Rewolucja i depresja
Indy Sidhu CC BY 2.0

18 minut czytania

/ Obyczaje

Rewolucja i depresja

J. Szpilka

Transpłciowość Paula Preciado opisana w „Testo ćpunie” to projekt czerpiący obficie z technoutopijnych koncepcji cyberfeminizmu. Zgodnie z nimi nowe technologie dostarczają narzędzi do przezwyciężenia porządku płci i cielesności

Jeszcze 5 minut czytania

Jest coś uwodzicielskiego w czytaniu Paula B. Preciado. Czy sięga się po jego książki, czy po rozproszone eseje i teksty pisane na różne okazje, widać w nich wszystkich niewątpliwy talent do poruszania, niekonwencjonalność myśli i sprawność przedstawiania nawet karkołomnych pomysłów. Czego innego można oczekiwać od późnego doktoranta Derridy, doktoranta, którego projekt rozprawy o konwersji Świętego Augustyna jako o doświadczeniu transseksualizmu ostatecznie przekształcił się w doktorat o magazynie „Playboy” jako projekcie architektonicznym? Bez względu na to, czy Preciado pisze o tym, że dildo jest uprzednie względem biologicznego penisa, że żyjemy w epoce kapitalizmu farmakopornograficznego, albo o swoim trudnym romansie z Virginą Despantes, robi to z bezwstydnie prowokacyjną błyskotliwością.

W swoich tekstach, od „Manifestu kontrseksualnego”, który przyniósł mu rozgłos, przez „Testo ćpuna” i wyśmienitą „Pornotopię”, aż po niedawny zbiór „Mieszkanie na Uranie”, Preciado staje przed czytelnikiem jako niepoprawny i nieopanowany utopista. Utopista, który zgodnie z najlepszymi tradycjami queerowego futuryzmu nie lokuje swojej utopii w odległej przyszłości, którą trzeba by wywalczyć, ale tu i teraz. Rewolucja, dowodzi raz po raz, już się dokonała. Cisheteropatriarchalny porządek zapada się pod ciężarem własnych sprzeczności. Chociaż jego tytaniczne cielsko wciąż sprawia wrażenie żywego, to od środka zżera je rozkład. W epoce syntetycznych hormonów płciowych, pornograficznej architektury i dild ośmieszających domniemaną wyjątkowość biopenisów wiara w ograniczający ład ciał i płci jest dla Preciado śmieszna. Dlatego też nie tyle występuje on przeciw ancien régime, ile raz po raz go żegna. Jego słynne wezwanie do „płciowego terroryzmu w skali molekularnej” nie jest zapowiedzią boju naszego ostatniego. Sam fakt, że taki terroryzm można dzisiaj uprawiać, świadczy o tym, że postpłciowa, kontrseksualna utopia jest już dla nas dostępna, jeśli tylko zechcemy w niej zamieszkać. Kiedy się to czyta, chce się w to wierzyć. Kiedy się to czyta, łatwo w to wierzyć.

Nikogo nie powinno więc zaskakiwać, że skandalista Preciado, enfant terrible świata sztuki i transatlantyckiej wymiany myśli, niepoprawny kosmopolita (wychowany w Hiszpanii, wykształcony w Paryżu i Nowym Jorku, mieszkający w Atenach), jest jednym z najszerzej czytanych współczesnych autorów z zakresu teorii queer. „Testo ćpun”, jego najgłośniejsza jak dotąd praca, właśnie dołącza do dającego się zliczyć na palcach jednej ręki zbioru kanonicznych tekstów tej teorii, które doczekały się publikacji w języku polskim. Dostępność Preciado w tłumaczeniu jest wydarzeniem bez wątpienia wspaniałym i potrzebnym. Ale, niestety, również głęboko dwuznacznym.

Farmakopornografia

Paul B. Preciado, „Testo ćpun”. Przeł. Sławomir Królak, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 420 stron, w księgarniach od czerwca 2021Paul B. Preciado, „Testo ćpun”. Przeł. Sławomir Królak, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 420 stron, w księgarniach od czerwca 2021„Testo ćpun” składa się z dwóch zachodzących na siebie narracji. Jedna to dość ekscentryczny, ale pozostający w znajomych ramach wywód akademicki. Płynnie przechodząc pomiędzy rejestrem teorii krytycznej, myśli feministycznej i historii nauki, Preciado opisuje sposób, w jaki odkrycie i przemysłowa synteza w połowie XX wieku ludzkich hormonów płciowych przekształciło rozumienie i praktykowanie seksualności i płci. Ten drobiazgowy wykład, pozwalający na sformułowanie koncepcji „ery farmakopornograficznej” jako epoki, w której płeć jest produktem transnarodowych obiegów informacji, mediów i działających na poziomie molekularnym farmakologicznych technologii, jest fascynujący i użyteczny.

