Kościelne rewolucje Anji Rubik
fot. Natalia Kabanow

10 minut czytania

/ Teatr

Kościelne rewolucje Anji Rubik

Anna Pajęcka

Spektakl Piaskowskiego i Sulimy pokazuje, że pod fasadą kościoła katolickiego kryją się różne jednostki: słabe, cierpiące, zbuntowane, ale też pełne samozadowolenia i bezkarne. Nawet ci ostatni mają swoje rozterki

Jeszcze 3 minuty czytania

„Tną nam budżety, wszystko idzie na przebudowę”, mówi ze sceny Małgorzata Witkowska. W otoczonym rozkopami gmachu Teatru Polskiego w Bydgoszczy podczas remontu jest dostępna tylko mała scena i sala w pobliskiej szkole. Może nie jest najbardziej komfortowo, mimo to zespół miał bardzo dobry sezon z premierami m.in. Jana Jelińskiego i debiutem reżyserskim Anity Sokołowskiej. Ten dobry sezon zakończyła podana na trzy dni przed publikacją tego tekstu tragiczna informacja o nagłej śmierci Jakuba Ulewicza – aktora związanego z Teatrem Polskim od prawie dwudziestu lat, występującego w omawianym spektaklu. Wraz z Jakubem z bydgoskiej sceny coś zniknie na zawsze.

Spektakl Jędrzeja Piaskowskiego i Huberta Sulimy „Ptaki ciernistych krzewów. Rzecz o miłości w kościele” to marzenie o przyszłości – formuła, którą teatr chętnie podejmuje, szukając nowego języka do mówienia o kwestiach politycznych, na które publicystyka ma zbyt uniwersalne frazy. Zwłaszcza że tym razem zaangażowani twórcy wzięli na warsztat jedno z największych pytań współczesnej debaty publicznej – co dalej z Kościołem katolickim? Być może z powagi tego pytania wynika formuła spektaklu – trochę zabawna, trochę intymistyczna, ale uwalniająca Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, premiera: 20 maja 2023„Ptaki ciernistych krzewów. Rzecz o miłości w kościele”. Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, premiera: 20 maja 2023szeroką perspektywę, rozładowująca potencjalne napięcia. Na scenie tworzy się krąg, zbiorowa psychoterapia, jakiej osoby duchowne poddaje Anja Rubik, jak sama o sobie mówi, „Maria Magdalena z TVN-u”. 

Szczególnie w mijającym sezonie teatr dał się uwieść formule zbiorowej terapii, która ma bezsprzecznie teatralny potencjał. Także włączający. Ktoś mówi, ktoś słucha. Ktoś się szybko otwiera, nad kimś trzeba pracować – terapeutyczna dramaturgia, prowadzona przez napięcie. W finale skleja się opowieść. Po format terapii grupowej sięgali Agnieszka Jakimiak i Mateusz Atman w „Chamstwie” w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, oparte były też na nim „Grzyby” Weroniki Szczawińskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. W tym pierwszym spektaklu rzecz dotyczyła poszukiwania ludowych korzeni, chłopskiej tożsamości, w tym drugim – psychicznego komfortu albo terapii grupowej samej w sobie.

Chyba niewiele osób ma wątpliwości, że zbiorowa terapia dla duchowieństwa byłaby zasadna. Rubik (w tej roli Małgorzata Witkowska) jest tu symbolem samoorganizacji. Modelka, która stworzyła system obywatelskiej edukacji seksualnej, od lat wyręcza w tym zadaniu nieporadne państwo. Jest kimś w rodzaju superbohaterki i znakomicie wpisuje się w projektowaną w spektaklu utopię: jest rok 2033. Kościół, jaki znaliśmy do tej pory, ulega samorozwiązaniu. Watykan ogłasza czwartą tajemnicę fatimską – Matka Boska osobiście zeszła na ziemię i ogłosiła, że Kościół potrzebuje rewolucji oraz samooczyszczenia – czas na prawdę. Czy kogoś dziwi, że rewolucję zarządziła właśnie kobieta? 

