KATARZYNA MALAROWSKA: Co mogłoby się stać, gdybyś została z rodziną w Kabulu?
NILOFAR AYOUBI: Talibowie mnie szukali. Moje nazwisko wpisali na listę osób do zabicia. Figuruję jako osoba, która spiskowała przeciwko ich władzy, więc najpewniej trafiłabym na nagłówki gazet jak Frozan Safi.
Znałaś ją?
Jesienią Frozan wzięła udział w proteście w Mazar-i-Sharif przeciwko rządom talibów, zorganizowanym przez afgański ruch Women’s Political Participation Network. Jestem jedną z liderek tego ruchu. Po proteście Frozan otrzymała telefon, żeby się przygotować do ewakuacji z Afganistanu. Czekała na to, jak wiele innych Afganek. Spakowała rzeczy, pożegnała się z rodziną i pojechała na lotnisko. Cztery dni później w jakimś domu w mieście znaleziono cztery trupy. Wśród nich była Frozan. Myślę, że to była pułapka.
Siostra Frozan rozpoznała ją po ubraniach. Wystrzelono dziesiątki kul, które trafiły ją w twarz, serce, nerki, nogi. Frozan miała 29 lat, była rok starsza ode mnie. Trzy pozostałe kobiety nie zostały jeszcze zidentyfikowane.
Nilofar Ayoubi
ur. 1993, afgańska aktywistka, dziennikarka, ginekolożka. W Kabulu prowadziła własne przedsiębiorstwa. Wraz z rodziną wyjechała z Afganistanu po przejęciu władzy przez talibów w sierpniu 2021 roku. Obecnie mieszka w Polsce i aktywnie wspiera kobiety w Afganistanie.
Media informują o wielu podobnych przypadkach zabójstw kobiet. Czy rzeczywiście sytuacja wygląda tak źle?
Do tej pory straciliśmy 11 kobiet działających w naszym ruchu. Zostały zamordowane lub porwane. Wszystkie brały udział w protestach przeciwko przejęciu władzy przez talibów.
Na przykład Negar Masumi, policjantka z 15-letnim stażem, nie chciała uciekać z kraju. Bojownicy wdarli się do jej domu. Męża i czterech jej synów związali i zamknęli w jednym pokoju. Bili Negar, a potem zastrzelili. Była w ósmym miesiącu ciąży.
Kolejną policjantkę pracującą w kobiecym więzieniu w Heracie talibowie wezwali z powrotem do pracy w październiku. Nalegali, żeby przyszła, bo inaczej zrobią jej krzywdę. Poszła i nie wróciła. Uruchomiliśmy kampanię #FreeAliaAzizi, aby talibowie przynajmniej udzielili informacji, czy żyje. Nie mamy o niej żadnych wieści.
Niektóre rodziny zostały ostrzeżone, że jeśli pójdą do mediów, nie otrzymają zwłok swoich krewnych i spotka je ten sam los. Większość słucha tych ostrzeżeń.
Jak kobietom wciąż udaje się organizować protesty?
Wszystko odbywa się przez internet i WhatsApp. Bardzo pomocne są kontakty, które wypracowałyśmy w ramach Women’s Political Participation Network. Ruch ten powstał dwa lata temu, kiedy rozpoczęły się rozmowy pokojowe i okazało się, że kobiety nie są brane pod uwagę w tym procesie. Nie chciałyśmy być reprezentowane w parlamencie jedynie przez skorumpowane kobiety związane z władzą.
Kto należy do tego ruchu?
Bardzo wiele kobiet. Podam przykład Batool Haidari, która pochodzi z religijnej rodziny, zakrywa się od stóp do głów, a jest seksuolożką. Ma doktorat z terapii seksualnej, a jej praca dyplomowa dotyczyła zjawiska Bacha Bazi, czyli wykorzystywania seksualnego chłopców przez mężczyzn. Już samo mówienie o tym procederze jest niebezpieczne, a co dopiero, gdy robi to kobieta.
Wśród nas jest inżynierka Zahra Ghaffari, singielka, mieszka sama, co jest niespotykane w Afganistanie. Brała udział we wszystkich protestach. Mamy Khalidę Popalzai – kapitankę reprezentacji afgańskich kobiet w piłce nożnej. Jako pierwsza kobieta w Afganistanie opowiedziała publicznie o molestowaniu, którego doświadczyła podczas igrzysk olimpijskich. Zapoczątkowała ruch #metoo w Afganistanie. Ewakuowała niedawno całą żeńską drużynę piłkarską wraz z rodzinami do Wielkiej Brytanii. To tylko kilka przykładów.
Afgańskie kobiety nie zamierzają się poddać. Będą protestować przeciwko talibom, domagając się przywrócenia i ochrony ich praw. Jednak sytuacja staje się krytyczna. Dlatego organizujemy protesty w mniejszych grupach. Na wypadek, gdyby wydarzyło się coś złego, chcemy mieć możliwość ewakuacji. Ciężko jest ewakuować tysiące jednocześnie.
