Łzy Klaudii Figury
Surian Soosay CC BY 2.0

20 minut czytania

/ Obyczaje

Łzy Klaudii Figury

Rozmowa z Ewą Stusińską

Zamiast nieustannie szukać praktyk przemocowych, warto spojrzeć na porno również jako coś przyjemnego, radosnego, ekscytującego. Obecna dyskusja wyklucza tego typu doświadczenie. Chciałam dać mu wyraz – mówi autorka książki „Miła robótka”

Jeszcze 5 minut czytania

MARTA BAŁAGA: W „Miłej robótce” opowiadasz o pornografii lat 90. z czułością, która mi się udzieliła. Przypomniał mi się kolega, który w podstawówce zasnął na otwartym „Playboyu” i tłumaczył potem rodzicom, że chodziło mu tylko o świetne artykuły.
EWA STUSIŃSKA: Alibi onanistów [śmiech]. Uderzające było dla mnie to, że praktycznie każdy pamięta swój pierwszy kontakt z pornografią. Nie tylko swój „pierwszy raz”, ale właśnie inicjację autoerotyczną. Dla wszystkich, z którymi rozmawiałam, była ona na tyle mocnym przeżyciem, że ludzie byli w stanie odtworzyć miejsce i kontekst z detalami, pamiętając nawet, co w danym świerszczyku czy w filmie przykuło ich uwagę. Jak na temat, który jest dzisiaj szalenie skonwencjonalizowany i stereotypowy, a filmy pornograficzne zlewają nam się w jedną przemocową pulpę, to pierwsze doświadczenie było w pewnym sensie naiwne, ale też bardzo afirmujące.

Obecna dyskusja wokół pornografii utknęła na bardzo abstrakcyjnym poziomie. Nie twierdzę, że uprzedmiotowienie kobiet nie istnieje realnie, ale dotyka jednego z aspektów powszechnej pornografizacji kultury. Natomiast zupełnie pomija się sferę doświadczenia ludzi z pornografią. Tego, że jest to jednak fenomen społeczny, powszechny i bardzo zróżnicowany, jeśli chodzi o formy odbioru. Zamiast nieustannie szukać praktyk przemocowych, warto spojrzeć na porno również jako coś przyjemnego, radosnego, ekscytującego. Obecna dyskusja wyklucza tego typu doświadczenie. Chciałam dać mu wyraz.

Gdy o pornografii zaczęto swobodnie rozmawiać nawet w serialu „Przyjaciele”, wydawało się, że za chwilę wszyscy będą podchodzić do tego tematu na większym luzie. Tak się nie stało, a chyba już na pewno nie w Polsce.
Początkowo pornografia była przez władze PRL-u określana jako symbol „zgniłego Zachodu”, a przez obywateli – jako symbol upragnionej wolności i konsumenckiego dostatku. Potem, gdy zaczęła się pojawiać w Polsce, straciła swoją uwodzicielską aurę. Jak każda inna branża, stała się czymś nastawionym na zysk, a nie przyjemność. To, co miało być bliskie ciału, okazało się wyalienowanym mechanizmem, rządzonym twardymi prawami marketingu.

Intrygujące jest pytanie, czy to nam, Polakom, coś wtedy nie wyszło. Czy realnie mieliśmy szansę na zupełnie inną formę pornografii i rozwinięcie tego przemysłu w charakterystyczny dla nas sposób? Czy też model gospodarczy, jaki wybraliśmy, ta terapia szokowa sprawiła, że wszystkie dziedziny życia zostały zaprzęgnięte w globalne mechanizmy? Wraz z internetem weszła pornografia hardcorowa, zarządzana przez międzynarodowych gigantów i chyba niezależnie od tego, jak byśmy sobie ten rynek uregulowali, i tak nic by z tego nie wyszło.

