Teatr na wulkanie
„2020: Burza”, fot. Monika Stolarska, TR Warszawa

45 minut czytania

/ Teatr

Teatr na wulkanie

Katarzyna Niedurny, Piotr Morawski

Publiczny protest rozpoczął się w czerwcu, nie był to jednak początek konfliktu zespołu z dyrekcją. Raczej jego kulminacja. Co dzieje się w jednym z najważniejszych polskich teatrów? – reportaż o sytuacji w TR Warszawa

Jeszcze 11 minut czytania

Mit geniusza, narcyzm, ambicje, arogancja, nieliczenie się z prawami pracowniczymi, nierówności finansowe, manipulacje. Czy te problemy zakorzenione głęboko w polskim systemie teatralnym skumulowały się w TR Warszawa? Protest rozpoczęty przez aktorów eskaluje, a w oświadczeniu wydanym przez związek zawodowy pojawiają się nazwiska trzech osób wzywanych do dymisji: dyrektor naczelnej Natalii Dzieduszyckiej, zastępcy dyrektora ds. artystycznych Grzegorza Jarzyny i pełnomocnika dyrektorki ds. programowych Romana Pawłowskiego. Co dzieje się w jednym z najważniejszych polskich teatrów?

Początek

Jest 2016 rok. Wokół teatru wybucha kolejna afera. Podczas kontroli wychodzą liczne nieprawidłowości. Pojawiają się zarzuty niewłaściwego zarządzania środkami finansowymi. W raporcie można przeczytać o pogłębiającym się zadłużeniu teatru (dziura finansowa wynosiła prawie 3 miliony złotych), realizowaniu przedsięwzięć niemających pokrycia w planie finansowym, nieregulowaniu płatności do ZUS-u. A także problemach z rozliczeniem służbowych kart płatniczych. Z teatru odchodzi dyrektor naczelny Wojciech Gorczyca. Śledztwo w sprawie kart dotyczy Grzegorza Jarzyny, co pogłębia napiętą atmosferę wokół teatru. (W 2019 roku Regionalna Komisja Orzekająca działająca przy Regionalnej Izbie Obrachunkowej w Warszawie stwierdziła, że stawiane mu zarzuty są bezpodstawne).

Zespół jest zaniepokojony, dyrektorzy dystansują się od siebie, interweniuje miasto. Grzegorz Jarzyna zostaje w teatrze – w końcu kto może być gwarantem rozwoju jednego z najważniejszych teatrów w kraju, jeśli nie reżyser, który trafił do Teatru Rozmaitości jako absolutna gwiazda w 1998 roku i przez ten czas, na zmianę jako dyrektor naczelny i artystyczny, był jego twarzą? Jarzyna zastępuje Gorczycę przez chwilę, później na dłużej jako p.o. dyrektora pojawia się Natalia Dzieduszycka. Jej głównym zadaniem jest uzdrowienie teatralnych finansów. Na początku Dzieduszycka i Jarzyna utrzymują dystans, potem dyrekcja zawiera ze sobą sojusz. Dzieduszycka – z bogatym doświadczeniem menadżerki w instytucjach kultury – szybko zaczyna odnosić sukcesy w redukcji zadłużenia. Miasto to docenia. Grzegorz Jarzyna, od lat związany z TR Warszawa, jest popierany przez zespół. Kluczem do sukcesu tej współpracy ma być ścisły podział obowiązków na organizacyjno-finansowe i artystyczne. W sierpniu 2019 roku, po wygranym konkursie, Dzieduszycka i Jarzyna rozpoczynają wspólną kadencję.

Turkusowe struktury, przecinane silosy

Natalia Dzieduszycka rozpoczęła pracę na stanowisku p.o. dyrektora od zmiany struktury organizacyjnej teatru. Chciała – jak mówiła na konferencji prasowej w TR Warszawa 4 lipca 2022 roku – zadbać o dyscyplinę finansową: zależało jej, by osoby na stanowiskach kierowniczych wzięły odpowiedzialność za budżety. Przełomem we współpracy z nową dyrektorką okazało się zebranie pracowników, które opisuje Anna Rochowska, ówczesna kierowniczka Działu Edukacji: „Natalia pokazała nam nową strukturę organizacyjną i powiedziała, że nie jest ona przedmiotem dyskusji: mamy ją po prostu przyjąć”.

Rochowska usłyszała, że w praktyce nic się dla niej nie zmieni – nie będzie nazywała się kierowniczką, lecz koordynatorką, a poza tym wszystko będzie po staremu. Dopiero później okazało się, że jedynie kierownicy działów będą dysponowali budżetem oraz że zespoły można rozwiązać, jeśli okażą się zbędne. „Ja byłam koordynatorką z budżetem. Nie rozumiałam tej zmiany. Tylko działy miały zagwarantowane trwałe umocowanie w strukturze teatru. Poczułam się zdegradowana” – mówi jako pracownica z wówczas siedemnastoletnim stażem i silną pozycją w teatrze. Dział Edukacji stał się tym samym zespołem.

W opowiadaniu o nowej strukturze było sporo korporacyjnej nowomowy. Miało być „turkusowe zarządzanie”, horyzontalna, niehierarchiczna, wspólnotowa organizacja pracy; mówiono o przecinaniu silosów i tworzeniu zespołów, w skład których mogłyby wchodzić osoby z różnych działów. Zamiast równości i braku hierarchii nowa struktura wprowadziła chaos – decyzyjny, bo nie wiadomo było, czyje polecenia powinna wykonywać osoba pracująca, i kompetencyjny. Nowa struktura stała się polem minowym, prowadząc do frustracji oraz konfliktów między osobami, które pracowały w podobnym obszarze i – zgodnie z wprowadzonym porządkiem – były decyzyjne w równym stopniu. Pracownicy domagali się ewaluacji struktury – co potwierdziła pytana przez nas na wspomnianej konferencji prasowej Dzieduszycka – jednak ich głosy zostały zlekceważone. Dyrekcja uznała bowiem, że jest zbyt wcześnie na taką ocenę.

„Pierwszą strukturę, którą wdrożyłam, dostosowałam do ludzi, którzy tutaj byli” – mówiła dyrektorka w odpowiedzi na nasze pytanie zadane w czasie konferencji, twierdząc, że ze wszystkimi rozmawiała i dla wszystkich starała się znaleźć miejsce w teatrze. Ludzie jednak zaczęli odchodzić. Dyrektorka zaczęła otaczać się osobami spoza teatru. Zatrudniła między innymi Monikę Dziekan, która wzięła udział w rekrutacji na stanowisko kierownika Działu Rozwoju Publiczności. Po negatywnych opiniach, jakie otrzymała od członkiń komisji rekrutacyjnej, dyrektorka – jak słyszymy od jednej z obecnych tam osób – miała stwierdzić: „No to pozwólcie, że ja dobiję targu i zatrudnię ją”. I zatrudniła, choć na innym stanowisku. Szybko – jak mówiło się w kuluarach – Dziekan stała się prawą ręką dyrektorki.

