Bez pretensji
Antonio Alves Teixeira, „O Saimento”, ok. 1862

9 minut czytania

/ Literatura

Bez pretensji

Antonina Tosiek

„Wniebogłos” Aleksandry Tarnowskiej to powieść absurdalnie wręcz niedzisiejsza. Spokojna, nieskomplikowana, nie stara się na siłę przypodobać ani wdzięczyć

Jeszcze 2 minuty czytania

Oto jak wpaść w dwie klaustrofobiczne szufladki twórcze za jednym zamachem: debiutować prozą o wsi. Oczekiwania względem debiutantów i debiutantek są coraz większe; połowa prozy nominowanej do Nike i Nagrody Literackiej Gdynia to pierwsze książki. Czyli presja. I jeszcze ta wieś. Nie obejdzie się przecież bez wstępów o „modzie” i „nurcie” wokół licznych książek opisujących doświadczenia klasy ludowej. Bo stos książek o facecie, który jeździ (kiedyś tramwajem, dzisiaj metrem albo boltem) po Warszawie, to nie jest nurt, to jest, wiecie, po prostu literatura.

Kilka lat temu tezy o przewrocie tematycznym w prozie najnowszej wydawały się jak najbardziej zasadne. Nagły renesans opowieści o chłopskości był po prostu faktem. I to na dwie ręce, bo fikcja maszerowała pod jednym parasolem z reportażami i esejami. Dzisiaj mamy już chyba do czynienia ze zjawiskiem większym i poważniejszym niż chwilowa fala popularności – zmianą paradygmatu. Gra toczy się teraz bardziej o przepisanie systemowych strategii zawstydzania i konstruowania ram kolektywnej pamięci. W podręczniku do historii było przecież o silva rerum i złotej wolności, a nie o krzyżach pańszczyźnianych czy rewolucji elektryfikacyjnej z lat 60. Było o długopisie z Maryjką, nie było o wysłanych przez Mazowieckiego na protestujących rolników czołgach. Były bitwy, nie było o codziennym radzeniu sobie z głodem. Tak, to naprawdę takie proste. Każda nowo wydana proza czy poezja o chłopskości czy postchłopskości – chcąc nie chcąc, świadomie lub zupełnie na ślepo – bierze udział w serii symbolicznych przesunięć. Podmienia pionki na planszy, piłuje obcasy neoliberalnym narracjom o sukcesie i sprawczości. Normalizuje i upowszechnia historie spoza centrum. Złośliwi i tak rzucą garść protekcjonalnych tekstów o koniunkturze. Najgorsze, że pewnie w czterech na dziesięć przypadków będą mieli rację. Gdyby jednak celowali nimi w debiutancką powieść Aleksandry Tarnowskiej „Wniebogłos”, byłoby pudło.

Po szwach

Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”. ArtRage, 220 stron, w księgarniach od kwietnia 2023Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”. ArtRage, 220 stron, w księgarniach od kwietnia 2023

Tarnowska napisała powieść absurdalnie wręcz niedzisiejszą. Spokojną, nieskomplikowaną, taką, która nie stara się na siłę przypodobać ani wdzięczyć. Projekt ludowej historii Polski metodycznie podejmuje próby dekonstruowania i dyskursywizacji kolejnych warstw zbiorowego imaginarium, a nagle znikąd pojawia się autorka, która z całego tego ambarasu zdaje sobie sprawę albo nie zdaje, albo ma go głęboko w nosie. We „Wniebogłosie” trudno o komentarz dotyczący PRL-owskiego awansu klasowego czy wpływu rozwoju technologicznego na specyfikę więzi w tradycyjnej wspólnocie wiejskiej. Trzeba szukać na szwach. Bo u Tarnowskiej jest po prostu żywioł opowieści, w której poszczególne wątki zaznaczają i rozwijają się jakby mimochodem, można odnieść wrażenie, że niemal przez przypadek. Na tym chyba polega największy urok tej powieści – na jej bezpretensjonalnej prostocie i sile historii.

Puzzle są, zdawałoby się, dobrze znane. Polska wieś trzeciej, czwartej dekady PRL-u („Skoruń” Macieja Płazy czy „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej), topos rodzinnego grobu („Kamień na kamieniu” Wiesława Myśliwskiego), dziecięcy bohater („Po trochu” Weroniki Gogoli albo „Jeśli przecięto cię na pół” Łukasza Barysa) oraz mroczna siła chłopskiej kosmogonii („Dygot” Małeckiego albo „Podkrzywdzie” Andrzeja Muszyńskiego). Nastoletniemu Ryśkowi umiera matka. Umiera, jak wiele wiejskich kobiet przed nią i po niej, podczas porodu. W Tuklęczy nie ma lekarza, więc chorych trzeba dowozić do szpitala końskim wozem. Kiedy już umrą, tym samym wozem sprowadza się ich ciała do domu. Ryśkowi pozostaje ojciec w typie tajemniczego macho ze zbyt ciężką ręką, babcia od strony matki i reszta lokalnej wspólnoty, która towarzyszy sobie we wszystkich szczęściach i nieszczęściach.

Sprawa jest prosta, syn dziedziczy po ojcu, więc Rysiek, syn grabarza, ma stać się w przyszłości Ryśkiem grabarzem. Ale bohater Tarnowskiej marzy o czymś zupełnie innym – chce śpiewać i grać w lokalnej kapeli ludowej. Zresztą, babki i matka zdążyły już nieco przyuczyć go do zawodu. Spisywał w zeszycie słowa wszystkich poznawanych i zapamiętywanych pieśni ludowych. Pieśni dziękczynnych, na śmierć i do zabawy. Ale głównie tych na śmierć.

