Przeżywanie
Dzięki uprzejmości artysty i galerii Raster

7 minut czytania

/ Sztuka

Przeżywanie

Anna Pajęcka

„Przygoda” Brzeskiego to czysto estetyczna przyjemność, intelektualna zagadka odkrywania i nazywania kolejnych kształtów. Im bardziej abstrakcyjne rzeźby, tym bliżej im do weryzmu

Jeszcze 2 minuty czytania

Pomimo setek tekstów, tysięcy opracowań i tyle samo lat obecności tego medium nadal mam problem z tym, jak mówić o rzeźbie. Bo trudno uciec od wchodzenia w poetyckie tony, szukania literackiego języka, który nazwie to, co artysta niekoniecznie sam chce nazywać. Jest druga ścieżka, chociaż dla wychowanych na narracji mniej intuicyjna – nie szukać opowieści, a odczuwać rzeźbę jako formę, która może coś manifestuje, a może nie. Kuszące jest nie nazywać wprost i nie doszukiwać się, że za twórcą musi stać manifest, za dziełem – historia. Z myślą, że jestem już zmęczona sztuką publicystyczną (chociaż może jeszcze bardziej brakiem sztuki z uwagi na zamknięte przez pandemię instytucje), poszłam na wystawę Olafa Brzeskiego w Rastrze po prostu poodczuwać. I nie zawiodła mnie intuicja. „Przygoda” nie ma jednej narracji, choć ma spoiwo – aż chce się szukać setek opowiadań i wracać, wracać do historii, żeby zobaczyć, jak ładnie artysta nawiązuje do własnej twórczości. 

Na „Przygodę” – wystawę sporą jak na małą powierzchnię galerii i to, do czego przyzwyczaił nas Raster – składa się około dwudziestu rzeźb, wykonanych głównie z ceramiki, które Olaf Brzeski tworzył przez czas rocznej rehabilitacji, podczas której dochodził do siebie po wypadku. Idąc za myślą samego artysty, odcięcie od świata i bliskie spotkanie ze śmiercią zamanifestowało się w serii rzeźb, które na wystawie prezentowane są w prawie symetrycznym reżimie, na środku sali, dzieląc stoły ustawione w literę L. Poprzednie wystawy Brzeskiego można kojarzyć z większą swobodą ekspozycji, tutaj zaś panują idealny porządek i kolorystyczna proporcja.

W rzeźbach Brzeskiego zawsze odbijały się klasyczne formy nawiązujące do historii sztuki. I tym razem wystawę otwiera nawiązujący do klasycznych, choć jednocześnie wymykający się takiej formie, portret „Głębokie spojrzenie”. Głów portretów na wystawie jest kilka, chociaż, gdyby się uprzeć, to każdy z wystawionych obiektów można nazwać portretem, przyjmując, że twórca coś obrazuje i jednocześnie coś ujawnia. Zarówno „Głębokie spojrzenie”, dwustronna rzeźba, gdzie odbiorca może dosłownie zajrzeć w głąb spojrzenia, jak i „Półsen”, twarz patrząca szeroko otwartym jednym okiem, z ustami skrzywionymi w grymasie, to elementy nawiązujące wprost do całego spektrum przeżyć, które towarzyszą byciu człowiekiem. Nie pasuje tu słowo „emocje”, bardziej „doświadczenia”, co zresztą, przy założeniu, że trzeba krótko opisać wystawę, jest tematem przewodnim ekspozycji Brzeskiego w Rastrze. 

