Wojna, nie czas na literaturę
Kiermasz książek w Lwowie, 2011 / fot. Jennifer Boyer, CC BY 2.0

10 minut czytania

/ Literatura

Wojna, nie czas na literaturę

Andrij Lubka

Pisarz to przede wszystkim mięso, kości i krew, które mogą zostać zniszczone przez kulę. A dopiero potem człowiek, który pracuje słowami

Jeszcze 3 minuty czytania


10 marca, dwa tygodnie po wybuchu wojny, wznowiła pracę pierwsza ukraińska księgarnia. Była to lwowska księgarnia Wydawnictwa Starego Lwa – miejsce, gdzie mają w ofercie nie tylko książki, ale też przytulność: można tu kupić kawę, posiedzieć w wygodnym fotelu i poczytać jedną z książek. Właśnie tego tak bardzo dzisiaj brakuje setkom tysięcy przymusowych przesiedleńców, którzy uciekli ze strefy działań bojowych na spokojniejszy zachód Ukrainy.

Po kilku kolejnych dniach, czyli w trzecim tygodniu wojny, największa ukraińska sieć, Je, ogłosiła ponowne, równoczesne uruchomienie dobrej dziesiątki księgarń w miastach zachodniej Ukrainy. Nie oznacza to jednak, że można mówić o pełnym przywróceniu działalności rynku książki, bo klienci mają teraz nieprzesadnie dużo pieniędzy, a główne drukarnie i magazyny, zlokalizowane w Charkowie i pod Kijowem, są zablokowane.

Przywrócenie pracy księgarń ma tworzyć nie sukces rynkowy, ale coś znacznie ważniejszego: ma pomóc ludziom odzyskać poczucie normalności, zwykłego życia. Ważne jest dziś dla nas, by rodzice, którzy chcą kupić swoim niespokojnym i przestraszonym dzieciom piękną kolorową książkę, która na pewien czas zabierze je do urokliwego, radosnego świata, mieli taką możliwość. Bo nasz kraj walczy między innymi o prawo pisania, wydawania i czytania książek w języku ukraińskim.

Ukraińscy pisarze i tłumacze podczas wojny bronią Ukrainy, odgrywając bardzo różne, ale zawsze bardzo ważne role. Niektórzy – jak Artem Czech, Borys Humeniuk, Serhij Pantiuk, Bohdan Kołomijczuk, Ołeksandr Myched czy bracia Kapranow – chwycili za broń, by odpierać najeźdźcę na froncie i w swoich miastach. Inni – jak Serhij Żadan, Jewhenija Zawalij czy Kateryna Kałytko – zintensyfikowali swoją działalność wolontariacką, gromadzą fundusze i niezbędny sprzęt dla wojska, koordynują ruch transportów humanitarnych na wschód i południe kraju. Ukraińscy pisarze i pisarki napisali podczas wojny niezliczone świetne teksty dla zachodnich mediów, udzielili mnóstwa ważnych wywiadów, przełożyli setki potrzebnych stron z ukraińskiego i na ukraiński.

Żaden ukraiński pisarz nie opowiedział się za kapitulacją czy pokojem za wszelką cenę. Dodatkowo trzeba podkreślić, że ukraińscy pisarze, którzy piszą po rosyjsku, także kategorycznie wypowiadają się przeciwko zbrodniczej agresji Putina i wspierają Ukrainę. Właściwie wszyscy bez wyjątku pisarze i pisarki są dziś w coś zaangażowani – walczą, chronią, działają na froncie informacyjnym, rozładowują ciężarówki z pomocą humanitarną, pomagają kwaterować uchodźców, prowadzą zajęcia z arteterapii dla dzieci, które uciekły z bombardowanych miast. Słowem, wszyscy starają się być pożyteczni, ale zajmują się wszystkim oprócz swojego głównego powołania – pisania samych tekstów literackich. Bo na to nie pora.