We „Wniebogłosie” rytuały związane z odchodzeniem (czuwanie, obmywanie ciała) i sama śmierć stanowią główne spoiwo historii – śmierć można obłaskawić, ale i niechcący przywołać. Jedni martwych się boją, inni, na przykład Rysiek, przynoszą na groby wigilijne ciasto, żeby zachęcić zmarłą mamę do spotkania.

Skądinąd ludowe przesądy ciążą na życiu bohaterów i bohaterek jak garb albo kołtun, podczas gdy Celina, wiejska nauczycielka, chce wyciągnąć miejscowe dzieci z „biedy”, „brudu” i „ciemnoty” przy pomocy reżimu higienicznego i wpajanej wiary w naukę. Ale w Tuklęczy każdy pragnie poczucia sensu i nadziei na zaplanowaną z góry całość. Nie ma znaczenia, co panuje nad chaosem – zabobonna religijność, chwilowa ulga płynąca z alkoholu czy przywiązanie do porządkującej rzeczywistość tradycji. Tarnowska daje swoim postaciom takie narzędzia, z jakich mogą skorzystać.

Historię we „Wniebogłosie”, jak na oralną tradycję kultury ludowej przystało, popycha nie faktyczna akcja, a snucie monologów. Bohaterowie i bohaterki opowiadają przez całe strony. Tarnowska sięgnęła po prosty, nieuginający się pod ciężarem stylistycznych archaizmów język. Udało jej się ustrzec infantylnych metafor, których ofiarami pada spora część autorek i autorów współczesnej prozy i poezji kojarzonych ze zwrotem ludowym.

Debiut Tarnowskiej czyta się za to jak powieść, której pierwszą recenzję mógłby napisać gdzieś w połowie lat 70. Henryk Bereza. Nie ze względu na zakorzenione w rzeczywistości PRL-u rekwizyty (oczekiwanie na podpięcie telefonu, egzemplarz „Przyjaciółki” na kuchennym stole czy dający się wywnioskować z toku fabuły brak powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego dla rolników), ale z powodu zwyczajnej wiarygodności opisu. Kto uczestniczył albo chociaż słyszał opowieść o rytualnym czuwaniu przy ciele zmarłego i wiejskich płaczkach, da się Tarnowskiej na tę prawdę złapać.

Plany

Trudno zignorować bezpośrednie wskazanie autorskim palcem na historię prozy z wątkami ludowymi – Tarnowska podejmuje próbę dialogu z jednym z ojców gatunku, czyli Tadeuszem Nowakiem i jego nieco zapomnianymi „Wniebogłosami” z roku 1974. Nowak, autor, który latami krytykował paternalistyczną z ducha potrzebę klasyfikowania literatury na „wiejską” i „niewiejską”, głównym bohaterem „Wniebogłosów” także uczynił syna sprzeciwiającego się odwiecznemu porządkowi rzeczy, który sens odnajduje w mocy ludowej pieśni. Pawełek przynależał jednak nie do chłopstwa, a do przebywającej pomiędzy sferą rzeczywistego ubóstwa i mitycznego posłannictwa klasy żebraków. Zarówno on, jak i Rysiek Tarnowskiej decydują się na akt zaprzeczenia tradycyjnej predestynacji, a tym samym – rodzaj świadomego wygnania. Jeden rezygnuje z religijnego posłannictwa, by przemienić się w wędrownego pieśniarza, drugi odrzuca szansę miejskiego awansu na rzecz trwania w bliskości z obiecywaną przez rytuał tajemnicą.

I u Tarnowskiej, i u Nowaka ważną rolę gra także sama materialność pisma – gest spisywania opowieści, urzeczywistniania jej na papierze. Historia genealogii żebraczej rodziny Pawła z powieści Nowaka zostaje opisana przez dziadka Jakuba w „wołowej biblii”. Tymczasem Rysiek stara się zachować pamięć ludowych płaczek, spisując teksty pieśni do szkolnego zeszytu. Status słowa pisanego to oczywiście silny topos wszelkich opowieści o doświadczeniu klasy ludowej i kulturowej dystynkcji, a także ważny motyw kanonicznych powieści oryginalnego „nurtu wiejskiego”. Ojciec w „Nagim sadzie” Myśliwskiego czyta gazetę do góry nogami, bo chociaż nie rozpoznaje liter, zależy mu na szacunku syna i symbolicznej obecności pisma w domu; syn w „Pióropuszu” Mariana Pilota w momencie zdobycia umiejętności pisania i czytania dokonuje radykalnego przewrotu w historii własnego i rodzinnego życia. W tych powieściach pismo, scheda po kulturze dominującej, wskazuje kierunek aspiracji, wciela w tok uznanej przez centrum historii i przybliża do przełamania różnych wymiarów wykluczenia czy marginalizacji. Czyli robi mniej więcej to, co ukazujące się dzisiaj powieści z „wiejskością” w tle – nadaje widoczność.

Ktoś powie, że to gest szlachetny, ale można by zniuansować mitotwórcze relacje miasto–wieś czy nieco ostrożniej prowadzić narrację z pozycji dziecka. Może bym przytaknęła. Ale debiut Aleksandry Tarnowskiej to niespodziewana świeżość, porządnie i bez niepotrzebnych fikołków stylistycznych rozpisana historia. Że też ktoś tak jeszcze pisze. Że też ktoś tak jeszcze potrafi.

Nagroda Literacka im. Witolda Gombrowicza
Partnerami cyklu tekstów wokół debiutów literackich są Fundacja Instytut Gombrowiczowski oraz Muzeum Witolda Gombrowicza, współorganizatorzy przyznawanej przez Prezydenta Radomia Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.