Maseczka z tukanem
zbeg CC BY-NC-SA 2.0

16 minut czytania

/ Obyczaje

Maseczka z tukanem

Weronika Murek

Zoom to jednak bardziej życie na motywach życia i ludzie jak z zupy na kościach ludzi: większość instytucji postanowiła przejść z trybu działań pozorowanych w tryb sprawiania zajętości – kolejny odcinek dzienników pisarzy i pisarek z czasu pandemii

Jeszcze 4 minuty czytania

 

23 maja 

Niedomówiłam:
– lampy na czas, bo padł system w IKEI,
– tapety Radykalny Bażant, bo nie mieli w ilościach,
– i problemu, o którym chciałam porozmawiać z panem fachowcem.

Bo jeśli chodzi o używanie maseczki, to permanentnie teraz niedooddycham i niedomawiam, ale tak musi być, jeśli chcę być odpowiedzialna.

Nawiguję więc pana fachowca zza rogu korytarza problematycznego pokoju z uchybioną szybką, starając się jednocześnie utrzymywać w podobnych dawkach zasadę gościnności i rygor izolacji.

Tutaj, mówię, mówiąc o szybce, chociaż nie wskazując bezpośrednio na nią, więc jest trochę tak, jak gdybym mówiła o sobie albo o wszystkim, albo o niczym – pan fachowiec w drzwiach, ja z końca korytarza, szybka w oknie pół drogi między nami, zaczynam go parkingowo nawigować, przyzywam, wachluję rękami, jakbym wodę do siebie zagarniała, jeszcze, jeszcze, jeszcze trochę, jeszcze można, zmieścisz się, spokojnie – i trwa to chwilę, dopóki on nie stanie na wysokości szybki, i stamtąd już prosto, to znaczy: w lewo.

To tutaj, mówię, znów nie do końca wiadomo, gdzie to tutaj i czemu mówię „tutaj”, skoro ja tu, a on tam, a „tutaj” w zasadzie żadne z nas, bo szybka – podobnie jak życie, tu cytat, uwaga – jest tymczasem zawsze gdzie indziej, w każdym razie mężczyzna spogląda na mnie błękitnymi nieruchomymi oczami znad błękitnej maseczki – tutaj, mówię mu coraz bardziej nerwowo, tutaj tam właśnie jest ta szybka, i to jest ona, ta szybka moja, i o nią, o tę szybkę się rozchodzi, i to jest ta szybka, która pękła właśnie, i to jest ta szybka, która powinna stać się wymienioną – mówię i mówię, z rozpędu gadam już sama, raz spuści przez maseczkę dłuższy monolog i człowiek nie może się zatrzymać, jakby się odepchnął od bandy przy lodzie – zwłaszcza że po drugiej stronie drugiej maseczki nie ma żadnej reakcji, nic nie jest odpuszczone i nic nie jest podjęte, są oczy błękitne i teraz już wytrzeszczone, gdy ja tymczasem gadam, zastanawiając się panicznie, jak długie zazwyczaj robi się wprowadzenia w sytuacje codzienne tego rodzaju jak wymiana szybki.

I jeszcze tylko myśl mi się pojawia, że jest jakaś znienacka procedura wprowadzona wczoraj na konferencji, którą wszyscy poza mną oglądali, i jest powiedziane, że jest na taką sytuację system zachowań, ale ja tego nie wiem i na to nie wpadnę, bo nie oglądałam – ale pan fachowiec wie o tym i czeka, aż się zastosuję, a wtedy on wejdzie w to pandemiczne tango. 

Jest tam takie pęknięcie na szkle – mówię wreszcie, uchylając się nieco zza maski. Pan fachowiec patrzy na mnie znad maseczki, jakby ryba znad tafli wody zerkała: bez emocji, ciekawie, więc znowu się wychylam minimalnie, chwilowo znad własnego stawu, i mówię jeszcze raz to samo, ale już wyraźniej, na co tamten, rozumiejąc, orientując się nagle w stawce, mówi: Ale w takim razie to ja nie tutaj i nie w tej w takim razie sprawie.

I wychodzi, i pa, pomyłka. Kiedyś bym miała większy problem z tym, że w moim domu przebywa obcy mężczyzna w masce, a teraz mam na to dużo zrozumienia: czasy nie są normalne, wszyscy to powtarzają.

Skoro poszedł, można chociaż ściągnąć maskę, voila

24 maja

Teraz się wydaje żywiej w mieście, ale jeszcze w Krakowie na początku tygodnia było inaczej – wiem, co mówię, bo pierwszego dnia otworzenia restauracji poszłyśmy z Julką do knajpy postrzelać z broni palnej.