Oczywiście, jak każda tego rodzaju innowacyjna koncepcja, stał się również przedmiotem koniecznej krytyki. Miejscami Preciado niebezpiecznie zbliża się do tezy technologicznego determinizmu, zgodnie z którą osoby trans są wynikiem pojawienia się technologii tranzycji. Pomija też rasowy wymiar kapitalizmu w Stanach Zjednoczonych, bez którego ważne niuanse historii trans się zamazują. Jednak ostatecznie to nie siła wywodu zapewniła „Testo ćpunowi” sławę i powodzenie w wymiarze, który rzadko spotyka teksty tego rodzaju, i nie jego słabości sprawiły, że jest to praca tak dzisiaj kłopotliwa.

Równolegle do historyczno-teoretycznego wykładu Preciado prowadzi drugą narrację, stanowiącą coś w rodzaju praktycznej wykładni jego koncepcji. „Testo ćpun” to również pamiętnik i zapis jego doświadczeń z odbywającego się poza nadzorem lekarskim mikrodozowania testosteronu. Trzeba tutaj zaznaczyć, że dzieje się to jeszcze na wiele lat, zanim Preciado zdecyduje się na podjęcie kroków powiązanych z prawną i formalną medyczną tranzycją. „Testo ćpun” ukazał się pierwotnie pod imieniem Beatriz, nie Paul (a deadname przywołuję tutaj świadomie, kierując się wskazaniami samego Preciado, podkreślającego w swoich późniejszych tekstach, w jakim stopniu książka była wytworem właśnie „bycia Beatriz”). Innymi słowy, książka ta, jak sam tytuł wskazuje, to pamiętnik namiętnej narkomanii, testosteronowego transu, ze wszystkimi jego podnietami, pożądaniami i pobudzeniami. Pamiętnik, dodajmy, barwny i agresywny, wypełniony seksem (z ludźmi i przedmiotami), ostrymi, napędzanymi testosteronem emocjami i deklaracjami rzucanymi apodyktycznym, pewnym siebie tonem. To właśnie wokół tego testo ćpuństwa, nielegalnego, partyzanckiego, hormonalnego praktykowania swojej płci, Preciado zadzierzga swój polityczny projekt i swoje rozumienie transpłciowości. I tutaj zaczyna się problem.

Mirabilium

W 1953 roku Amerykanka Christine Jorgensen powróciła na ojczysty kontynent po pobycie w Europie. Powróciła, dodajmy, zmieniona: podróż odbyła celem poddania się operacji, którą we współczesnej terminologii nazwalibyśmy „korektą płci”, a która opisywana była jako płci „zmiana”. Powrót Jorgensen, de facto pierwszej publicznej transeksualistki Stanów Zjednoczonych, odbył się w błysku fleszy. Jej zdjęcia i jej historia stały się przedmiotem fascynacji mediów i obiegły cały świat, od Ameryki po Iran. Język tych relacji był specyficzny. Na długo zanim obecność osób trans w społeczeństwie stała się przedmiotem publicznego sporu, a populistyczna transfobia polityczną praktyką, dominującym kluczem, w którym czytano losy i płeć Jorgensen, był naukowy cud.

Dobrze wpisywało się to w prometejskie wizje lat 50., ery atomu zafascynowanej, jak wówczas sądzono, niekończącym się potencjałem technologii. Wywołana molekularnym działaniem dawek hormonów i chirurgicznym skalpelem „zmiana płci” jawiła się w takiej optyce jako kolejny przykład możliwości oferowanych przez postęp wiedzy, jako jeszcze jedna materializacja nadziei na panowanie nad światem materii i biologii. Oczywiście, jak wiele tego rodzaju prometejskich wizji, „zmiana płci” była naznaczona dwuznacznością i lękiem, którego śladem jest chociażby nawiązanie do figury Frankensteina w kanonicznym tekście matki założycielki trans studies Susan Stryker o transpłciowej furii.

