W PRL prostytucji nie było

Rozmowa z Anną Dobrowolską

Trudno mi sobie wyobrazić, żeby feminizm mógł bronić prawa kobiet do decydowania o swoim ciele i do aborcji, ale wyjmował z tego prawo do podjęcia decyzji o świadczeniu usług seksualnych – rozmowa z autorką książki o pracy seksualnej w PRL

Jeszcze 5 minut czytania

ANNA PAJĘCKA: Temat pracy seksualnej nie jest bardzo popularny wśród historyków i historyczek – twoja książka jest pewnie pierwszą większą współczesną pozycją, która go podejmuje.
ANNA DOBROWOLSKA:
To może mieć dwie przyczyny: feministyczny stosunek do pracy seksualnej i kłopot z historiografią. Jeśli chodzi o to pierwsze, to polski feminizm, tak samo jak feminizm zachodniej Europy albo Stanów Zjednoczonych, ma duży problem z określeniem, jaki jest status usług seksualnych, a już w szczególności jak państwo powinno się do nich odnosić. Czy praca seksualna to praca czy opresja. W kontekście amerykańskim i zachodnioeuropejskim jest to już w pewien sposób przepracowane na poziomie intelektualnym, przy okazji tak zwanych wojen o seks w latach osiemdziesiątych. W Polsce taka dyskusja jeszcze przed nami. Natomiast jeśli chodzi o historię, to nasza historiografia jest nadal bardzo sceptycznie nastawiona do kategorii płci kulturowej, a właściwie wszystkiego, co opisuje się jako badania genderowe. Ta nieufność przekłada się na „białe plamy” w dotychczasowych badaniach, a co za tym idzie, podwójną marginalizację tematów takich jak praca seksualna. W przypadku PRL dodatkowych trudności dostarcza baza źródłowa – ponieważ usługi seksualne w tym okresie nie są oficjalnie rejestrowane przez państwo, jest to bardzo ulotne źródłowo zjawisko.

Która dekada, spośród tych, o których piszesz, była dla ciebie najbardziej interesująca?
Chyba lata siedemdziesiąte. Ścierają się wtedy dwa dyskursy. Z jednej strony jest to konserwatywna, patriarchalna narracja o prostytucji jako „społecznym źle”, którego nie da się zwalczyć, ale które trzeba kontrolować. Z drugiej zmiany społeczne i obyczajowe związane z projektem modernizacyjnym dekady Gierka sprzyjają nowym formom pracy seksualnej, ale też nowemu językowi mówienia o niej. Na początku lat siedemdziesiątych milicjanci zaczynają obserwować zjawisko tak zwanej prostytucji dewizowej, czyli usług seksualnych świadczonych w walutach obcych, więc szukają nowych narzędzi opisu. Jednocześnie nadal mocno trzyma się dyskurs patalogizujący, w ramach którego organizują „obławy” na osoby pracujące seksualnie przebywające w hotelach czy restauracjach. Podobnie media, prasa – fascynują się tym nowym fenomenem, ale wciąż postrzegają „prostytucję” jako społeczną patologię, której miejsce jest „na marginesie”, a nie w luksusowych lokalach.

Wraz z początkiem PRL władza skupia swoją uwagę na pracownicach seksualnych, chcąc „przywracać je do społeczeństwa”. Część kobiet zostaje odesłana do domów pracy przymusowej.
Bardzo trudno mówić o osobach pracujących seksualnie jako ofiarach różnych reżimów ze względu na silne społeczne tabu i przekonanie o tym, jak powinna wyglądać modelowa ofiara totalitarnego terroru. O stalinizmie w Polsce mówi się bardzo dużo, ale tylko w aspekcie politycznym. Z narracji znikają aspekty społeczne, takie jak walka z różnego typu zjawiskami uważanymi za szkodliwe, na które nie było miejsca w komunistycznej Polsce. Przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych to bardzo krótki okres, w którym za pomocą bezpośrednich represji próbowano zlikwidować w Polsce prostytucję. Dominowała ideologia, że skoro nie ma już kapitalizmu, nie ma modelu burżuazyjnej rodziny, to zniknęły warunki ekonomiczne, które mogły „wpychać kobiety w prostytucję”.