Zapytana przez nas o okoliczności zatrudnienia Moniki Dziekan, Dzieduszycka zaznacza w mailu, że głosy komisji miały być bardziej zróżnicowane: „Jeden głos był za, jeden głos przeciw, a trzecia osoba nie była zdecydowana, z wahaniem w stronę zatrudnienia kandydatki. Po weryfikacji możliwości i kompetencji pani Moniki Dziekan dyrekcja teatru zdecydowała o zatrudnieniu jej na stanowisku pełnomocniczki ds. rozwoju organizacji” – pisze.

Zaraz po rozpoczęciu pracy Dziekan zaprosiła wszystkich na „pogadankę”. Opowiadała, że jak pies zrobi kupę w foyer, to trzeba sprzątnąć tę kupę, a nie wynosić na butach. „To pewnie miała być taka metafora, by nie wynosić brudów, które są wewnątrz” – interpretuje Rochowska.

W kolejnym roku teatr finansowo był już na plusie. Dzieduszycka z całym sztabem ludzi i z pomocą miasta doprowadziła do ustabilizowania sytuacji finansowej. „Uszczelniła wydatki, bo wcześniej teatr miał kreatywną księgowość” – mówi Rochowska. Do dziś dyrektorka przedstawia się jako menadżerka kultury – jeśli skuteczność mierzyć wynikiem finansowym, to jest skuteczna. Ale pracownicy mówią o korporacyjnym stylu zarządzania, a także o tym, że teatr jako instytucja kompletnie jej nie interesował. „Nie wiedziała, kim jest inspicjent i na czym polega jego praca. I nie chciała się tego dowiedzieć” – słyszymy.

Problemy finansowe?

3500 złotych za współpracę dramaturgiczną przy spektaklu „Jezioro”, 1600 zł za wideo do „Mojej walki”. To stawki o wiele niższe niż standardowe. „Za wideo przy tej wielkości produkcji to nawet dziesięciokrotnie mniej” – zaznacza inspicjent Wojciech Sobolewski, mówiąc o honorariach, jakie dostawał za realizowanie dodatkowych zadań poza etatem w TR Warszawa. Jednym z argumentów, które słyszał przy podpisywaniu umów, było to, że osoba zatrudniona w instytucji na etat powinna zarabiać mniej za dodatkową działalność niż artyści z zewnątrz.

Okazało się jednak, że ta zasada nie dotyczy wszystkich. 95 000 zł za reżyserię spektaklu „Inni ludzie”, do tego umowy za adaptację (2000 zł), teledysk (5000 zł), projekt scenografii (2000 zł), przeniesienie praw do scenografii (13 000 zł) czy kolejne próby wznowieniowe. 100 000 zł za reżyserię spektaklu „G.E.N.”.

Ujawnienie umów Grzegorza Jarzyny w 2020 roku na stronie TR Warszawa (są tam dostępne do dziś) zrobiło na wszystkich duże wrażenie. Bardzo wysokie stawki dyrektora mocno kontrastowały z jednym z podstawowych mitów tego teatru: wiecznym niedofinansowaniem. „Dla nas zarobki Grzegorza to był ogromny szok” – opowiada Sobolewski, co potwierdzają również inni pracownicy instytucji. „Cały czas żyliśmy w przekonaniu, że teatr jest bardzo, bardzo biedny i nie ma pieniędzy na nic. Dlatego godziliśmy się na złe warunki. W teatrze są szczury, sypie się tynk, jest dziura w dachu. Ja przez pierwsze cztery lata byłem zatrudniony na pół etatu i zarabiałem 1600 zł na rękę” – wylicza inspicjent.

To był punkt zapalny konfliktu między pracownikami a Jarzyną. Napięcia nikt nie zdołał rozładować. Mniej więcej w tym samym czasie zaczynały się próby do kolejnego spektaklu: „2020: Burzy” (honorarium za reżyserię: 85 000 zł).

Burza w teatrze

Duże było tu wszystko: stawka reżysera, liczba prób znacznie przekraczająca produkcyjne standardy, obsada, ilość użytej techniki, sala ATM-u. Duże było również napięcie. Sytuacja w teatrze stawała się coraz bardziej nerwowa, a ostatnie spektakle Jarzyny trudno było nazwać sukcesem. W środowisku panowała opinia, że najlepsze premiery ma już za sobą. Sukces artystyczny „2020: Burzy” mógłby dużo ułatwić: potwierdzić renomę reżysera, a także uspokoić napięcia wewnątrz teatru. W końcu to satysfakcja ze spektakli miała być rekompensatą za trudne warunki pracy. „Jak jest sukces, to się wszystkim opłaca” – mówi jeden z pracowników. I dodaje: „Są wyjazdy, można dodatkowo zarobić. Wiele złych doświadczeń z czasu prób idzie w zapomnienie”.

Od początku praca przy spektaklu nie była jednak łatwa, okres prób się przedłużał. „Miałam 150 raportów z prób, a standardowo jest ich około 60 na spektakl. Nie wliczam w to prób online i indywidualnych. Proces był długi, a do tego bardzo nerwowy” – mówi inspicjentka Aleksandra Śliwińska.

Pierwsza afera wybuchła już w czasie prób stolikowych. „Normą było to, że czasem aktorzy zwalniali się z prób z powodu innych zajętości, wystarczyło, że wcześniej zgłosili termin” – mówi osoba pracująca przy projekcie i relacjonuje: „Tego dnia jeden z aktorów miał próbę medialną w innym teatrze. Tym razem wybuchła z tego powodu awantura. Grzegorz bardzo się zdenerwował, doszło do dyskusji poza salą prób. Po chwili wrócił i obwieścił wszystkim, że aktor «idzie do domu, bo nie chce już z nami dłużej być». Nikt nie wiedział, o co chodzi. A Jarzyna, mówiąc to, nie wiedział też, że aktor wrócił na salę prób i wszystko usłyszał. Odezwał się głośno: «Grzegorz, nie kłam, co innego ci powiedziałem». W tamtym momencie stał się twarzą konfliktu Grzegorza z aktorami, nie dlatego, że wyszedł z próby, ale dlatego, że przyłapał go na kłamstwie. Zresztą, jakiś czas później zwolnił się z teatru i nie dokończył spektaklu razem z resztą zespołu”.

