Działania pozytywne

16 minut czytania

/ Obyczaje

Działania pozytywne

Rozmowa z Katarzyną Rosińską i Grzegorzem Sendą

Łatka głównej linii frontu w wojnie światopoglądowej bardzo mocno do Białegostoku przylgnęła. Musimy spodziewać się, że tak jak środowiska narodowe przyjeżdżają do Hajnówki, tak kibice będą zbierać się u nas – rozmowa ze stowarzyszeniem Tęczowy Białystok

Jeszcze 4 minuty czytania

ANNA PAJĘCKA: Spotykamy się na tym samym placu, z którego trochę ponad rok temu ruszył pierwszy marsz równości w Białymstoku. Tym rozpoczęliście swoją działalność jako Tęczowy Białystok?
GRZEGORZ SENDA: Rozpoczęliśmy i rozpoczęłyśmy je rok wcześniej, organizując pokaz filmu „Artykuł 18”. To był początek jakiegokolwiek działania w tematyce LGBT w Białymstoku. Liczba osób, które przyszły zobaczyć film i dowiedzieć się, czym będziemy się zajmować, przekroczyła nasze oczekiwania.

KATARZYNA ROSIŃSKA:
Po tym pokazie, idąc za ciosem, zorganizowaliśmy kolejne, pod hasłem „tęczowa jesień”, a później trochę czasu poświęciliśmy na samoorganizację. Tworząc jakąkolwiek społeczność, trzeba zastanowić się, czy tworzy się ją po to, żeby zebrać aktywistów i aktywistki, czy po to, żeby ludzie miło spędzali ze sobą czas. Najwięcej osób, które chciały z nami działać, zmobilizowało się w okolicach marca, kiedy rzuciliśmy hasło, że chcemy zrobić marsz równości. To było też docelowe działanie stowarzyszenia.

Instytucje, na przykład instytucje kultury, nie działały wcześniej w Białymstoku w temacie LGBT?
GS:
Instytucje w Białymstoku lubią brać na sztandar tolerancyjność, chwaląc się, że przed wojną żyły tu różne społeczności, ale to tylko hasło. W kwestii edukacji działało tylko stowarzyszenie 9/12.

KR:
To zależy, jakie instytucje. Jeśli mowa o galeriach sztuki, to taka instytucja, oczywiście, może powiedzieć, że zajmowała się tą tematyką, bo miała wystawę na ten temat bądź wystawę autorstwa osób queerowych. Ale niekoniecznie jest to nastawione na działanie na rzecz społeczności LGBT+ w danym regionie. Bardzo ważna jest młodzież, bo to ona jest zostawiona sama sobie. Dorośli wiedzą, na co mogą sobie pozwolić, gdzie mogą pójść – to równie ważna, ale nie tak delikatna sprawa. O młodzież trzeba się zatroszczyć, a dla niej pierwszą decyzją nie jest pójście na wystawę queerowego artysty do Galerii Arsenał. Są instytucje kultury, które powinny pomagać w procesie odkrywania tożsamości, na przykład Młodzieżowy Dom Kultury, ale w Białymstoku taka instytucja nie ma oferty dla osób LGBT.

Tęczowy Białystok

Stowarzyszenie powstało w lipcu 2018 r. w Białymstoku. To jedyna organizacja zajmująca się prawami osób LGBT+ w regionie. Organizatorka I Marszu Równości w Białymstoku w 2019 r. Działa na rzecz osób nieheteronormatywnych, równości ze względu na płeć i tożsamość płciową. Organizatorka wydarzeń kulturalnych, edukacyjnych i rozrywkowych w Białymstoku. Autorka słynnej akcji billboardowej „Po burzy zawsze wychodzi tęcza” w stolicy województwa podlaskiego w 2020 r. Działania stowarzyszenia można wesprzeć tutaj.

Wydarzenia podczas marszu zmieniły cokolwiek?
GS: Od razu po marszu zgłosiło się do nas bardzo dużo osób z deklaracją uczestnictwa w kolejnych marszach albo po prostu z podziękowaniem. Zostaliśmy zaproszeni do Pragi na Prague Pride, do Europarlamentu do Brukseli, żeby porozmawiać z lokalnymi aktywistami. Ten marsz był okazją do poszerzenia działalności i zaproszenia ludzi do współpracy.

