Galeria Arsenał w Białymstoku w moim sercu zajmuje szczególne miejsce, podobnie jak artystka Małgorzata Mirga-Tas. Ta pierwsza, od dwóch dekad znakomicie prowadzona przez Monikę Szewczyk, potrafi znaleźć złoty środek między publiczną instytucją interwencyjną i miejscem, gdzie pokazuje się sztukę. Mirga-Tas z kolei konsekwentnie jest artystką jednego tematu – historii Romów i przenikania się kultur romskiej z polską – z bardzo dobrym skutkiem sięgającą po różne media i eksperymenty formalne. Obecna prawie dwie dekady w obiegu galeryjno-muzealnym, przechodząca z jednego medium w drugie, z rzeźby w kolaże, interwencje w przestrzeni publicznej i malarstwo, w polskim art worldzie zadomowiła się mocno dopiero w trakcie ostatniego roku.
Sama obecność artystki w obiegu galeryjnym jest sporym sukcesem, choć trudno zdecydować, czy bardziej samej artystki i jej wyborów na drodze twórczej, czy polskiej sztuki, która ostatecznie okazała się otwarta na temat – prawdopodobnie jeszcze niedawno twórczość, jaką uprawia Mirga-Tas, proponowano by wystawiać w muzeach etnograficznych, a nie dużych galeriach. To poniekąd dziedzictwo Pawilonu Romskiego na Weneckim Biennale w 2006 roku, który daje legitymację do zinstytucjonalizowania tego nurtu.
Małgorzata Mirga-Tas, „Wyjście z Egiptu”
Galeria Arsenał, ul. Mickiewicza 2, Białystok, kurator: Wojciech Szymański, wystawę można oglądać do 28 marca
Wystawa „Wyjście z Egiptu” w Galerii Arsenał w Białymstoku to pierwsza większa indywidualna wystawa Mirgi-Tas po Paszporcie „Polityki”, który przyznano jej w grudniu w kategorii sztuki wizualne. Dostaliśmy więc przekrój twórczości: dwa cykle z ostatnich pięciu lat i jeden nowy. Jest w Mirdze-Tas coś, co przyciąga, zaciekawia. Prawdopodobnie dlatego, że nie znajdziemy łatwo w polskiej sztuce współczesnej prekursorek tego nurtu. Romska sztuka współczesna, wcześniej kwestionowana przez historyków sztuki i krytyków, w szerszej świadomości funkcjonuje dopiero od mniej więcej dekady.
Pierwsze większe prace artystki powstały na początku pierwszej dekady XXI wieku i były rzeźbami z tektury. To nieoczywiste jak na rzeźbę medium na jakiś czas z nią zostanie – tektura zmieni się w płótno, kiedy Mirga-Tas zwróci się ku malarstwu. Następnie będą to wosk, mydło, drewno, znalezione tkaniny. W międzyczasie artystka inicjuje romski kolektyw twórczy Romani Art, w którym działał też Krzysztof Gil i Bogusława Delimata. To próba wielogłosu, poszerzenia pola dla romskiej sztuki współczesnej w Polsce.
Artystkę można traktować jako głos, a raczej oko romskiej społeczności. Oko, bo kultura romska jest przede wszystkim wizualna. Wynika to między innymi z tego, że mało jest świadectw spisanych przez Romów, a raczej nie ma ich wcale. Wszystko, co wiemy, bierze się z opowiedzianych historii, powtarzanych legend albo obrazów tworzonych przez osoby spoza romskiej społeczności, a więc najczęściej pełne jest stereotypów. Brak wśród nich wiarygodnych autoportretów. Z obcymi przedstawieniami Mirga-Tas rozprawia się z w swoich pracach, próbując nadpisać, a raczej nad-pokazać, romską kulturę od środka.
Wychowana w latach 80. w Czarnej Górze, romsko-góralskiej wsi na Podhalu, mieszka tam do dzisiaj. Perspektywa Mirgi-Tas jest inna od tej, którą znamy chociażby z reportaży Lidii Ostałowskiej – nomadycznej wędrówki, doświadczania przemocy, tradycji wykluczania za „nieczystość”, emigracji, nędzy. Celem nie jest przecież reprodukcja obrazów, które mnożą media czy konwencjonalne opowieści. Społeczeństwo Romów przeszło długą drogę emancypacji i dziś funkcjonuje na innych zasadach niż jeszcze trzy dekady temu. Mirga-Tas jest ich narratorką, ale pozostaje też czułą opiekunką pamięci, chociaż nie brakuje w jej sztuce namysłu nad tym, jaka jest jej rola w portretowaniu własnej społeczności.