Zaskoczyło mnie, że żadna aktorka nie chciała porozmawiać o swoich doświadczeniach. Wydawałoby się, że to już żaden stygmat: Sasha Grey grała w końcu u Soderbergha, a David Foster Wallace pisał o rozdaniu nagród porno, podczas których można grzecznie podziękować wszystkim pięknym paniom, w których się było.
Trudno dotrzeć do tych aktorek. Kasety wideo, świerszczyki, to nośniki, których właściwie już nie ma. Gniją w piwnicach, na strychach, nawet w Bibliotece Narodowej „Playboy” jest zdekompletowany. Kobiety, które zaczynały w tej branży, często wywodziły się z pracy seksualnej, a granie w filmach było często tylko epizodem w ich życiu. Były też bardzo młode, moda na MILF-y obowiązuje raczej teraz. Mogły łatwo zerwać z przeszłością, więc i trudno je dziś odszukać. Wszystkie posługiwały się pseudonimem: Teresa Orlowski z Dębicy używała jeszcze nazwiska pierwszego męża, ale potem masz już Klaudię Figurę z Proszowic, Vivian Schmitt z Bydgoszczy, Angelikę Wild z Katowic. Kontaktowałam się z wydawcami, prosząc o jakieś namiary, ale te starsze gwiazdy mają teraz rodziny, jedna jest instruktorką fitnessu. Nie chcą pamiętać o tamtym okresie, bo w Polsce slut-shaming wciąż ma się bardzo dobrze. Nie ma u nas dojrzałej branży, która przyznaje nagrody i docenia aktorów porno. Dziewczyny wyjeżdżają albo na zachód, albo na Węgry. Nie robią kariery w Polsce, bo miałyby tu zbyt trudne życie.

Ewa Stusińska

Doktor nauk humanistycznych. Studiowała filologię polską i psychologię. Publikowała m.in. w „Dwutygodniku”, „Twórczości”, „Kulturze Liberalnej”, „Res Publice Nowej”. W 2018 roku ukazał się jej doktorat „Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku”. Jest współzałożycielką magazynu „Nowa Orgia Myśli”. Prowadzi stronę i fanpage porno-grafia.pl. Interesuje się zjawiskami wykluczonymi przez dyskurs publiczny i przyznaje do zainteresowania pornografią wedle zasady: „W sercu mieć dobro, a w głowie – trochę dzikiego porno”.

Nic dziwnego, że kobieta, która wypowiada się w twojej książce najbardziej otwarcie, jest Szwedką.
Ylva [była redaktorka rubryki z poradami seksualnymi w „Cats”] dalej jest bardzo aktywna seksualnie, jest artystką, robi odlewy cipek. Na swojego fejsa często wrzuca rozebrane zdjęcia z młodości lub z imprez wśród znajomych i rodziny – jedno z drugim wcale nie koliduje.

Kiedy przyjechała do Polski w 1990 roku, zrobiono sesję pokazującą, że magazyn „Cats” dotarł do kraju. Ona i towarzysząca jej dziewczyna rozbierały się w kluczowych dla Polaków miejscach: w Łazienkach, pod Kolumną Zygmunta, Pałacem Prezydenckim, a nawet z „Gazetą Wyborczą” w ręku. Ta druga modelka – przedstawiona jako „Syrena z Warszawy” – była w rzeczywistości Węgierką, bo wydawca nie znalazł żadnej chętnej Polki. Ylva uważała, że to dopiero początek, że nie jesteśmy przyzwyczajeni, że to się zmieni. Ale się nie zmieniło. Gdy rozmawiałam z byłą redaktorką naczelną „Twojego Weekendu” – Moniką Kociębą-Żabską, bo na czele „Twojego Weekendu” bardzo długo stała właśnie kobieta – mówiła, że korzystała raczej z profesjonalnych agencji zagranicznych. Dwie dekady po transformacji wciąż trudno było znaleźć Polki, które chciały się rozbierać.

