Kochajcie go
fot. Rafał Korzeniowski / Shefter Gallery

9 minut czytania

/ Sztuka

Kochajcie go

Anna Pajęcka

Rzeczywistość opisywana w pracach Pawła Żukowskiego jest niegramotna, dziwaczna, wyciągnięta ze śmietnika. Albo po prostu z polskiej rzeczywistości, która nie jest o ładnych rzeczach, chyba że na pocztówkach

Jeszcze 2 minuty czytania

Na instagramie Pawła Żukowskiego znajduje się zdjęcie nagrobka. Fragment potrzaskanej płyty, którą artysta znalazł gdzieś na śmietniku, podczas jednej ze swoich wypraw nazywanych przez niego „trashwalkiem” (wspaniałe jest to skojarzenie z catwalkiem). Zastanawiam się, czy użyje tego materiału jako nośnika do swoich haseł. Nie byłoby to nawet bardzo zaskakujące. Na podstawowym poziomie wszystko się zgadza: jest gładka powierzchnia, są wygrawerowane litery. Kiedy myślę o pracach Żukowskiego, które pokazywał w lokalu_30 albo na otwartej obecnie indywidualnej wystawie w galerii Shefter w Krakowie, trudno mi już oderwać się od skojarzenia z tym obiektem.

Ostatnio znajoma znajomej żaliła się, że galerie chcą pokazywać teraz tylko brzydkie rzeczy. Moje wrażenie z tego, co oglądam w galeriach, było raczej odwrotne, ale później przypomniałam sobie o fenomenie Pawła Żukowskiego. Jakim gestem artystycznym jest to, co on uprawia? Hasła malowane na znalezionych lub pozyskanych kartonach, grube czarne litery i pourywane przekazy. Ostatnia rzecz, jaką powiedziałabym o tych obiektach, to to, że powstały po to, żeby być estetyczne. Najpierw Paweł Żukowski pojawiał się w przestrzeni publicznej z apokaliptycznymi przekazami na transparentach: „Umrzemy”, „Nie mam siły” albo – co chyba zawsze będzie zachwycające – „Moja tragedia jest ważniejsza”, co prezentował przy pomniku smoleńskim na placu Piłsudskiego w Warszawie. Nie bez powodu rozmowę z Pawłem Żukowskim, opublikowaną na łamach „Dwutygodnika” dwa lata temu, zatytułowaliśmy „Apokaliptyczny prorok”. Najpierw kartony funkcjonowały stricte jako transparenty, pełniły funkcję aktywistyczną – począwszy od tego z napisem „Polska dla pedałów”, który zadebiutował na paradzie równości w 2017 roku. Później, przy okazji różnych politycznych sytuacji, artysta przygotowywał kolejne hasła, a transparenty zaczęły zyskiwać widzialność. Chyba największą popularność przyniósł kartonom najpierw jednoosobowy, a później już kolektywny protest pod siedzibą „Gazety Polskiej”, gdzie na kartonie Żukowski napisał „LGBT to ja”. Hasło, które stało się formacyjne dla wielu protestów. Ale wracając do tej brzydkiej sztuki: właśnie taka jest rzeczywistość opisywana w pracach Pawła Żukowskiego – niegramotna, dziwaczna, przywrócona do życia, wyciągnięta ze śmietnika, pochodząca z obszarów niewidoczności albo zakurzonej pamięci. Albo, jak pierwsze apokaliptyczne przekazy, po prostu z polskiej rzeczywistości, która nie jest o ładnych rzeczach, chyba że na pocztówkach. Kartony, wydawałoby się, nie działają same w sobie, służą do wykreowania sytuacji, w których znajdą się razem z ich twórcą i całym otoczeniem.

fot. Rafał Korzeniowski / Shefter Gallery

Dwa lata temu na Instagramie milionową popularność zyskał anonimowy mężczyzna, który pojawiał się w różnych miejscach Nowego Jorku, trzymając nad głową karton z hasłami-memami, komentarzami do popularnych treści z internetu. Miał to być protest przeciw temu, co irytuje: od zbyt małej ilości czipsów w paczce do zmęczenia pandemicznym reżimem. Po kilku miesiącach okazało się, że konto @dudewiththesign stworzyła korporacja Fuck Jerry, a kartony, na których z powodzeniem lokowane są nazwy produktów, są także jednym z jej projektów. I tutaj warto zaznaczyć, że Żukowski był absolutnie pierwszy ze swoją komunikacją poprzez jednoosobowe protesty i wyrywanie przechodniów ze znormalizowanej przestrzeni. Być może nawet przepadła mu kilkumilionowa publiczność na Instagramie i kontrakt z Netflixem, bo świat wolał odkryć kartony ze Stanów, ale nie przywołuję tego przykładu po to, żeby snuć fantazje o komercjalizowaniu prac polskich twórców, zwłaszcza tych, którzy sytuację artysty i jej problematyzowanie wpisują w swoje funkcjonowanie w świecie sztuki. Czego chcą kartony Pawła Żukowskiego? Na pewno chcą być oglądane. To jest dość niezwykły przykład, że dzieło tego typu poza kontekstem nie za bardzo funkcjonuje. Takiego kartonu nie mógłby przecież zrobić ktokolwiek, to Żukowski ze swoją uważną obserwacją rzeczywistości, bardzo silnym zanurzeniem w przeróżne, często już dawno porzucone przez publiczność rejony kultury, pcha w materię życie. Na samą myśl o tak uważnym przyglądaniu się światu, rozdzielaniu obrazów i przepisywaniu kontekstów, czuję się zmęczona, a Paweł Żukowski robi to od lat.

