Praca fizyczna
Krzysztof Maniak, bez tytułu (z serii „Spacery”), 2018-

16 minut czytania

/ Sztuka

Praca fizyczna

Rozmowa z Krzysztofem Maniakiem

Lubię włóczyć się i kluczyć, nawet w miejscu, oglądając każdy przykuwający uwagę detal z różnych perspektyw. Trochę jak na wystawie, kiedy odbiorca przygląda się zestawom prac – mówi tuchowski artysta

Jeszcze 4 minuty czytania

ANNA PAJĘCKA: Co takiego jest w Tuchowie, że postanowiłeś zrobić z niego nie tylko miejsce do mieszkania, ale i pracy artystycznej?
KRZYSZTOF MANIAK:
Na pewno kameralna skala, dzięki której miasto Tuchów można zmierzyć zarówno wzrokiem, jak i własnymi krokami. Możemy przespacerować wzdłuż i wszerz, żeby poznać każdy jego fragment i zakątek. Co ważne, w dowolnej chwili możemy wracać do miejsc, rekonstruować lub budować wokół nich historie, nawarstwiać na nich własne wspomnienia. Możemy wybrać się też nieco dalej na wzniesienia i oglądać piękne widoki. Ma to wyjątkowy urok. Ważny jest też mój wieloletni związek z tą miejscowością. Znam wielu mieszkańców, mam tu przyjaźnie, które trwają od dzieciństwa, jestem świadkiem zmian, jakie zachodzą w lokalnym pejzażu. Wprawdzie ostatnio postanowiłem poszerzyć terytorium spacerów na teren całej gminy Tuchów, ale to się nie sprawdziło. Obszar okazał się zbyt duży i niemożliwy do poznania w zakresie, jaki mnie interesuje. 

Dlaczego myślałeś o rozszerzaniu przestrzeni? Tuchów już cię ograniczał?
Moje najciekawsze spacery odbywają się w przestrzeni pozamiejskiej – najwięcej lasów, łąk i pól jest na obrzeżach Tuchowa. Często nieświadomie przekraczam jego administracyjne granice, spacerując już po terenach okolicznych miejscowości. Nie raz dopiero po powrocie do domu, sprawdzając na mapach Google odnotowane na spacerze współrzędne geograficzne, dowiadywałem się, że szedłem przez Zabłędzę, Siedliska, Burzyn czy nienależącą już do gminy, ale sąsiadującą z Tuchowem, Zalasową. Dlatego pomyślałem, że je też należy zwiedzić i poznać, najlepiej docierając do ich najbardziej wysuniętych granic. Jednak odległości, które musiałbym pokonać pieszo, znacznie wykraczały poza moje możliwości czasowe, a nie chciałbym traktować spacerów wyczynowo. Lubię włóczyć się, kluczyć, nawet w miejscu, oglądając każdy przykuwający uwagę detal z różnych perspektyw. Trochę jak na wystawie – odbiorca przygląda się zestawom prac. Jednak często spoglądam na mapy Google’a i do Systemu Inwentaryzacji Przestrzennej naszej gminy. Jeśli zainteresuje mnie tam jakiś fragment terenu – nawet dość odległy – staram się do niego dotrzeć i sprawdzić, co to za puste pole pośrodku lasu. Mam też dokładną mapę gminy w formie fizycznej, planuję zaznaczać na niej swoje wędrówki i odkrycia.

Jaki jest twój stosunek do map?
Dopiero od jakiegoś czasu używam smartfona, przez co mam dostęp do nawigacji satelitarnej. Ułatwia to poruszanie się po jeszcze nieznanych terenach, ale też zubaża proces ich odkrywania. Natomiast pomocne jest to, że można w każdej chwili sprawdzić odległości – to ułatwia planowanie tras spacerowych. Nie lubię chodzić utartymi ścieżkami, więc nieraz idę wbrew mapie i sugestii, jaką można z niej wyczytać. Przymierzam się do tworzenia własnych map, z własną legendą rzeczy istotnych dla mnie, a mniej ważnych, czy wręcz abstrakcyjnych dla samej mapy lub jej potencjalnych użytkowników. To raczej będą notatki, szkice z drogi, z najważniejszymi wskazówkami, opisami.

