Ósmy dzień
Charków, sierpień 2020, fot. Kate Teplaya / Unsplash

6 minut czytania

/ Obyczaje

Ósmy dzień

Julija Ilucha

W poprzednim życiu byłam pisarką. Moja dzielnica w Charkowie, która nazywa się Sałtiwka, jest pod ostrzałem od pierwszego dnia wojny

Jeszcze 2 minuty czytania


Nie wiem, jaki dziś dzień, wiem tylko, że ósmy. Chyba wszyscy Ukraińcy mogą tak teraz powiedzieć. Osiem dni temu, 24 lutego, zaczęło się to, czego w Ukrainie spodziewaliśmy się już od kilku miesięcy – rosyjska inwazja. Groźby słyszeliśmy od końca zeszłego roku. I czekaliśmy, nawet jeśli im nie wierzyliśmy. Zaczęliśmy nawet żartować ze spraw, których nie chciało się ruszać: wiesz co, może już po inwazji.

24 lutego wybuchy wyrwały mnie z mojego łóżka w Charkowie. Drżały okna, podzwaniały szyby. Zaprzeczenie. Złość. Niepewność. Depresja. Akceptacja. Pięć etapów żałoby w minutę. Właśnie tak zrozumiałam, że zaczęła się wojna.

Do ilu walizek można zapakować życie? Moje i mojego dziewięcioletniego syna zmieściło się w dwóch niewielkich plecakach i dwóch transporterach z kotami – naszym i zwierzakiem przyjaciela mojego męża, który zaraz po pierwszych wybuchach spakował plecak i poszedł bronić Charkowa. Ucieczka z rodzinnego miasta, kiedy usiłują się do niego wedrzeć rosyjskie czołgi – takich doświadczeń nigdy i nikomu nie życzę. Chociaż nie, życzę. Wszystkim okupantom. Charków, miasto, które przed wojną miało silne związki z Rosją – od rodzinnych do gospodarczych, które tradycyjnie uważane było za przyjazne i lojalne wobec Rosjan, stał się tym orzechem, na którym rosyjska armia połamała zęby. Ale Charków płaci za to wysoką cenę.

Koledzy z klasy mojego syna dniami i nocami siedzą w schronach i piwnicach zamiast uczyć się w szkołach. Czy będą mieli jak wrócić do klas po wojnie – nie wiadomo, bo w Charkowie zbombardowanych, spalonych i zniszczonych zostało już kilka szkół. Okupanci niczym nie gardzą – ostrzeliwują dzielnice mieszkaniowe, przedszkola i szpitale, i cynicznie kłamią, jakoby prowadzili tu jakąś „operację specjalną” w celu ratowania ludności Ukrainy. Tej ludności, która codziennie ginie od ataków rakietowych, ostrzałów artyleryjskich i nalotów.

„Nigdy nie widziałam nalotów na żywo, tylko w filmach. Ale kiedy usłyszałam ten dźwięk, od razu zrozumiałam – to nalot. Bardzo trudno opisać te uczucia słowami – przerażenie, panika, strach? Takie wrażenie, jakby świadomość oddzieliła się od ciała, wszystkie emocje zniknęły, pozostało tylko totalne poczucie wszechogarniającego przerażenia. Przerażenia, które przenika do każdej komórki mojego ciała, spowalnia oddech i przyspiesza rytm serca; przerażenia, które paraliżuje ciało i pozwala tylko odliczać sekundy i w myślach żegnać się z życiem. I ulga, kiedy rozumiesz, że tym razem przeżyłaś. A po kilku sekundach znów ten piekielny odgłos samolotu…” – mówi moja przyjaciółka Alona, która wciąż jest w Charkowie.

„Dobry wieczór, jestem z Ukrainy” – to nowy mem, którym Ukraińcy obśmiewają swoje codzienne piekło. „Dobry wieczór, jestem z Sałtiwki” – mogę odpowiedzieć. Moja dzielnica w Charkowie, która nazywa się Sałtiwka, jest pod ostrzałem od pierwszego dnia wojny. Na podwórko mojego domu spadł pocisk, inny trafił w budynek mojej kosmetolożki, kolejne rozbiły mieszkania szkolnych kolegów mojego syna.

„Znajomi, którzy nigdy nie byli w Charkowie, pytają teraz: wy przynajmniej nie na Sałtiwce mieszkacie? Kiedy już spakowaliśmy się do wyjazdu z miasta i wyszliśmy na powierzchnię, do taksówki, akurat się zaczęło. Nie wiem, co to było, pociski, «grady» kilka razy z rzędu nad głową. Córka złapała kota w transporterze, kobieta obok padła na schody twarzą do ziemi, mężczyzna krzyczy: «Wszyscy do schronu!»… Aż mnie teraz trzęsie, kiedy to sobie przypominam” – mówi projektantka Olha, która już wyjechała z Charkowa w bezpieczne miejsce.

Teraz, w marcu, którego nadejścia nawet nie zauważyłam, miałam jechać na targi książki do Bolonii, do Włoch. W poprzednim życiu byłam pisarką i wiosną miały się ukazać trzy moje nowe książki – dwa opowiadania dla dzieci i powieść dla nastolatków. Jeszcze osiem dni temu niepokoił mnie deadline na opowiadanie do zbiorku, szykowałam brudnopisy wierszy dla dzieci – raptem, znienacka to wszystko stało się nieistotnym drobiazgiem. Moją ziemią chce zawładnąć podstępny wróg, który cynicznie nazywa siebie „bratnim” narodem i każdego dnia zabija moich rodaków.

„Bombardowanie trwa. Chowamy się w piwnicy naszej szkoły. Spada coś dużego, bardzo blisko. Jeśli trafią w transformator i zabraknie prądu, nie będziemy mogli tu dłużej zostać. Boimy się. Bardzo” – taki status Ołena zamieściła na Facebooku godzinę temu. I straszne jest to, że takich statusów widzę mnóstwo.

„Chcieli nas pogrzebać, ale nie wiedzieli, że jesteśmy nasieniem” – to o nas, Ukraińcach. Rosyjscy okupanci oczekiwali kwiatów od bratniego narodu, ale tylko rozbudzili naszą skoncentrowaną nienawiść, która w końcu ich wszystkich zniszczy. Bo jedyne kwiaty, które dostaną, to te sztuczne z wieńców pogrzebowych.

Przełożyła Katarzyna Kotyńska.