„Ptaki ciernistych krzewów” to oryginalnie tytuł miniserialu, melodramatu z lat 80. – jednak zgadza się tu tylko tytuł i rama tematyczna. Słynny serial opowiada bowiem o miłości młodego księdza do kobiety. W spektaklu z zakazaną miłością mierzą się młody kleryk Józef (Karol Franek Nowiński) i doświadczony ksiądz Dominik, sekretarz arcybiskupa (Jakub Ulewicz). Zmaganiom patronuje umieszczone w scenografii przeszyte strzałami (Amora) popiersie świętego Sebastiana, który sprzeciwił się władzy. Przede wszystkim jednak – jest nieoficjalnym patronem homoseksualistów. Z krucyfiksu zaś ostały się tylko nogi – te, które Maria Magdalena namaściła olejem, i wyszła na wierzch wówczas pycha Jezusa.

Piaskowski i Sulima pokazują, że pod fasadą Kościoła katolickiego kryją się różne jednostki: słabe, cierpiące, zbuntowane, ale też pełne samozadowolenia i bezkarne. Nawet ci ostatni mają swoje rozterki. Członkowie wspólnoty Kościoła pokazani są tu także jako ofiary tego, co zjada instytucję od środka: ukrywania pedofilii wśród przełożonych i kolegów, pogardy dla kobiet, kościelnej hierarchii opierającej się na silnej władzy, normatywności płciowej i celibatu.

fot. Natalia Kabanow

Jak to bywa w terapii, bohaterowie przechodzą powolną przemianę, otwierają się. Zwłaszcza, choć niechętnie, kochający błyskotki arcybiskup (świetna rola Jerzego Pożarowskiego). Najpierw drze faks od papieża i nie przyjmuje zmian do wiadomości. Za kilkadziesiąt minut, przymuszony przez wkurzoną zakonnicę Angelikę (Małgorzata Trofimiuk), już recytuje, zacinając się co chwilę, dziesięć zasad postępowania w sprawie pedofilii. Jest w nich zarówno odszkodowanie dla ofiar, otwarcie kościelnych archiwów, zniesienie celibatu, jak i studia psychologiczne dla chętnych zakonnic – „na prawdziwych uniwersytetach”.

Ciężar opowieści wychodzi na jaw, gdy ksiądz Albert (Michał Surówka) wygłasza monolog o znajomym kleryku, który przed laty przyznał się przed nim do pedofilii. Tę scenę ogląda się z zaciśniętymi zębami. „Mówił, że ich drogi zeszły się jak ramiona krucyfiksu, że obok takiego uczucia nie można przejść obojętnie” – to słowa o relacji dorosłego mężczyzny i dwunastoletniej dziewczynki. Teraz, na scenie, młody ksiądz postanowił „stanąć w prawdzie”. „To są bolesne, ale konieczne wspomnienia”, mówi. Wówczas nie zrobił nic – nikomu nie zgłosił, nigdzie nie zadzwonił. Z pewnością takich historii jest wiele – być może słowa wypowiadane przez Surówkę to jedno ze świadectw, z których czerpali twórcy spektaklu. Jeśli tak, ów ksiądz jest współwinny. Jednak na widowni teatru przez chwilę widzimy zakładnika tej opowieści, która przez lata powracała do niego jako kara. I to budzi współczucie. 

Bo siłą tego spektaklu jest zmuszenie widza do współodczuwania z bohaterami opowiadanych ze sceny historii lub chociaż do próby zrozumienia. Ktoś by powiedział – „to ocieplanie wizerunku kleru”, podobnie jak po „Oficerkach” Anny Smolar pojawiły się zarzuty o „odpuszczenie grzechów” policji. Jestem jednak pewna, że do teatru wchodziłam jako człowiek. I spektakl proponuje spojrzenie na osoby duchowne przez pryzmat człowieczeństwa właśnie – takiego, które buduje się na relacjach.

