Pod presją
fot. Diana Olesyuk

16 minut czytania

/ Film

Pod presją

Rozmowa z Volią Chajkouskayą

U nas, w Białorusi, poluje się na dziennikarzy. Strzela do nich z pistoletów na gumowe kule, zatrzymuje – to bardzo konkretnie przeprowadzona akcja. Rząd nie chce, by inni wiedzieli, co się naprawdę dzieje – rozmowa z białoruską producentką

Jeszcze 4 minuty czytania

MARTA BAŁAGA: Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o „Czystej sztuce” Maksima Shveda, dokumencie, którego byłaś producentką, pokazywanym na tegorocznym festiwalu Watch Docs, bardzo się ubawiłam: artysta Zahar Kudin chodzi po Mińsku, odwzorowując na płótnie pracę ludzi, którzy zamalowując niepożądane napisy, tworzą na ścianach budynków kompozycje jak u Malewicza. Potem odechciało mi się śmiać, bo pokazujecie społeczeństwo, w którym nawet taką radosną twórczość od razu uznaje się za coś podejrzanego.
VOLIA CHAJKOUSKAYA: Czasem bywa to zabawne, ale w gruncie rzeczy wcale takie nie jest. To samo dzieje się teraz z biało-czerwono-białą flagą. To niewinny symbol [także antyłukaszenkowskiej opozycji], który stał się nielegalny. Jeśli wywiesisz ją na balkonie albo na oknie, do razu zapuka do ciebie policja lub strażacy, żądając, żeby ją zdjąć. A potem wręczą ci wezwanie do sądu. To tak idiotyczne, że się z tego śmiejesz, ale właśnie w ten sposób działa ten reżim.

Zależy mu przede wszystkim na tym, żeby ludzie siedzieli cicho i nigdy nie wyrażali swoich myśli w kreatywny sposób. Malowanie obrazu, nawet w miejscu publicznym, to żadne przestępstwo. Ale w Białorusi ludzie są ciągle pod presją, bo bez względu na to, co robisz, ktoś zawsze może podejść, pokazać ci legitymację i zagrozić, że zaraz staniesz przed sądem. To nie jest kultura wsparcia, tylko ciągłej krytyki, nie możemy więc wyrazić tego, kim jesteśmy. Przynajmniej nie w pełni.

Inaczej ogląda się ten film, gdy pamięta się o niedawnej śmierci Romana Bondarenko, który także był malarzem. Brutalnie pobity, trafił w listopadzie do szpitala, nie udało się go już uratować.
Jego zabójstwo to jeden z wielu przykładów okrucieństwa reżimu Łukaszenki, nieceniącego sobie ludzkiego życia i niedbającego o jego godność. Państwo kłamało, że Roman był pijany, kiedy go zatrzymano. Białoruscy lekarze, którzy go badali, protestowali, przyznawali, że nigdy nie podpisali i nie wygłosili takiego oświadczenia. Mimo to państwowe media i tak opublikowały kłamstwo, bo robią tak każdego dnia. Śmierć Romana wywołuje gniew, nawołuje do walki i do tego, żeby się nie poddawać. Jego ostatnie słowo, które wysłał na grupowym czacie, to „wychodzę”. Wyszedł z domu, by chronić mural na tak zwanym placu Przemian [przedstawiający „didżejów przemian”, którzy w trakcie zorganizowanej przez władze imprezy puścili „Pieremien” zespołu Kino]. Dla wielu to jedno słowo stało się symbolem odwagi i braku obojętności.

