Greczynki i Spartanki zmawiają się, żeby rozwiązać bezsensowną wojnę peloponeską. Odmawiają swoim mężom i kochankom seksu, stawiając ich pod ścianą. Udaje się osiągnąć cel. Skoro tak łatwo unieważnić motywacje, które doprowadziły do wojny, jaki mogła mieć sens? Przestają mieć znaczenie polityka, terytorium, różnica, liczy się tylko wagina.
Komedia Arystofanesa „Lizystrata” została przetłumaczona ponownie przez Olgę Śmiechowicz na fali Strajku Kobiet. To „przekład interwencyjny”, interpretacja tekstu z uwzględnieniem współczesnego języka. Tłumaczce bohaterki Arystofanesa przypominały postaci z filmów Patryka Vegi, więc dała ich wypowiedziom poetykę rodem z „Kobiet mafii”. Na przykład taki dialog:
„Kalonike: Wszystko, tylko nie to! W ogień pójdę, ale ptaka się nie wyrzeknę. Nic go nie zastąpi, kochana Lizystrato.
Lizystrata: A wy?
Kobiety: Prędzej pójdziemy w ogień.
Lizystrata: Kurwy! Wszystkie! Tylko tragedie o nas pisać. Najpierw zabawy z Posejdonem, a potem konsekwencje do wanny”.
Tytułowa Lizystrata nie jest tu, tak jak w poprzednich przekładach, żoną Lykona, potencjalną kochanką Agatosa, wodza Ateńczyków. Jest formą „kobietona”, bez męża, bez dzieci, za to z dużą ambicją, inteligencją i odwagą. Wszystkie bohaterki są wyuzdane i jak na IV wiek przed naszą erą i męskiego autora – stanowczo wyemancypowane. Na tekst Arystofanesa można się obrażać za pozorną binarność, ale nawet sufrażystki doceniły jego pacyfistyczny i – paradoksalnie – emancypacyjny potencjał, punktujący wprost seksualne potrzeby kobiet. Role w komedii są jasno rozdzielone, w końcu kobieta czeka, a chłop wojuje – ale w teatrze ten podział nie jest tak oczywisty. Czy w starożytnej Grecji cokolwiek było jednoznacznie binarne? Przecież w teatrze grali tylko mężczyźni, w dodatku aktorzy nie uczestniczyli w wojnach. W tym konkretnym przypadku nie tylko odgrywali kobiety odmawiające czynności seksualnych, ale też byli oglądani w tych sytuacjach przez kobiety, którym akurat do teatru nikt nie zakazywał wstępu.
W Teatrze Miejskim w Gdyni tę antyczną opowieść rozbraja Zdenka Pszczołowska (która w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku debiutowała w 2022 roku dobrze ocenianymi „Upiorami” Ibsena). Tekst Śmiechowicz jest błyskotliwy, odważny, dobrze uzasadnia dokonane w nim zmiany (niejeden badacz starożytności oburzy się na ingerencje w tekst, ale autorka jest na to przygotowana), ale spektakl Pszczołowskiej to ostrożna praca na rewolucyjnej materii. Z całej gamy tematów, które „Lizystrata” w sobie mieści, reżyserka nie wybiera wojny, miłości, emancypacji ani ludzkiego pędu do walki ze sobą – bierze je wszystkie naraz. W trzech aktach i dwóch przestrzeniach próbuje zlepić z nich polityczną opowieść tożsamościową, czytelną zwłaszcza dla młodszego pokolenia. Choć i tu pojawiają się wątpliwości.
Zaczyna się w muzeum historii naturalnej i sztuki starożytnej. Rama zapowiada się więc ciekawie – muzea historii naturalnej to instytucje dyskusyjne. Na całym świecie zadaje się pytania o ich formułę: czy są z natury rasistowskie, czy są z natury kolonialne, reprodukują bezkrytycznie kształt świata i fragmenty historii, które kolejne państwa próbują zostawić za sobą? Jako scenografia nie pozostają neutralnym tłem, ale nasuwają widzowi już ścieżkę, którą może podążyć.
