Cybersen
fot. Magda Hueckel

8 minut czytania

/ Teatr

Cybersen

Anna Pajęcka

„Sen nocy letniej” Garbaczewskiego jest hołdem dla grzybni-nieskończoności, która uwypukla ludzkie słabości, śmiertelność ciał

Jeszcze 2 minuty czytania

Po niezbyt udanej „Boskiej Komedii” w warszawskim Teatrze Powszechnym na scenie Starego Teatru w Krakowie Krzysztof Garbaczewski razem z zespołem dalej sprawdza możliwości teatru: eksperymentuje z pojemnością medium, pozbawiając je dotychczasowego status quo. Tradycyjne narzędzia (przede wszystkim spotkanie widza z aktorem) nieszczególnie już reżysera interesują, interesujący zaś od dawna jest romans z VR-em. Na tyle, że słowa „VR” i „Garbaczewski” skleiły się w słowniku polskiego teatru. „Boska Komedia” była przemocą na wciąż szalenie atrakcyjnym dziele Dantego – nudnym eksperymentem, w którym reżyser tak bardzo skupił się na produkowaniu technicznych atrakcji, że zapomniał uwzględnić, przynajmniej dla przyzwoitości, że pracuje w teatrze. W „Śnie nocy letniej” tych słabości już nie ma. W scenografii Aleksandry Wasilkowskiej – neonowej krainie grzybni i grzybów, z lustrem-portalem w kształcie waginy – może wydarzyć się wszystko. Portal wagina niekoniecznie jest tu otworem, z którego na świat się tylko wychodzi, zdaje się też sugerować, że jak trzeba, to można wrócić. Motyw rzeźby dłoni na scenie, znany też z „Boskiej Komedii”, przypomina o demiurgicznej mocy wytwarzania, także światów. Powstaje zatem psylocybinowe uniwersum na podstawie cyberfantazji, o której nie śniła nawet Donna Haraway, wieszcząc sojusz kobiet z maszynami. Tu mamy sojusz bycia i niebycia, grzyba i elfa, płci określonej i nieokreślonej. Wszechobecne grzyby wieszczą gorzko, że gdy zniknie cywilizacja, zostaną jedynie one i bakterie. Inscenizacja „Snu nocy letniej” jest więc hołdem dla grzybni-nieskończoności, która uwypukla ludzkie słabości, śmiertelność ciał.

fot. Magda Hueckel

Dramaturżka Patrycja Wysokińska czyta „Sen nocy letniej” w przekładzie Barańczaka prawie słowo w słowo. Choć tekst zdaje się tu wyłącznie pretekstem do pokazania magicznej scenografii, szekspirowskiej fantasmagorii i przede wszystkim międzyludzkich relacji, które są kanwą komedii; nie ma tu ambicji opowiadania aktualności, modnych tematów albo politycznego zagadywania. Biorąc jako punkt wyjścia tezę o technologii jako lustrze, w którym przegląda się rzeczywistość, Garbaczewski snuje opowieść o alienacji ciał i doświadczeń, byciu człowieka w sieci, w tym, co być może czeka nas wszystkich pod nazwą „metawersum”. A całą narrację osadza w wirtualnym lesie, w którym jednak nie ma drzew i jest bardzo różowo, więc to może las po katastrofie atomowej albo klimatycznym samobójstwie, które w końcu popełni ludzkość. Garbaczewskiemu z Szekspirem zawsze się udaje. Jego pierwszy Szekspir, „Burza” zrealizowana z Marcinem Cecko w czasach świetności Teatru Polskiego we Wrocławiu, był wybitną realizacją, w której rzeczywistość też została zawieszona na rzecz halucynogennego tripu na wyspie śmierci, pochłaniającej aktorów ciemności i scenografii z grzybami, które wyrosły ponad ich głowami. Nie było tam jeszcze miejsca na VR, świat sceniczny rozbijał się analogowo: o lustra i ekrany.

Ten spektakl to też dla Garbaczewskiego okazja ponownego nawiązania do Grotowskiego. Poszukiwanie metody na wyzbycie się myślenia, czucia i bodźców, stworzenie Performera – człowieka czynu, a nie człowieka, który gra innego, takiego, który jest „tancerzem, kapłanem, wojownikiem” – zdaje się możliwe do zrealizowania właśnie w wirtualnej rzeczywistości. Ale pod warunkiem, że reżyser świadomie prowadzi tę grę, pilnując, żeby aktor i postać współistnieli, żeby jeden nie był tylko symulacją drugiego. 

