość. Jesteśmy obecnie podobnego zdania co kiedyś autorzy rzeczonej „Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych”: nasi przodkowie wypili już alkohol, który przypadałby ewentualnie na nasze i na kolejne pokolenia. Wobec tego w ramach deseru czy aperitifu proponuję proste ćwiczenie fizyczne, którego zadaniem jest przepompowanie nagłe krwi do głowy, które ma się skończyć jej zawrotem, szaleństwem, odpryskiem dobrej zabawy.

Galaretka Makarena Pomorzanka

W ramach deseru. To jeden z tych produktów, które kilka dekad temu dostaliście pewnie jako dodatek do prezentu imieninowego i wepchnęliście głęboko do szuflady pod paczkę nowych ściereczek i czekoladę, teraz zaś – po całym tym czasie – wynajdujecie nagle, akurat kiedy macie gorszy dzień, pada deszcz, nachodzi was ochota na deser, a w domu (co ja gadam: w domu i na świecie) nie zostało absolutnie nic więcej do zjedzenia. Wspomnienie dzieciństwa: nie tylko tego własnego, ale też dzieciństwa ludzkości, kiedy wydawało się jeszcze, że to, co nas czeka, z grubsza będzie mieścić się pod pojęciem dobrych czasów; kiedy wydawało się, że żaden z zasobów się nie skończy, że pojawienie się człowieka na Ziemi było, ogólnie rzecz biorąc, nie najgorszym pomysłem, kiedy wszystko dawało się jeszcze odkręcić, to znaczy: naprawić. I kiedy tego rodzaju znaleziska – stara galaretka w cukrowej skórce, stara galaretka o smaku cytrynowym i o smaku jabłkowym, i o smaku wiśniowym, i o smaku pomarańczowym (obecnie żaden z tych owoców nie występuje w stanie naturalnym) schowana na lepsze czasy – rzeczywiście potrafiły zmienić losy świata.

Jeżeli jecie, jedzcie i sprawcie, aby oprócz waszego jedzenia nie było ważniejszej sprawy na świecie. Jedzcie tak, jakby od tego, czy coś zjecie, zależało wasze życie.

Zakończę optymistycznie, natchniona przez autorów „Książki kucharskiej dla samotnych i zakochanych”, krótkim utworem poetyckim:

Jedzie Jezus, jedzie
Weźmie żur i śledzie
Kiełbasy zostawi
Nam błogosławi

Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej

Instytut Goethego

Tekst powstał w ramach projektu „Nowe języki dla planety A” z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i we współpracy z Goethe-Institut.
 
Der Text entstand im Rahmen des Projekts „Neue Sprachen für den Planeten A” mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit und in Zusammenarbeit mit dem Goethe-Institut.
 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).