Muzeum ze spektaklu jest kolonizatorskie, ale inaczej – prezentuje obiekty przywiezione z planety, na którą dotarł człowiek. Falliczno-waginatywne artefakty są wystawione na białych kubikach, wokół nich odbywają się przygotowania do wernisażu. W tych okolicznościach awanturuje się para (Agnieszka Bała i Maciej Wizner). Przeżywają kryzys związku, a przyczyną jest seks, lub raczej jego brak. Klik – i już są następni goście. Kolejna scena opowie o owych przedmiotach: odbywa się wykład prof. Fritz (Elżbieta Mrozińska), która odkryła życie na księżycu L-4 planety S.E.X. To z niej pochodzą obiekty pokazane na wernisażu. Tam wydarzył się seksualny bunt, który zakończył trwającą wojnę – tu jest bezpośrednie nawiązanie do „Lizystraty”.
O ile sama koncepcja pierwszego aktu jest ciekawa i zdaje się dobrze prowadzić do odegrania tytułowego tekstu w kolejnym akcie, to niektóre decyzje dramaturgiczne są kompletnie chybione. Na przykład nieoczekiwane orędzie w poetyce sądowej, które wygłasza młoda asystentka pracująca w galerii (Weronika Nawieśniak). Broni w nim profesora (Dariusz Szymaniak) niesłusznie oskarżonego o nadużycia seksualne. Wątek ten nie wróci, nie zlepi się z niczym. Wydaje się mieć jedną funkcję: ktoś „Lizystrata, czyli Strajk Kobiet”, Teatr Miejski im. Gombrowicza w Gdyni, premiera 17 lutego 2024powiedział głośno i odważnie w teatrze o nadużyciach w ramach ruchu #metoo, także ze strony kobiet. Jest to jednak deklaracja tak mocna, że nieuzasadniona dramaturgicznie osłabia i rozkleja całe przedstawienie. Dezorientuje – widz musi się pozbierać, a tu fabuła biegnie dalej. Sytuacja w muzeum eskaluje i nagle zmienia się poetyka spektaklu. Bo dochodzi do zamachu terrorystycznego. Okazuje się, że badania były mistyfikacją i miały na celu ukrycie tego, że na planecie zbudowano nielegalne bazy Stanów Zjednoczonych. Już jest gęsto, a to dopiero początek.
Na ratunek niesklejonej fabule przychodzi przemyślana pudełkowa scenografia, która warstwa po warstwie ujawnia kolejne przestrzenie opowieści: przeszłość i przyszłość. W tej znakomicie zaprojektowanej przestrzeni autorstwa Anny Oramus mieści się ironiczno-nostalgiczny rys, którego zabrakło w przebiegu przedstawienia. Dogrywa się nią to, czego na początku nie dograli aktorzy. Ci zaś dostają swoją szansę, gdy rozpoczyna się druga część, a wraz z nią na scenie wybrzmiewa tekst komedii – jesteśmy na księżycu. Energia aktorska przeobraża się radykalnie. Kostiumy zaczynają być interesujące, głos inaczej modulowany. W tej zupełnie niepoprawnej, obscenicznej i wulgarnej poetyce, gdy twarze są zakryte, w antycznych wcieleniach – w ciała gdyńskiego zespołu wraca życie.
W tym akcie uwalnia się także i polityczna siła tekstu, i wkurw. W końcu domyślam się, czemu służyła scena w muzeum, która bezlitośnie przeczołgała widzów przez mnogość wątków. Miała być swoistym preludium, pokazującym, że mężczyźni nadal padają ofiarami miłości, że kobiety nadal mają potrzeby seksualne, że nie jest oczywiste, jak rozdzielają się społeczne role w związkach. Szkoda tylko, że mimo zapowiedzi reżyserki, chce ona w spektaklu eksplorować tekst poza „Lizystrata”, Arystofanes. Przeł. Olga Śmiechowicz, Biblioteka Śląska, 2022binarnymi rozwiązaniami i prostymi tożsamościami, z pierwszej części wyzierają dosłowności i skróty myślowe. Udało się tu zmieścić i klisze na temat relacji damsko-męskich (wszystkie interakcje z podtekstem romantycznym), i tokenową queerowość (rola Krzysztofa Berendta grającego biegającego z telefonem, niby-komicznie przegiętego przedstawiciela generacji Z). Tak jakby ktoś chciał to później zgrabnie odwrócić, tylko zapomniał dopisać odpowiednie sceny.