Chociaż i od tej reguły zdarzają się niezwykłe wyjątki: ukraiński krytyk literacki Jewhen Stasinewycz parę dni temu odwiedził w Kijowie powszechnie znaną ukraińską intelektualistkę, autorkę wielu ważnych książek o historii Ukrainy – Natalię Jakowenko. Okazało się, że te niespokojne dni w ostrzeliwanym Kijowie niemłoda już historyczka spędza na pracy nad przekładem dzieł Tytusa Liwiusza. Swoją decyzję wyjaśniła tak: „Rozumie pan, Żeniu, historia nie zaczyna się przecież od Herodota, to takie bajki. Prawdziwa historia jest od Liwiusza. Nie ma ukraińskiego przekładu «Ab urbe condita», a ja niedawno przypomniałam sobie, że dobrze znam łacinę. Inne projekty wymagają siedzenia w archiwach, a że zdrowie już nie to, postanowiłam wziąć się za Liwiusza”. Pani Natalia jest teraz przy 29. księdze spośród 45, jakie składają się na „Od założenia Miasta”, pracuje nad wojną z Hannibalem.

Ukraińscy wydawcy, którzy z powodu wybuchu wojny, przesuwania się linii frontu, problemów z logistyką i brakiem popytu niemal w stu procentach wstrzymali działalność wydawniczą, starają się znaleźć sobie miejsce w nowych warunkach. Zadanie minimum: utrzymać chociaż zdolność wypłacania pracownikom pensji, bo bez tych skromnych pieniędzy w warunkach wojny ludziom do oczu zajrzy bieda. Zadanie maksimum: próbować sprzedawania swoich książek na rynkach zagranicznych, wszak zainteresowanie Ukrainą, a w związku z tym ukraińską literaturą, jest dziś na świecie niezwykle duże. Zawartych zostało już kilka umów dotyczących systemowego reprezentowania literatury ukraińskiej w Europie, a branżowe stowarzyszenie ukraińskich wydawców zwróciło się do Ministerstwa Kultury z ideą zakupów ukraińskich książek dla zagranicznych bibliotek. W wielu europejskich krajach są dziś przecież setki tysięcy Ukraińców, którzy potrzebują książek w języku ojczystym i dla siebie, i dla swoich dzieci. Najwięksi gracze ukraińskiego rynku książki na czas wojny udostępnili swoje e-booki do bezpłatnego pobierania.

Osobno warto wspomnieć o ukraińskim PEN Clubie, bo w ciągu trzech wojennych tygodni organizacja ta stała się dla ukraińskiej kultury czymś w rodzaju własnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. PEN realizuje kilka dużych, międzynarodowych projektów, pilotuje publikację esejów ukraińskich pisarzy i pisarek w najważniejszych pismach świata, organizuje wywiady z ukraińskimi pisarzami i pisarkami i sprawnie tłumaczy je na kluczowe języki. Ponadto organizuje online serię spotkań znanych pisarzy ukraińskich z zagranicznymi, w tym z laureatami Nagrody Nobla, by stale informować odbiorców z krajów demokratycznych o przebiegu wojny w Ukrainie. Jednym z najciekawszych projektów PEN-u jest inicjatywa gromadzenia tak zwanych dzienników wojennych – artystycznej dokumentacji rzeczywistości, prowadzonej przez ukraińskich pisarzy; z upływem lat takie archiwum stanie się cennym źródłem prawdy na temat rosyjskiej agresji, a dla wielu twórców – podstawą do pisania powieści i innych dzieł.

Najbardziej wzruszające są reakcje ukraińskich czytelników, którzy, rzecz jasna, pochodzą spośród wszystkich warstw i kategorii ludności. Pod wpisami i zdjęciami wielu ukraińskich pisarzy i pisarek pozostawiają oni takie komentarze: „marzymy o zwycięstwie i modlimy się o pokój, żebyście wy znowu pisali, a my – czytali książki”. Tak, to prawda, o tym dziś marzy każdy, bo podczas wojny są sprawy ważniejsze niż czytanie.

