Zwykłość
fot. Magda Hueckel

7 minut czytania

/ Teatr

Zwykłość

Agata Becher

W „Odysei. Historii dla Hollywoodu” Krzysztof Warlikowski pozostawia nas w wiecznej męce niejednoznaczności

Jeszcze 2 minuty czytania

Nikt nie medytuje dziś nad tym, „jak żyć”, tak jak Krzysztof Warlikowski. Oscylując wokół antyku, niemieckiej filozofii, żydowskiej tradycji czy buddyjskiej myśli, reżyser tworzy kolejny spektakl, który bazując na kulturze „wysokiej”, żongluje też popkulturowymi schematami, zwykłością życia i wzniosłością spraw ostatecznych. Najnowszy spektakl Warlikowskiego w Teatrze Nowym, długo oczekiwana w pandemicznym czasie „Odyseja. Historia dla Hollywoodu”, to imponujący kalejdoskop planów czasowych, wątków, ludzkich losów.

Całość zaczyna się od swoistego pożegnania z Zygmuntem Malanowiczem. Malanowicz, bohater „Noża w wodzie”, długoletni członek trupy aktorskiej Warlikowskiego, zmarł nagle podczas prób do „Odysei”. Miał zagrać w tym spektaklu rolę Odysa. Widzimy więc, jak na scenę zmęczonym krokiem z wielkim plecakiem, przygnieciony bagażem doświadczeń, wchodzi 90-letni Stanisław Brudny. Śmierć Malanowicza niespodziewanie dopełniła jego osobisty powrót do Itaki, a jednocześnie zawisła nad tym teatralnym przedsięwzięciem, jak wskazanie, że każda myśl o przemijaniu przeradza się w dojmującą namacalność.

„Odysja. Historia dla Hollywoodu”, reż. Krzysztof Warlikowski. Nowy Teatr, premiera 4 czerwca 2021„Odyseja. Historia dla Hollywoodu”, reż. Krzysztof Warlikowski. Nowy Teatr, premiera 4 czerwca 2021Potem na scenę wkracza nagi, zbudowany niczym heros Claude Bardouil, który uważnie, krok po kroku, powoli pcha przed siebie ciężką teatralną konstrukcję, niczym Syzyf swój kamień. Za oknami sceny widzimy mokotowski uliczny ruch i powoli wchodzimy w snucie opowieści o życiu z perspektywy greckiego Odysa i żydowskiej Izoldy Regensberg – cudem ocalałej z niemieckich obozów zagłady, która walczyła o ocalenie swojego męża Szajka i bardzo chciała być nieśmiertelna. Uważała bowiem, że jej los to świetny materiał na hollywoodzki hit, w którym ją samą może zagrać Elizabeth Taylor.

Izolda chciała koniecznie zainteresować swoimi losami hollywoodzką gwiazdę, ale poradzono jej, aby najpierw na kanwie swoich losów stworzyła książkę, scenariusz. Podjęła się tego Hanna Krall. Jednak to, co napisała Krall, Izoldzie nie przypadło do gustu, uznała, że za mało tam jest miłości i łez. Lapidarny styl Krall nie skorelował z wyobrażeniami bohaterki. Wydanie książki Izolda zablokowała, ale Krall napisała reportaż z tej historii, „Król kier znowu na wylocie”, i „Powieść dla Hollywoodu”, czyli bazy spektaklu Warlikowskiego. Na scenie życie Izoldy do filmu próbuje dopasować Marek Hłasko (w tej roli Jacek Poniedziałek). Oglądamy więc kapitalną scenę kolaudacji scenariusza z udziałem Romana Polańskiego (Piotr Polak) – też cudem ocalałego z Holocaustu, Liz Taylor (brawurowa Magda Cielecka), producenta Roberta Evansa (Rafał Maćkowiak) – mającego na koncie choćby „Ojca chrzestnego” czy „Chinatown”, i Marka Hłaski, który miał faktycznie hollywoodzki epizod jako stary znajomy Polańskiego i Krzysztofa Komedy. Ostatecznie uznano na kolaudacji, że scenariusz jest zbyt mało melodramatyczny, mimo że z potencjałem na Oscara, bo bazuje na Holocauście, to za mało łzawy, aby mógł przynieść finansowe zyski. 