Domy pracy przymusowej powstały z przekonania, że trzeba oddzielić „niepoprawne prostytutki” od społeczeństwa i nauczyć je „normalnej” pracy. To nie był nawet spójny program, dotyczący wszystkich kobiet: część z nich miała zostać wysłana do obozów, a części miały być znalezione zajęcia w miejscu zamieszkania. Szybko okazało się, że założenia były błędne i samo oddzielenie kobiet pracujących seksualnie od społeczeństwa w żaden sposób nie sprawia, że porzucą one swój zawód. Kobiety stygmatyzowane, a oprócz tego zamknięte z innymi osobami mającymi podobne doświadczenia wcale nie chcą zerwać z przeszłością, a wręcz przeciwnie, stają się solidarne i wspólnie stawiają opór władzom internatu. Same domy pracy przymusowej były źle zarządzane, niedofinansowane, nie umiano też sprostać ich podstawowemu zadaniu, czyli zapewnić kobietom zatrudnienia. Były nawet zalecenia, żeby nie wysyłać ich do PGR-ów ani na wielkie budowy socjalizmu, np. do Nowej Huty, z obawy, że będą kontynuowały tam swój „proceder”. Zamiast uczestniczyć w procesie budowania socjalizmu, byłe pracownice seksualne miały uczyć się typowych kobiecych zajęć jak tkactwo albo szycie. To pokazuje głęboką sprzeczność tego projektu „resocjalizacyjnego”. Po kilku latach państwo się z tego wycofało i postanowiono zapomnieć o „problemie”. Stąd słynne powiedzenie, że w PRL prostytucji nie było.

W tytule książki posługujesz się podwójnym nazewnictwem: prostytucja i praca seksualna. Czy zmiana w postrzeganiu zjawiska przyniosła też zmianę w języku?
Język jest z pewnością ważnym bohaterem mojej książki. Z jednej strony staram się spojrzeć na niego krytycznie, jako na produkt określonych warunków historycznych i narzędzie uzasadniania państwowych polityk wobec usług seksualnych. Z drugiej ważna była dla mnie metodologiczna refleksja, czym w pisarstwie historycznym jest język, w jaki sposób stosowanie pewnych kategorii wpływa na moją interpretację przeszłości.

Anna Dobrowolska, Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRLAnna Dobrowolska, „Zawodowe dziewczyny. Prostytucja i praca seksualna w PRL”.
Krytyka Polityczna, 240 stron, listopad 2020
Określenia „prostytucja” używam, kiedy mówią o niej źródła, przede wszystkim dla lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jest ono głęboko osadzone w dyskursie traktującym prostytucję jako jedną ze społecznych patologii, a kobiety świadczące usługi seksualne jako groźne dla społeczeństwa dewiantki lub potrzebujące pomocy ofiary. Mam nadzieję, że to widać – w książce nie używam określenia „prostytutka”. Jeśli pojawia się, to w cudzysłowie albo w omówieniu tekstu źródłowego. W ten sposób staram się, aby język, którego używam, był jak najmniej stygmatyzujący. Poza tym chcę pokazać, że język opisu usług seksualnych jest historycznie zmienny. Co innego znaczy określenie „prostytutka” w latach dwudziestych (kiedy praca seksualna jest oficjalnie rejestrowana przez państwo), a co innego w latach sześćdziesiątych. Zmieniają się również tożsamości. Tym, co zaskoczyło mnie w badaniach, był fakt, że w latach siedemdziesiątych w opisach milicjantów, ekspertów, kryminologów albo mediów zaczyna się próba szukania nowego języka, który oddawałby przemiany na rynku usług seksualnych. Pojawia się zwrot „zawodowa dziewczyna”, „dziewczyna biznesu”, a określenie „praca w biznesie” można znaleźć w relacjach kobiet świadczących usługi seksualne. Tę zmianę w rozumieniu usług seksualnych chciałam oddać poprzez wprowadzenie do badań określenia „praca seksualna”.