Sen nocy letniej, reż. Krzysztof Garbaczewski. Teatr Stary w Krakowie, premiera: 18 lutego 2022„Sen nocy letniej”, reż. Krzysztof Garbaczewski, dramaturgia: Patrycja Wysokińska. Teatr Stary w Krakowie, premiera: 18 lutego 2022Poza komediowym wątkiem prób do sztuki wystawianej przez lokalnych rzemieślników z okazji ślubu Tezeusza i Hippolity (teatrem w teatrze, który paradoksalnie rozgrywa się w dużej mierze na ekranach) reżyser konstruuje biomatriksa, dzieląc każdego z aktorów na ciało obecne na scenie i głos użyczony animowanej przez niego postaci w świecie rozszerzonym, wyświetlanej na ekranie nad sceną. Wprowadza to kolejne piętra dystansu: dystans już nie tylko dzieli aktora na deskach i widza na widowni, ale i aktora oraz postać, którą odgrywa, a także aktorów w VR-ze i tych poza nim. Oberon (Paweł Kruszelnicki) i Puk (Roman Gancarczyk z maską-głową w kształcie boczniaka) snują się lub biegają po scenie, popychając świat sceniczny do przodu, mają cielesną przewagę nad pogrążonymi w letargu Lizandrem (Maciej Charyton), Hermią (Maja Pankiewicz), Heleną (Małgorzata Zawadzka) i Demetriuszem (Krzysztof Zawadzki), animującymi swoje postacie na ekranach. Ciała z ekranów są pozbawione właściwości, a interakcje między nimi przekraczają cielesne granice: przenikają przez siebie jak w glitchu, nie istnieje bariera dotyku, ręka zbliżająca się do powłoki od razu się w niej zatapia. Jednocześnie czarne i białe, obłe profile awatarów nie mają nic wspólnego z atrakcyjnymi queerowo-cyberpunkowymi kostiumami aktorów, które są tu przez chwilę tylko atrakcyjną biologiczną powłoką do oglądania, jak w instalacji.  



Zanim aktorki i aktorzy powrócą z rozszerzonej rzeczywistości na scenę, aby odgrywać jedną z końcowych scen orgii (którą Egeusz podsumuje słowami: „moja córka w goglach, Lizander w masce, nie wiem, co o tym sądzić, wszyscy razem, i to w VR-ze”), w świecie VR nie widać binarnych podziałów genderowych, które w szekspirowskim dramacie są jedną z osi fabularnych (przecież Egeusz „oddaje” Hermię Demetriuszowi, którego sam wybrał jej na męża). W cyberśnie zostają anulowane, w końcu oderwane od ciała nie mają już żadnych granic, nawet międzygatunkowych. Aktor nie musi zakładać ciężkiej głowy osła, może przecież być osłem na ekranie, albo elfem, albo queerową wróżką.

Myślę o spektaklu Garbaczewskiego jako o widowisku choreograficznym. Jeśli się uprzeć, to „Sen nocy letniej” mógłby być zagrany nawet bez słów. Wystarczające byłoby zabranie z szekspirowskiego świata warstwy fantasmagorii i wypełnienie jej ciałami, scenografią, animacjami na ekranach, ruchem i tą drugą płaszczyzną: wirtualną rzeczywistością, która budzi pożądanie, choć dla widza jest jak ciastko oglądane przez szybkę. Trzeba uwierzyć zaocznie, że aktor na scenie czegoś doświadcza, i wolę tę bierność od siedzenia w okularach VR i wchodzenia w interakcje bez możliwości ewakuacji. 

W perspektywie naszej obecnej rzeczywistości orgiastyczne metawersum ateńskiego lasu – czy jakkolwiek nazwiemy tę ucieczkę w zbiorowy haj – nie jest może najgorszym wyjściem. To póki co świat bez wojen i gróźb nuklearnych, w którym w zamian za spokój oddaje się wyłącznie dane na pożarcie algorytmom. Co prawda bezpieczeństwo nieuregulowanej prawnie wirtualnej rzeczywistości budzi wątpliwość: jedna z badaczek wyznała ostatnio, że jej postać w metawersum została zbiorowo zgwałcona, a do dziś nikt nie wpadł na to, jak karać taki czyn popełniony w wirtualu. Ale czy na zewnątrz jest lepiej? Sen w sztuce Szekspira ma przewagę nad naszą realnością – można się z niego obudzić, nieważne pod jaką postacią, z jakim afektem i wobec kogo. Spektakl Garbaczewskiego, bardzo udany, prowadzi do ciągle odwlekanego pytania: po co nam rzeczywistość, po co nam język? Czy tam, gdzie pokierują nas największe technoumysły tego świata, będzie bezpiecznie? A może porzucić bezpieczeństwo i rzucić się w haj wiecznej świętojańskiej nocy?