Zapytaliśmy o tę sytuację Grzegorza Jarzynę, który jej nie skomentował. Choć wcześniej proszony przez nas o zajęcie stanowiska, udzielał nam mailowo informacji związanych z sytuacją w teatrze, tym razem nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Zamiast tego dyrektor artystyczny TR Warszawa wysłał redaktorce naczelnej „Dwutygodnika” oświadczenie, w którym odniósł się pobieżnie jedynie do kilku spośród wysłanych mu pytań, apelując „o dołożenie należytej staranności” w przygotowanie materiału. W przypadkach, do których Jarzyna odnosi się w swoim oświadczeniu, cytujemy jego stanowisko w sprawie.

Opisana kłótnia z aktorem to nie był jedyny konflikt w czasie prób. Jak słyszymy od osoby biorącej udział w przygotowaniach do spektaklu: „Okazje do konfliktów pojawiały się bardzo często i ostatecznie w trakcie pracy nad spektaklem dochodziło do tego, że poszczególne działy współpracujące przy spektaklu były tak zastraszone, że nie były w stanie podjąć żadnej decyzji, która leżała w zakresie ich kompetencji, a byli to świetni fachowcy i bardzo kompetentne osoby. Zaczynały pojawiać się od nich prośby do osób z zewnątrz, które pracowały przy projekcie, żeby pomóc i wziąć odpowiedzialność za decyzje, nawet te najprostsze” – słyszymy.

„Tam był element nieprzewidywalności, teatr na wulkanie” – mówi dramaturżka Weronika Murek, wtedy współscenarzystka projektu.

Próby do „2020: Burzy” paraliżowały teatr. Wcześniej sprzęt został rozdzielony między obiekt przy Marszałkowskiej i drugą obsługiwaną przez TR Warszawa scenę w ATM-ie. Reżyser chciał mieć do dyspozycji wszystko. „Więc woziliśmy sprzęt prywatnymi samochodami, bo do jednego, którym dysponuje teatr, nie mieściły się urządzenia. Nie trzeba dodawać, że zabranie urządzeń z Marszałkowskiej znacznie skomplikowało eksploatację spektakli na mniejszej scenie” – relacjonuje jeden z pracowników.

W przesłanym do „Dwutygodnika” oświadczeniu Jarzyna stwierdza, że nie posiada wiedzy na ten temat.

Plany artystów krzyżował również covid. O bezpieczeństwo pandemiczne w czasie prób dbała inspicjentka. Do jej zadań należało przerywanie pracy i zawiadamianie dyrekcji za każdym razem, kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo, że któraś z zaangażowanych osób mogła być zarażona. Próby nie odbywały się wtedy aż do wyniku testu. Kiedy inspicjentka pierwszy raz wprowadziła procedurę, Grzegorz miał żal, że może mieć za mało czasu na dokończenie spektaklu. Inspicjentka dołączyła w ten sposób do sporej już grupy, która, według reżysera, bojkotowała jego wysiłki twórcze. Jakiś czas później Śliwińska zauważyła, że w czasie próby wyszedł z pracy jeden z akustyków. Nie mogła się do niego dodzwonić. Potem dowiedziała się, że może mieć covid. „Dostał zakaz informowania mnie o tym, po konsultacji jego bezpośredniego przełożonego z osobą z działu HR, Natalią Dzieduszycką i podobno po rozmowie telefonicznej z Grzegorzem Jarzyną. Na szczęście po zrobieniu testu okazało się, że nie jest chory” – opowiada.

Na zadane przez nas pytanie: „Czy w teatrze w czasie pandemii były przestrzegane zasady bezpieczeństwa?”, Natalia Dzieduszycka odpowiedziała: „Były odpowiednie regulacje, na bieżąco aktualizowane. W związku z tym musieliśmy odwoływać niektóre spektakle w czasie pandemii. Dodam, że we wrześniu 2020 została podpisana z Warsaw Genomics umowa na wykonywanie testów PCR płatnych przez teatr, a wszelkie procedury wykonywania testów opieraliśmy bezpośrednio na aktualnych wytycznych Ministerstwa Zdrowia. Jak tylko wprowadzona została możliwość wykonywania przesiewowych testów antygenowych przez ratowników medycznych, korzystaliśmy z tej opcji przed rozpoczęciem prób i przed spektaklami. Na kolejnym etapie pandemii zastąpiliśmy je testami, które pracownicy wykonywali samodzielnie”.

Show must go on

Pierwszy komunikat ze strony teatru o przełożeniu premiery brzmiał: „Do ostatniego momentu walczyliśmy o premierę w zamierzonym kształcie. Prosimy o zrozumienie naszej decyzji. Wynika ona z troski o jakość artystyczną przedstawienia”.

Pierwsza data premiery była wyznaczona na 31 października. Trwała jedna z ostatnich prób do spektaklu. Pracująca przy nich osoba wspomina, że do kilku pracowników stojących na korytarzu podbiegł Grzegorz Jarzyna, mówiąc, że odwołuje spektakl. Obecny przy tym Roman Pawłowski zaczął się śmiać, uznając to za żart. Wcześniej nie było mowy, że spektakl może się nie odbyć. Zrobiło się zamieszanie, zwołano spotkanie, żeby podjąć decyzję o odwołaniu spektaklu. To wspólne podejmowanie decyzji przeprowadzone było w taki sposób, aby to aktorzy wzięli na siebie ciężar decyzji – słyszymy.

Po raz kolejny odwołując premierę, teatr pisał: „Dziś otrzymaliśmy informację, która stawia nas w sytuacji podjęcia bardzo trudnej decyzji. Ze względu na troskę o bezpieczeństwo zespołu aktorsko-realizatorskiego, związanego z możliwością zagrożenia zarażeniem COVID-19, z ogromną przykrością w imieniu zespołu TR Warszawa informuję, że jesteśmy zmuszeni odwołać dzisiejszą premierę spektaklu”.

Tym razem data premiery wyznaczona została na 6 listopada. Miała ją poprzedzać otwarta próba generalna (nazywana również pokazem przedpremierowym), jednak okazało się, że żona jednego z aktorów ma covid. Inspicjentka zaproponowała zastosowanie procedur. Grzegorz ponownie zwołał zebranie w jednej z garderób. Potencjalnie chory aktor został w tym czasie odizolowany w drugiej. „Na to spotkanie zostali zaproszeni tylko aktorzy, nie zespół techniczny czy charakteryzacja. Zaczęli mówić o swoich obawach. To był czas, kiedy wszyscy bardzo bali się zachorować. Napięcie było bardzo duże, kilka osób płakało. Moim zdaniem poziom stresu wykluczał racjonalną rozmowę i zagranie spektaklu w komfortowych warunkach” – opowiada obecna na próbie generalnej inspicjentka.

Po wysłuchaniu wszystkich Grzegorz poprosił najstarszego aktora o podjęcie decyzji w imieniu grupy. „Olał w ten sposób wszystkie możliwe procedury, to, co zostało powiedziane przez ostatnią godzinę, i zrzucił odpowiedzialność za spektakl na barki jednej osoby, która zgodziła się go zagrać” – dodaje Śliwińska.

