Z lasu

9 minut czytania

/ Sztuka

Z lasu

Anna Pajęcka

Z monumentalną, samotną „Palmą” Przybyły w sali w BWA nie da się negocjować, bo uruchamia pierwotne tęsknoty, które każą po wyjściu z galerii gapić się i szukać podobnych konstrukcji w drzewach

Jeszcze 2 minuty czytania

O Krzysztofie Maniaku usłyszałam pierwszy raz, eksplorując jeszcze w czasach studenckich temat artystów, którzy tworzą na wsi, zamiast udawać się tam, gdzie sztuka współczesna ma swoją główną bazę – do miast. Akurat wtedy ten absolwent intermediów w ASP w Krakowie został laureatem konkursu Artystyczna Podróż Hestii, a jury wybór uzasadniało słowami „za świadome korzystanie z najlepszych wzorców sztuki awangardowej XX wieku, wpisanej w najbardziej egzotyczny i niezdobyty dla niej obszar, jakim jest polska wieś”. Jest sześć lat później, recepcję polskiej wsi w sztuce zmienia Daniel Rycharski, a Krzysztof Maniak ma za sobą udział w kilkudziesięciu wystawach zbiorowych i indywidualnych. Wieś w sztuce awangardowej przestała być egzotyczna. Grupa 111 mogłaby być dumna.

BWA Warszawa zrobiło eksperyment w punkt, łącząc Krzysztofa Maniaka z Joanną Przybyłą. Jak yin i yang, zresztą niedaleko od tego skojarzenia jest tytuł wystawy „Kamień i drzewo” – dwa żywioły i dwie odmienne energie. Joanna Przybyła na co dzień mieszka w Berlinie i jak w przypadku wielu znakomitych polskich twórczyń jej sztuka jest prezentowana raczej za granicą niż w kraju (chociaż na jesieni jej wystawę planuje otworzyć Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku), tworzy ze znalezionego drewna, materii organicznej i nieprzekształcanej. Przybyła w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dużo pracowała z drewnem, widać w tym czułość. Te dekady to zresztą był dobry czas dla materii organicznej w sztuce – chwilę wcześniej Teresa Murak rozpoczęła swe liczne zasiewy, a Ludwika Ogorzelec wprowadzała drewno do galerii.



Joanna Przybyła swoje działania określała jako „rekonstrukcję drzew” – używała drewna jako elementu układanki, nie ingerując w jego strukturę, pozwalając mu samemu rozwijać się, rozkładać i przemieniać. W tym sensie Przybyła jest reprezentantką postawy, która dzisiaj jest w sztuce szalenie pożądana – odpowiada na kwestię nadprodukcji w tej dziedzinie, udziału artystów w wytwarzaniu kolejnych przedmiotów, uruchamiając przy okazji temat roli sztuki w czasach kryzysu klimatycznego. Na przykład aktualną wystawę Ludwiki Ogorzelec w Zamku Ujazdowskim już trudno oglądać, nie zadając sobie pytania: co stanie się z całym plastikiem, który wypełnia dwie sale Ujazdowskiego. Myślenie dzisiaj o sztuce przez pryzmat jej materialności jest bardzo ograniczające, ale to wyzwanie, które artyści i kuratorki muszą przemyśleć.

Chociaż to tylko zapiski na marginesie, bo sama wystawa nie jest interwencyjna – trudno zresztą każdą wystawę, w której pojawia się natura, wkładać do szufladki ekologicznego aktywizmu. Ale zahaczenie o ten temat zawsze jest kuszące, a wręcz wynika z poczucia obowiązku, żeby nie zapominać i nie tracić perspektywy globalnego końca. Jednak dla zmęczonych aktywizmem w sztuce wieści są dobre. Maniak i Przybyła nie problematyzują, nie teoretyzują, po prostu wybrali taką drogę dla swojej twórczości. Kiedy weszłam na wystawę, od razu przypomniała mi się moja ulubiona zeszłoroczna wystawa, która po wizycie w BWA ma już konkurencję. Tak jak w latach osiemdziesiątych Przybyła wystawiała całe pnie i konary w galeriach, tak w zeszłym roku Katarzyna Przezwańska w galerii Dawida Radziszewskiego prezentowała wystawę „Rzeźba”, opierającą się na elementach pozbieranych w naturze – liściach, patykach, kamieniach – pokazując plastyczność natury, jej dziwność, kiedy wyjmie się ją z pierwotnego kontekstu i postawi wśród białych najczęściej ścian galerii sztuki. Trudno było mi wtedy negocjować z rzeźbą z patyków, z suszoną gałązką tui powieszoną na żyłce, z papierosem wetkniętym zabawnie między zbliżone jak palce trzymające fajkę konary. Odbiór sprowadza się wtedy do mało wyrafinowanego wzruszenia: jakie to proste, jakie to piękne, jakie to zabawne. Tak z monumentalną, samotną „Palmą” Przybyły w sali w BWA też nie da się negocjować, bo uruchamia pierwotne tęsknoty, które każą po wyjściu z galerii gapić się i szukać podobnych konstrukcji w drzewach, których, umówmy się, w centrum Warszawy nie ma nawet za wiele.