fot. E. Stusińskafot. E. Stusińska

Zastanawiałam się, czy chodzi tylko o religię, ale we Włoszech, gdy Rocco Siffredi pojawił się na festiwalu w Wenecji, nawet lokalni carabinieri błagali go o autograf.
Zachodnie gwiazdy porno, które docierają do Polski, też mogą tak funkcjonować. Cicciolina, gdy odwiedziła nasz kraj cztery lata temu, była traktowana jak królowa! Ale Polka w Polsce? Prawdopodobnie nigdy nie dochrapie się tego tytułu. Dlatego tak fascynująca jest dla mnie historia Orlowski, która osiągnęła niesamowity sukces – nie tylko jako aktorka, ale jako przedsiębiorcza babka, która założyła imperium. Jej firma miała najbardziej profesjonalne studia telewizyjne w Europie, była to więc kariera, która powinna zagwarantować jej w kraju jakiś moralny immunitet. A jednak tak się nie stało. Moda była na nią ogromna, w latach 80., jak i później, a sama Orlowski mówiła, że runięcie muru berlińskiego i otwarcie rynku na wschód uratowało firmę. Foxy Lady nigdy nie wróciła jednak do kraju, a sądząc po opiniach wyrażanych na forach miasta Dębicy, nie zostałaby gorąco przyjęta. Szkoda.

Może dlatego, szukając wymarzonego partnera, bezpieczniej było zareklamować się jako pani w typie „Krystyny z «Klanu»”? Przez takie ogłoszenia, zamieszczane na przykład w „Relaksie”, przebija pewna nieporadność. Ale i tak można było chyba pozwolić sobie na więcej?
W „Relaksie”, a potem w „Seksretach”. Nazwa, jak zresztą czytałaś, pochodziła stąd, że nie udało się typograficznie rozwiązać pomysłu na zapis „Sekrety Seksu”. Chałupnicza typologia doprowadziła do zmiany oryginalnego tytułu [śmiech].

Lektura tych pism była fascynującym doświadczeniem. Na aukcji dorwałam kilkadziesiąt „Seksretów” i czytałam te anonse, jeden po drugim, ponad półtora tysiąca w każdym numerze. Początkowo w mojej głowie panował zupełny chaos, a potem, jak w „Pięknym umyśle” o Johnie Nashu, zaczęły pojawiać mi się przed oczami różne wzory [śmiech]. Uderzyło mnie to, że mieliśmy tam do czynienia z jakąś erotyczną autoprezentacją Polaków. Zdjęcia nie były jeszcze zbyt powszechną metodą, brakowało odpowiedniego sprzętu, próbowaliśmy więc „robić” w słowach. A przecież żeby znaleźć idealny obiekt erotyczny, trzeba było w krótkim anonsie wyróżnić się na tle setek innych osób. I ludziom się to udawało! Wiedzieli, o co walczą – to był kolejny krok ewolucji naszych zachowań godowych.

Dzisiaj o pornografii myślimy w kontekście stricte obrazowym, natomiast początek lat 90. to również słowa. Profesor Teresa Smółkowa prowadziła przez jakiś czas pracownię, która notowała nowe słownictwo w prasie i codziennym użyciu w latach 1985–1992. Pod hasłem „porno” i „seks” jest kilka stron nowych konstrukcji słownych. Pojawiają się te wszystkie zbitki: pornogwiazdka, pornokaseta, pornofilm, pornobranża, seksturystyka, seksces, seksoholik. Pojawia się słowo „porno”, bo wcześniej nie było tego skrótu, a także „sexy” i „seksizm”. Nie bez znaczenia były też harlequiny, których tłumaczenie wzbogacało polszczyznę o nowe zwroty czy frazy. Tłumaczyli je zresztą wybitni humaniści. Nawet w warstwie językowej zaczęło wrzeć! Polacy próbowali rozwijać się seksualnie bardzo różnymi kanałami.

Niektóre z aktywności, które opisujesz, między innymi „wycipianie” zdjęć w polskim „Hustlerze”, polegające na zasłanianiu warg sromowych owłosieniem, chyba wciąż ma się dość dobrze? Weźmy na przykład sutki na Instagramie.
Wydaje mi się, że bywa nawet gorzej. W latach 90. języczkiem u wagi były najczęściej wargi sromowe. Wszystkie przedstawienia kobiece, w których nie było widocznych warg, były uznawane ze erotyczne, za przyjemną rozrywkę dla pana domu. To słynne zdjęcie w „Nie”, o które pozwano Jerzego Urbana, ukazywało właśnie kobietę z widocznymi wargami sromowymi i dlatego zostało początkowo uznane za pornograficzne. A my w tej chwili dyskutujemy o sutkach!

