Przedstawienie (nie) musi trwać
Edward Penfield, 1907, Library of Congress, Rawpixel / CC BY 4.0

13 minut czytania

/ Obyczaje

Przedstawienie (nie) musi trwać

Piotr Fortuna

Kraje prowadzące wojnę napastniczą i łamiące prawa człowieka powinny być wykluczane z zawodów sportowych. Presja ma sens, niemal z dnia na dzień jest w stanie wywrócić świat sportu do góry nogami

Jeszcze 3 minuty czytania

Koleżanka powiedziała mi ostatnio: „Myślałam, że rozsądni ludzie nie interesują się sportem”. Zdaję sobie sprawę, że wśród tzw. ludzi kultury kultura fizyczna nie cieszy się wielkim poważaniem. Niemniej – jako rozrywka przyciągająca uwagę milionów kibiców z całego świata – sport wywiera niebagatelny wpływ na społeczną wyobraźnię. Zwłaszcza teraz, gdy oddziałuje na opinię międzynarodową w sprawie o rosyjskiej inwazji, gdy pomaga przebić się z hasłami sprzeciwu i solidarności przez informacyjny szum i presje codzienności.

Nie przypominam sobie takiego politycznego zamieszania w świecie sportu. Odwoływane mecze, przenoszone imprezy, medialne apele, narady, zapowiedzi narad, oświadczenia, korekty oświadczeń i oczywiście niekończące się dyskusje w sieciach społecznościowych. Polacy (nie licząc może Zbigniewa Bońka) są akurat wyjątkowo zgodni: Rosję trzeba ukarać za inwazję na Ukrainę, wykluczyć z wszelkich rozgrywek, a jeśli to się nie uda – konsekwentnie odmawiać rywalizacji ze sportowcami z kraju agresora. Nawet za cenę dyskwalifikacji i walkowerów. Obraz sytuacji komplikuje się, gdy dyskusja przenosi się na poziom międzynarodowy. Wtedy, pośród słusznych postulatów i głosów oburzenia, jak mantra powraca argument: „Sport to nie polityka”. Zanim przejdę do konkretów – kto i co oświadczył, zapowiedział, przemilczał – zajmę się tym rozsądnym z pozoru argumentem, w którym jest moim zdaniem trochę prawdy i bardzo dużo kłamstwa.

To prawda: sport jako rodzaj gry ustanawia rzeczywistość „na niby”, z której możemy czerpać przyjemność właśnie dlatego, że na czas zawodów ustanowiony zostaje osobny, oddzielony od reszty życia świat uproszczonych (a z pewnego punktu widzenia wręcz absurdalnych) reguł. „Sport jest śmieszny. Ciekaw jestem, co by pomyśleli o nas kosmici, gdyby po przylocie na Ziemię trafili przypadkiem na takie zawody” – zapytał kiedyś mój konkubent, kiedy oglądałem sobie meczyk siatkówki. Rzeczywiście, osobliwa jest ta wizja dwunastu młodych, rosłych mężczyzn rozdzielonych siatką, kucających, skaczących, upadających i wymachujących rękami wokół nadmuchanego kawałka tworzywa, co kilkadziesiąt sekund zbiegających się w kółko i klepiących się po pośladkach. Ale jestem pewny, że kosmici też robią różne dziwne rzeczy, kiedy nie patrzymy.

Poza tymi wąskimi ramami rywalizacji jako zabawy sport zawodowy to polityka. I nie mam tu na myśli jakiegoś głębokiego rozumienia słowa „polityka”, ukrytych pod powierzchnią spektaklu warstw klasy, rasy czy płci (np. tego, że piłka nożna jest narzędziem socjalizacji do męskości, stroje w siatkówce plażowej seksualizują ciała kobiet, a sport w ogóle odwzorowuje mechanizmy kapitalistycznego rynku). Chodzi mi o politykę w jak najbardziej potocznym rozumieniu tego słowa.