Dzięki uprzejmości artysty i galerii Raster

Tytułowa „Przygoda” odbywa się jednocześnie na dwóch poziomach. Gdzieś w pamięci lub świadomości artysty, który wybiera momenty, przemyślenia, wyobrażenia, wspomnienia i komponuje je w jeden ceramiczny biało-czarno-żółty cykl rzeźb. Są w nim zarówno wspomnienia z hotelu Bristol, w którym nocował podczas finału konkursu Spojrzenia i gdzie naszły go pierwsze myśli o ojcostwie, jak i dominujący wysokością nad pozostałymi rzeźbami masturbujący się lew, jest i rzeźba przedstawiająca orgazm – co wydaje się zadaniem karkołomnym, a na pewno bardzo obnażającym. Niepretensjonalnie opisać orgazm jest trudno, a co dopiero nadać mu formę. Na wystawie w Rastrze wracają też przewodnie figury znane z przeszłej twórczości Brzeskiego – masturbujący się lew to „samolub”, stworzona przez artystę figura będąca egzemplifikacją tego, z czego twórca może czerpać w swojej twórczości – rozkoszy, pożądania, przeglądania się w swoich myślach i dziwnościach. O przeglądaniu się jest kolejna rzeźba – dwie postaci samolubów siedzące naprzeciw siebie, oddzielone ramą lustra. Forma samoluba to trochę lew, trochę bożek, trochę nieforemna małpka. Motyw zwierzęcy to zresztą też lejtmotyw, odwołanie do własnej twórczości. I chociaż jako swój autoportret tym razem artysta wskazuje rzeźbę „Skok do wody”, rzecz o powrocie do sprawności, to lew w jego wcześniejszej twórczości uosabiający potencję (twórczą), ale też dzikość i odwagę, tu występuje jako reprezentacja słabości – z podpisem „tchórz”, wypchnięty poza nawias i poza główną oś wystawy – oddalony, przy ścianie, przygląda się reszcie. 

Z drugiej strona „Przygoda” to czysto estetyczna przyjemność, intelektualna zagadka odkrywania i nazywania kolejnych kształtów. Chwytam to jako punkt zaczepienia – pomaga, kiedy wystawa przytłacza tym, że trzeba czuć aż tyle, a odzwyczajona covidowym urlopem percepcja nie nadąża. Na wystawie Brzeskiego przypomniałam sobie inną świetną ekspozycję – wystawę Marii Lobody w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Loboda, która zarówno formą, jak i nadawaniem kształtu myślom niewypowiedzianym, a jednocześnie linkującym do filmu i popkultury, prowadzi z odbiorcą swojej sztuki grę w zgadywanie, szukanie, puszczanie oka.

dzięki uprzejmości artysty i galerii Raster

Brzeski jest artystą instynktu i tworzenia sztuki szalenie podmiotowej. Jeśli dotychczas szukał w różnych światach – gnostycyzmie, poetyce horroru, animalizmie – to zderzając się z prawie metafizycznym doświadczeniem wypadku, bierze własne skrajne przeżycie i używa go. Nie po to, żeby opowiedzieć o strachu przed śmiercią, ale raczej wrócić do albo odnaleźć przyjemności, które może czerpać z życia. W tym sensie jest to triumf artysty i jego osobista wygrana. „Głowa mnie zajmuje, generalnie rzecz biorąc” – mówi artysta podczas oprowadzania, a my patrzymy z jednej strony na figury wyrzeźbionych w ceramice głów, a z drugiej staramy się zajrzeć do wnętrza głowy twórcy. Taka dwuznaczność jest odczuwalna przy spotkaniu z każdym obiektem. Z jednej strony nie ma wątpliwości, że sztuka Brzeskiego jest skrajnie nowoczesna, z drugiej używa on klasycznych dla medium zabiegów – umieszczania swoich figur na postumentach, równoważenia figuratywności abstrakcją. Obiekty rozlewają się, przelewają poza swoją formę, zmuszając do szukania, co kryje się pod nimi, ale, i znów paradoks, im bardziej są abstrakcyjne, tym bliżej im do jakiegoś weryzmu – tak to ze sztuką bywa, że w niefiguratywności następuje największe przekroczenie. Im bardziej intymne, tym bardziej nieznośne. A w tym wszystkim rzeźba jest medium, nomen omen, samolubnym, bo cokolwiek się o niej powie, trzeba brać poprawkę na to, że to artysta zawsze ma rację.