Mapy, które by powstawały na podstawie twoich spacerów, byłyby za każdym razem ilustracją zupełnie różnych miejsc.
Tak, zapisuję fotograficznie zmiany otoczenia – archiwizuję je. Na przykład ostatnio powstała obwodnica Tuchowa. Zmieniło to trasy moich spacerów w tej części miasta. Staram się wpisać swoje ścieżki w nową infrastrukturę tak, aby móc z niej legalnie korzystać i nie musieć przemierzać obwodnicy na przełaj, wśród jadących tam samochodów i ciężarówek. Chodzę teraz wzdłuż niej, czasem wykorzystując most, jaki na niej powstał. Podobnie robię, kiedy natykam się na ogrodzenia nowo powstałych domów – staram się niezauważalnie obejść domostwo po kształcie działki. Natomiast ostatnio, idąc tym tropem, odkryłem spacerowanie po miedzach. Korzystam z nich, by nie przecinać czyjegoś pola na przełaj. Uświadomiłem sobie, że miedza jest najlepszym i najbezpieczniejszym miejscem do spacerowania przez pola – takim terenem niczyim. Na dodatek siatka stworzona z miedz pomiędzy polami może wyznaczyć bardzo interesującą geometrię spaceru. 

To jest też moje doświadczenie chodzenia, choć na ogół jednak korzystam z mapy. I zauważyłam, że mapy cyfrowe już zupełnie nie nadążają za terenem. Coraz częściej odbijam się od zabudowań, które według mapy są drogą. Przez to ciągle nadrabia się kilometry i nie zawsze jest to doświadczenie zanurzenia się w terenie, często po prostu frustracji.
Tak. Zwykle mapy satelitarne są aktualizowane co parę miesięcy, ale obecnie różne inwestycje powstają w bardzo szybkim tempie i w ciągu roku na jakimś polu może wyrosnąć Biedronka albo Lidl, co niedługo wydarzy się też w Tuchowie. Bardzo polecam poruszanie się z kompasem, to naprawdę przydaje się w eksplorowaniu nowych terenów.

Krzysztof Maniak, bez tytułu (z serii spacery), 2018-
Krzysztof Maniak, bez tytułu (z serii „Spacery”), 2018-

A kiedy zmienił się teren w związku z obwodnicą, straciłeś jakieś ulubione miejsce? 
Ulubione może nie, ale obwodnica jest w niedalekim sąsiedztwie mojej budowy i działek, które powoli przekształcam w coś w rodzaju parku rzeźby. Wzdłuż tych działek biegnie droga, która niegdyś wiodła w dzikie nadrzeczne tereny. Był to po części trawiasty trakt, którym mijając rzekę Białą, można było dojść do skrzyżowania ulicy Ryglickiej z Wysoką lub zrobić pętlę do punktu wyjścia. Teraz trasa urywa się w miejscu nieistniejącego już domu dawnej sąsiadki. Ponieważ w niedalekiej przyszłości będę mieszkał przy tej nieco ukrytej i odsuniętej od głównej ulicy drodze, a dobrze, by dom miał swój czytelny adres, postanowiłem złożyć wniosek do pani burmistrz, żeby tę drogę uczynić ulicą i nazwać ją. Zaproponowałem dość powszechną nazwę: „ulica Spacerowa”. Wniosek został zaakceptowany przez Radę Gminy, a Tuchów zyskał nową ulicę. 

Krzysztof Maniak

Absolwent Wydziału Intermediów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, od czasu obrony doktoratu w 2018 roku związany z Katedrą Zjawisk Sztuki Intermediów na tej uczelni (obecnie prodziekan Wydziału Intermediów). Laureat m.in. 14. edycji konkursu Artystyczna Podróż Hestii, Grand Prix V Salonu Wiosennego zorganizowanego przez BWA w Tarnowie oraz X edycji Spojrzeń, konkursu organizowanego przez Zachętę – Narodową Galerię Sztuki. Jego prace można było zobaczyć m.in. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, galerii SALT Ulus w Ankarze, BWA w Katowicach, BWA w Tarnowie, Galerii Bielskiej BWA, Galerii Miejskiej BWA Bydgoszcz, Galerii Biała w Lublinie, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK czy w ramach Kongresu Postartystycznego w Sokołowsku.