Byłoby tłoczno, gdyby było normalnie, i byłoby normalnie, gdyby było tłoczno – o tej porze, w tym miejscu, w Krakowie – tymczasem pusto, ciemność, jakby nawet światło się zbyt wolno rozpędzało do prędkości światła, zaduch, zapach dezynfekcji i jeden z kelnerów w czarnym fartuchu wyciera blaty – ale! Ale jest piwo Corona, jest i drink Coronita, i są kolty, wspaniale, więc pan kelner rzuca ścierkę na blat, a potem i same blaty na rzecz tego, żeby nas wyprowadzić na wewnętrzne patio, gdzie w sporej od siebie odległości stoją dwa stoły. Jeden jest wolny, przy drugim usiadło w skupieniu czterech Brazylijczyków, jak gdyby przemocą przyłapanych przez epidemię w Polsce: pierwszy raz od trzech miesięcy poza ścianami akademika.

Dzienniki odosobnienia. Zapiski pisarzy i pisarek z Polski i Austrii

Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu „Dwutygodnika” i Austriackiego Forum Kultury w Warszawie, który będzie obejmował 6 polskich i 3 austriackie dzienniki z czasu odosobnienia. Partnerem cyklu jest dom kultury Literaturhaus Graz, który co tydzień publikuje kolejne odcinki „Die Corona-Tagebücher” – dzienników wybranych pisarzy i pisarek austriackich. Trzy z nich do polskiego przekładu wybrała i przełożyła dla nas Sława Lisiecka.

Zamówione dzienniki są też formą wsparcia pisarzy i pisarek, którzy podczas pandemii tracą spotkania autorskie, źródła zarobku i możliwość wydawania książek.

Austriackie Forum Kultury w Warszawie jest miejscem dialogu, wymiany kulturalnej i społecznej. Inicjuje, wspiera i organizuje projekty kulturalne i naukowe, a także imprezy służące nawiązywaniu trwałych kontaktów. Forum realizuje swój program we współpracy z partnerami w całej Polsce, jest także członkiem EUNIC Warszawa, a w 2020 r. objęło jego prezydencję. W tym roku AFK obchodzi 55-lecie istnienia.

Nachosy nie mają smaku i smaku nie ma sos do nich, a Coronita sama w sobie jeszcze nie odtajała do stanu ciekłego, ale nic to, jeżeli chciałam Coronitę, to będę miała Coronitę, chociażbym miała ją tylko polizać – a tu jeszcze i kelner przyniósł nam do stołu dwa kolty i jedną broń długą typu sztucer, o której powiedział, że wprawdzie nie działa, ale pomyślał, że skoro nic nie ma w karcie, to chociaż tym prostym serdecznym gestem sprawi nam przyjemność i przyniesie też broń dalszego zasięgu, a do niej gratis dokłada kilka magazynków z nabojami (kapiszon typu spłonka), więc pijemy tę Coronitę i strzelamy z tych koltów w niebo, raz, dwa, trzy, dziesięć, i przeładowanie, suchy dźwięk i gorzki zapach, jak to z kapiszona, i strzelamy w to niebo, aż ściemnia się i zaczyna padać, i kończą się naboje, i zaraz zresztą i tak zamykają.

W Bunkrze Sztuki jak w latach dziewięćdziesiątych, całe centrum Krakowa jakby się człowiek cofnął w czasie, ale nie w tym sensie, w którym cofa się zwykle w ogóle, przyjeżdżając do Krakowa, ale jakimś podprogowym powrocie do migawek z dzieciństwa. Stoły rozstawione daleko od siebie, ograniczone miejsca, nic do jedzenia nie mamy, bo najemca kulinarny dwa dni temu zrezygnował – i jeszcze to zmrożenie, a z drugiej strony udawanie odmrożenia, i pewnie stąd skojarzenie z lat dziewięćdziesiątych, w tym, że wszystko wtedy wydawało się rozpaczliwie i na kredyt udawać Stany Zjednoczone, a teraz wszystko desperacko udaje luty 2020, chociaż nie ma jeszcze czym i gdzie, i wobec kogo.

Taka, powiedzmy, Floriańska: zamknięte, zamknięte, zamknięte, tu otwarte, ale jakby zdumione tym, że otwarte, tu niby otwarte, ale jeszcze tylko na wynos, tu szyba wystawy zupełnie ciemna, tu zaklejona brązowym papierem.

Choć w Psie podobno pierwszego dnia była dzika impreza, opowiada znajoma, dzika i frenetyczna impreza. Podobno ludzie stali tak, o – przysuwa się do nas na pięćdziesiąt centymetrów, a my odskakujemy, jak gdyby nie wieści, tylko bombę spuszczała – podobno ludzie stali tak blisko siebie, taka była dzika impreza, dzika i nieokiełznana, jak za dawnych czasów, ludzie stali i rozmawiali, takie to było epickie w Psie party. 