Te określenia były tożsamościowe też dla kobiet? Ciekawy jest barwny język, którym określały się pracownice seksualne: mewki, arabeski…
Określenia takie jak „mewki” (kobiety pracujące w portowych miastach głównie z klientami marynarzami), „arabeski” (których klientami byli Arabowie) albo „lokalówki” (pracujące w lokalach – kawiarniach, restauracjach) to określenia, które chyba rzeczywiście pochodzą z języka kobiet pracujących seksualnie, a przynajmniej są przez nie używane do autoidentyfikacji. To kategorie związane z dziewczynami wyżej sytuowanymi w „hierarchii” usług seksualnych. Służą oddzieleniu od innych grup i podkreśleniu: my jesteśmy inne niż „gruzinki” albo „dworcówki”. W dyskursach medialnych, milicyjnych, a nawet eksperckich pojawiało się też mnóstwo patalogizujących, seksistowskich i mizoginistycznych określeń: „lachociągi”, „cichodajki”, „biurwy”. Wszystkie te pojęcia są głęboko zakorzenione w patriarchalnym postrzeganiu kobiecej seksualności i w patriarchalnym języku, w którym kobieta jest godna szacunku tylko wtedy, kiedy jest młoda i ładna oraz spełnia kryteria tradycyjnej kobiecości, czyli nie próbuje kształtować samodzielnie swojej seksualności. A jak któreś z tych kryteriów podważa, to używa się stygmatyzującego języka, żeby ją utemperować. Szczególnie uderzające było dla mnie określenie „rosówki”, na kobiety, które są „za brzydkie, żeby zdobyć klienta w ciągu dnia, więc muszą to robić głównie w nocy”.

Skan

W pierwszych dekadach, które opisujesz, przewija się wątek profilaktyki społecznej i akcji „W”, o której wiemy niewiele, a która była sukcesem protoedukacji seksualnej.
Akcję „W”, czyli akcję leczenia i profilaktyki chorób wenerycznych, zainicjowano zaraz po wojnie. W latach 1944–1945 przez ziemie polskie przeszła Armia Czerwona, z czym wiązał się przemilczany problem gwałtów powojennych, ale i niestabilności, ogólnej anomii społecznej. Szacuje się, że nawet milion osób mogło być zakażone chorobami wenerycznymi. Jednym z elementów przygotowywania gruntu pod nowy projekt komunistyczny było dbanie o zdrowie populacji, ale też pronatalistyczna polityka, która zachęcała do rodzenia dzieci, zakazywała aborcji. Ważnym narzędziem było w tym kontekście kontrolowanie przyszłych małżonków, czy są zdrowi „wenerycznie”, w domyśle: czy są w stanie począć zdrowe dzieci. Kobiety pracujące seksualnie, jak zwykle, padły ofiarą założenia, że choroby weneryczne równają się pracy seksualnej, i były traktowane jako główna przyczyna ich rozpowszechniania. Akcja „W” była też połączona z zakrojoną na szeroką skalę akcją propagandową. Ciekawą jej formą były tzw. wystawy przeciwweneryczne, które miały informować ludzi o zagrożeniach, towarzyszyły im pokazy filmów i dużo wizualnej propagandy. Nacisk był położony na otwartą edukację, ale też potraktowanie chorób przenoszonych drogą płciową jako problemu medycznego, który rozwiązać można dzięki dyskretnej pomocy lekarza. Nie bez znaczenia jest pojawienie się penicyliny, która wreszcie pozwalała na skuteczne leczenie tego typu infekcji. Znika narracja, że choroby weneryczne to kara od boga za niemoralne prowadzenie się.