Mamy 2021 rok i kobiece sutki nie są akceptowane ani w mediach społecznościowych, ani w przestrzeni publicznej. „Wyborcza” zamieściła, jako obrazek ilustrujący mój tekst, zdjęcie z pornograficznych targów z 1996 roku, gdzie dziennikarz idzie w towarzystwie rozebranej do pasa kobiety. Nie mogłam go nawet zamieścić na fejsbuku. To paradoksalne, że w ciągu 30 lat te standardy tak się zaostrzyły. Z jednej strony pornografia stała się dostępna w każdym telefonie, a z drugiej – norma w dominującym dyskursie jest jeszcze bardziej purytańska.

Wiele znajomych mówi mi czasem, że „to wcześniejsze porno” miało zdrowsze podejście do kobiecego ciała. Pokazywało owłosienie łonowe, naturalniejsze ciała, a teraz wszyscy muszą być dokładnie wydepilowani i wybieleni. A może to tylko nostalgia?
To wybielanie okolic intymnych i pozbawianie ciała cech osobniczych, bo ono robi się coraz bardziej lalkowe i idealne, zbliżone do dziewczęcego wyglądu, rzeczywiście jest jakimś trendem. Wracając jednak do lat 90. – nie jestem miłośniczką nostalgicznego podejścia. Obecny wtedy flirt kultury z pornografią jest dla mnie faktem, ale to jeszcze nie powód, żeby traktować to jako raj utracony, w którym panowała niesamowita swoboda, wolność i wszyscy realizowali się seksualnie. To nie był raj, to był chaos.

Bardziej interesują mnie „wszystkie odcienie szarości” lat 90., dzięki którym zmiany faktycznie można sobie wizualnie prześledzić. Już w 1996 roku widziałam ogłoszenie pewnego pana z Chrzanowa, nawet je sobie spisałam. Napisał do „Peep-Show”: „Oglądając zdjęcia kobiet, dochodzę do przekonania, że nie ma już pań o naturalnym, mocnym zaroście krocza, z obrośniętymi nogami i puszystym wąsikiem”.

Uważam, że jest to piękne. Pokazuje, że ta przemiana zaczęła już następować, ale byli jeszcze miłośnicy innych wzorców piękna. Teraz określamy to raczej jako siermiężność, pornografię z wąsem. Dużo czasu zajęło mi dojście do takiego zdania, jakie mam teraz, i kluczowy był właśnie „Peep-Show”. Z moim mężem mieszkaliśmy wtedy w małej kawalerce i na stole kuchennym leżały te wszystkie świerszczyki. Gdy raz sięgnął po „Peep-Show”, wywołało to w nim niemal wymiotną reakcję. Był to magazyn odwołujący się do gustów klasy robotniczej. Typowo polski, żadna tam kopia zagranicznego formatu, założony przez pana ze Śląska, Stanisława Salnika. Do którego, uwaga, ludzie namiętnie wysyłali własne zdjęcia. Nie było tam młodych, seksownych lasek, tylko wszystkie inne ciała, wszelkiego typu owłosienie pach i krocza, odgniecione na ciele ubrania. W pornografii nigdy nie widać odgnieceń po ubraniach! Ślady po solarium, nieudane tatuaże, kawałki papieru na spoconym ciele i cała plejada meblościanek.

fot. E. Stusińskafot. E. Stusińska

Pamiętam te zdjęcia. Po „Playboyu”, w którym rozbierała się wtedy śmietanka towarzyska, też trochę mnie zaskoczyły.
„Peep-Show” to był wizualny rewers „Playboya”. A ja zrozumiałam, że to, co mnie obrzydza, jest rzeczywistością. Ta „siermiężność” jest ludzkim ciałem w całej jego okazałości, i tyle. Fakt, że istniały popularne magazyny i ich czytelnicy, którzy odnajdowali się w tych przedstawieniach i których one podniecały, świadczy o zupełnie innej kulturze niż ta, którą dzisiaj mamy. Oczywiście w internecie znajdziemy dziś każdą niszę, ale wtedy „Playboy” i „Peep-Show” leżały obok siebie w kioskach, miały te same kanały dystrybucji i przez krótki czas zbliżone nakłady.

