Tak dobrze, że nigdzie
Erik Berndt CC BY-NC-SA 2.0

9 minut czytania

/ Literatura

Tak dobrze, że nigdzie

Krzysztof Sztafa

Zbiór opowiadań „O perspektywach rozwoju małych miasteczek” Małgorzaty Boryczki świetnie zdaje sprawę z nasycenia przedstawieniami plebejskimi w polskiej prozie. Wymagają one coraz bardziej charakternego punktu wyjścia

Jeszcze 2 minuty czytania

W moim małym miasteczku – dwanaście tysięcy dusz u podnóża Beskidu Żywieckiego – już jakiś czas temu wypaliła się nieodparta magia właściwa skrajom mapy. Na ulicach próżno szukać babć z chustami w przedwojenne wzory; nie ma też śladu po wystrojonych dziadach o pobrużdżonych obliczach, dyskutujących nad stanem świata po niedzielnej sumie. Większość gdzieś zniknęła albo, co tu dużo mówić, po prostu odeszła na dobre. Tymczasem na polne dróżki, ciągnące się leniwie wzdłuż stawów, wylano beton. Drobne osiedlowe sklepy zmieniły się w Żabki, GS-y – w wielkopowierzchniowe dyskonty. Toporne skrzyżowanie w centrum ustąpiło płynnemu rondu z miniaturowym skwerkiem, filią banku i stacją benzynową. Wokół bryłowatych domów z płaskimi dachami wyrosły zgrabne obiekty mieszkalne z deweloperskich katalogów, a na wybrukowanych chodnikach spoczęły SUV-y, sedany i hatchbacki, błyszczące atrybuty klasy średniej. Przyszłość nadeszła i okazała się spektakularnie zwyczajna.

Albo po prostu nijaka. Wraz z tymi zmianami przeminął co najmniej tuzin światów, a wśród nich ten, w którym wychowywali się dzisiejsi trzydziestolatkowie. Nic zatem dziwnego, że w młodej polskiej prozie coraz bardziej popularne stają się opowieści o arkadii albo piekle codzienności zatopionej w skwarze polskiej prowincji na długo przed unijnymi funduszami spójności. Być może już czas, żeby wziąć na poważnie proklamowany tu i ówdzie „zwrot plebejski”? 

Małgorzata Boryczka, „O perspektywach rozwoju małych miasteczek”. Nisza, 146 stron, w księgarniach od stycznia 2021Małgorzata Boryczka, „O perspektywach rozwoju małych miasteczek”. Nisza, 146 stron, w księgarniach od stycznia 2021

Debiutancki tom opowiadań „O perspektywach rozwoju małych miasteczek” Małgorzaty Boryczki z pewnością wpisywałby się w ten nabierający na sile trend odwrotu od „metropolii”. Literackie przygody z pograniczami to jednak temat trudny i mocno wyeksploatowany nawet na historycznym gruncie ostatnich trzydziestu lat rodzimej literatury. Jak uniknąć kleszczy ironii i nostalgii w takich przedstawieniach?

Zbiór Boryczki opatrzony został mottem z wiadomego wiersza Andrzeja Bursy, w którym bezkompromisowy, prawda, poeta wyznaje, w jakiej części ciała te małe miasteczka ma. Szczęśliwie debiutantka z Kozienic jest w swoim podejściu bardziej zniuansowana. Na kartach czternastu krótkich historii autorka to puszcza oczko w stronę sentymentalnego czytelnika, który raz jeszcze chciałby poczuć zapach powietrza na niegdysiejszych festynach pod domem kultury, to znowu odwraca się do niego plecami, dekonstruując mity Polski powiatowej i starając się sportretować jej współczesną kondycję. Ostatecznie książka Boryczki staje w rozkroku pomiędzy ostrożną pochwałą małomiejskiej przaśności a zdecydowaną krytyką konformizmu, jaki jest w nią przecież nieodmiennie wpisany.

Od pewnego momentu dychotomia małe miasteczko – wieś wydaje się dość umowna. Boryczka sama przechodzi do porządku nad tym podziałem, umieszczając akcję swoich opowiadań nie tyle w określonych – miejskich bądź wiejskich – przestrzeniach, ile raczej w jakimś bliżej nieokreślonym ich punkcie wspólnym. Jedna z bohaterek tomu przyznaje: „Czemu tam jest miasto, a tutaj już wieś, a nie, za przeproszeniem, obrzeża, Bóg raczy wiedzieć. Na piechotę przejdziesz z jednego do drugiego i nawet się nie zasapiesz, a już my tu wieśniaki, a ony tam miastowe”.

Najistotniejsze jest to, że w dowartościowaniu „małomiasteczkowego” czy też „plebejskiego” doświadczenia chodzi Boryczce o wygranie tego, co mniejsze, w jakiś sposób graniczne i obrzeżne. Nie jest to usytuowanie ani szczególnie nowatorskie, ani zawstydzająco wtórne; ot, założony punkt wyjścia, od którego można odbiec w dowolną stronę. Zbiór „O perspektywach rozwoju…” przejmuje zatem całą ambiwalencję literackiej fascynacji Polską powiatową. Obok intrygujących historii skonstruowanych wokół błyskotliwych konceptów tom zawiera też opowiadania dość przewidywalne, takie, które z doprawdy dziwną łatwością reprodukują arsenał stereotypów dotyczących tytułowych miasteczek i ich mieszkańców.