Podczas wojny literatura odchodzi na dalszy plan. Może doprowadzić do wojny, podsycając w ludziach wściekłość i nienawiść (jak książki rosyjskiego nazisty Prilepina), i może poddać analizie człowieka i świat po tragedii wojny, ale w samym wirze wojny, pod ostrzałem, traci swoją pierwotną funkcję. Kiedy spadają bomby, człowiek stara się uciec, ukryć i ochronić swoich bliskich albo stanąć do pojedynku z wrogiem zamiast sięgać po książkę. Przy akompaniamencie wybuchów trudno się skupić, więc długo się w takich warunkach nie poczyta.

Nie oznacza to jednak, że literatura całkowicie zanika. W sytuacji granicznej, w chwili tragedii, w chwili zagrożenia życia literatura nagle ożywa w naszym wnętrzu, bo wszystkie przeczytane fabuły i książki tłumaczą nam otaczający nas świat. Znam ludzi, którzy zdołali zabrać z Kijowa tylko mały plecaczek – a wśród tych najważniejszych rzeczy zabrali ze sobą również jakąś książkę. Najczęściej tomik poezji. Bo taka książka daje wrażenie domu, z nią człowiek czuje się pewniej; sam fakt obecności książki w takim bagażu świadczy o tym, że wojna nie zdołała zniszczyć w nas tego, co ludzkie, co inteligentne, nie zmiażdżyła naszej godności.

W chwili najgłębszej trwogi nagle przypominają się słowa i cytaty z ulubionych wierszy, wyuczonych jeszcze na szkolnych lekcjach, okazuje się, że właśnie w takim momencie przemawiają one najmocniej. Trudno to wyjaśnić, ale właśnie w chwilach takich potężnych wstrząsów poezja staje się matką wszystkich sztuk, kodem przemawiającym do samego serca. Jakby odradzała się jej najbardziej archaiczna istota, z czasów, gdy pierwsze recytacje szamanów przy ognisku miały leczyć duszę i wyzwalać ją od złych duchów.

Nigdy w życiu tak dobrze nie rozumiałem poezji jak podczas rewolucji i podczas wojny. Właśnie w takich chwilach poezja może uspokoić, pomóc się wypłakać, ale też dać natchnienie do walki, nauczyć zaciskania zębów i walki o życie. Nieprzypadkowo więc 9 marca, w rocznicę urodzin największego ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki, wszyscy – od prezydenta do zwykłych obywateli – cytowali jego wiersze, zamieszczali posty z cytatami, kręcili filmiki, w których deklamowali ulubione wiersze. Cały naród tego dnia rozumiał, że słowo to silna broń motywacyjna, choć w czasie pokoju takie stwierdzenie może się zdawać patetycznym banałem.

Wojny można i należy nienawidzić z setek powodów, ale my, ludzie Księgi, nienawidzimy jej za to, że nie pozwala nam czytać i pisać, czyli zajmować się tym, co najbardziej kochamy. Wojna przemienia życie w prymitywną walkę o przetrwanie, w której wszystkie cywilizacyjne nadbudowy odchodzą na dalszy plan, a pisarze i pisarki stają się zwykłymi celami dla wrogich pocisków.

Wszak pisarz to przede wszystkim mięso, kości i krew, które mogą zostać zniszczone przez kulę, a dopiero potem człowiek, który pracuje słowami. I nienawidzę wojny właśnie za to, że przemieniła mnie z człowieka w worek mięsa i krwi, w cel, w jeden z czterdziestu milionów celów na muszce rosyjskiego żołnierza.

Przełożyła Katarzyna Kotyńska

Tekst opublikowany dzięki wsparciu KBF – instytucji kultury Miasta Krakowa i operatora programu Kraków Miasto Literatury UNESCO – w ramach solidarności z twórcami i twórczyniami ukraińskimi.