Zapytaliśmy dyrekcję TR Warszawa o tę sytuację.

Grzegorz Jarzyna: „Nieprawdą jest, że odmówiłem wszczęcia standardowej procedury. Zostało zorganizowane spotkanie zespołu, które prowadziła kierowniczka produkcji. Na spotkaniu zespół podjął decyzję zagrania przedpremierowego spektaklu. Aktor miał przeprowadzony test antycovidowy tuż przed spektaklem z wynikiem negatywnym. Dla podjęcia szczególnych środków ostrożności zmieniłem kostium aktora i poprosiłem go o zagranie spektaklu w przyłbicy antycovidowej. Przereżyserowałem sceny, tak aby zachować dystans pomiędzy aktorem a pozostałymi aktorami i aktorkami na scenie. Po spektaklu żaden człowiek z zespołu biorący udział w tym wydarzeniu nie został zarażony covidem”.

Natalia Dzieduszycka: „2 listopada 2020 roku, czyli na trzy dni przed pokazem przedpremierowym «2020: Burza», wyjechałam na osiem dni z Polski. W tym czasie zastępował mnie pełnomocnik ds. programowych, Roman Pawłowski. Oczywiście, kilkakrotnie teatr komunikował się ze mną i znałam z grubsza sytuację. Jednak w związku z tym, że nie było mnie na miejscu, nie mogłam decydować, bo nie miałam pełnego jej oglądu. Zgodziłam się jednak na odizolowanie pracownika, który miał kontakt z osobą zakażoną covidem, wynajęliśmy mu pokój hotelowy, oczywiście po uprzednim wykonaniu testu. Dał on wynik negatywny”.

5 listopada pokaz rozpoczął się z czterdziestominutowym opóźnieniem. Kolejny odwołano. Premiera odbyła się dopiero 27 listopada online.

Punktualność jest w cenie

„Drodzy, drogie, niedopuszczalne jest, aby notorycznie opóźniać wejście widowni. Tracimy klasę. Wczoraj zaskoczony byłem, że jest godzina 19.05 i dopiero zaczęły się przymiarki do wpuszczania widzów. Spektakl zaczyna się o 19. Punktualność jest w cenie sprzedawanej widzom usługi. Proszę o poważniejsze traktowanie widzów i naszej instytucji” – pisze w mailu do zespołu Grzegorz Jarzyna. A powodów opóźnień jest kilka. Poza sytuacjami losowymi, takimi jak zatrucie pokarmowe jednej z aktorek, najczęściej winne są awarie techniczne. To one stają się przyczyną kolejnych konfliktów.

„«Burza» to była porażka. Kiedy mówię porażka, mam na myśli spektakl, który ma średnią opinię, małą widownię i nie wyjeżdżał. Ostatnim sukcesem byli «Inni ludzie». Na «Burzę» poszły ogromne pieniądze. To było dojenie budżetu teatru” – mówi jeden z naszych rozmówców. „To miał być wielki multimedialny spektakl, a tymczasem ekipa wideo miała do dyspozycji domowe kamerki, które kompletnie nie nadawały się do tego celu. To było jak budowanie jachtu z kartonu” – podsumowuje długą listę technicznych wad spektaklu i dodaje: „Było to powodem wielu nieuzasadnionych pretensji. Kiedy coś szło nie tak, pojawiał się raport. A o opóźnienia spektakli Grzegorz bezpodstawnie obwiniał inspicjentkę”.

Grzegorz Jarzyna w oświadczeniu przesłanym do „Dwutygodnika” pisze: „W odniesieniu do zarzutu wykorzystywania przeze mnie sprzętu nieodpowiedniego do realizacji spektaklu pt. «Burza 2020» podkreślam, iż korzystałem z dostępnego mi w teatrze sprzętu”.

„Moja praca polega na tym, aby przeprowadzić spektakl w formie, w jakiej został odebrany, czyli zacząć spektakl ze sprawnym sprzętem. Starałam się to osiągnąć, a często, żeby naprawić usterki wszystkich kamerek, musieliśmy opóźniać wejście widowni” – tłumaczy Śliwińska. To samo opisuje dokładnie w korespondencji z reżyserem, do której włącza się również ówczesny kierownik techniczny, potwierdzając opinię inspicjentki i przypominając, że wątpliwości dotyczące użycia tego sprzętu zgłaszał już w czasie prób.

Te wyjaśnienia dotyczące zarówno pracy kamer, jak i zacinających się zastawek nie przekonywały Jarzyny. W kolejnych mailach pisze: „Każdy spektakl «Burzy», oprócz streamu, jest opóźniony. Odpowiedzialność za to ponosi inspicjent/inspicjentka. Do twojej roli należy zgłaszanie i rozwiązywanie problemów. Wczoraj także w pierwszym akcie nie działały kółka. W drugim działały tylko te, które osobiście przed spektaklem sprawdziłem i ustawiłem. Spektakl jest niechlujnie prowadzony. Sześć spektakli zostało wygranych, w każdym widziałem, że zastawki się blokują. Nie zlokalizowałaś błędu na próbie i eksploatowałaś spektakl z zepsutymi zastawkami. Przez całą serię narażałaś aktorów na stres, ani razu nie rozmawiałaś nawet z Tomkiem Tyndykiem, jak mu pomóc, jak rozwiązać jego problem w trakcie grania spektaklu. Dopiero wczoraj przed spektaklem osobiście stwierdziłem, gdzie leży przyczyna niepowodzeń. Nie było to trudne, Ola. A Tomek i pozostali aktorzy zostali poinformowani, jak z tą awarią blokady kółek, jak innym sposobem przesuwać zastawki. Olu, należy to do twoich obowiązków. Kwestia prowadzenia SI także budzi wiele kontrowersji. Nie czuję się bezpiecznie, gdy przygotowujesz spektakl do eksploatacji. Aktorzy zgłaszają ciągle niedociągnięcia techniczne i awarie w czasie spektaklu”.

„Tak zostałam kozłem ofiarnym” – podsumowuje Śliwińska. Innym polem konfliktu było wspomniane w wiadomości SI, czyli sztuczna inteligencja. Prowadzenie jej nie należało do obowiązków inspicjentki. Zaznaczała ona również, że nie potrafi tego robić. Mimo to ten obowiązek spadł na nią. Kolejnym powodem do awantur były plastikowe skrzynki, które inspicjentka miała ustawiać na scenie przed każdym spektaklem. Grzegorz Jarzyna każdorazowo zarzucał jej, że skrzynki ustawione są źle – mimo że inspicjentka wykonała rysunek, dokładnie zaznaczając sposób ich rozmieszczenia. Jak się domyśla, był to po prostu kolejny powód do zrobienia awantury, zarzucenia innym niekompetencji. A zarazem kolejny sposób na wytłumaczenie jego artystycznej porażki.