I może zapomniał, bo jak się okazuje, w tle jest do opowiedzenia coś jeszcze. Motywacji reżyserki do poszerzenia tekstu „Lizystraty” jest więcej. Chce uwydatnić kilka aspektów komedii o Strajku Kobiet – pokazać, że to sztuka o wojnie, ekspansji, ekonomicznej zależności, ludzkim nienasyceniu, które nie ma końca. Dlatego akcja dzieje się na księżycu, dlatego jesteśmy w muzeum historii naturalnej i starożytności. To daje obraz ciągłości w dążeniu do podboju, ekspansji i zajmowania kolejnych terytoriów. Ludzkiej zachłanności. Muzeum historii naturalnej w tej opowieści sugeruje, że w gruncie rzeczy chodzi o gatunek. Obnażenie amerykańskiej agendy w kosmosie – że ten gatunek jest i będzie głupi. Ze swoją niewiedzą i nieudolnością będzie odtwarzał historię raz za razem. No chyba że wydarzy się katastrofa, która przerwie to raz na zawsze.
Ta się w spektaklu wydarza i niespodziewanie przynosi ją trzeci akt. Znów jesteśmy w muzeum – ale w przyszłości. Dowiadujemy się, że oprowadzana po nim młodzież nie zna już takich słów jak „rasa” i „terytorium”. Publiczność staje się obiektem, artefaktem z przeszłości, a teatr – przestrzenią muzeum. W zamierzeniu mamy się przejrzeć w młodych ludziach na scenie, którzy pytają, czym jest „terytorium”, czy to prawda, że kiedyś toczono religijne wojny.
Reżyseria, dramaturgia: Zdenka Pszczołowska
Scenografia: Anna Oramus
Kostiumy: Magdalena Mucha
Muzyka: Andrzej Konieczny, Myra_Ida van der Veen
Choreografia: Oskar Malinowski
Wideo: Maja Szerel
Reżyseria światła: Klaudyna Schubert
Obsada: Olga Barbara Długońska, Agnieszka Bała, Beata Buczek-Żarnecka, Martyna Matoliniec, Rafał Kowal, Marta Kadłub, Monika Babicka, Maciej Wizner, Elżbieta Mrozińska, Grzegorz Wolf, Szymon Sędrowski, Piotr Michalski, Krzysztof Berendt, Bogdan Smagacki, Mariusz Żarnecki, Weronika Nawieśniak, Dariusz Szymaniak
Ja z tej sceny wynoszę głównie to, że w przyszłości nie będzie rzetelnej edukacji historycznej, i wcale mnie to nie cieszy. Nie wydaje mi się, żeby wymazanie przeszłości sprawiło, że kolejne pokolenia będą lepsze i przestaną powtarzać błędy, wręcz przeciwnie – jestem przekonana, że wiedza i ciągłość to jedyne, co trzyma w ryzach człowieczeństwo. Nie wiem więc, jaki ma być morał tej opowieści.
Decyzja o wystawieniu dzisiaj „Lizystraty” w przekładzie Śmiechowicz mogła być genialna, tak jak genialne jest nowe tłumaczenie komedii. Tymczasem zamiast na księżycu, osiadamy na mieliźnie – głównie mieliźnie patchworkowego tekstu, w którym dramaturgię przydałoby się na nowo przemyśleć. Tu po prostu chciano za dużo i ta nadgorliwość przykryła to, co mogło się naprawdę udać.