KR:
Z mojej perspektywy jakakolwiek społeczna zmiana była krótka, trwała może kilka tygodni po marszu, ale ucichła w odmętach białostockiej codzienności. Przykładem jest marsz środowisk narodowych, który bezproblemowo odbył się w tym miesiącu w Białymstoku, i łatka miasta jako zamkniętego i nietolerancyjnego nie odkleiła się (marsz odbył się 19 września – przyp. red.). Ale staramy się robić swoje. W tym roku organizowaliśmy pokazy filmowe i spotkania. Jako stowarzyszenie jesteśmy lokalnym organizatorem objazdowego Festiwalu Praw Człowieka w Filmie, staramy się współtworzyć kulturę w mieście, ale taką, z której może skorzystać każda i każdy. Próbujemy też dać ludziom przestrzeń do spotykania się, organizując takie wydarzenia jak elgiebetynki, czyli queerowe walentynki, karaoke, spotkania z autorkami i aktywistami. W Białymstoku czuć głód takich wydarzeń. Oprócz tego zorganizowaliśmy akcję billboardową w rocznicę marszu.

Głośną w całym kraju.
GS:
Z uwagi na pandemię zależało nam przede wszystkim na zadbaniu o zdrowie osób chcących uczestniczyć w tegorocznym marszu równości, którego nie mogliśmy bezpiecznie zorganizować. Szukaliśmy alternatywnej drogi, a taki rodzaj obecności w przestrzeni publicznej wydawał nam się najbezpieczniejszy. Akcja została odebrana bardzo pozytywnie, ludzie wysyłali nam zdjęcia, oznaczali w mediach społecznościowych z komentarzami, że nie wierzą, że coś takiego może dziać się w Białymstoku. Zresztą łatka Białegostoku jako głównej linii frontu w wojnie światopoglądowej bardzo mocno do nas przylgnęła. Robiąc coś lokalnie, musimy spodziewać się, że tak jak środowiska narodowe przyjeżdżają do Hajnówki, tak kibice będą zbierać się u nas, chociaż ich ostatni marsz, o którym wspomniała Katarzyna, był bardzo skromny.

Billboardy też spotkały się z kontrakcją.
GS:
Nasze plakaty miały pozytywny przekaz, a odpowiedź na nie, zorganizowana przez grupę podpisującą się jako Milcząca Większość, czerpała z cytatów z Biblii, chcąc połączyć osoby LGBT z grzechem, nieprawością i dewiacjami. Na co pojawiła się już kolejna odpowiedź – anonimowy kolektyw artystyczny nagrał piosenkę „Ciało”, w której komentuje tę akcję.

Po Białymstoku w sobotę planują spacerować członkowie ONR, Autonomicznych Nacjonalistów Białystok i Patriotycznej...

Opublikowany przez Tęczowy Białystok Czwartek, 17 września 2020

Wracając jeszcze do ostatniego marszu środowisk narodowych – w odpowiedzi opublikowaliście na waszym profilu na Facebooku post w tonie „dziś w Białymstoku jest taki marsz, ale lepiej zostańcie w domu z herbatą”. Aktywizm troski, a nie blokada na ulicy?
KR:
To jest kwestia zaufania do służb i do społeczeństwa. Hipotetycznie w Warszawie wychodząc na kontrę, mam zaufanie do społeczeństwa, że pójdzie ze mną. Blokując tam homofobiczną furgonetkę, też je mam. W Białymstoku nie mam tego zaufania. Na pierwszym miejscu jest bezpieczeństwo. Nie zachęcimy ludzi do wybierania się na blokadę, bo w takim mieście najważniejsze jest życie i zdrowie, a nie trzy miesiące aresztu.

GS:
Na pierwszym miejscu stawiamy ludzi, którzy chcieliby wesprzeć nasze pozytywne działania skierowane do społeczności, a nie przeciwko komukolwiek. Niebawem będziemy uruchamiać telefon zaufania, to odpowiedź na liczne zgłoszenia, że coś takiego jest potrzebne.