Cytowana korespondencja została wysłana do dużego grona odbiorców. Śliwińska obawiała się, że inni pracownicy mają szansę poznać ją jedynie za sprawą złośliwych maili, wysyłanych dodatkowo w czasie grania setu spektakli.

„Poczułam się, jakby ktoś napluł mi w twarz, prawie płakałam podczas czytania, nie dowierzając w to, co czytam. Zaczęłam wątpić w swoje kompetencje zawodowe. Czułam się ośmieszona i zbrukana. Cała roztrzęsiona pojechałam do pracy. Czekał mnie kolejny spektakl «Burzy». Nigdy wcześniej nie prowadziłam spektaklu w takim stresie. Wiedziałam, że kolejne awarie mogą się wydarzyć. A ja ponownie zostanę potraktowana jako winna. Gdy o sytuacji opowiadałam pracownikom, wszyscy ostrzegali mnie przed tym, żebym uważała, bo to, co teraz zrobię, zdecyduje o tym, czy zostanę zwolniona czy nie. Podkreślali, że Grzegorz potrafi znaleźć haki na osoby, które chce zwolnić, że może nie zrobi tego teraz, ale znajdzie do tego pretekst za pół roku. Że jeśli lubię tę pracę i zależy mi na niej, to nic nie zrobię, że nie warto, bo może mi to zaszkodzić, że lepiej to przemilczeć. Pokazuje to, że nie tylko we mnie Grzegorz wzbudza stres” – pisze w udostępnionej nam notatce.

Śliwińska o przebiegu prób opowiedziała teatralnej komisji antymobbingowej. O szczegółach postępowania rozmawiać nie może. Podpisała dokument, który nie pozwala jej na mówienie więcej o sprawie.

Grzegorz Jarzyna w cytowanym już oświadczeniu stwierdza: „Jakiekolwiek konflikty powstałe w czasie prób były przeze mnie natychmiast wyjaśniane”.

W jedynym prowadzonym w 2021 roku przez Komisję Antymobbingową postępowaniu ustalono, że do mobbingu nie doszło, za to „zaistniały wszystkie typy konfliktów: relacji/personalny, interesów, danych, wartości i strukturalny”. Wypracowane przez komisję rekomendacje rozwiązania sytuacji zostały w większości wdrożone przez dyrekcję – czytamy w podpisanym przez Natalię Dzieduszycką „Raporcie o przeciwdziałaniu mobbingowi, molestowaniu seksualnemu i dyskryminacji w roku 2021”.

Kto jest zjebem?

Grzegorzowi Jarzynie łatwo było się narazić. I na przykład zostać zjebem. „Figura zjeba funkcjonowała bardzo mocno, łatwo było stać się zjebem i wszyscy wiedzieli, że się nim jest. Trudno było przestać być zjebem, jak się nim raz zostało” – wyjaśnia mechanizm jedna z osób związanych z teatrem. „Grzegorz Jarzyna za plecami opowiadał, że ktoś jest zjebem, nie można mu ufać, nie należy z nim pracować ani się z nim zadawać. Pojawiały się oczerniające plotki, w ruch szły telefony do różnych osób ze środowiska i spoza środowiska, którym «zwierzano się» z tego, jak bardzo niewarci zaufania są poszczególni pracownicy i współpracownicy”.

Do pytania, czy wobec osób, z którymi współpracował, używał określenia „zjeb”, Grzegorz Jarzyna się nie odniósł. W przesłanym redakcji „Dwutygodnika” oświadczeniu pisze jednak, nawiązując do pytania o stosowanie wulgaryzmów wobec pracowników, że zarzuty o kierowanie „pod adresem pracowników zwrotów powszechnie uważanych za wulgarne czy też pogardliwe wypowiadanie się o działaczach związkowych w teatrze zasługują na stanowcze dementi. Wedle mojej pamięci zdarzyło mi się jednokrotnie użyć przekleństwa w trakcie wykonywania przeze mnie pracy reżyserskiej, nie było ono jednak w żaden sposób skierowane wobec konkretnej osoby”.

Jedna z osób współpracujących z teatrem: „Zanim weszło się w tę sieć głębiej, Jarzyna robił bardzo dobre pierwsze wrażenie. Znało się środowiskowe ostrzeżenia przed pracą z nim czy w tym teatrze, ale na początku chętnie się je ignorowało. W końcu praca z takim twórcą to naprawdę coś. I na początku, kiedy było miło, wydawało się, że może te wszystkie plotki są przesadzone i złośliwe. Jarzyna jest bardzo sympatyczny, potrafi wzbudzić przekonanie o tym, że jest wrażliwą i delikatną osobą, którą trzeba chronić. Potrafi wywoływać współczucie. Zresztą, empatia w jego słowniku jest bardzo ważnym słowem, choć o specyficznym znaczeniu: empatyczną jest osoba, która odgadnie jego potrzeby i wyjdzie im naprzeciw. Jest super, dopóki nie przestajesz być potrzebny albo dopóki nie podpadniesz lub nie zaczniesz się stawiać”.

„W TR wszystko było opakowane w wielkie słowa: wspólnota, intuicja, wrażliwość, otwartość, szczerość, miłość, emocje, relacje, marzenia, przygody. Każde z tych słów było kompromitowane, a rozdźwięk między narracją a rzeczywistością był tym, co bolało najbardziej” – dodaje.

„Z TR mam historię od wielkiej miłości do nienawiści. Od dużego szczęścia do dużego żalu” – mówi Wojciech Sobolewski. „Na początku jest radość z pracy w tak z pozoru prężnie działającej instytucji, z niesamowitym zespołem i genialnym twórcą Grzegorzem Jarzyną oraz innymi wspaniałymi artystami zapraszanymi do TR” – mówi były specjalista ds. koordynacji pracy artystycznej Maciej Kurpiewski.

Jest tak szczególnie wtedy, jeśli trafia się do tego kultowego teatru w młodym wieku i jest to pierwsza praca. Schemat jest jednak taki sam: wszystko jest dobrze, aż następuje tąpnięcie. Nagle zostaje się zjebem. Bez powodu albo przez jakąś błahostkę. Sytuacja zmienia się diametralnie.

Sobolewski opowiada: „To jest taki system, w którym dostaje się bardzo dużo miłości na początku, a potem bardzo dużo emocjonalnego gnojenia. I dodatkowo poczucie, że Grzegorz cię wybrał, że to on cię odkrył i dał ci szansę. I teraz trzeba być mu wdzięcznym, a co za tym idzie – lojalnym”.