Po pierwsze, sport to instytucje: szereg organizacji – lokalnych, państwowych i międzynarodowych – nieraz podlegających pod ministerstwa, a niemal zawsze zależnych od rządów i korporacji. Po drugie, sport to narzędzie budowania wizerunku, element PR-u i propagandy. W jego cieple chętnie grzeją się politycy, ale potwierdzenia swojej wartości (a czasem po prostu potwierdzenia własnego istnienia) szukają w nim także narody, państwa, miasta oraz kibice. Po trzecie, sport to miejsce publicznej, zapośredniczonej przez media manifestacji poglądów. Kilka przykładów: demonstrowanie narodowej wyższości albo ponadnarodowej wspólnoty, dziękowanie bogom za zwycięstwa, sygnalizowanie solidarności z ofiarami wojen i katastrof, protestowanie przeciw różnym formom dyskryminacji. O propagowaniu idei olimpijskiej – pokojowej rywalizacji i braterstwa ludzi z całego świata – tylko napomknę. Po czwarte, sport ma wpływ na politykę, na życie wspólnoty: jako przestrzeń wielkich zbiorowych emocji, grupowych identyfikacji, jako wentyl bezpieczeństwa, a może i opium dla ludu. Last but not least – sport to wielkie pieniądze. Polityczne jest to, ile ich jest, skąd się biorą i dokąd płyną.

W Rosji sport wydaje się nawet bardziej upolityczniony niż w innych krajach (nie licząc może Chin i Stanów Zjednoczonych). To sposób na rozbudzanie dumy narodowej i budowanie wizerunku kraju jako mocarstwa wobec wątpliwej potęgi gospodarczej oraz stopniowej utraty politycznych wpływów. To ujście dla wielkich pieniędzy oligarchów i koncernów państwowych. Rosja wydaje miliardy na sponsorowanie międzynarodowych rozgrywek oraz organizację prestiżowych imprez w kraju: w 2014 roku w Rosji odbyła się olimpiada zimowa w Soczi, w 2018 piłkarskie mistrzostwa świata, w 2022 zaplanowane są mistrzostwa świata w siatkówce, w 2023 – mistrzostwa świata w hokeju na lodzie. W Petersburgu miał odbyć się tegoroczny finał piłkarskiej Ligi Mistrzów, w Soczi – Grand Prix Formuły 1. Oczywiście tego typu wydarzenia z reguły uświetnia swoją obecnością pierwszy sportowiec narodu Władimir Putin.

Jak bardzo polityczną sprawą w Rosji jest sport, pokazał też wieloletni, największy w historii skandal dopingowy, w który miał być zamieszany aparat państwowy. „Władze rosyjskie bezczelnie i nielegalnie manipulowały danymi moskiewskiego laboratorium w celu ukrycia zinstytucjonalizowanego dopingu” – komentował Witold Bańka, szef Światowej Agencji Antydopingowej. Rosja bije rekordy, jeśli chodzi o liczbę sportowców ukaranych za doping (w najgorszym 2013 roku było to aż 225 przypadków) oraz utraconych z powodu dopingu olimpijskich medali (aż 43, począwszy od 2002 roku). Wskutek tego za sprawą decyzji organizacji sportowych w różnych turniejach Rosjanie startowali ostatnio jako „zawodnicy neutralni” albo przedstawiciele narodowych federacji sportowych, a nie jako reprezentanci kraju.