Oglądałam kiedyś program, w którym utrzymywano, że szczęście człowieka jest uzależnione także od tego, czy wolno mu wyrażać własną kreatywność. W Finlandii czy w Szwecji, gdzie dzieci uczą się tego już w szkole, ludzie czują się usatysfakcjonowani życiem – ciągle przodują w jakichś plebiscytach. W Białorusi szkoła jest przedłużeniem armii. Jest przestarzała, bardzo rygorystyczna. A potem policjant podchodzi na ulicy do artysty, pyta go, co robi i po co, i jak śmie. To mówi samo za siebie. Nasze społeczeństwo jest niezdolne do wspierania jakiegokolwiek przejawu kreatywności. Ta wściekłość, którą teraz wszędzie słychać, bierze się chyba właśnie z tego, z tego wieloletniego tłamszenia normalnych potrzeb.

Jak twoim zdaniem przeżywają to wszystko artyści? Widziałam ilustrację [autorstwa Anny Redko], która przedstawia Marię Kolesnikową trzymającą w dłoni paszport, który podarła, aby nie być w stanie przekroczyć granicy, albo prace Rufiny Bazlowej, odwołującej się do bieżących wydarzeń w serii tradycyjnych haftów.
Każdy jakoś to odczuł. Ten cały horror, którego teraz doświadczamy, sprawił jednak, że w społeczeństwie wzrosła solidarność. Malarze są w stanie na to wszystko szybko zareagować, więc w mediach społecznościowych faktycznie pojawiło się sporo nowych obrazów czy przykładów sztuki wizualnej. W przypadku filmu potrzeba jednak więcej czasu, a teraz każdy czuje się zagrożony.

Volia Chajkouskaya

 Producentka i reżyserka, ma na swoim koncie dokumenty „Film drogi” i „Czysta sztuka”. W 2016 roku założyła firmę Volia Films. Członkini Europejskiej Akademii Filmowej. Założycielka i dyrektorka programowa drugiego największego festiwalu filmowego w Białorusi, Northern Lights Nordic-Baltic Film Festival.

Wiele osób postanowiło sfilmować protesty, bo to w końcu historyczny moment, i pewnie niedługo pojawi się sporo filmów na ten temat – tak samo było w przypadku Ukrainy, w pewnym momencie te filmy po prostu nas zalały. Maksim Shved, Ekaterina Markavets i Andrei Kutsila nakręcili krótkie dokumenty dla „Guardiana”, kanał Current Time TV robi programy na ten temat, ja sama współreżyseruję teraz film o kobietach rewolucji. Problem w tym, że stało się to teraz znacznie trudniejsze. Ludzie boją się kręcić, jest niebezpiecznie. Rozmawiałam niedawno z kilkoma operatorami i otwarcie przyznają, że nie będą już filmować w „gorących punktach” protestów, bo policja otwarcie poluje teraz na ludzi z kamerami. To skandal – nawet znani dziennikarze nie mogą wykonywać swojej pracy. Mówili mi, że robili już zdjęcia podczas walk w Donbasie czy w Armenii i czuli się tam znacznie bezpieczniej niż teraz w Białorusi. Bo u nas, jak wspomniałam, poluje się na dziennikarzy. Strzela do nich z pistoletów na gumowe kule, zatrzymuje – to bardzo konkretnie przeprowadzona akcja. Rząd nie chce, by inni wiedzieli, co się naprawdę dzieje.

Dlaczego tym razem ludzie zareagowali właśnie w ten sposób? Po tylu latach? To okropne, ale wielu z nas było już przyzwyczajonych do tego, czym jest Białoruś.
To „przebudzenie narodu”. Przebudzenie pewnej świadomości, do której coś wreszcie dotarło. To dobre pytanie. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że za granicą podchodzi się do tego trochę na zasadzie: „Dobra, tolerowaliście to gówno przez 26 lat, więc dlaczego nagle jesteście tacy nieszczęśliwi? Co się zmieniło?”.