Boryczka prowadzi swoje narracje w dwóch skalach. Pierwsza z nich, mikro, pozwala postawić w centrum postaci. Autorka umiejętnie indywidualizuje swoje bohaterki, korzystając z różnych konwencji mówienia i rejestrów języka. Do tej grupy należą najciekawsze kawałki: między innymi otwierająca książkę „Scheda”, w której szesnastolatka odkrywa, że odziedziczyła po babci dar czytania w myślach ludzi zgromadzonych w kościele. Pozwala jej to przejrzeć na wyrost małostkowość pragnień pobożnego ludu. Elementy „realizmu magicznego” – to określenie na tyle rozmyte, że działa już chyba tylko na warunkach intuicji – pojawiają się zresztą u Boryczki regularnie, ale są na tyle nienachalne, by nie wyznaczać zasadniczego żywiołu książki. Obok „Schedy” warto wspomnieć ciekawą „Surówkę”, gdzie scena rozstania między kochankami rozpisana jest w monologu cokolwiek chwiejnej emocjonalnie dziewczyny, co prowadzi do nieco komicznego i dramatycznego jednocześnie rozwiązania akcji. Relacje między bliskimi sobie ludźmi opisuje również bardzo zgrabna, Carverowska z ducha historia małżeńska „Zguba”, zdecydowanie wyróżniająca się na tle całego zbioru pod względem narracyjnym i konceptualnym. Wszystkie te opowiadania – można do nich dodać „Siekierę” czy „Krzyżówkę” – skupiają się na silnych, wyrazistych postaciach: ustawione w dusznych planach przedstawień, otwierają się jednocześnie na odczytanie przez pryzmat szerszych społecznych rozpoznań.

Druga grupa tekstów wychodzi od zasady przeciwnej: skupia się raczej na przedstawieniach w skali makro i ma ambicje jawnie portretowe bądź satyryczne. Tutaj, przynajmniej według założenia, ma wybrzmieć specyficznie małomiasteczkowy charakter tomu. Inna sprawa, że kawałki te często nie wychodzą poza wąsko rozumianą konwencję społecznej tragifarsy – tutaj zresztą leży największa słabość „O perspektywach…”. Opowieści dotyczące „wspólnoty” albo raczej „zbiorowości” są o wiele bardziej zestandaryzowane i przewidywalne.

Dobrze to widać w opowiadaniu „Źródło”. Na Renatę, właścicielkę wiejskiej restauracji, pada oskarżenie, które skutkuje nakręceniem mechanizmu kozła ofiarnego i ostatecznie rozpętaniem dosłownego polowania na czarownice. W przeciwieństwie jednak do wspomnianej „Schedy” „Źródło” wydaje się w swojej fabularnej strukturze nieco toporne; nie uwodzi, nie zaskakuje, nie zmusza czytelnika do konfrontacji z samym sobą. Podobnie rzecz ma się z „Raportem”. Urzędniczka referuje i komentuje skargę anonimowego mieszkańca dotyczącą stosunków w miasteczku, które w tym opowiadaniu wypada najbardziej stereotypowo – to dziura rządzona przez małostkowych, bezmyślnych przemocowców, prowadzących swoje interesiki przy przyzwoleniu władz świeckich i kościelnych. Niewiele z tego wynika.

Nie oznacza to jednak, że ostrze satyry za każdym razem kosi wyjściowo wyrazisty, niebanalny koncept poszczególnych opowieści. Ciekawie skonstruowane jest opowiadanie „Karel Gott”, wprost podejmujące temat zanikania pewnego świata oraz pokolenia niemogącego pogodzić się z własnym wypaleniem. Na wieść o śmierci legendarnego czechosłowackiego śpiewaka na rynku miasteczka zawiązuje się chór mieszkańców skandujących jego imię. Kiedy nastoletnia Iwonka przyznaje przed rodzicami, że nie wie, o kogo chodzi, oburzenie chóru sięga zenitu. Tłum rozchodzi się, a „rodzice Iwonki długo jeszcze stoją pod obojętną pocztą, nie mogąc spojrzeć na córkę bez żalu. Ależ są rozczarowani! Stoją jak dwa pomniki z żelbetu i rozpaczają w milczeniu, choć żadne z nich w Czechach nie było, ani w Sopocie w osiemdziesiątym szóstym, ani w ogóle nigdzie i nigdy. Mają Iwonce za złe i zazdroszczą jej, że ona tak po prostu nie zna Karela Gotta i może sobie gdzieś pojechać”. Nietrudno zgadnąć, że Iwonka należy do pokolenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków. Oczywiście, na ich gorycz też niedługo przyjdzie czas.

„O perspektywach rozwoju małych miasteczek” to zbiór ciekawy, ale też straszliwie nierówny, co rzuca na książkę niekorzystny cień. Tom świetnie zdaje sprawę ze stanu pewnego ogólnego nasycenia przedstawieniami okołoplebejskimi w bieżącej prozie polskiej, wymagającymi coraz bardziej charakternego punktu wyjścia. Chodziłoby o przyjęcie takiej pisarskiej strategii, która byłaby w stanie ponownie zaczarować tę „nijaką” przyszłość, jaka nastała w miasteczku podobnym do mojego, ale nie po to, żeby je mitologizować, lecz właśnie odzyskać. Debiut Boryczki to natomiast interesujący portret: sprawny i nierzadko błyskotliwy, ale co zrobić, na literackiej ścianie trochę ich już wisi.

Literacki Sopot


Cykl tekstów poświęconych debiutom literackim powstaje we współpracy z Goyki 3 Art Inkubatorem, organizatorem festiwalu Literacki Sopot. Dziesiąta edycja odbędzie się w dniach 19–22 sierpnia 2021 roku, a motywem przewodnim będzie literatura włoska.






Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).