Mieszkam nieopodal ulicy Spacerowej w Warszawie, która nie ma nic wspólnego ze spacerowaniem, to trasa szybkiego ruchu, jest głośna i zakorkowana w godzinach szczytu. 
Mój przyjaciel, Tobiasz Jędrak, który zresztą bardzo pomógł mi w napisaniu tego wniosku o nadanie nazwy ulicy, kiedyś zainteresował się ulicami Spacerowymi. Robił projekt dotyczący badania potencjału spacerowego na ulicach Spacerowych w Polsce. Byłem z nim na jednej wyprawie na taką ulicę na peryferiach Poznania – i choć wydawała się zupełnie zwyczajna, jej obraz nieźle zapamiętałem, tak jak różne drobne przygody, które wydarzyły się po drodze. W Polsce jest bodajże ponad tysiąc ulic Spacerowych. Właściwie każde miasto ma swoją Spacerową i różnie się tam spaceruje. 

Czy traktujesz to działanie, utworzenie ulicy Spacerowej, jako projekt artystyczny, czy to już jest twoja interwencja jako mieszkańca? Jak traktujesz przestrzeń, w której jednocześnie mieszkasz i której używasz jako narzędzia sztuki – gdzie jest granica między tym, co artystyczne, a tym, co prywatne?
Trudno to rozróżnić, i nawet nie chciałbym tego robić, choć oczywiście można byłoby to działanie rozebrać i omówić, choćby od strony autorstwa, użytych narzędzi czy teorii sztuki. Nie ukrywam jednak, że sama decyzja, by była to konkretnie ulica Spacerowa, odnosiła się do tradycji artystów spacerujących, moich własnych zainteresowań czy tego, co robił Tobiasz. 

Twoje poprzednie prace wiążą się często z działaniem na obiektach znalezionych, przedmiotach, miejscach. Co na przykład ostatnio znalazłeś?
Szukam przede wszystkim śladów i interwencji, które nie są pochodzenia ludzkiego, ale innych gatunków, lub powstają wskutek warunków atmosferycznych. W tym roku podczas spacerów nie znalazłem żadnej konkretnej rzeźby czy obiektu o takim potencjale, ale obszar: na skraju Lasu Tuchowskiego znajdują się bardzo malownicze jary z wysokimi zboczami, na których ulokowanych jest kilkanaście lisich lub borsuczych nor. To bardzo wymagający teren – jeśli na przykład chcielibyśmy wdrapywać się po tych zboczach śladami zwierząt. Można tam uprawiać miniwspinaczki, choć bardzo łatwo jest odpaść od stromych, wyślizganych od śladów zwierząt ścian. Nad jarami jest sporo połamanych drzew, po których można chodzić jak po mostach. 

Jak to, o czym mówisz, jest przenoszone w proces instytucjonalny? To wszystko jest tak bardzo niematerialne – to, co ostatecznie widz ogląda w galerii, głównie wywołuje tęsknotę za byciem w innym miejscu, w tych miejscach, w których ty byłeś.
Oprócz tego, że ze spacerów zdarza mi się przynieść trochę zdjęć, dokumentuję także inne swoje aktywności. Jednak jest tak, jak mówisz, zawsze to pewnego rodzaju cytat, podany za pośrednictwem fotografii, filmu, czasem tekstu. Taka pamiątka z wakacji. Coraz częściej zdarza mi się gościć kogoś w Tuchowie. Wówczas idziemy na spacer i tam, w otoczeniu tych miejsc, pokazuję swoją działalność, dzielę się obserwacjami i miejscami przeze mnie znalezionymi. Najważniejsze jest spotkanie, atmosfera, jaka się tworzy, to swego rodzaju wystawa chodzona: chodzimy, oglądamy, podejmujemy decyzje, czytamy przestrzeń, są momenty intensywne i mniej. Momenty zmęczenia, przestoje, kiedy paradoksalnie nic się nie dzieje, tylko idziemy w ciszy, by potem przedzierać się przez pokrzywy albo tarniny. Każdy spacer ma inną dynamikę, poziom trudność, zapach, temperaturę, długość, porę dnia czy roku. Każde doświadczenie jest inne i niepowtarzalne. W galerii mogę pokazać jedynie wycinek z tego – trochę światła, jakie zapisało się na matrycy aparatu fotograficznego, a przez opis nakreślić kontekst. W galerii staram się być oszczędny, jakby w kontrze do tego, czego mogę, czy możemy, doświadczyć w plenerze.