A osoby duchowne jak dzieci we mgle poruszają się tu w dyskursach miłosnych, dorośli ludzie proszą terapeutkę, aby nauczyła ich całować, zaś jeśli mają za sobą inicjację, to uznaje się ją jako tajemnicę i grzech. Środowisko, w którym pracowali, żyli, zostawi ich z piętnem wszystkich grzechów Kościoła – po prostu zrobiło im krzywdę. Co się z nimi stanie, jeśli faktycznie wydarzy się reforma tej instytucji, zapowiadana w spektaklu? Gdzie znajdą pomoc? Jak nauczą się kochać, żyć z drugim człowiekiem? To nie są bezsadne pytania, choć pewnie drugorzędne, gdy nadal nie zadośćuczyniono ofiarom Kościoła. Ale – jest przecież rok 2033 – być może w szybko laicyzującej się Polsce istnieje już szansa na taki dialog. Tak jak na kapłaństwo kobiet, o którym marzy siostra Anuncjata (Michalina Rodak).

Reżyser: Jędrzej Piaskowski
Autor sztuki, dramaturgia, reżyseria światła: Hubert Sulima
Scenografia: Anna Maria Karczmarska, Mikołaj Małek
Kostiumy: Rafał Domagała
Muzyka: Jacek Sotomski
Obsada: Karol Franek Nowiński, Emilia Piech, Jerzy Pożarowski, Michalina Rodak, Michał Surówka, Małgorzata Trofimiuk, Jakub Ulewicz, Małgorzata Witkowska

Po monologu Surówki spektakl zatrzymuje się, aktorzy wychodzą na chwilę z ról, zarządzają przerwę, rozdają publiczności wodę mineralną. Dotychczasowy przebieg przedstawienia okazuje się spektaklem w spektaklu – elementem terapii duchownych, a aktorki i aktorzy ogłaszają swoje prawdziwe (świeckie, pozasceniczne) imiona. Tym prostym gestem opowiadają się za deziluzją – także tą, której potrzebuje Kościół. I choć cała dyskusja o religijnych hierarchiach i miłosnych potrzebach jest na wierzchu, to spektakl nabiera drugiego znaczenia, kiedy widownia orientuje się, że być może nie tylko o Kościele jest tu mowa. Kiedy mówi się o hierarchii i hierarchicznej przemocy, gdy odpowiadają na pytania „Anji”, ile lat są już w „branży”, i podają swoje sceniczne staże, trudno pozbyć się wrażenia, że te opowieści dotykają także doświadczeń z teatralnych kulis. Małgorzata Trofimiuk mówi na przykład: „W Kościele jestem od ’96 roku, w ślubach milczenia żyłam 27 lat, a od 6 lat jestem wkurwiona”. Siostra Eufemia (Emilia Piech) nawet rzuca Kościół dla teatru – i wybiera się zdawać egzamin do szkoły teatralnej. Jako wyprawkę otrzymuje od koleżanek z klasztoru maszynkę do golenia i poradę, jak jej używać – tego także tych dziewczyn nie uczono.

Na ile Kościół i teatr dzielą te same mechanizmy funkcjonowania? Można zacytować tu Juliusza Osterwę, że „teatr jest dla tych, którym nie wystarczy Kościół”, albo dramaturga spektaklu, Huberta Sulimę, z rozmowy dla „Gazety Wyborczej”: „Chcieliśmy stworzyć przestrzeń do rozmowy o tym, czym jest dziś Kościół, ale też duchowość. To pole jest zabetonowane. Mamy instytucję, która powiedziała nam, jak wygląda świat, co jest dobre, a co złe”. Kościół zawodzi, teatr zawodzi, a tak się składa, że obie te instytucje opierają się na wymyślaniu światów – służących do eskapizmu, choć to eskapizm innego rodzaju. Może w roku 2033 także teatr znajdzie okazję do samoweryfikacji i oczyszczenia? Oby nie trwało to tak długo.