KR:
Jeśli chodzi o aktywizm w obszarze LGBT+, trzeba uważać, gdzie jest granica pomiędzy walką o coś a motaniem się w czymś. To jest oczywiste, że skrajna prawica i środowiska ultrakatolickie będą obrażać i prowokować. Ale w pewnym momencie aktywista będzie tak walczył z tymi bzdurami, na przykład w mediach, że zapomni o tym, że porzuca swoją społeczność. A ta w pierwszej kolejności potrzebuje pomocy psychologicznej albo miejsca, w którym może spędzić czas. Najpierw trzeba zrealizować te pilne potrzeby, a nie przepychać się z marszem trzystu osób. On przeszedł i już go nie ma, a osoby LGBT dalej są wyrzucane z domów i dalej nie otrzymują pomocy.

GS:
Wszystkie nasze działania są skierowane do społeczności, która potrzebuje wsparcia. Wiele osób odzywa się do nas, żebyśmy zajęli się tą czy inną kwestią. Wachlarz tych spraw jest tak szeroki, że czasami mam wrażenie, że jesteśmy proszeni o zastąpienie aparatu państwowego, który faktycznie powinien pomagać.

Wcześniej Grzegorz powiedział o Białymstoku jako o linii frontu wojny światopoglądowej. Trudno w to uwierzyć, jak się tu przyjeżdża – normalne miasto, nikt nie goni, nikt nie krzyczy.
KR:
Dominuje opinia, że w Białymstoku ludzie nie mają pieniędzy, są nietolerancyjni, niemili, krzyczą do siebie i nie mówią po polsku, a gdzie indziej wstają rano szczęśliwi, mają pieniądze i żyje im się dobrze. Białystok jest worem na polskie kompleksy, żeby można było mówić, że gdzieś jest źle. I tak jak ludzie śmieją się z Sosnowca albo Radomia, tak Białystok i na przykład Rzeszów są opowiadane w podobny sposób, ale już nie żartem. Jakość życia nie jest gorsza od tej w środkowej albo zachodniej Polsce, nie ma tu innych wibracji pomiędzy ludźmi, ale jeśli cały czas się powtarza, że zielony krzak jest czerwony, to taki staje się w naszej wyobraźni. Ja to odnajduję jako polską konieczność zidentyfikowania polskich problemów, które występują wszędzie: wszędzie jest zły sąsiad, nacjonalista, osoby z zagranicy są bite nie tylko w Białymstoku. My walczymy o odklejenie tej łatki.

Katarzyna Rosińska – współzałożycielka Stowarzyszenia Tęczowy Białystok, członkini Zarządu organizacji. Prawniczka, aktywistka społeczna, zabierająca głos w przestrzeni publicznej w kwestiach osób LGBT+, praw kobiet, praw osób dyskryminowanych bez względu na czynnik, ogólnie rzecz biorąc – równości społecznej

Grzegorz Senda – członek Zarządu Stowarzyszenia Tęczowy Białystok, współzałożyciel tej organizacji. Osoba „od wszystkiego” – w Stowarzyszeniu podejmuje różnorodne działania, od koordynacji kluczowych projektów do realizacji najmniejszych działań. Działacz społeczny. Miłośnik psów.

Ale ta łatka funkcjonuje już bardzo długo, zeszłoroczny marsz chyba tylko utwierdził ludzi w przekonaniu, że mają rację.
KR: Dziesięć, dwanaście lat temu rzeczywiście było źle. Organizowały się wtedy środowiska kibolsko-dresiarskie, a sytuacja polityczna była taka, że nikt długo nic z tym nie robił. Nie chcę wdawać się w to, dlaczego było na to przyzwolenie, ale stało się wtedy dużo złego: ataki, pobicia. Kiedy udało się tę sytuację złagodzić, prezydent Tadeusz Truskolaski wprowadził w szkołach równościowe zajęcia m.in. przeciw rasizmowi. Wyszła wtedy książka Marcina Kąckiego, historie poszły w świat, trzeba było to zamieść pod dywan. Dużo mieszkanek powie, że książka Kąckiego jest przekłamana i naciągana, ja bym powiedziała, że i tak, i nie. Sama pamiętam, jak, jakoś w 2014 roku, czytałam w „Newsweeku” reportaż o stolicach wojewódzkich, otworzyłam stronę z Białymstokiem, a tam mniej więcej taka narracja: nie wjeżdżać, nie przekraczać granicy, bo dzieje się horror. Mogę powiedzieć tyle, że trzeba było zapobiegać temu już wtedy, kiedy to się rozpoczynało. I to nadal pozostaje aktualne.