Zmieniło się to, że kilku kandydatów ubiegających się o prezydenturę, w tym Wiktor Babariko, nagle zwróciło się do nas jak do jednego narodu. A my ciągle nie czujemy się pewnie w tej roli: nie wiemy, na czym polega nasza świadomość narodowa ani kim właściwie jesteśmy. Po upadku Związku Radzieckiego Czechom udało się to jakoś wykombinować, Polakom zresztą też. A Białoruś? Ludzi tłamsi się tu od tylu lat, że nie wiedzą już nawet, jakie przysługują im prawa. Nasz kraj nie funkcjonuje prawidłowo na żadnym poziomie. Weźmy przemysł filmowy – nie ma regulujących go zasad, nie ma koncepcji profesjonalnej etyki. Tak naprawdę nie ma też przemysłu filmowego – jest tylko Ministerstwo Kultury, które jest całkowicie skorumpowane. Dopiero uczymy się, jak się komunikować, jak rozmawiać o tym, czego pragniemy. Myślę, że słowa tych kandydatów, które słyszeliśmy od maja, nagle coś w ludziach obudziły.

„Czysta sztuka”, reż. Maksim Shved

A potem jeden z nich, Siarhiej Cichanouski, został zaaresztowany.
Jego żona, Swiatłana, zdecydowała się go zastąpić, i to był chyba decydujący moment – nikt się tego nie spodziewał. Bo jest kobietą, bo nie ma żadnego doświadczenia. Sama przyznaje, że komisja wyborcza zezwoliła na jej kandydaturę tylko dlatego, żeby się z niej ponabijać. A ona zaczęła walczyć i udowadniać, że wszystko jest możliwe. I że musimy upominać się o nasze prawa. Potem zatrzymano też Babarikę i ludzie naprawdę się wściekli. Zdali sobie sprawę, że nikt ich nie szanuje. Co to za wybory, gdy wszystkich kandydatów zamyka się w areszcie?! To nie wybory, tylko pieprzony cyrk. Na szczęście wściekłość to bardzo dobra emocja.

Trzy ważne adresy internetowe

23-34.net – obywatelskie śledztwo wykroczeń policji wobec osób pokojowo protestujących w Białorusi.

bysol.org – fundusz solidarnościowy dla osób represjonowanych,  ściganych lub tych, które straciły pracę w związku z uczestnictwem w pokojowych protestach w Białorusi.

august2020.info – opowieści osób, które zostały brutalnie potraktowane przez policję podczas pokojowych protestów w Białorusi.

W Białorusi mówimy, że rząd traktuje nas jak świnie. Jak zwierzęta, bo nawet nie chce mu się okazać nam choć odrobiny szacunku. Starsi liderzy opozycji walczyli od 1994 roku, nic się nie zmieniło, a wielu z nich musiało uciekać. Ale pokolenie trzydziestoparolatków, moje pokolenie, nigdy nie było specjalnie zaangażowane politycznie. To zupełnie nowa fala ludzi, którzy wcześniej nie zwracali uwagi na życie polityczne. Także dlatego, że żadnego nie było.

Takie błędne koło?
Tak – szybko uczysz się, że nie warto się tym interesować, bo i tak niczego nie zmienisz. A potem zjawili się ci kandydaci, także Walery Cepkało, niektórzy bez żadnego politycznego doświadczenia. Wydaje mi się, że to, co dzieje się teraz w Białorusi, to nie jest polityczna walka. Przynajmniej nie w sensie, w jakim rozumie ją większość ludzi. W Europie macie partie polityczne, zawodowych polityków, którzy wiedzą, jak brać udział w publicznej debacie, i nawet jeśli wywiązuje się z tego konflikt, w pewnym sensie wciąż zachowują się w „cywilizowany” sposób. Ale teraz u nas nie walczą politycy, tylko zwykli ludzie, którzy nagle zrozumieli, że to, co dzieje się z ich krajem, nie jest im obojętne.