Czy w Polsce odbyła się rewolucja seksualna? Bo w zależności od tego, kogo zapytamy, dowiemy się, że albo tak, albo nie.
Kiedy zaczynałam badania do tego projektu, wiele razy słyszałam, że w Polsce nic takiego się nie wydarzyło, a rewolucja seksualna przyszła do nas w latach dziewięćdziesiątych. Dopiero po 1989 roku mogliśmy „dogonić Zachód”. Ale na Zachodzie rewolucja seksualna również miała wiele znaczeń, została skrytykowana na wielu poziomach, przez feministki, historyczki i seksuolożki. Pomyślałam, że może nie ma co na siłę przenosić definicji „zachodniej” i szukać odpowiadających jej zjawisk na polskim gruncie, bo wtedy na pewno dojdziemy do wniosku, że w Polsce było zupełnie inaczej. Tylko co nam to daje, poza autoorientalizacją? Lepiej przyjrzeć się dyskursom – jeżeli jest coś, co łączy te różnorodne definicje rewolucji seksualnej, to właśnie przekonanie, że wraz z nią pojawia się nowy sposób mówienia o seksualności, który daje poczucie, że dzieje się przełom, ludzie zaczynają tak o tym mówić. Jeśli weźmiemy taką płynną dyskursywną definicję i przyłożymy do polskiego poletka, to nagle okazuje się, że u nas też była rewolucja seksualna. I to jaka! Pierwsza połowa lat siedemdziesiątych zmienia sposób, w jaki seksuologowie pisali chociażby o przemianach w inicjacji seksualnej młodych ludzi (używając niekiedy wprost określenia „rewolucja seksualna”), podejście do nagości zmienia się niemalże z dnia na dzień…

Jak?
W okolicy sześćdziesiątego dziewiątego roku w polskiej prasie zaczynają pojawiać się fotografie roznegliżowanych kobiet. Publikuje je czasopismo studenckie „ITD.”, magazyn „Forum”, a tygodnik polityczno-informacyjny „Perspektywy” w sekcji fotografia pokazuje co tydzień akt kobiecy. W 1970 roku w Krakowie zostaje zorganizowana wystawa aktu kobiecego „Venus”. Dzisiaj zupełnie zapomniana, przyciągała wtedy tłumy gości, mówiło się nawet o milionie odwiedzających rocznie. Zainicjowała wiele dyskusji na temat tego, jakie są granice w przedstawianiu nagiego ciała, co to znaczy nowoczesność seksualna, gdzie na mapie przemian obyczajowych znajduje się Polska i jaką drogę ma przed sobą. Rok później przeobraziła się w międzynarodowy salon fotografii artystycznej i w tej formule „Venus” była organizowana do lat dziewięćdziesiątych. To zmienia granice tego, co dopuszczalne, jeśli chodzi o nagość. Nagie kobiece ciało jest co prawda dalej pokazywane w sposób artystyczny, w żadnym wypadku pornograficzny w naszym rozumieniu tego słowa, ale jeśli porównać to, co drukuje się w 1965, do tego, co 1975 roku, to możemy zaobserwować rewolucję, przesuwanie różnych norm i granic, testowanie socjalistycznej moralności. Nie byłoby w Polsce erotycznego boomu lat dziewięćdziesiątych, gdyby nie dekada Gierka. Oczywiście nie obywa się bez paniki moralnej.

skan

Ta rewolucja zachodzi w obrazie, a jak to wygląda np. w temacie edukacji seksualnej?
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych o edukacji seksualnej mówiło się wiele, niekiedy bardziej otwarcie, niż mówi się teraz. W 1973 roku do szkół zostaje pilotażowo wprowadzony przedmiot przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej, i od początku towarzyszy mu przekonanie, że jego częścią musi być wychowanie seksualne. Podkreśla się przepaść między praktykami młodych ludzi a brakiem uświadomienia w zakresie seksualności. Choć nie używa się jeszcze określenia edukacja seksualna, tylko wychowanie, to jasne jest, przynajmniej dla pedagogów, że temat inicjacji seksualnej, antykoncepcji, chorób przenoszonych drogą płciową musi być podejmowany w partnerski i otwarty sposób. Jeśli chodzi o zaangażowanie państwa w edukację seksualną, zrobiliśmy spory krok wstecz.