25 maja 

Z tego wszystkiego przestałam prowadzić restaurację i nasza drużyna gamingowa nie wspięła się wyżej niż na trzecie miejsce w evencie pirackim, ale mówię Julce, że nie jestem w stanie wyciągać takich zasięgów punktowych, jednocześnie żyjąc; na co ona, że nie dość wsłuchuję się w powiadomienia swojego telefonu, trzeba być czujnym i reagować, spójrz na mnie, mówię do ciebie, jednocześnie sadząc proso: bum, powiadomienie, że gotowa jest sałatka z alg, bum, czekają krewetki, potem trzeba tylko siać i zbierać, siać i zbierać, zasady nie są trudne, a chodzi w tym wszystkim, jak zawsze, o systematyczność i czujność: ona nastawia lody (w grze to są całe 2 godziny wykonania), ciasto marchewkowe (3 godziny) i rośliny, które szczególnie długo rosną (cebula i czosnek), a rano zbiera i zamienia je na potrawy, które następnie wydaje, tymczasem z mojego dorobku punktowego wynika jasno, że nie jestem człowiekiem myślącym o przyszłości aż tak.

W kwestii „przyszłości aż tak”: zebrałam sobie na początku pandemii książki wyrzuty sumienia, książki, które teoretycznie powinnam znać od dawna, taki na przykład Dostojewski, Kafka, nie ruszeni w ogóle. Książka do napisania: wolniej się to posuwa, niż zakładałam. Wszystko – newsy, książki, seriale, obowiązki, rozmowy – wszystko się zlewa w jeden biały szum, w którym coraz trudniej zebrać myśli: ani od czego odbić, ani o co zahaczyć.

Myślałam kiedyś, że brak bodźców (pustelnia) niezawodnie sprawia, że człowiek się wreszcie bierze za to, za co nie mógł się wziąć, uważając, że nadmiar bodźców przeszkadza, a tu teraz – w tej izolacji – okazuje się, że można być przebodźcowanym brakiem bodźców innych niż ten szum wirtualny.

I nic dziwnego, że we wszystkich ankietach, w których pytali o to, jaką książkę by się ze sobą wzięło na bezludną wyspę albo w kosmos, albo do podwodnej łodzi, gdyby się miało zabrać tylko jedną jedyną pozycję, tę naprawdę ulubioną i tę najlepszą, to co by się wzięło, gdyby się jechało na przysłowiową bezludną wyspę; i we mnie, pamiętam, bunt był, że jak to, zabrać tylko jedną?

A teraz zrozumiałam, że na jedną pozwalali, bo więcej i tak by się w tej izolacji nie przeczytało.

Miał(o) FOMO wygasnąć, a jeszcze zgęstniało: bym sobie puściła najchętniej po dwa seriale na raz i też ich nie oglądała, tylko patrzyła, jak sunie ten suwak czasu, który musi minąć od włączenia do końca, żeby móc coś odhaczyć; w ten sposób wchłonę kulturę i nic mnie nie ominie, a kiedy obejrzę internet do końca, wtedy wszystko wróci do normy. 

Nie do normy, tylko do przeszłości.

26 maja

Taki na przykład Zoom, sprawca mojego poniżenia, obiekt mojej zemsty – w tym sensie, że większość instytucji postanowiła przejść z trybu działań pozorowanych (przed pandemią polegających na prostym pomyśle fundującym też scenariusze wielu filmów polskich: „jacyś ludzie robią coś”) w tryb sprawiania zajętości za pomocą Zooma, bo dzięki Zoomowi bowiem praca nie zaczyna się i nie kończy, a właściwie sama się napędza, bo jest też pracą polegającą na wytwarzaniu pracy. Dajmy na to: ustalenie terminu oddania tekstu może zająć dwa maile, a może także zająć całe spotkanie ustalone przez Zoom na 45 minut i potem nagle człowiek wstaje i widzi mnóstwo takich spotkań w kalendarzu – tak że właściwie w izolacji spędzam więcej czasu z ludźmi, niż kiedy spędzałam czas z ludźmi przed izolacją.

Tyle tylko, że to jednak bardziej życie na motywach życia i ludzie jak z zupy na kościach ludzi niż rzeczywiste spotkania: po dwóch tygodniach tego sama nie rozumiem, dlaczego ktoś myślał kiedyś, że te ekrany wypełnione kadrami z ludźmi, jak półka w laboratorium zastawiona od góry do dołu klatkami z chomikami, tym życiem do kwadratu (w dosłownym sensie kształtu) da mi poczucie wspólnoty czy uczestnictwa w czymkolwiek. 