Wizja osób trans jako technologicznego mirabilium nie utrzymała się w popularnym imaginarium. Wygrały inne skojarzenia: z homoseksualizmem, seksualną patologią i marginesem „społecznej dewiacji”. Ale w tej czy innej postaci ten związek między byciem trans a byciem wytworem i demonstracją zadziwiających technologii, nigdy całkowicie nie zniknął.

W jednej formie powrócił on, kiedy formułowane były podstawowe założenia transfobicznego feminizmu, w którym domniemana „sztuczność” ucieleśnionej płci osób trans miała reprezentować ich fundamentalną fałszywość i nienaturalność. W innej jednak – i to jest właśnie tradycja intelektualna, do której niewątpliwie Preciado się zalicza – wizja bycia trans jako technologicznej transgresji przybrała postać obietnicy.

Columbia GSAPP / CC BY 2.0Columbia GSAPP / CC BY 2.0

Transpłciowość Paula Preciado, przynajmniej ta w „Testo ćpunie”, to projekt rewolucyjny, czerpiący obficie z awangardowej estetyki i technoutopijnych koncepcji cyberfeminizmu. Zgodnie z nimi nowe technologie dostarczają narzędzi pozwalających na przezwyciężenie wiążącego nas porządku płci i cielesności. Pozwalają na formułowanie wezwań do biohakowania, do copyleftowych polityk płci, do hormonalnego ćpuństwa właśnie. To te środki mają pozwolić na transgresję i tranzycję oraz na realizację nadziei zawartej w przemieniającym się pod wpływem hormonów ciele: nadziei, że da się obnażyć arbitralność podziału ciał i osób ze względu na genitalia, fenotyp i seksualne potencje. Że da się wykazać, że nigdy nie byliśmy naturalni, że nasza płeć zawsze stanowiła produkt towarzyszących jej technologii, a farmakopornograficzna epoka, w której żyjemy, jest tylko najbardziej tego wyraźną artykulacją. Jest to wizja transpłciowości jako politycznego projektu – jako buntu.

Taka perspektywa, postrzegająca osoby trans jako awangardę płciowej rewolucji, a ich ciała jako pola bitwy przeciw normatywności i esencjalizmowi, jest ważnym nurtem w obrębie stylu myślenia, który przyjęło się nazywać teorią queer. Preciado jest jej niewątpliwym zwolennikiem, a miłość ta jest odwzajemniona. Nieprzypadkowo jednym z największych propagatorów jego koncepcji jest Jack Halberstam, jeden z najważniejszych autorów z tego obszaru. Dla wielu osób trans, których płeć była i jest postrzegana jako monstrualna, fałszywa, groźna, takie myślenie jest również pocieszające i inspirujące. I to właśnie w dużej mierze za jego pomocą transpłciowość uzyskała pewien rodzaj społecznej czytelności, a nawet – w pewnych kręgach – uznania. Ale gdzieś w cieniu tej porywającej, inspirującej teorii wciąż pojawia się pytanie, którego Preciado nigdy nie stawia i które stanowi rysę na jego świetlistej utopii: jakie osoby trans mogą być awangardą?

Utkwienie

Jakie doświadczenia i emocje kształtują bycie trans? Oczywiście nie ma na to jednej odpowiedzi. Dla mnie są to lęk, frustracja i wrażenie bezsilności. A może nawet czegoś więcej niż bezsilności – głębokiego poczucia, że transpłciowość jest niemożliwa, że nadzieje na pozostawienie za sobą płci i ciała, które zostało mi przypisane przy urodzeniu, jest jedynie wystawianiem się na bolesne rozczarowanie. Towarzyszą temu wszystkie diabły tak dobrze znane z transowych biografii: różne odcienie dysforii, paraliżująca nieumiejętność wyjścia z szafy, wstyd i nieustanne odsuwanie tranzycji na jutro: po doktoracie, po znalezieniu stałej pracy, po emigracji. Innymi słowy, moje bycie trans ma w sobie niewiele z prometejskiej transgresji, a bardzo dużo z utkwienia, ślepej uliczki. To nie rewolucja, ale depresja.