Anna Dobrowolska

Historyczka, absolwentka Kolegium MISH Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie na Wydziale Historii Uniwersytetu Oksfordzkiego pracuje nad doktoratem poświęconym rewolucji seksualnej w PRL na przykładzie zmieniającego się stosunku do nagości. Laureatka Diamentowego Grantu MNiSW na badania nad przemianami obyczajowości w powojennej Polsce. Członkini redakcji „Magazynu Kontakt”.

To w którym momencie doszliśmy do ściany? Przyszła III RP i postawiła tamę?
Ostatnio pojawiają się interpretacje dotyczące tego, że zaostrzenie prawa aborcyjnego w 1993 roku było spłaceniem długu wobec Kościoła za wsparcie opozycji demokratycznej w latach osiemdziesiątych. Ale wydaje się, że naciski ze strony środowisk katolickich zaobserwować można już wcześniej. Edukacja seksualna to dobry przykład, bo w 1987 roku do szkół wprowadzono podręcznik do przysposobienia do życia w rodzinie autorstwa Wiesława Sokoluka, Marii Trawińskiej i Dagmary Andziak. Był bardzo progresywny, mówił o przyjemności w stosunkach seksualnych, antykoncepcji. Wybuchła straszna awantura kierowana przez Kościół i katolickich publicystów. Partia już wtedy nie miała władzy absolutnej, zresztą nikt chyba nie chciał w PZPR umierać za edukację seksualną, więc podręcznik został wycofany ze szkół po dwóch miesiącach. Ale „Solidarność” też była konserwatywnym projektem genderowym. Jeden z dwudziestu jeden postulatów sierpniowych dotyczył wprowadzenia trzyletniego urlopu macierzyńskiego. To jest projekt, który zakłada, że kobiety rodzą dzieci i zostają w domu, czyli stanowi reakcję na to, czym był projekt komunistyczny, w który wpisano aktywizację kobiet w różnych zawodach, a jednocześnie zapewniano infrastrukturę przedszkoli, żłobków. Kilka dekad później główna siła opozycyjna mówi: kobiety powinny móc wrócić do domów, a następnie – że aborcja w sumie też powinna zostać zakazana. Ewidentnie ten sojusz opozycji demokratycznej z Kościołem w sprawie praw kobiet w Polsce skończył się bardzo źle.

A później wchodzi kapitalizm i co dzieje się z pracą seksualną?
Praca seksualna znowu staje się obszarem silnie patologizowanym w dyskursie publicznym. Transformacja również w tym wymiarze nie jest oczywista. Rozszerzenie się rynku usług seksualnych, pojawienie się sex shopów, klubów go-go, całej wizualnej sfery lat dziewięćdziesiątych nie powinno nas zmylić. Znika korzystny przelicznik dewizowy i to, co kiedyś było opłacalne, czyli praca seksualna dla zagranicznych klientów staje się normalnym rodzajem usług seksualnych. Znika przewaga „dewizowych” pracownic seksualnych. W latach dziewięćdziesiątych duża grupa pracujących seksualnie pracuje za małe pieniądze w skryminalizowanych środowiskach. Świetnym przykładem jest prostytucja tirowa, która dzisiaj kojarzy się z najbardziej prekaryjnym rodzajem pracy seksualnej wykonywanym przez imigrantki ze Wschodu. A w latach osiemdziesiątych to jedno z bardziej opłacalnych zajęć. Kierowcy tirów przejeżdżający przez Polskę mieli walutę. Dla wielu kobiet to była praca sezonowa, po której wraca się do innego zarobkowania. W latach dziewięćdziesiątych pojawiają się też grupy przestępcze, temat handlu ludźmi, gdzie Polska jest zarówno krajem wysyłającym, przyjmującym i tranzytowym. To wszystko sprawia, że to, co dekadę wcześniej wydawało się szansą na emancypację ekonomiczną, wraca do tradycyjnie rozumianego patologicznego obrazu usług seksualnych. I znowu nie pasuje do obrazu transformacji ustrojowej, liberalnego raju, który został rzekomo dla wszystkich otwarty.