Interesuję się teraz bardzo choreografią wystaw, tym, jak się prowadzi widza albo jak widz sam się prowadzi przez przestrzeń sali wystawienniczej i co kiedy odczuwa. Być może przestrzeń wystawiennicza powinna być możliwa instytucjonalnie także poza galerią. Kiedy pisałam o twojej i Joanny Przybyły wystawie w BWA Warszawa, zakończyłam tekst konkluzją, że nie jest jasne, czy w naszej percepcji las staje się tam galerią, czy galeria staje się lasem.
To, co robię, jest też zogniskowane na wytwarzaniu świata w świecie. Ten akurat jest w dużej mierze poza galerią. Składa się na niego wiele mniejszych i większych działań, a czasem momenty, kiedy zaprzestaję pracy twórczej. Ten świat raz się rozszerza, a raz kurczy, dochodzą do niego nowe elementy: takie jak mapy, o których wspomniałem, czy rzeźby z ziemi, robione przeze mnie na działce. Ostatnio wróciłem do pracy z ziemią i fizycznego zmagania się z nią. Zapowiada się więc, że w najbliższym czasie będę przekopywał ręcznie dziesiątki kubików ziemi, bo cenię pracę fizyczną. Jeszcze nie wiem, ale prawdopodobnie powstanie kopiec albo punkt obserwacyjny – to wyjdzie podczas pracy. Jednak tego kopca nie przeniosę do galerii, nawet bym nie chciał. Może kiedyś uda mi się pokazać jego małą reprodukcję. Ale najlepiej, jeśli ktoś przyjedzie do mnie w odwiedziny i wspólnie na nim usiądziemy. To będzie druga i prawdopodobnie ostatnia praca na tej działce.

Krzysztof Maniak, bez tytułu (z serii „Spacery”), 2018-

Jaka była ta pierwsza tegoroczna rzeźba z ziemi?
To taki wał, trochę okop na planie zbliżonym do owalu. Obecnie powoli porasta trawą. Powstał z myślą o tym, żeby można było po nim spacerować okalającą go cienką granią. Ten owal nie jest domknięty, w pewnym momencie usypany wał jest przerwany, żeby w rzeźbie nie zbierała się woda. Nad tym miejscem trzeba przeskoczyć. Kiedyś w lesie, na tym nowo odkrytym obszarze z norami, szedłem cieniutką ścieżką pomiędzy dwoma jarami. Bardzo mi się to spodobało, bo po obu stronach miałem strome skarpy, i pomyślałem, że spróbuję odtworzyć to doświadczenie w tej rzeźbie. To takie typowe Earthworks – prace ziemne w duchu land artu lat 60. i 70. Trochę być może przypominają niektóre interwencje Roberta Morrisa czy Roberta Smithsona, tylko że w dużo mniejszej skali, tworzone własnoręcznie, bez użycia koparek i spychaczy. 

Czyli własną pracą fizyczną odtwarzasz w naturze to, co samoistnie powstało w innym miejscu. 
W tym przypadku tak, rekonstruuje formę, odtwarzam ją innymi narzędziami na działce. Często odtwarzam, czy też wyciągam formy wprost z otoczenia naturalnego, a następnie, poprzez lekką redakcję, gest opieki, nadaję im na chwilę inny status. Żyją w innym obiegu, w pracowni, na wystawie, są utrwalone na zdjęciach i filmach. Później często wracają tam, skąd je wziąłem. W związku z wystawą w BWA Warszawa „Kamień i drzewo” pisałaś o pracy „Kamień” i też zwracałaś uwagę, że w tym wypadku własnoręczne mozolne ścieranie kamienia może nawiązać do procesów trwających w przyrodzie nawet po kilka milionów lat. 