W spektaklu młodą Izoldę gra Maja Ostaszewska, w przebitce filmowej „Przesłuchanie” Pawła Edelmana – Magda Cielecka, a w starszą Izoldę wciela się Ewa Dałkowska. Wszystkie te kreacje są poruszające, ale to był zdecydowanie spektakl Ostaszewskiej. Nie oglądałam aktorki, oglądałam Izoldę Regensberg, szaloną Żydówkę, dla której nie było rzeczy niemożliwych, balansującą między miłością do wycofanego męża, który ją odrzucił po powrocie z wojennych tułaczek, a zwykłością codziennych zmagań. Kolejna kapitalna scena to ta, kiedy w Szajka wstępuje dybuk, a w tym czasie Izolda doradza klientowi, jakie jeansowe spodnie przymierzyć (w Wiedniu, gdzie zamieszkali po wojnie, Szajek miał dobrze prosperujący sklep z odzieżą jeansową).

Szajek, jak mityczny Odys – wraca do Penelopy, ale jednak odmieniony. W scenie powrotu do domu Odyseusz swoimi dziaderskimi przechwałkami na temat „pieprzenia bogiń” wzbudza w Penelopie i synu Telemachu tylko niedowierzanie i niesmak. W scenie powitania Penelopa (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) mówi do syna: „Myślałam, że jest wyższy”. To proste stwierdzenie antycypuje cały ładunek następujących potem rozczarowań wiernej, kochającej żony zderzonej z realnością miałkości swojego herosa.

Zwykłość – to coś, co uwiarygodnia wszystkie teatralne przedsięwzięcia Warlikowskiego. Nie wisimy tam w jakiejś artystowskiej bańce, w której nawigację znają tylko wyrafinowani erudyci.

Zwykłość przemawia też elementami scenografii. Mamy na przykład na scenie salon fryzjerski, a wraz z nim jedną z najbardziej przejmujących scen w tym przedstawieniu. Dzieje się tak na skutek połączenia salonu z fragmentami filmu Claude’a Lanzmanna „Shoah”. Jego bohater – fryzjer z Częstochowy Abraham Bomba ocalały z obozu w Treblince – zajmował się goleniem głów kobiet idących do gazu. Musiał ściąć włosy własnej żonie, nie mogąc powiedzieć jej, że za chwilę zginie. Na filmie Lanzmanna widzimy twarz Abrahama Bomby przy pracy, kiedy ścina włosy klientowi już gdzieś w Stanach, w których zamieszkał po wojnie. Widzimy zbliżenie na twarz bohatera, jak dławi się od łez.

Kolejną świetną sceną jest powojenne spotkanie Hannah Arendt z Martinem Heideggerem. Nie byłoby w tym może nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że niemiecką filozofkę żydowskiego pochodzenia łączył z profesorem filozofii przedwojenny romans. Nie byłoby to też aż tak wyjątkowe, gdyby nie fakt, że Arendt – autorka „Korzeni totalitaryzmu” i teorii o banalności zła, zmuszona do ucieczki z Niemiec przed nazistowskim nacjonalizmem – spotyka się z Heideggerem, który Hitlera uważał za męża stanu i który mimo tego, że położył podwaliny pod filozofię egzystencji, badał różnice między bytem a byciem – pozostał wierny swoim nazistowskim przekonaniom do końca życia. Tymczasem w scenie spotkania oboje jedzą jagody, Heidegger konsumuje przygotowane przez Arendt jajko na twardo.

Arendt jest też jak Penelopa. Wybacza ukochanemu jego żenujące wystąpienia i samousprawiedliwienia odnośnie do romansu z nazizmem ubrane w monolog Szekspirowskiego Ryszarda III. Cierpliwie znosi miotanie się niemieckiego kochanka. Ta scena dojmująco ukazuje pokrętność ludzkich emocji, ich niewyjaśnione meandrowanie. Jest wskazówką, że nie da się niczego jednoznacznie ocenić, podzielić na jasne i ciemne, dobre i złe. Arendt utrzymywała kontakt z Heideggerem aż do jego śmierci.

Cały spektakl pozostawia nas w wiecznej męce niejednoznaczności. Warlikowski w tym świetnym przedstawieniu podejmuje próbę skierowania naszych myśli na ślad Wielkiej Odpowiedzi rozpiętej między Arendtowską banalnością zła, zwykłością codzienności a nieuchronnością odchodzenia, której uparcie nie przyjmujemy do wiadomości.