Takiego obrazu płci, ciała, relacji ze światem nie ma dużo ani w „Testo ćpunie”, ani w innych tekstach Preciado. Jego transpłciowość to swoboda i wolność. Oczywiście, można próbować czytać go wspak i między wierszami. Można wskazać, że jednak decyduje się na poddanie się przemocy administracyjnej, jaką jest prawna tranzycja, że decyduje się na mastektomię i przeprowadza ją w nowojorskiej klinice prowadzonej przez osoby trans dla osób trans. Te detale świadczą o jego przywileju, zapewnianym przez europejski paszport oraz zestaw kapitałów przysługujących sławie świata sztuki i akademii. Tego rodzaju krytykę w trans studies przeprowadza się dziś rutynowo. Ale jest w tym coś jeszcze, coś dużo bardziej banalnego, o czym nie wypada zazwyczaj mówić otwarcie, szczególnie w kontekście bycia trans.

Chciałabym mieć ten rodzaj odwagi i buńczuczności, który pozwala Preciado na bioterrorystyczne praktykowanie swojej płci. Zazdrość nie jest piękną emocją, ale ma też swoje specyficzne transpłciowe postacie. Może to być zazdrość względem tych, których tranzycja wydaje się „iść lepiej”, względem tych, którzy mieli okazję zacząć wcześniej, którzy mniej wątpią we własną tożsamość, którzy urodzili się w czasie i miejscu, gdzie bycie trans jest łatwiejsze.

To wszystko brzmi jednak wciąż zbyt elegancko. A przecież to, o czym mówię, ma też swoje paskudniejsze oblicze. Dla mnie jest to zawiść względem konwencjonalnie pięknych transkobiet, nie tylko dlatego, że mają dobry passing, ale też dlatego, że chciałoby się wyglądać tak świetnie, a nie potrafi się zabrać za własne ciało. To też zazdrość – niczym nie usprawiedliwiona i niska – względem tych wszystkich osób trans, które miały odwagę wyjść z szafy, które zdobyły się na porzucenie jej nieszczęśliwego bezpieczeństwa.

Piszę o tym dlatego, że czytanie Preciado może wywoływać takie emocje, ale mimo wszystko ten wymiar bycia trans nie znajduje odbicia w jego twórczości. A to sprawia, że jego świetlista obietnica rewolucji zamiast stanowić odpowiedź na transpłciowy smutek, raczej go pogłębia. I nie chodzi tutaj tylko o mnie i nie tylko o wszystkie te osoby trans, które znam i które doświadczają swojej płci raczej w depresji niż awangardzie. Rzecz nie leży w tym, że chciałabym, aby „Testo ćpun” był inną, jakoś „pełniejszą” książką. Realnym problemem jest to, jak dobra ona jest i jak uwodzicielska jest zawarta w niej wizja.

Ciemną stroną manifestów takich jak „Testo ćpun” i awangardowych stylów transpłciowego życia, jakie reprezentuje Preciado, jest to, że w ich świetle niknie przyziemna i nieszczególnie atrakcyjna materia transżycia. Poruszające jest czytanie o tym, jak pod wpływem testo-żelu (w takiej formie Preciado przyjmuje testosteron) dezintegruje się relacja z Virginią Despantes i jak na jej gruzach, wznosząc toasty ku zmarłym przyjaciołom, Preciado formułuje reguły uprawiania molekularnego, genderowego terroryzmu. W porównaniu do tego kolejny zestaw zapisków głęboko zaszafowanej transkobiety, piszącej nie o rewolucji, ale o własnej indolencji, siłą rzeczy wypada raczej blado. I nie jest to, niestety, bez konsekwencji. Moc przekazu w wypadku tekstów mniejszościowych często determinuje, które z nich skazane będą na pozostanie mniejszościowymi, a którym uda się przebić do szerszego grona odbiorców. To, czy koncepcje Preciado są reprezentatywne, nie ma większego znaczenia wobec tego, jak są atrakcyjne. Nie umniejszając subtelności myśli i trafności analizy, należy się zastanowić, do jakiego stopnia to właśnie taki powabny styl myślenia, jaki reprezentuje Preciado, kształtuje współczesne wyobrażenia na temat bycia trans. I nie jest to nawet spekulacja.