A potem para z „Peep-Show”, która przysłała redakcji swoje zdjęcia „w akcji”, znalazła się też w „Super Expressie”, bo ktoś na nich doniósł. Że pani z magla i pan prowadzący firmę taką i taką rozbierają się w gazecie, no i była afera. Tabloidyzacja, która zaczęła wykorzystywać seksualność jako narzędzie do deprecjonowania innych, sprawiła, że Polacy pozamykali się i zablokowali.

Ludzie niechętnie spowiadają się ze swoich pornograficznych doświadczeń, sporo tekstów powstaje więc z zewnętrznej perspektywy: przychodzi badacz lub badaczka i obserwuje to wszystko chłodnym okiem. Ty opowiadasz tu jednak także o sobie, nawet o szkolnym spektaklu „Mucha przed sądem”, której zarzuca się jak najgorsze rzeczy.
Nie wiem, jak mnie postrzegano. Były osoby, które opowiadały o swoich doświadczeniach bez ograniczeń, były też takie, które wręcz się nimi chwaliły – zwłaszcza mężczyźni. Jak aktor, którego opisuję w rozdziale „Goły chłop”. Grał w filmach porno i do dziś się tym chwali. Nigdy nie miałam poczucia, że ktoś czuje się przy mnie nieswojo.

Pierwotnie nie miałam napisać reportażu, umowa z wydawnictwem tego nie zakładała. Umówiłam się na książkę o polskim porno, bez ograniczeń gatunkowych. To miał być esej. Pracując nad nią, wybierałam każdy z tematów, który mnie zaciekawił, i przez to, że przede wszystkim bazowałam na źródłach, ta książka stała się non-fiction. Ale nie jestem dziennikarką ani reporterką, tylko literaturoznawczynią, która szukała odpowiedniej formy, żeby wyrazić pewne rzeczy. Uznałam, że aby być fair wobec opisywanego świata, trzeba się przedstawić i wyjaśnić, skąd się przyszło. No i wyszła taka pornosylwa.

Byłam kiedyś na wykładzie dotyczącym fińskiego porno, też powstającego właśnie w latach 90., i wyłapywano tam różne tendencje: na przykład często kręcono w lesie, bo nawiązywano do celebracji letniego przesilenia. Słychać na tych filmach brzęczące komary. Zauważyłaś jakąś lokalną specyfikę materiałów powstających w Polsce?
Dominują dwa typy scenografii. Faktycznie natura, bo to najtańsze rozwiązanie, więc sesji typu „grzybobranie” było bardzo dużo. Drugi typ to studio i rekwizyty, jakiś pomysł na fabułę, który miał zatrzeć fakt, że tło jest zawsze to samo. Moim „faworytem” są „sesje jedzeniowe” z „Peep-Show” i „Wampa”, na przykład modelka plus size, która dostarczała pączki albo eklerki. Była też sesja, której nigdy nie zapomnę: w sklepie mięsnym, a seks uprawiano na ladzie z użyciem łopatki wołowej.

EwaEwa Stusińska, „Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity”, Czarne, 224 strony, w księgarniach od lutego 2021  Kanony stylizowania nagiego ciała to też nowy nabytek. Jak się prezentować nago? Gdy oglądało się pierwszy numer „MEN!”, gejowskiego pisma, można było stwierdzić: „Polak, Polak, nie-Polak”. Różnica była gigantyczna: kwestia obrzezania, muskulatury i zadbanego ciała, fryzur łonowych. Pojawia się więc temat przygotowania męskiego ciała na spojrzenie innych mężczyzn lub kobiet w pornografii. Wcześniej prawie wyłącznie pojawiały się kobiece przedstawienia, a tu nagle zaczęliśmy domagać się mężczyzn. Nie byli na to przygotowani!