Czas protestu

Że sport to polityka, rozumieją teraz polscy sportowcy i działacze gremialnie protestujący przeciwko uczestnictwu Rosjan w międzynarodowych zawodach. Wystawiania polskich drużyn w meczach z Rosjanami odmawiają kolejne związki sportowe, z piłkarskim i siatkarskim na czele (choć pierwsi byli rugbiści na wózkach). Protestują też największe gwiazdy sportu, jak Robert Lewandowski czy Bartosz Kurek. Jeśli chodzi o międzynarodowe organizacje, sytuacja wygląda różnie. MKOl potępił atak na Ukrainę, nazywając go „złamaniem rozejmu olimpijskiego” (w Pekinie lada dzień zacznie się paraolimpiada). Koszykarska Euroliga odwołała mecze rosyjskich drużyn. UEFA odebrała Rosji organizację finału piłkarskiej Ligi Mistrzów, FINA – organizację mistrzostw świata juniorów w pływaniu. Co najważniejsze – bo odbija się największym echem – FIFA i UEFA wykluczyły wszystkie rosyjskie drużyny, narodowe i klubowe, ze swoich rozgrywek. Dodatkowo UEFA zerwała kontrakt sponsorski z rosyjskim gigantem paliwowym Gazpromem. Tego typu informacji wciąż napływa bardzo dużo (a w momencie publikacji tekstu będzie ich jeszcze więcej), dlatego sam skupię się na kontrowersjach wokół jednego, szczególnie ważnego dla Polaków sportu: siatkówki.

Tutaj sytuacja jest wyjątkowo napięta, bo Rosja miała organizować w tym roku szereg imprez, m.in. mistrzostwa świata siatkarzy, turnieje Ligi Narodów oraz mecze Ligi Mistrzów. Początkowo zaskakujące oświadczenia wydały FIVB (Światowa Federacja Piłki Siatkowej) oraz CEV (Europejska Konfederacja Siatkówki). FIVB zapowiedziała, że nie pójdzie w ślady innych federacji sportowych i nie odbierze Rosji prawa do organizacji mistrzostw świata, ponieważ wierzy, że „sport powinien zawsze pozostawać oddzielony od polityki”. Z kolei CEV przedstawiła wojnę napastniczą jako „konflikt ukraińsko-rosyjski”, stawiając w swoim oświadczeniu rosyjskie i ukraińskie kluby na równi, mimo że te pierwsze, opływające w dostatki (i finansowane w znacznej mierze przez Gazprom), grają sobie w najlepsze, a te drugie grać nie mogą w ogóle: liga ukraińska została zawieszona, zawodnicy zagraniczni – w tym polski mistrz świata Artur Szalpuk – rozjechali się do domów, podczas gdy Ukraińcy jako młodzi i sprawni mężczyźni wylądują prawdopodobnie w okopach.

„Pieniądz mówi, bzdura gubi. Czarny dzień dla siatkarskiej społeczności” – skomentował profil Volleyball Explained na Facebooku, robiąc aluzję do pokaźnych zysków, jakie FIVB i CEV czerpią ze wspierania rosyjskiej siatkówki. Zachowanie rzekomo apolitycznych decydentów wzburzyło sportowców, kibiców, działaczy i komentatorów w różnych zakątkach świata. Jako pierwsi z imprezy wycofali się obrońcy tytułu – Polacy, w ślad za nimi poszli mistrzowie olimpijscy – Francuzi, wicemistrzowie Europy – Słoweńcy, brązowi medaliści mistrzostw świata – Amerykanie, a także piętnasta w globalnym rankingu reprezentacja Holandii. Podobnie polscy sędziowie odmówili „gwizdania” na rosyjskim turnieju.

Tuż przed publikacją tego tekstu podano informację, że presja środowiska siatkarskiego przyniosła skutek: światowa federacja odebrała Rosji organizację turnieju. Jako przyczynę podano względy bezpieczeństwa. Z pewnością jednak nie bez znaczenia był aspekt sportowy. Jak wyglądałyby zawody o miano najlepszej drużyny świata bez udziału najlepszych drużyn świata? Niejako w nagrodę za inwazję na Ukrainę Rosjanie mieliby ułatwioną drogę do złotego medalu – choć zarazem miałby on co najwyżej wartość medalu ze złocistego ziemniaka.