Białoruś. Droga do wolności

10 grudnia, w Międzynarodowy Dzień Praw Człowieka, Dom Spotkań z Historią otworzy plenerową wystawę „Białoruś. Droga do wolności”. Do końca roku przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie będzie można oglądać ekspozycję, na której znalazło się trzydzieści zdjęć dokumentujących ostatnie miesiące walki białoruskiego społeczeństwa o wolne wybory, demokrację i niepodległe państwo. To między innymi fotografie tłumów na ulicach Mińska, uzbrojonych funkcjonariuszy Milicji rozpędzających pokojowe demonstracje czy protestujących kobiet — jak panny młodej w biało-czerwono-białej sukni czy walczącej z dyktaturą od 1995 roku Niny Bahinskaji.

W przypadku Swiatłany Cichanouskiej Łukaszenko zaznaczył wręcz, że kobieta nie nadaje się do sprawowania tej funkcji. Pojawiło się już sporo artykułów opisujących udział kobiet w rewolucji, zwykle opatrzonych wspólnym zdjęciem Cichanouskiej, Kolesnikowej i Weroniki Cepkało – jedna wznosi zaciśniętą pięść, druga pokazuje gest zwycięstwa, trzecia robi „serduszko”. Czy udział tak wielu kobiet jest czymś nowym także dla ciebie?
Jeśli chodzi o ruch wyzwolenia kobiet, Białoruś wciąż pozostaje daleko w tyle. To bardzo, bardzo patriarchalne społeczeństwo, a przemoc domowa spotyka co czwartą kobietę. Ta rewolucja nie miała być rewolucją kobiet. To przypadek, ale nagle kobiety faktycznie stały się bardziej widoczne i wreszcie mogą zmienić sposób, w jaki się je postrzega. Mogą być aktywne, silne.

W Białorusi wciąż obowiązuje bardzo dużo stereotypów na temat tego, jak kobieta powinna wyglądać, jak powinna się ubierać i zachowywać. Na całym świecie jest podobnie – ostatnio oglądałam dokument o [amerykańskiej kongresmence] Alexandrii Ocasio-Cortez i ona sama o tym wspomina. To, jak kobieta prezentuje się publicznie, wciąż jest istotne, choć gdy mężczyzna wychodzi na scenę, zakłada jakiś garnitur, koszulę, to nikogo to nie obchodzi. W moim kraju jest znacznie gorzej.

Mimo to postanowiły połączyć siły.
Kolesnikowa, która wcześniej pracowała z Wiktorem Babariko, zasugerowała tę współpracę. Gdy Swiatłana ogłosiła swoją kandydaturę, zaaresztowano jej całą ekipę – została z dwójką ludzi. Nie wiedziała, jak prowadzić kampanię, jak podróżować po kraju. „Zamknij gębę, kuro domowa” – to właśnie usłyszała. Wyobrażam sobie, jak trudno było jej reagować na takie zaczepki. Usłyszała, że nie powinna wypowiadać się na żaden temat, że powinna zniknąć, bo przecież na niczym się nie zna. To prawda, że nie ma politycznego doświadczenia, ale udowodniła, że szybko się uczy. I że kobieta, która przez 10 lat rzeczywiście poświęciła się rodzinie, jest w stanie dokonać bardzo wiele. To świetny przykład dla białoruskich kobiet, a może kobiet w ogóle. Nigdy nie wolno słuchać kogoś, kto mówi ci, żebyś nie podnosiła głosu.

Zapowiedziała już, że zorganizuje nowe wybory i wypuści więźniów politycznych. To bardzo ważne – ta nowa świadomość, że władza powinna być czymś, co po jakimś czasie przechodzi w inne ręce, a nie należy do jednego człowieka, i to przez prawie trzy dekady. Estońska prezydentka Kersti Kaljulaid też powtarza, że nie chce sprawować tego urzędu dłużej, niż zezwala na to jej kadencja, bo taka władza wykańcza. To bardzo zdrowe, ale też nowe podejście do polityki. Wykopanie Łukaszenki to jedno, ale jest wiele sposobów, w jakie możemy poprawić życie w Białorusi i zbudować zupełnie nowe społeczeństwo, które jest różnorodne i tolerancyjne – także jeśli chodzi o przemysł filmowy. Tego, co mamy teraz, raczej nie warto ratować. Tylko stworzyć coś całkiem innego, od podstaw.