GS:
To, co sprawia, że miasto jest niebezpieczne, to również medialna narracja. Tu mogłoby być najbezpieczniej, ale dopóki w mediach Białystok jest obrazem linii frontu, środowiska narodowe będą się bardziej mobilizować. Media kreują obraz Białegostoku jako ostatniej wioski Galów, gdzie szczególnie mocno bronią się prawicowość czy konserwatyzm. A miasto nie wygląda już tak jak dwadzieścia lat temu. Zostaliśmy stworzeni w imaginarium Polaków jako miasto faszystów, których na co dzień nie widać, a jak maszerują, to idą grupą trzystu osób. Tak liczna kontra na nasz marsz była efektem działań niektórych lokalnych i krajowych polityków oraz przedstawicieli Kościoła.

KR:
W mediach bardzo trudno puścić pozytywny przekaz. Najbardziej doświadczyłam tego przy pierwszej akcji billboardowej. Zadzwoniło wtedy dwóch dziennikarzy, chwaląc działanie, ale kiedy pojawił się kontrprzekaz, to telefon dzwonił cały dzień i wszystkich interesowało, co sądzi Tęczowy Białystok. Przy okazji ostatniego marszu środowisk narodowych też zostałam zapytana, co o nim sądzę. Pomyślałam: o matko, jak zakładaliśmy stowarzyszenie, to nie zapisaliśmy w statucie, że wypowiadamy się na temat wszystkich negatywnych rzeczy, które zdarzyły się w mieście Białystok.

Powiedziałaś, że ciężko odzyskać pozytywną narrację o mieście, ale czy wasza walka o to nie jest wykonywaniem pracy za kogoś?
KR:
Ja jestem lokalną patriotką i mi na tym organicznie zależy, aczkolwiek coś w tym jest. Kiedy zastępca prezydenta Białegostoku opublikował na swoim profilu na Facebooku zdjęcie billboardów i nawet nie wspomniał o stowarzyszeniu, to ludzie pomyśleli, że to inicjatywa miasta Białystok. Pisali komentarze, że wspaniałe billboardy miasto zrobiło, ale też żądali wyjaśnień, dlaczego poszły na to pieniądze z ich podatków.

GS:
Ja rozumiem patriotyzm inaczej: jeśli w mieście jest źle, to chciałbym je zmienić, a opinia o nim wtedy też się zmieni. Na razie nikogo nic tu nie obchodzi. Dla młodych osób, które tu żyją i mogą bać się z powodu swojej orientacji, taki obraz miasta jest bardzo dużym obciążeniem. Być może ostatecznie podążą w stronę kibicowskich środowisk, bo będzie to jedyna zorganizowana społeczność, o której się dowiedzą. Z myślą o nich trzeba zmieniać optykę Białegostoku.

KR:
Ostatnio Disney, w geście przeprosin za polubienie na Facebooku rasistowskiego i homofobicznego wpisu, przeznaczył 50 tysięcy złotych na Kampanię Przeciw Homofobii. W Polsce jest bardzo dużo organizacji, najczęściej niewielkich w małych miejscowościach, które starają się prowadzić lokalne działania. Dla KPH, pomimo tego, że robi bardzo dużo, to nie jest ogromna kwota, a dla mniejszych organizacji starczyłoby to na fajną podstawową działalność nawet na trzy lata. Wszystko skupia się na największych organizacjach, które już mają łatwiej – dysponują know how, działają od lat, mają fundusze, bo wiedzą, gdzie ich szukać. Oczywiście, niewielkie w porównaniu z całym trzecim sektorem, ale działaczki i działacze w mniejszych miejscowościach są w naprawdę trudnej sytuacji.