Przeniesienie takich narzędzi twojej pracy do przestrzeni miejskiej byłoby w ogóle możliwe? 
Raczej nie chciałbym powędrować do miasta, bo nigdy nie żyłem w dużym mieście i miejska wrażliwość nie jest do końca moja. Trudno by mi było teraz zmienić środowisko i się do niego zaadaptować pod kątem praktyki artystycznej. Ale ostatnio, chodząc po Tarnowie i idąc w stronę dworca, zadałem sobie podobne pytanie – co mógłbym zrobić w tym miejscu, na ulicy Narutowicza – gdybym musiał. Na szybko wyobraziłem sobie cykl drobnych gestów na tkance miejskiej. Chodziłoby o bezinteresowne, zupełnie anonimowe reperowanie infrastruktury – oczywiście nakładem własnej pracy: czyli na przykład, jeśli jest jakaś dziura w drodze, pójdę w ubraniu służby drogowej z wiadrem asfaltu czy betonu i ją zalepię; poprawię zapadniętą na chodniku kostkę brukową. Zreperuję połamane w parku ławki, dokleję odpadające na jakiejś reklamie litery czy dospawam zawiasy urywające się w bramie wjazdowej. Taki antywandalizm. Tym pomysłem, w formie żartu, podzieliłem się ze znajomymi, ale stwierdzili, że „to już było”.

Mam wrażenie, że nie uczestniczysz w czymś, o czym ciągle ostatnio mówimy w kontekście sztuki: nadprodukcji, wytwarzaniu na potrzeby samego obiegu.
Jedyne, co może trwale pozostać po mojej praktyce artystycznej, to sterta porośniętej trawą ziemi. Rzeczywiście nie produkuję zbyt dużo obiektów. Jeśli już produkuję fotografie, to tylko wtedy, kiedy jest to konieczne, wymaga tego wystawa albo zamówienie. Jeśli jednak mam do wyboru produkowanie na wystawę pracy w formie kopii ekspozycyjnej, która później trafi do śmietnika, wolę zaproponować projekcję, wyświetlaną na ścianie w wybranych godzinach. Staram się, aby rzeczy, które zdarza mi się robić jako obiekty, wynikały z upcyklingu lub miały jakąś funkcjonalność. Zdarzyło mi się zrobić kilka prac, z których jestem niezadowolony, bo kosztowały zbyt dużo materialnych środków, niepotrzebnie wygenerowanego śladu węglowego, zbędnego transportu, a niewiele wniosły. Staram się, aby to, co robię, było przynajmniej neutralne dla otoczenia, wtapiało się w przestrzeń, było jej dopełnieniem, a nie ją zawłaszczało.

Krzysztof Maniak, bez tytułu (z serii „Spacery”), 2018-

Twoje narzędzia też są dość niewyczerpywalne – nie wyczerpie się przestrzeń do chodzenia.
Myślę, że nie – ludzie całe życie spacerują po swoich miejscowościach. Jeżdżą w góry i na wycieczki. Spacerują też po swoich ogrodach. Można to robić na różne sposoby, za każdym razem skupiając uwagę na innych walorach i warstwach przemierzanych miejsc. Ruch jest czymś, co zawsze będzie istniało, i to daje poczucie spokoju.

Jakie jest twoje najbardziej ulubione miejsce?
W Tuchowie, w okolicy ulicy Partyzantów, jest cmentarz wojskowy, w dół za nim są pola tarnin – krzewu bardzo charakterystycznego dla regionu. Wśród nich jest dziura w skarpie, jakby fragment nory. To przestrzeń rzadko odwiedzana przez ludzi, większość ścieżek wydeptały tam zwierzęta. Chyba to miejsce, jak do tej pory, najczęściej pojawia się na moich spacerowych szlakach.