Kiedy weszłam do sali z kartonami (głównie z hasłami w języku angielskim) w Shefter Gallery, poczułam się trochę oszukana. Zastanawiam się, jak kartony funkcjonują jako samodzielne obiekty sztuki. Czy zakupione lub podarowane stają się totemami, czy martwymi przedmiotami, które tracą swoją moc. Na tej wystawie już nie tylko nośnik ma znaczenie, ale też proces tworzenia napisów, grawerowania w twardym materiale. Może zatem moje pierwsze skojarzenie z płytą nagrobną wcale nie jest takie dziwaczne.

Rafał Korzeniowski / Shefter GalleryRafał Korzeniowski / Shefter Gallery
fot. Rafał Korzeniowski / Shefter Gallery
„Wszyscy tylko czekają, żeby coś się przez niego nie udało”, Paweł Żukowski

Shefter Gallery, Kraków, ul. Jabłonowskich 6, kuratorka: Agnieszka Gołębiewska, wystawa potrwa do: 26 czerwca 2021

Tym razem Żukowski pożycza i przejmuje wszystko – od scenografii, którą sam składa z tkanin znalezionych na śmietnikach, znanych z mieszkań rodzinnych wszystkim urodzonym jeszcze nawet we wczesnych latach 90., do blatów i frontów mebli, które, w miejsce kartonów, służą za tablice. Te rozbierane meblościanki dają zresztą bardzo porządne drewno jako „płótno” do pracy. Gdzieś z tyłu głowy odzywają się we mnie te wszystkie historyczno-sztuczne zgrzyty: jak później konserwować takie prace. Ale na razie nie trzeba, to nówka sztuka. Myśli wygrawerowane na blatach też są pożyczone – z filmów: Hasa, Wajdy, Felliniego. „On jest z tych, co całe życie goni za nimi niepokój” – mówi postać Beaty Tyszkiewicz w filmie „Wszystko na sprzedaż”, a Żukowski przenosi ten i inne cytaty prosto na drzwi od szafy i fronty od szafek. Jeśli nie zna się kontekstu, bo i Fellini u Żukowskiego raczej nie afirmuje życia, można dać się złapać na to, że to słowa artysty, którymi opisuje swoją jako twórcy sytuację. I być może tak właśnie jest: „A kiedy ty masz zamiar normalnie żyć?”, „nie masz wytrwałości”, „zapalasz się do wszystkiego i wszystko rzucasz w połowie” – krzyczą obiekty. Ale na plakacie zapowiadającym wystawę słowo „artysta” jest umieszczone ze znakiem zapytania i wykrzyknikiem. Plakat jest akurat jeden do jeden estetycznym przełożeniem jednej z wersji plakatu do filmu „Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy. Tam z kolei po nazwisku reżysera postawiono pytajnik. Konstrukcja tego filmu, w którym aktorzy grają w zasadzie siebie, a może wcale nie siebie, i mówią o Cybulskim, który, ciągle nieobecny, jest zarazem szalenie obecny, wymusza takie egzystencjonalne rozkminki: gdzie kończy się osoba jako artysta, a zaczyna postać prywatna, czy bycie artystą jest rolą; czy jak pisał Gombrowicz, „zrzućcie maski, zwykłymi stańcie się ludźmi”, jest w tym zawodzie w ogóle możliwe? I już nie czuję się oszukana. Wymaganie od sztuki, żeby była ciągle o twórcy, a od twórcy, żeby wypluwał sobie flaki na płótno, to dzisiaj obciach, ale tak łatwo i naiwnie daje się na to złapać pokolenie (moje) wychowane już trochę na mediach społecznościowych, które przecież są o autokreacji. W tym sensie sztuka jako ten nośnik czystej prawdy o człowieku byłaby ucieczką. Ale nie jest. 

Przez to, że Żukowski kojarzy się przede wszystkim z kartonami, począwszy od tożsamościowego transparentu „Polska dla pedałów”, wydaje się, że znamy go tak dobrze, taka wszechobecna ponurość w wersach zawartych na nośnikach pasuje przecież do postaci apokaliptycznego proroka. Ale skoro nośniki mówią do nas prawie zawsze czyimiś słowami, to jeśli jeden przemycony pośród innych kartonów jest rozkminkami artysty, zaczynamy traktować go dość nieufnie. Zresztą sam artysta widzi się raczej jako trickster i tricksterskie są jego gesty. Na wystawie w Krakowie jest jeden obraz, którego nie stworzył Żukowski. To bardzo stara kompozycja w ramie, kwiatuszki ze skóry albo ze skaju, taka, jaką rodzice dostawali na rocznice ślubu albo imieniny. Znaleziony na śmietniku, przywieziony do Krakowa wisi gdzieś w kąciku, wśród innych obiektów w galerii. Kiedy zapytałam kuratorkę Agnieszkę Gołębiewską, czy ten obiekt też funkcjonuje na rynkowych zasadach, w końcu jesteśmy w galerii sztuki, odpowiedziała: tu wszystko jest na sprzedaż. Czyli jak w filmie Wajdy: kto jest kim, co jest czyje, czym jest sztuka. Nadal nic nie wiadomo.