Opisujesz też aspekt nacjonalistyczny: tania praca seksualna obraża narodową dumę.
Ciekawa jest dla mnie idea kapitału seksualnego, który posiadają polskie kobiety. W latach osiemdziesiątych sporo mężczyzn chce z niego skorzystać, ale świadomie robią to także kobiety. Znakomitym przykładem jest kariera Danuty Lato. Na początku lat osiemdziesiątych zostaje zauważona przez niemieckiego dziennikarza, który zaprasza ją do Niemiec zachodnich i tam robi z niej gwiazdę zachodniej prasy erotycznej. Ponieważ ma bardzo duży biust i blond włosy, jej zdjęcia są publikowane w czasopismach dla panów we Włoszech, Hiszpanii, Niemczech, później występuje w kilku filmach softporno. W Polsce jest przedstawiana jako gwiazda, np. w telenoweli „W labiryncie”, ale nie zostaje jasno zakomunikowane, że to, co robi, to praca seksualna. Określa się to jako „robienie kariery na Zachodzie”. Po kilku latach występowania jako modelka w erotycznych magazynach postanawia stać się kimś innym, wychodzi za mąż, zamieszkuje w małej wiosce w Niemczech i zaczyna pracę jako fizjoterapeutka. Tę przestrzeń na migracje za granicę, z wykorzystaniem seksualnego kapitału polskich kobiet, pokazuje też „afera Dziwexu”, którą opisuję w ostatnim rozdziale książki. W 1981 roku pracownicy Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych zostają oskarżeni o wywożenie do Włoch polskich dziewczyn, gdzie pod przykrywką tańca w klubach mają być zmuszane do świadczenia usług seksualnych. Dyskusja w prasie pokazuje jednak, że narracja o „handlu ludźmi” nawet po części nie opisuje doświadczeń i aspiracji kobiet, które wyjechały wtedy do Włoch. Część z nich wprost przyznaje, że wykorzystanie własnego ciała jest dla nich sposobem na zrobienie kariery na wymarzonym Zachodzie. Jak mówi jedna z nich, „wszystkie marzą o wyjeździe”.

A w jakim miejscu jesteśmy teraz, jeśli chodzi o pracę seksualną i emancypację seksualną kobiet?
Nie jestem pewna, czy ten temat jest dziś w tak prosty sposób łączony z emancypacją kobiet. Nawet w liberalnych kręgach narracja o tym, że kobiety mają prawo do kształtowania swojej seksualności, wcale nie równa się prawu do podjęcia decyzji o świadczeniu usług seksualnych. Te rzeczy są od siebie często oddzielane, a moim zdaniem to błąd. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby feminizm mógł bronić prawa kobiet do decydowania o swoim ciele i do aborcji, ale wyjmował z tego prawo do podjęcia decyzji o świadczeniu usług seksualnych. Widzę tu dużą przestrzeń do dyskusji i krytycznej refleksji w feministycznych środowiskach, szczególnie teraz, w obliczu kolejnych prób ograniczania praw reprodukcyjnych kobiet. Mam nadzieję, że moja książka w jakimś stopniu pokazuje, jak ważne jest usłyszenie głosu osób pracujących seksualnie dla podważenia dominujących dyskursów i hierarchii. Ja robię to na materiale historycznym, ale we współczesnych dyskusjach o usługach seksualnych też musi zostać usłyszany głos osób, które mają doświadczenie pracy seksualnej. Dobrze, że istnieją inicjatywy takie jak koalicja Sex Work Polska. Myślę, że feminizm jest feminizmem tylko wtedy, kiedy jest intersekcjonalny i inkluzywny. I nie ma feminizmu bez praw dla wszystkich osób pracujących seksualnie.