„Myślało się: nie mam dużego doświadczenia w teatrze, a to jest taki twórca, może to zawsze tak wygląda” – opowiada jedna z osób współpracujących z Jarzyną, rekonstruując powtarzający się mechanizm racjonalizowania zachowania dyrektora. Sobolewski opowiada o wypieraniu: „Ciało mówi dużo wyraźniej, bo głowa boli i trzęsą się ręce, a jednocześnie zaprzeczasz temu, co się dzieje”.

Już po odejściu z pracy w TR Warszawa inspicjentka pracująca przy „2020: Burzy” dostała ataku paniki, kiedy zobaczyła Jarzynę i Pawłowskiego na premierze w innym teatrze. „Panowała atmosfera psychozy” – mówi jedna z pracujących przy projekcie osób.

Jarzyna – wynika z relacji osób, z którymi rozmawialiśmy – umiał sprawnie manipulować. Lubił rozmawiać pojedynczo, wyciągał na rozmowy, mówiąc co innego każdej osobie. Potrafił zmniejszać poczucie wartości: Sobolewskiego ostrzegał w rozmowie na osobności, żeby uważał, bo może podejmowane przez niego wyzwania są zbyt ambitne. „Przez takie traktowanie dopiero po kilku latach pracy twórczej zacząłem nazywać siebie artystą” – mówi.

Skutecznie działało informowanie podwładnych, że ktoś się na nich skarży, choć później okazywało się, że żadna z rzekomo skarżących się osób nic o tym nie wie. „Jak się go łapało za rękę, to mówił, że to nie jego ręka” – stwierdza Kurpiewski. Jak opowiada inna osoba: „Miał pretensje, że nie odbierało się od niego telefonów. Nieodebranych połączeń, według niego, miało być wiele. Na telefonie odbiorcy wyświetlało się tylko jedno, na które w dodatku po kilku minutach oddzwonił. «Mam wyciągnąć swój telefon, żeby udowodnić, że było inaczej?» – pytał Jarzyna. Sytuacja była absurdalna, bo wyciągnął go, przemyślał sprawę, oznajmił, że sprawdzić u siebie na telefonie nie może, bo akurat «nie wziął okularów», ale jest przekonany, że dzwonił wiele razy i nie mógł się skontaktować. I że «to jest dla mnie najważniejsza informacja dotycząca tej sprawy»”.

Podobnie jak empatia, ważna była intuicja. Jarzyna wierzył w sny i przeczucia. Był przekonany, że jego podświadomość wysyła mu sygnały, jak ma prowadzić teatr, kogo zapraszać, kto ma dobrą energię, a kto ma złą. Wpływało to na brak poczucia bezpieczeństwa i przekonanie o tym, że każdego mogą się pozbyć w każdej chwili i właściwie z najbardziej absurdalnego powodu.

Dyrektor na zastępstwo

Jarzyna w teatrze pojawiał się rzadko, chyba że robił własny spektakl. Częściej zaczął bywać z początkiem roku, kiedy relacja z zespołem stawała się coraz bardziej napięta. „Pod nieobecność Jarzyny w teatrze królował Roman Pawłowski” – mówi jedna z rozmówczyń. „Faktycznie wykonywał pracę dyrektora artystycznego” – dodaje Kurpiewski. Potwierdza to Rochowska, która miała wrażenie, że Pawłowski proponuje program, a Jarzyna jedynie go aprobuje.

Sam Jarzyna w swoim oświadczeniu stwierdza, że program tworzony jest przez niego „we współpracy z Romanem Pawłowskim i konsultowany z innymi współpracownikami, co jest standardowym sposobem pracy w teatrach, wynikającym z zakresu obowiązków Dyrektora Artystycznego i Dyrektora Programowego”.

Pełnomocnik dyrekcji do spraw programowych – taką funkcję pełni Pawłowski, którego ustąpienia również domagają się związkowcy – był blisko związany z dyrektorem do spraw artystycznych: dbał o jego komfort, brał na siebie trudne rozmowy – jak mówią osoby, z którymi rozmawialiśmy. Po pierwszej odwołanej premierze „2020: Burzy” w długim przemówieniu to Roman Pawłowski miał mówić, że wizerunkowi teatru został zadany cios i że teatr będzie się po tym bardzo długo podnosił; że zniweczona została praca wielu osób i to, co pracownicy mogą zrobić, żeby zadośćuczynić, to teraz jak najbardziej się starać.

Pawłowski do pracy w teatrze był bardzo przywiązany i rzeczywiście – opowiadają nasi rozmówcy – wkładał w nią dużo wysiłku, jednak nie cenił już wysiłku innych osób. „Kiedy zwracaliśmy uwagę na warunki pracy, mówił, że nie chce o tym rozmawiać, bo pracujemy w TR Warszawa i naszą motywacją nie powinny być pieniądze ani warunki pracy” – relacjonuje Kurpiewski. Rochowska mówi z kolei, że nie liczył się z kompetencjami pracujących w teatrze osób. „Dostawałam sygnały, żeby nie wtrącać się do spraw programowych, choć praca mojego zespołu mieści się w tym obszarze” – mówi. Od dziesięciu lat jest liderką dostępności w teatrze, jedną z pierwszych w polskich teatrach. Kiedy Roman Pawłowski planował sezon pod hasłem „Porozmawiajmy o niepełnosprawności”, nawet nie konsultował z nią swoich pomysłów. „Wydawało mu się, że jestem od rozdawania słuchawek” – stwierdza.

Źle współpracę z Pawłowskim wspomina również Śliwińska. Opowiada o przypadkach, kiedy podnosił na nią głos. Powody do rozpoczynania awantur były różne. Pretensje, że reżyser Luk Perceval dzwoni do niego, a nie do niej w sprawie zaginionych kluczy (była jego asystentką w czasie produkcji w TR-ze). Awantura o to, że Śliwińska wybiera urlop po zwolnieniu się z pracy (teatr nie chciał zapłacić ekwiwalentu) i nie będzie na finale przygotowanego przez niego projektu. „Ostatniego dnia mojej pracy złożyłam zawiadomienie do przełożonego, że znowu na mnie bezpodstawnie nakrzyczał” – opowiada inspicjentka.

Romana Pawłowskiego zapytaliśmy o to, czy czuje się współodpowiedzialny za sytuacje w teatrze oraz jakie jest jego stanowisko wobec konfliktu. Odmówił nam jednak jakichkolwiek komentarzy w tej sprawie.

Natalia Dzieduszycka nie mieszała się w sprawy artystyczne. W rozmowie z aktorem, który grał w przedstawieniu, po premierze potrafiła zapytać, czy je widział i jak mu się podobało. Stosunki między nią a Jarzyną były – poza czasem przygotowań do konkursu – chłodne.

Jak opowiada Maciej Kurpiewski, którego stanowisko znajdowało się między gabinetami dyrektorki i dyrektora: „Bywało, że komunikowali się za pośrednictwem mnie lub sekretarki”.