Nie tak dawno uczestniczyłam w seminarium poświęconym transfobicznym tendencjom w myśli feministycznej. W trakcie dyskusji jedna z uczestniczek sformułowała ciekawą i kłopotliwą myśl. Nietrudno jest zrozumieć, skąd się bierze niechęć części radykalnych feministek względem osób trans, szczególnie transkobiet. Przecież tak dużo miejsca w ich myśli zajmowało zawsze podkreślanie tego, jak bardzo kobiecość wiąże, zarówno kulturowo, jak i cieleśnie. Jak mocno patriarchalna przemoc stoi w tle relacji (cis)kobiet z ich miesiączkującymi, zachodzącymi w ciążę, karmiącymi ciałami. Żądanie transkobiet, aby również zostały uznane za kobiety, może w takiej perspektywie wydawać się rodzajem uzurpacji, szczególnie jeśli o transpłciowości mówi się przede wszystkim jako o rodzaju przechodniości, mobilności, zwycięstwa nad ograniczającymi nas porządkami materii i kultury. A właśnie taką wizję przedstawia „Testo ćpun”.

Estro ćpunka

Jules Gill-Peterson, jedna z najważniejszych myślicielek współczesnej teorii trans, opublikowała niedawno krótki tekst „Estro ćpunka”. Pytanie, które w nim postawiła, jest bardzo proste: czy da się napisać tekst tak świetlisty i awangardowy jak „Testo ćpun” z punktu widzenia transkobiecości, a nie transmęskości? Odpowiedź, której udziela autorka, jest miażdżąca: „Trans to nie coś, czym jesteś, a potem uprawiasz jako politykę. W najlepszym wypadku to coś, czym jesteś, ponieważ tak rozpaczliwie tego potrzebujesz. Polityki transkobiet nie biorą się z ich estrogenu i progesteronu, ale z ich rozumienia siebie jako niemożliwej historii wciąż w biegu”. Gill-Peterson stwierdza dość otwarcie, że siła przekazu „Testo ćpuna” jest ściśle powiązana z jego transmęską, ale przede wszystkim po prostu maskulinistyczną perspektywą. Uważa, że to właśnie apollińska męskość pozwala Preciado sformułować wizję transpłciowości jako rebelii. Genderowa rewolucja spod znaku testo-żelu, zdaje się twierdzić Gill-Peterson, nie ma w sobie nic z transkobiety.

Nie wiem, do jakiego stopnia zgadzam się z tą krytyką. Kiedy jednak myślę o rozziewie między własnym doświadczeniem bycia trans a porywającą wizją nakreśloną na stronach „Testo ćpuna”, trudno mi nie przyznać, że coś jest na rzeczy. Może chodzi tutaj o różne poetyki transkobiecości i transmęskości, może o coś innego jeszcze. Ale stawką, tak czy inaczej, jest tutaj coś innego, co wykracza poza moje własne lęki i poczucie utkwienia, a nawet poza spory o sens transpłciowości w ogóle.

Rodzaj krytyki formułowanej przez Gill-Peterson nie jest nowy, od wielu lat stanowi jeden z najważniejszych głosów w teorii trans, domagających się, aby dać głos takim życiom trans, które nie wpisują się w atrakcyjne narracje o technologicznym cudzie i rewolucyjnej polityce płci. To ważne, fascynujące interwencje, o których warto rozmawiać, ponieważ stanowią krytykę utopijnej wizji płciowej płynności i rewolucji, tak istotnych dla radykalnych, queerowych polityk. Taka krytyka jest kluczowa, bo przypomina o tym, co znika w świetle genderowej awangardy.

Ale głosy takie są również, jak podejrzewam, znacznie mniej atrakcyjne. To dlatego w teorii trans dominuje wciąż utopijny ton Preciado albo bezczelna ironia Jacka Halberstama. Nawet jeśli jest w niej miejsce na nieznośny smutek, frustrację i alienację składającą się na bycie trans, to są one zazwyczaj artykułowane jako rodzaj radykalnej estetyki, a nie paraliżująca, kompletnie nieatrakcyjna niezdolność do patrzenia na własną twarz w lustrze. Takie transporażki są, niestety, kompletnie nieironiczne.

Pojawienie się Preciado na polskim rynku wydawniczym w sytuacji, kiedy nie sposób znaleźć na nim Jules Gill-Peterson, Andrei Long Chu, Emmy Heaney czy nawet klasyków takich jak Jay Prosner albo Vivian Namaste, grozi tym, że ten smutek, frustracja i alienacja się pogłębią. Aby oddać sprawiedliwość temu, co inne, nie wystarczy mówić o tym, co w nim podniecające.