Krzysztof Maniak, Joanna Przybyła, „Kamień i drzewo”

BWA Warszawa, ul. Marszałkowska 34/50, wystawa potrwa do 24.04

I Przybyła, i Maniak przynoszą świat zewnętrzny do małej przestrzeni na placu Konstytucji i w swoich pracach zastanawiają się – na ile natura sama wykonuje swoją pracę jako kreatorka kształtów, o których nie śniło się żadnej z wymienionych tu wcześniej artystek, a na ile artysta może tę pracę naśladować i mechanicznie przyspieszać pewne procesy. To ostatnie to o Krzysztofie Maniaku. Maniak jest artystą lokalnym, dla którego naturalnym środowiskiem pracy, nomen omen, jest las. W lesie Maniak szuka kształtów, plastyczności krajobrazu, przedmiotem jego sztuki jest to, co spostrzeżone. W BWA pokazuje serię fotografii „Spacery”, które są dokumentacją jego wycieczek, włóczenia się po lesie – kto chociaż raz doświadczył nudy samotnego leśnego spacerowania, ten wie, że brak innych bodźców dookoła uruchamia energię prawie halucynacyjnego wgapiania się i nazywania rzeczy, kojarzenia kształtów i przypisywania im narracji. Nuda powtarzalnego obrazu w lasach jest niezłym ćwiczeniem z kreatywności. Konary na fotografiach Maniaka przypominają raz starą kobietę, pochylającą się do ziemi, na innej fotografii dopatruję się postaci, której głowa utknęła pomiędzy konarami, jest też wyżłobiony w trawie lej o waginalnym kształcie – natura jest przecież szalenie erotyczna.

Krzysztof Maniak, KamieńKrzysztof Maniak, „Kamień”



Obok fotografii znajduje się efekt innego projektu, w którym artysta podjął wyzwanie naśladowania natury i skonfrontowania się z własną siłą. „Kamień” i jego pochodne to finał i efekty uboczne procesu obróbki kamienia. Szlifując kamień, zbiera pył startej materii i zamyka go w szklanych słojach na dowód tego, że starta warstwa kiedyś istniała. Dowodem jest też liczna dokumentacja działania – fotografie przemieniającego się kamienia, lista z zapisem dni i godzin, jakie artysta spędził w pracowni, zmagając się z bryłą (jak czytamy, to 522 godziny, czyli 193 dni robocze). Czas w tym działaniu jest szczególną kategorią, bo znowu każe zastanawiać się krytyczce nad jego sensem – czy wytwarzanie sztuki jest produktywne? Jak definiować w tym kontekście wykonywaną pracę, jaka jest jej wartość dodana? Inaczej mówiąc – czym gest artysty spędzającego 522 godziny na naśladowaniu samoistniejących zmian w przyrodzie różni się od tego, jak działa natura, skoro efekt jest ten sam? Sęk w tym, że czasu wcale tak wiele już nie mamy – czy kamieniowi, który Maniak zabiera do pracowni, zostało te kilka dziesięcioleci, żeby zdążył się przeobrazić? Znowu gram tu kartą globalnego końca, jednak trudno uciec od widma katastrofy, nawet przyglądając się po prostu pięknym przedmiotom. To, co bezdyskusyjnie budzi tu podziw, to sam proces szlifowania, który wymaga determinacji i dużej siły fizycznej. Jeśli artysta nie słuchał w tym czasie podkastów, a jedynie dźwięków własnej pracy, to ma za sobą wręcz medytacyjny czas nudy, zapewne wiele momentów bezsilności, pewnie też rezygnacji, a w końcu – może nawet triumfu nad przyrodą.

Krzysztof Maniak, SpaceryKrzysztof Maniak, „Spacery”

Maniak w tym duecie jest kreatorem, Przybyła pieczołowicie wyjmuje z natury gotowe konstrukcje i odtwarza je w galerii. Ponoć później odzywają się do niej ludzie, którzy też zaczynają przypatrywać się kształtom drzew i zgłaszać jej swoje odkrycia leśnych dziwności, żeby może i je przemieniła w rzeźbę. Przybyła nie chodzi po lesie i nie piłuje gałęzi, szukając najciekawszych okazów – zbiera to, co drzewa już zrzuciły, co połamała wichura. Czy faktycznie drzewa układane przez nią są już martwe? Ciekawe, co powiedziałaby o tym Urszula Zajączkowska, która na łamach Dwutygodnika pisała, że Michał Frydrych, malujący pnie drzew w warszawskich parkach, tak naprawdę zabijał w nich resztkę życia, a nie tworzył im pomniki. Joanna Przybyła znajduje się pewnie na antypodach tego działania – nie klei, nie tnie, nie maluje, tylko układa jak mozaikę i pozwala jej żyć, a nawet umierać, kiedy w końcu jej elementy będą miały na to ochotę. 

Czy gesty Maniaka i Przybyły są chociaż trochę krytyczne wobec samej sztuki? Chciałabym tak myśleć. A może są po prostu afirmacją tego, co wokół, i zachęcają, by zwyczajnie się rozejrzeć. Kiedy jesienią pandemicznie zamknięto instytucje, zaczęłam spędzać weekendy w lasach i przez chwilę nawet przestałam tęsknić za tym, co w galeriach. Może finalnie i w przyrodzie, i w sztuce chodzi o czysty, prosty zachwyt, chodzenie i oglądanie. I tak na koniec zostaję z pytaniem: na ile las może być galerią, a galeria lasem?