 

Także to, że na przykład Mike Urbaniak nazywa na łamach dużego medium Białystok „opresyjnym obozem”, wcale nie pomaga.
KR:
Przez to, że nie ma tu dobrej polityki równościowej i poczucia bezpieczeństwa, jako miasto oddajemy walkowerem ludzi: zdolnych, ciekawych, chcących działać. Oni opuszczają miasta z poprzyszywanymi łatkami, a późnej łatwo im mówić w mediach, że nigdy nie wrócą do Białegostoku, Rzeszowa czy Lublina.

GS:
Osoby, które przyznają się do bycia LGBT w Białymstoku, to głównie młodzież, starsze osoby nie chcą tego robić, bo poukładały sobie życia albo wyjechały do innych miast.

Was kusi, żeby wyjechać?
KR:
Czasem, może rano pod prysznicem, ale później przychodzi.

Macie momenty wypalenia?
KR:
To jest wieloetapowe. Czasami działania na zewnątrz nie wychodzą, nikt nie zwraca na nie uwagi, albo robi kontrę. Czasem działania wewnętrzne nie spotykają się ze spodziewanym odbiorem. Czasami chciałabym coś zrobić, ale nie znam się na wszystkim i po prostu nie umiem albo mam wstręt i obrzydzenie do działania i w tym miesiącu po prostu nie mogę.

GS: Ludzie mają też swoje życia i czasami mając pomysł nie ma z kim go zrealizować.

Wszystko robicie po godzinach?
KR:
Tak. Przede wszystkim dlatego, że nie jesteśmy majętną organizacją, a zatrudnienie kogoś na umowę o pracę zjadałoby nam dużą część budżetu.

fot. z facebooka stowarzyszenia Tęczowy Białystokfot. z facebooka stowarzyszenia Tęczowy Białystok

Jak miasto reaguje na wasze działania? Czy w ogóle otrzymaliście jakieś sygnały albo propozycję wsparcia?
GS:
Pierwszym politykiem, z którym mieliśmy kontakt po marszu był burmistrz Pragi, tylko czeskiej. Z Polski nie spotkał się z nami nikt poza europosłankami. Raz, Adrian Zandberg, ale nie było to oficjalne spotkanie.

KR: Lokalni politycy z rady miasta, prezydent i wiceprezydent są zbyt związani z partiami, którym tematyka LGBT nie jest na rękę.

GS: Chociaż jak na polityka, który jest mocno związany z biskupami, prezydent Truskolaski i tak nie jest najgorszy.

KR: Zapowiedział, że sobotni marsz nacjonalistów obejmie specjalnym nadzorem, złożył też zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez grupę określającą się jako „Milcząca Większość”, która stworzyła kontrakcję billboardową. Ale jestem prawniczką i wiem, że zrobił to źle. Złożył wniosek o możliwości popełnienia przestępstwa ze względu na mowę nienawiści, która w kodeksie karnym nie występuje.

GS: Była to deklaracja. Może nie za czymś, tylko przeciwko czemuś, ale taki gest coś znaczy, odkąd PiS wziął na cel społeczność LGBT, a po miastach bezkarnie jeżdżą homofobusy.

KR: Rok temu powstała pierwsza w Polsce kancelaria prawna, która zajmuje się sprawami środowiska LGBT. Gdyby udało się znaleźć przepis, żeby te samochody przestały jeździć, to już dawno by to się stało. Kilka osób wystąpiło do sądu o to, że jako osoby LGBT są obrażane przez furgonetki, ale obrona Fundacji Pro – Prawo do Życia przyjęła linię, że nie ma dowodu, że osoby, które oskarżają, są homoseksualne i sprawa została umorzona.

A wywiesiliście w swoich oknach tęczowe flagi?
KR:
Nie. Nikt tu tego nie robi.

GS: To jest mała miejscowość i ludzie się boją.

KR: Nie podajemy nawet adresu naszego biura, bo nie wiadomo co się stanie. Ważne, żeby działało dla ludzi, którym jest potrzebne.

GS: Zorganizowaliśmy w Białymstoku demonstrację solidarnościową z Margot i kiedy przenosiliśmy z samochodu flagi i banery na rynek Kościuszki, ludzie, którzy siedzieli w ogródkach zaczęli reagować, że „idą tęczowi”. Ktoś nawet podążył za nami, żeby upewnić się, że rejestracja samochodu na pewno jest z Warszawy. Jak zobaczył, że lokalna to tylko posmutniał i odszedł.