Ciekawe, że idea photostory całkiem już podupadła. Teraz mamy raczej krótkie filmiki czy scenki, które rzadko mają jakiś wstęp. Orlowski też postawiła na szybkie przejście do akcji.
Ostatnio uzmysłowiłam sobie, że w 1984 roku, kiedy się urodziłam, Teresa Orlowski postanowiła kręcić filmy, a Walerian Borowczyk wycofał się ze swojej działalności. On skończył z kinem erotycznym: rozbudowanymi, bogatymi narracjami seksualnymi, a ona rozpoczęła produkcję wideo: łatwą, szybką, tanią. To medium wymusiło tę zmianę.

Photostory było jakąś formą pośrednią – filmem w obrazkach. Potem świerszczyki zaczęły wymierać, a film rozpowszechnił się na kolejnym nośniku – już nie była to 90-minutowa kaseta. W internecie krótsze filmiki były po prostu łatwiejsze do ściągania i przesyłania. Filmy pornograficzne z fabułami wciąż powstają, ale są płatne. A w Polsce, choć nie można tego dokładnie sprawdzić, mało ludzi płaci za pornografię. To, czym się żywimy, to te darmowe krótkie filmiki. Tak wygląda nasza kultura seksualna.

Może dlatego profesjonalne produkcje posuwają się coraz dalej? Siffredi opowiadał mi, że aktorka, która nie uprawia przed kamerą seksu analnego, nie ma szansy zaistnieć w biznesie. W prezentowanym właśnie na Sundance filmie „Pleasure” o przemyśle porno anal też jest, ale już podwójny.
Pornografii nie można analizować w oderwaniu od tego, co dzieje się w mediach społecznościowych czy szerzej w internecie. Pewnie widziałaś „Dylemat społeczny” na Netfliksie. W obu przypadkach chodzi o ciągłe stymulowanie układu nagrody, tworzenie mechanizmów uzależnienia oraz potrzebę stopniowego zwiększania bodźca. Jesteśmy stymulowani do tego, by oglądać coraz więcej. Więc potrzebne są coraz mocniejsze bodźce, kolejne stopnie, obietnica coraz większej transgresji, która zawsze napędzała zresztą pornografię. Z tym, że kiedyś trzeba było krążyć wokół kiosku, próbując zdobyć świerszczyk. Dziś nie tylko masz bardzo łatwy dostęp do treści, ale dodatkowo cały sztab ludzi pracuje nad tym, żeby przykuć twoją uwagę i zachęcić do pozostania jak najdłużej.

Tak, i wpadają na pomysł Seksualnych Mistrzostw Świata. To jedna z historii w twojej książce, która zostaje na dłużej. Zwłaszcza kiedy zastanawiasz się, dlaczego nikt nie zapytał zwyciężczyni, dlaczego płacze po zaliczeniu w niej przez sędziego 621. mężczyzny.
Kiedy zapytał ją o to jeden z operatorów, odparła: „To ze szczęścia”. Problem w tym, że w Polsce aktorki porno nie mają żadnej przestrzeni – i nigdy nie miały – aby mówić szczerze i otwarcie. Wpędzano je w dialektykę: albo opowiadają o tym, jaką sprawia im to niezwykłą rozkosz i przyprawia o orgazm od samego wyobrażenia sobie przyszłej sceny, co jest pewną strategią firmową, albo mają do wyboru łzawy talk show. Przysłonięte paskiem oczy, perukę i zmieniony głos, dzięki którym mogły przyznać, jak fatalnie się je traktuje. Nie było trzeciej drogi.

Głos pornogwiazdy w Polsce nigdy nie wybrzmiał. Te łzy Klaudii Figury są jak uśmiech Mony Lisy – szalenie niejednoznaczne. Nie mamy prawa do mówienia, że była ofiarą, bo tego nie wiemy, ale nie możemy też powiedzieć, że właśnie tego chciała. Nie decydujmy za nią.

Na podstawie książki powstał serial audio, który swoją premierę będzie miał 26 lutego na portalu Audioteka.