27 maja

Omówiliśmy z Giuseppe meldowanie się w hotelu i wynajmowanie samochodu, i nawet korki na ulicach Palermo, a teraz już nie mamy o czym rozmawiać, choć Giuseppe nic o tym nie wie, bo ciągle dostaję powiadomienia, że jeśli nie wrócę, mój język włoski pączkujący zupełnie już uwiędnie. A to nie tylko Giuseppe mnie ściga, bo mam w telefonie całą cywilizację prześladujących, pochopnie pościąganych aplikacji, dzięki którym miałam nadzieję stać się lepszym człowiekiem: taki na przykład 30 dni fit od 7 dni pisze do mnie, że czas na ćwiczenia (dzień 1 z 3, bo ja ustawiam na minimum, wszystko na minimum), Drops pisze, że ostatnim razem byłam brilliant i warto, abym to ciągnęła dalej, Mondly prosi, żeby iść za głosem swojego „<3” i nauczyć się czasownika „iść”, Falou pisze, że jestem „niesamowity” i żebym zaczynała dzień nową lekcją.

Tyle miłości to jest bardzo dużo miłości.

Tymczasem rozgryzłam już niedomawialność: maseczka tukan daje skuteczność rozmowy na sześćdziesiąt procent, a maseczka koliber to jest nawet do osiemdziesięciu pięciu procent skuteczności komunikatu.

Ale noszę tę z tukanem, bo koliber mi się brudzi, biały.

28 maja

Albo taki na przykład dzisiaj przegląd księgarni e-bookowej pod kątem publikacji czasu kwarantanny: dominują książki uspokajające i kulinarne. Albo to: elementarze.

Rebeca i Chris Demos przedstawiają pozycję akurat na czas kwarantanny – dziecko może poznać literki i angielskie słowa, ale nie wszystkie, tylko te, które w przyszłości rzeczywiście mu się przydadzą:

            A is for being Alone.

            B is for being Bored.

            C is for being Closed.

            D is for Delivery – i tak dalej.

Albo to: książka z przepisami na czas pandemii wyprodukowana przez Michele i Dylana Smitha łączy w sobie myśl edytorską styku liternictwa rodem z serii „O czym szumią wierzby” i niewyraźnej fotografii poszczególnych posiłków wykonywanej nieprzetartym obiektywem telefonu. Autorzy wyznają, że do wydania zachęciło ich zadane na Facebooku pod jednym z postów pytanie ich ciotki Pameli o to, dlaczego w trudnej sytuacji nie podzielą się swoją wiedzą z innymi. Filarem zaś tej wiedzy jest przekonanie, że cokolwiek się przygotowuje, najważniejsze to pamiętać o tym, żeby posypać to serem. 

29 maja

Kurier, paczka: książki, więc kusi, żeby szybko rozpakować, zajrzeć.

Na początku pandemii oceniałam swoją nieufność wobec przesyłek na dwie do trzech godzin, a teraz przywykłam do niebezpieczeństwa, bo mi nieufność spadła do kwadransa. W sensie społecznym można uznać, że ja także zaczynam tajać, niemniej nie całkiem, zwłaszcza od kiedy zgłosiłam się pocztowo do urzędu po jeden papierek, na co ci w urzędzie, że dziękują bardzo za wieści ode mnie, „pani wniosek musi się najpierw skwarantannować”, powiedzieli i ja to zrozumiałam.

Życie „tu” sobie a życie „tam” sobie, powiadomienia z wiadomościami na telefonie zlewają się z powiadomieniami z aplikacji z grami, tzw. rzeczywistość będąc jednocześnie rzeczywistą i nieosiągalną czy nieweryfikowalną, staje się wirtualna. Wszystko brzmi mniej więcej podobnie: jak nieprawda.

Na przykład to: odnośnie do skargi na wykładowczynię promującą w trakcie nauczania treści homofobiczne – tu cytuję – „obecna ingerencja prokuratury i policji w działania uczelni jest pogwałceniem zasad autonomii uniwersytetu i próbą wywierania nacisku, nie tylko na studentów, ale na całą społeczność akademicką”, cytuję, bo się zgadzam i tak się tylko zastanawiam, i takie sobie tylko pytania jeszcze stawiam: czy to prawda, że Ordo Iuris to finansowani przez Kreml fanatycy?

Tekst powstał w ramach wspólnego cyklu Austriackiego Forum Kultury w Warszawie i „Dwutygodnika”. Partner cyklu: Literaturhaus Graz.

.