Nie było między nimi chemii. Ona, zafiksowana na pilnowaniu dyscypliny finansowej, on – charakteryzuje jeden z pracowników – narcyz. Jednym z przejawów rozpadu taktycznego sojuszu z czasów konkursu był moment, kiedy decyzją Dzieduszyckiej pracownicy teatru musieli płacić za wejścia na spektakle. Również Grzegorz Jarzyna.

„Media pytają nas o konkrety, ale to są bardzo miękkie rzeczy. Za to splot wszystkich tych sytuacji sprawia, że nie jesteśmy w stanie pracować” – mówi Rochowska.

Nowe zakresy obowiązków

Ale były też rzeczy bardzo konkretne. Ze spotkania w ATM-ie została 28 marca 2021 sporządzona notatka, którą podpisało jedenaście uczestniczących w nim osób. Dyrekcję reprezentowały: Natalia Dzieduszycka, Monika Dziekan, główna specjalistka ds. HR Anna Gąsiorek; obecny był również kierownik Działu Technicznego Sebastian Kuźma. Chodziło o sprawę zmiany zakresów obowiązków, opisywaną już przez media.

Nowe warunki w pierwszej kolejności miały być przedstawione Działowi Technicznemu, największemu w teatrze. Z notatki wynika, że dyrektorka przedstawiła trzy komunikaty. Najpierw poinformowała, że nie zabezpieczyła środków w funduszu wynagrodzeń na dwa ostatnie miesiące 2021 roku. Następnie, że Biuro Kultury m.st. Warszawy domaga się od niej redukcji etatów (w odpowiedzi na pismo przewodniczącego Komisji Zakładowej OZZ IP Biuro Kultury błyskawicznie to zdementowało), by na końcu przedstawić informację o zmianach w zakresach obowiązków. Na pytanie o konsekwencje niepodpisania nowych zakresów obowiązków dyrektorka miała odpowiedzieć, że zakłada, że podpiszą wszyscy, natomiast w innym przypadku pracownikom będzie wręczane wypowiedzenie zmieniające, które – w przypadku odmowy przyjęcia – zmieni się w wypowiedzenie umowy o pracę. Zakresy znacznie różniły się od wcześniejszych – najbardziej w przypadku montażystów, którzy mieli również pełnić funkcję kierowców i zaopatrzeniowców. Do wszystkich zakresów zostały wprowadzone zapisy dotyczące prac gospodarczych. Na pytanie, co oznaczają w praktyce, ówczesny kierownik Działu Technicznego miał w obecności dyrektorki odpowiedzieć, że pracownicy mogą na przykład zostać poproszeni o grabienie liści, odśnieżanie czy sprzątanie pomieszczeń teatru.

To spotkanie było momentem przełomowym nasilającego się konfliktu – liczba członków i członkiń i tak bardzo licznej komisji zakładowej znacznie po nim wzrosła. Nasi rozmówcy odebrali je jednoznacznie jako groźbę zwolnień. Jego dramaturgia, sugerowanie redukcji etatów i braku środków w funduszu wynagrodzeń miały zmiękczyć pracowników.

Dzieduszycka na konferencji prasowej mówiła, że część osób nie miała obowiązków, a ona chciała jedynie uporządkować sprawy pracownicze w teatrze, by pracownicy czuli się bezpiecznie i wiedzieli dokładnie, czego się od nich wymaga. „Założenie było szlachetne, natomiast było to narzucanie pracownikom nowych obowiązków. W zasadzie w ramach etatu mogła zostać zlecona każda impreza wewnętrzna czy zewnętrzna” – mówi nasz rozmówca. Inny dodaje, że dyrekcja doszła do wniosku, że w związku z pandemią pracownicy nie wyrabiają etatowych godzin, i postanowiła dołożyć im nowe obowiązki.

Odwołane „Serce”

Styczeń 2022 roku to kolejny moment przełomowy. Spektakl „Serce” Wiktora Bagińskiego został odwołany tuż przed pokazem. W oczach zespołu było to przekroczenie kolejnej granicy. To, co działo się na scenie, dotąd skutecznie zasłaniało rozgrywające się za kulisami konflikty. Tym razem, w ostatniej chwili, okazało się, że nie ma akustyka. Jednak nikt nie obwiniał o tę sytuację jego. W końcu Jan Dudziński był na urlopie. Chwilę wcześniej został niespodziewanie zwolniony z pracy.

„Janek nie zgadzał się na zmiany związane z nowym systemem pracy, ale w teatrze mówiło się, że najważniejszym powodem jego zwolnienia był zabawny filmik przygotowany przez niego na służbową wigilię. Dyrekcja potraktowała go bardzo serio” – opowiada Sobolewski.

Wspomniane nagranie ironicznie komentowało napiętą rzeczywistość TR Warszawa, m.in. pojawiały się na nim napisy z podziękowaniami dla dyrekcji, przesłaniające podziękowania skierowane do innych działów. Dudziński miał nadzieję, że rozładuje to trudną atmosferę w instytucji. I przez chwilę myślał, że mu się to udało: w końcu podczas oglądania wszyscy się śmiali – nawet dyrekcja.

Jednak dobra atmosfera szybko się skończyła. Tuż przed sylwestrem, w trakcie przerwy w próbie do spektaklu, Dudziński został zaproszony na rozmowę z kierownikiem technicznym i jego zastępcą – wręczono mu wypowiedzenie. Akustyk był zaskoczony – wprawdzie kiedyś dostał naganę za nieposprzątanie sprzętu, o który potknął się kierownik techniczny, ale od tego wydarzenia minęło sporo czasu. Nie dostawał negatywnych komentarzy dotyczących swojej pracy. Zdziwił go też sposób wręczenia mu wypowiedzenia: „Wyraźnie zdenerwowany kierownik pokazał mi papiery. Na pytanie: «Dlaczego?», odpowiedział, że nie musi mi tego wyjaśniać. Po chwili dodał, że słabo starałem się na wyjazdach. Nie dostałem takiego komunikatu wcześniej. Kazano mi podpisać wypowiedzenie. Odpowiedziałem, że jestem zdenerwowany i chcę to przeczytać na spokojnie. Odmówiono mi wydania pisma, a potem powstała notatka służbowa, że odmówiłem jego podpisania” – opowiada.

Po spotkaniu Dudziński podszedł do obecnego na próbach Grzegorza Jarzyny. „Powiedział mi tylko, że wiedział, że są planowane zwolnienia w działach. Nie chciał ze mną dłużej o tym rozmawiać” – opowiada. Cały zespół był mocno poruszony sposobem, w jaki potraktowano pracownika.