Dorastałaś w tym świecie, nie wiedząc, czy coś kiedykolwiek się zmieni. Słyszałam, że właśnie dlatego zainteresowały cię dokumenty – by je realizować, nie potrzeba chyba prężnie działającej infrastruktury?
Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym związać moją karierę z kinem. Myślałam o sobie raczej jako o kobiecie orkiestrze. Sporo pisałam o białoruskim kinie i przemyśle filmowym – głównie o tym, jak bardzo jest dysfunkcyjny. Zdałam sobie jednak sprawę, że piszę i piszę, i nic się nie zmienia [śmiech].

Miałam specyficzne dzieciństwo, pochodzę z bardzo patriarchalnej, dysfunkcyjnej rodziny, gdzie zawsze mówiono mi, co mam robić. Spodobało mi się, że pracując nad tymi filmami, nawet bez finansowego zaplecza, wreszcie mogę zrobić coś sama. W Białorusi nikt nie słucha krytyki albo sugestii, pomyślałam więc, że może coś zmienię, jeśli sama zacznę to robić. Swiatłana kandyduje w wyborach prezydenckich na podobnej zasadzie. Też po prostu postanowiła to zrobić.

Od dwóch lat mieszkasz poza granicami kraju, ale zawsze otwarcie wypowiadałaś się na temat tego, co dzieje się w Białorusi. Powrót byłby teraz zbyt ryzykowny?
To dla mnie bolesny temat. Czasem czuję się winna, że to nie ja siedzę w więzieniu. Wiem, że to idiotyczne, ale znam ludzi, którzy teraz cierpią, pracowałam z nimi i walczę o to, żeby ich wypuszczono. W sobotę manifestowaliśmy w Tallinnie nasze poparcie dla więźniów politycznych. Nazwaliśmy tę akcję „Białoruski mur”.

Nawet gdy byłam studentką i chodziłam na różne protesty, zawsze miałam szczęście. Nie spotkało mnie nic złego, ale teraz wypowiadam się w mediach i rzeczywiście boję się wrócić. Może to tylko moja paranoja, a może właśnie nie. Na tym polega urok dyktatury – nigdy nie wiesz, czego się po niej podziewać. To jak gaslighting, kiedy twój oprawca wmawia ci, że nic się nie stało, a ty czujesz, że jest dokładnie odwrotnie.

Można oszaleć.
Ten rząd wykorzystuje bardzo różne metody, by wywrzeć na ludziach presję. Teraz myślę, że podeszliśmy do całej sprawy zbyt optymistycznie: naprawdę spodziewaliśmy się, że odbędą się uczciwe wybory [śmiech]. Oczywiście do tego nie doszło. To naiwne, pewnie, ale zawsze wierzysz w zwycięstwo „zdrowego rozsądku”. Zwłaszcza kiedy sytuacja robi się już naprawdę idiotyczna. Wierzysz, że to się kiedyś skończy, może na wiosnę, że Łukaszenko się podda, odejdzie, umrze, sama nie wiem. Że wreszcie ugnie się pod tą presją. Można więc powiedzieć, że oczekiwaliśmy cudu. Moi zagraniczni znajomi też nie rozumieją, co się dzieje. Wspominają Stany Zjednoczone, gdzie tylu ludzi znienawidziło Trumpa. Głosowali przeciwko niemu, no i proszę – w styczniu będą mieli nowego prezydenta. „Dlaczego nie jest to możliwe także w Białorusi?” – słyszę. Białoruś to nie Stany, wszystko działa tu nieco inaczej. I na pewno nie ma co liczyć na ten osławiony zdrowy rozsądek.