Wykształcona artystka odgrywa również rolę autoetnografki. Sceny z życia Romów ukazane w cyklu „Wyjście z Egiptu” biorą się z refleksji nad wizerunkiem romskiej kultury stworzonym przez Jacques’a Callota w XVII wieku. Jego grafiki ukazują Romów głównie w negatywnym kontekście, wraz z komentarzami typu: „Roi się od wróżących wśród tych nędzarzy zbiedzonych, którzy nie mają nic prócz rzeczy jeszcze nieskradzionych”. Mirga-Tas w opozycji do „skradzionych” wizerunków wytwarza nowe: jej prace to ogromne kolaże z tkanin z elementami malarstwa, trochę na granicy kiczu, ale artystka sama deklaruje, że nie boi się właśnie takiego charakteru swojej narracji, bo nie odbiega ona od rzeczywistości, którą zna i portretuje. Dowodem są same tkaniny, z których uszyła kolaże – wszystkie zostały zebrane przez artystkę na rodzinnym czarnogórskim osiedlu. Kolorowe i wzorzyste dają obraz, jaka estetyka panuje w codziennym życiu społeczności. To już nie tylko czerwone cygańskie spódnice, które znamy z legend i piosenek. Tak jest z romską historią – raz barwne ballady, raz czarne chmury.
Czarne chmury zbierają się zresztą w kolejnej sali. W reportażach Ostałowskiej jeden z bohaterów mówi, że przeznaczeniem Romów jest cierpienie. Historycznie ma ono odzwierciedlenia w pogromach, ucieczkach, niewolnictwie i Porajmos – nazistowskiej zagładzie ludności romskiej. Oglądamy więc odlane w wosku rzeźby w odcieniu różu, który ma imitować ludzką skórę: postać upadającego mężczyzny, klęczącej kobiety, kilka fragmentów ciał. Rzeźby z cyklu „29 ćwiczenia ceroplastyczne” robią piorunujące wrażenie, szczególnie jeśli ktoś miał okazję oglądać wszystkie podczas ekspozycji w kaplicy w Orońsku. W białej sali Arsenału cykl nie wybrzmiewa z równą siłą, choć bez wątpienia wciąż opisuje traumę. A w zasadzie traumę po traumie: odlewy to odtworzone fragmenty pomnika autorstwa Mirgi-Tas, który stanął w Borzęcinie w 2011 roku, upamiętniając dwudziestu dziewięciu Romów zastrzelonych przez Niemców w 1942 roku. Miejsce pamięci zostało zdewastowane pięć lat po inauguracji, w przeddzień rocznicy urodzin Adolfa Hitlera. Potrzaskane części Mirga-Tas odtwarzała już w mniej opornej, lekkiej materii – w wosku i mydle. Podobieństwo wosku do ludzkiej skóry oraz kruchość materii użytej do ukazania martwych ciał – wszystko to silnie działa.
W ostatniej sali znajduje się trzeci cykl, „Wesiune thana” (czyli „Miejsce w lesie”). Mówi o funkcjonowaniu Romów w przestrzeni – o społeczności na granicy widoczności i nie-widoczności, żyjącej na marginesach i przedmieściach, a jednocześnie obecnej w centrach miast. Sama pochodzę z Pabianic, miasta w Polsce Centralnej, gdzie Romowie przedstawiani byli raczej w kontekście „bogactwa z nieznanego źródła”, a nie ubogich osiedli, więc w dzieciństwie kulturę romską uosabiały dla mnie „cygańskie wille” rozlokowane przy wylotówkach. Artystka na potrzeby wystawy w Arsenale rekonstruuje w mikroskali romskie domy, które przygotowała na nowosądecką wystawę „pany chłopy chłopy pany” pięć lat temu. Ulokowane w lesie na obrzeżach skansenu, gdzie odbywała się wystawa, podkreślały marginalność, izolację Romów. Mirga-Tas ozdabiała dachy patchworkami z tkanin, które, znowu, zbierała na czarnogórskim osiedlu. Ożywia liche domki, symbolicznie je otula. Każe nam patrzeć na to, co poza spojrzeniem – jednocześnie projektując perspektywę, w jakiej zjawia się niewidoczne.
W Arsenale Mirga-Tas po raz kolejny współpracuje z kuratorem Wojciechem Szymańskim – spotkali się już m.in. przy ekspozycji zdjęć jej wuja, fotografa Andrzeja Mirgi, oraz innych romskich artystów w galerii Szara Kamienica w Krakowie, nowosądeckiej wystawie „pany chłopy chłopy pany” i wystawy „Kali Berga” w Krakowie i Berlinie. Szymański, nie będąc Romem, traktuje jej sztukę w pierwszej kolejności jako sztukę, w drugiej – jako romską sztukę.
Obecność Mirgi-Tas w czołówce artystek polskiej sztuki w ostatnim roku nie wynika z pewnością z egzotyzowania romskiej kultury czy pojawienia się „innej” narracji uprawianej przez artystkę. Prawie dekadę temu Zachęta starała się włączać temat romskiej sztuki w nurt sztuki współczesnej, organizując dyskursywną wystawę „Domy srebrne jak namioty” i zapraszając do współpracy szereg twórczyń i twórców z różnych szerokości geograficznych, ale żaden z romskich artystów debiutujących na wystawie nie był aż tak widoczny w głównym nurcie polskiej sztuki w kolejnych latach. Można tutaj postawić kropkę i powiedzieć: dobrze, że romskie historie, w kraju, w którym Romowie są, byli i będą, dostały swoją czułą narratorkę. Tymczasem na swoje wizualne opowieści czekają inne mniejszości, a sztuka może wreszcie jest gotowa je przyjąć i włączyć do głównego nurtu.