To jednak dopiero początek. Teatr, nie chcąc wypłacić ekwiwalentu, wysłał akustyka na urlop. Jan zobaczył zapis w systemie dopiero po przepracowaniu dnia, który, formalnie rzecz biorąc, miał wolny. O urlopie nikt go nie poinformował. Kolejnego dnia już do pracy nie poszedł, uprzedzając o tym zespół. Według niezaktualizowanego grafiku miał być wtedy akustykiem na spektaklu Bagińskiego. Tego dnia dostał wiele telefonów od kierownika technicznego, których nie odebrał. Po nich zaczęły przychodzić SMS-y: „Jan, idź do pracy. Tam jest pomyłka”.

A urlop w systemie został anulowany. Po tej sytuacji kierownik techniczny złożył wypowiedzenie. „To był jego błąd, że wstawił dyżur pracownikowi, którego zwolnił. Ale dla mnie szczególnie przykre było to, że został z tym sam. Grzegorz powiedział mi, że Sebastian miał prawo «popełnić harakiri». Odciął się od niego kompletnie” – komentuje Rochowska.

„W wyniku omyłki Kierownika Działu Technicznego Janowi Dudzińskiemu wprowadzono do elektronicznego systemu OnPoint urlop. Po weryfikacji z wykonywaną przez niego pracą i planowanym udziałem pracownika w secie spektakli pierwotny urlop został przez Kierownika anulowany. Janowi Dudzińskiemu, w związku z zakończeniem stosunku pracy, wypłacony został ekwiwalent za niewykorzystany urlop wypoczynkowy” – odpowiada na zadane przez nas pytanie o anulowanie w systemie urlopu pracownika Natalia Dzieduszycka.

„Nikt tu nie wytrzymuje więcej niż trzy lata, tu jest taki przemiał ludzi” – miał mówić dyrektor Jarzyna.

Jednak w większości przypadków osoby zwalniały się same. Chociaż „same” jest tu określeniem co najmniej kontrowersyjnym. „Ludzie odchodzili, bo nie dawali rady. Nie byli formalnie zwalniani, ale byli zmuszani do odejścia” – mówi Sobolewski. „Ostatecznie to ja odeszłam z teatru, ale czułam się do tego zmuszona. Nikt z dyrekcji ze mną nie rozmawiał i nie pytał o powody” – dodaje Śliwińska.

O powodach odejścia z pracy nikt nie rozmawiał również z Kurpiewskim. I on, i Śliwińska czuli, że ich odejście jest dyrekcji na rękę.

Na konferencji prasowej Natalia Dzieduszycka podkreślała: „Z każdą z osób, które złożyły wypowiedzenie, rozmawiałam i dowiadywałam się, jakie były ich motywy”. Taka rozmowa odbyła się, kiedy wypowiedzenie złożyła Anna Rochowska, która usłyszała od Dzieduszyckiej: „Nie odchodź. To będzie gwóźdź do trumny”.

Dyrektorka miała rację.

Mamy dosyć

„Ostatecznym punktem, który spowodował, że wszyscy, niezależnie od poglądów i temperamentu, zgodziliśmy się na protest, było odejście Ani” – opowiada w wywiadzie udzielonym „Dwutygodnikowi” aktorka Maria Maj. Wieloletnia pracownica była bardzo szanowana przez współpracowników, a jej sukcesy na polu pedagogiki teatru doceniane przez środowisko.

Oficjalny publiczny protest rozpoczął się 20 czerwca tego roku, po opublikowaniu „Oświadczenia aktorów TR Warszawa”: „Osoby odchodzące z pracy opisywały się w większości jako przemęczone napięciami, zastraszone i wypalone psychicznie. Deklarowały, że mają już dosyć. My, aktorki i aktorzy TR Warszawa, też mamy dosyć” – możemy przeczytać. Później pojawiły się opinie, że aktorzy, jako osoby najbardziej widoczne i medialne, wzięły na siebie ryzyko protestu. Wypowiadały się jednak także w imieniu innych pracowników teatru.

Nie był to jednak początek działań zespołu przeciw dyrekcji, a raczej ich kulminacja. Pierwsze sygnały o nieprawidłowościach w TR Warszawa wpłynęły do Biura Kultury już w 2021 roku. W styczniu 2022 związek zawodowy przegłosował wotum nieufności wobec dyrekcji.

„To jest jedyna osoba, której w tym teatrze nie mogę wyrzucić, bo to szef związku zawodowego” – miał powiedzieć Grzegorz Jarzyna, jak relacjonuje współpracownik teatru. Związkowców miał traktować jak zło konieczne, podobnie jak dyrektorka naczelna. W czasie spotkań – opowiada Kurpiewski – byli wciąż atakowani. Dyrekcja traktowała osobiście działalność prezydium Komisji i przewodniczącego. „Nie było rozmowy merytorycznej, przez większość czasu w trakcie spotkań musieliśmy odpierać zarzuty” – dodaje. Natomiast Roman Pawłowski zarzucał mu wprowadzanie „knajackiego języka roszczeniowców”. Kurpiewski odszedł z pracy, zanim Komisja zakładowa wydała swoje oświadczenie.

Na pytanie o stosunek do związku zawodowego Grzegorz Jarzyna odpowiedział: „Związki zawodowe są ważnym elementem w instytucji, równoważą relacje pomiędzy pracownikami a pracodawcą. Ale czasem mogą być używane do rozgrywania partykularnych interesów i mieć wpływ na losy całej instytucji. Jak to miało miejsce w przypadku oświadczenia związku zawodowego z dnia 23 czerwca tego roku, gdzie związek domagał się mojej dymisji. Nie zostały przedstawione mi do tej pory żadne merytoryczne argumenty. Nigdy wcześniej żaden przedstawiciel związków zawodowych nie poinformował mnie o takich żądaniach”.

Mamy jednak wrażenie, że to działalność związkowa (TR Warszawa jest jedną z najbardziej uzwiązkowionych instytucji kultury) pozwoliła na rozpoznanie sytuacji teatru. Związek stał się forum pracowników, którzy wcześniej niekoniecznie mieli okazję do dzielenia się doświadczeniami, szczególnie z osobami z innych działów. Pozwolił także różnym grupom pracowniczym, solidarnie występującym przeciw urzędującej dyrekcji, zobaczyć wspólny interes.

W wyniku bezprecedensowego protestu aktorów, zaangażowania związku zawodowego i pracowników TR-u rozpoczęła się dyskusja o przyszłości teatru, na skutek której prezydent m.st. Warszawy Rafał Trzaskowski zapowiedział na wrzesień rozpisanie konkursu na nową dyrekcję teatru. Natalia Dzieduszycka zapowiada, że będzie starać się o kolejną kadencję. Grzegorz Jarzyna 4 lipca na konferencji prasowej poinformował o zakończeniu swojej współpracy z TR po 25 latach pracy w instytucji. Zapowiedział, że wycofa się po wyborze nowej dyrekcji i przekaże obowiązki swojemu następcy.

Dyskusja o przyszłości teatru trwa.