W czasie wzrastającej niechęci do narodu rosyjskiego warto zaznaczyć, że niektóre tamtejsze gwiazdy również sprzeciwiły się wojnie w Ukrainie. Jedna z najwybitniejszych zawodniczek w dziejach siatkówki, Jekaterina Gamowa, powiedziała: „Ta hańba na zawsze zapisze się w historii mojego kraju (…) Wielu ludzi w Rosji jest przeciwko temu, co się dzieje”. Wybitny żużlowiec Emil Sajfutdinow zamieścił na Instagramie zdjęcie dwóch uściśniętych dłoni wymalowanych w barwy narodowe obu krajów. Pod obrazkiem zamieścił podpis: „Jesteśmy braćmi!”. Jak widać, sport wcale nie musi być ucieleśnieniem narodowych szowinizmów – może też być wyrazem solidarności, wspólnym, ponadnarodowym sprzeciwem, wobec którego medale, sukcesy, a nawet pieniądze tracą tymczasowo na wartości.

Jednocześnie grający w polskiej lidze Ukrainiec Jurij Gładyr z empatią wypowiedział się o rosyjskich siatkarzach: „Będą tym zdruzgotani, a przecież oni w niczym nie zawinili. Już i tak na wielu imprezach nie mogą grać pod swoją flagą, nie słyszą swojego hymnu. A teraz, gdziekolwiek pojadą, pewnie będą słyszeć gwizdy. O ile w ogóle nie zostaną wykluczeni z rozgrywek międzynarodowych. Rosyjscy sportowcy na to nie zasługują, ale mają na czele swojego kraju szaleńca i będą przez jego działania bardzo cierpieć”. Gładyr popiera wprawdzie sankcje, ale traktuje je jako zło konieczne, niezbędne narzędzie politycznej sprawczości.

Nowe reguły

Jest też drugi argument wysuwany przeciwko sankcjom uderzającym w rosyjskich sportowców: niejeden kraj jest zaangażowany w wojnę, w wielu miejscach na świecie łamie się prawa człowieka – dlaczego tylko wobec Rosji wyciągane są konsekwencje? Obok Rosji także Chiny i Katar należą do krajów, którym najczęściej powierza się organizację wielkich imprez sportowych w XXI wieku (np. lutowe igrzyska w Pekinie odbyły się bez większych zakłóceń mimo prześladowań Ujgurów). Oczywiście stoją za tym ogromne pieniądze, zarazem jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że sport jest używany do wybielania zbrodniczych reżimów.

Z mojej perspektywy odpowiedź na ten postulat równego traktowania jest prosta (przynajmniej w teorii, bo w praktyce byłaby trudna do wdrożenia): trzeba równać w górę, a nie w dół. Kraje prowadzące wojnę napastniczą i łamiące prawa człowieka powinny być każdorazowo wykluczane z zawodów sportowych ze względu na praktyki całkowicie sprzeczne z duchem fair play. Jeśli nie za sprawą formalnych inicjatyw ze strony oficjeli, to na drodze protestów ze strony sportowców (aż po odmowę udziału w zawodach) i kibiców (aż po rezygnację ze śledzenia zawodów). Bo, jak widać, presja ma sens, niemal z dnia na dzień jest w stanie wywrócić świat sportu do góry nogami.

Miejmy nadzieję, że reakcja na wojnę w Ukrainie nie będzie po prostu wyjątkiem od reguły, ale pierwszym przykładem nowej reguły. Oczywiście nie zmieni to od ręki działania autorytarnych reżimów, ale przynajmniej osłabi ich zewnętrzny powab oraz poparcie wewnątrz kraju. Czy możemy spodziewać się podobnych protestów ze strony sportowców i kibiców przed piłkarskimi mistrzostwami świata w Katarze, gdzie za stosunki homoseksualne karze się śmiercią? Pewnie nie na taką skalę, ale są już dobre wzorce, z których można czerpać.