Mieszkasz w Polsce od sierpnia, w jaki sposób im pomagasz?
Organizuję protesty przez internet, zbiórki, wypełniam ich formularze ewakuacyjne. Podkreślam, że kobiety przebywające na terenie Afganistanu są w niebezpieczeństwie. Każda kobieta, która brała udział w protestach, jest na czarnej liście talibów. Część z nich udało mi się ewakuować do Hiszpanii. Teraz pracuję nad ewakuacją kolejnych.
Czyli grudniowe rozporządzenie ogłoszone przez rząd talibów, które miało gwarantować prawa kobietom, jest czysto propagandowym posunięciem?
Mam wrażenie, że Zachód skoncentrował się jedynie na chwytliwym tytule: „Kobieta nie jest własnością, ale wolnym człowiekiem”. Nie sięgnięto głębiej, do kolejnych rozdziałów. A tam talibowie sprowadzają kobietę do roli przedmiotu, zabawki. Oczywiście talibowie zgodzili się, że kobieta jest człowiekiem. Co z tego, skoro nie może się uczyć, nie może pracować i sama podróżować. To nie są przywileje, to podstawowe prawa człowieka do decydowania o sobie.
Przywódcy talibów zapewniali, że umożliwią dziewczynom edukację podstawową i częściowo średnią.
Talibowie mówią, że dziewczynki mogą chodzić do szkoły, ale nie płacą pensji nauczycielkom. A w Afganistanie dziewczynki mogą być uczone wyłącznie przez kobiety. Więc to pułapka. Talibowie są bardzo sprytni, podstępni i mocni w działaniach PR-owych. Wiedzą, jak zadowolić Zachód. Zauważyłam, że są znacznie silniejsi niż w latach 90. i umiejętnie wykorzystali słabość naszego rządu oraz elit.
Jaką słabość?
W Afganistanie powszechna jest dyskryminacja ze względu na pochodzenie etniczne. Przez wiele lat byliśmy bardziej zajęci walką między sobą niż walką z talibami. Na przykład? Niektórzy uważają, że każdy Pasztun jest terrorystą tylko dlatego, że talibowie mówią w języku paszto. Ją jestem Pasztunką i gdy piszę w mediach społecznościowych o swojej sytuacji i utracie domu, niektórzy odpowiadają, że to moi bracia zgotowali mi taki los, oskarżając mnie o przynależność do terrorystów. Co więcej, moim mężem jest Hazar. Rzadko mówi się głośno o „mieszanych” małżeństwach.
Dlaczego?
Podam przykład. Podczas ewakuacji z Kabulu w sierpniu talibski żołnierz przyłożył broń do głowy mojego męża i powiedział: zabiję tego kaffira (niewiernego). Moje dzieci krzyczały, żeby go nie zabijał. Tłumaczyłam talibom w języku paszto, że właśnie opuszczamy nasz dom, kraj, niech dadzą nam wyjechać. Uderzyli mnie kolbą pistoletu i powiedzieli, że mój ojciec jest tchórzem, ponieważ wydał córkę za Hazara.
Wracając do sytuacji kobiet, według raportu Reporterów bez Granic prawie połowa mediów w Afganistanie została zamknięta, a większość dziennikarek straciło pracę. Na prowincjach kobiety już praktycznie nie pracują w mediach.
Większość osób pracujących w mediach traci pracę, ponieważ nie dostają pensji. Bez pomocy międzynarodowej dla gospodarki system finansowy się załamuje. Aktywa banku centralnego zostały zamrożone. Nie tylko media są na skraju upadku.
Mówiąc o Afganistanie, należy rozróżniać Kabul i prowincje – to dwa różne światy. Na prowincji kobiety są uciszane, zwalniane z gazet, telewizji i radia. W Kabulu funkcjonują media kontrolowane przez talibów, jak międzynarodowa telewizja TOLO TV, w której wciąż pracują dziennikarki.
W jakim kierunku to zmierza?
W takim, że kobiety zostaną wyeliminowane z przestrzeni publicznej. Dociera do mnie wiele informacji, które nie trafiają na pierwsze strony gazet. Na przykład jedna z protestujących kobiet została zatrzymana na ulicy przez talibów, dlatego że miała makijaż i nie towarzyszył jej mężczyzna. Takie działania wzbudzają lęk i niepewność, aż w końcu kobiety ze strachu same zaczną nakładać na siebie ograniczenia. Żadna kobieta nie chce być poniżana czy bita na ulicy na oczach członków rodziny, społeczności, w której żyje. Pokutuje przekonanie, że bycie uderzoną, bitą źle świadczy o kobiecie, a nie o osobie, która to robi. Kobieta musi znosić upokorzenie.
Obecna sytuacja bardzo mocno przypomina mi tę, gdy sama zostałam zatrzymana przez talibów jako dziewczynka.
Co masz na myśli?
W 1997 roku, kiedy miałam cztery lata, talib spoliczkował mnie na ulicy za to, że nie zakrywałam włosów. Pobiegłam z płaczem do taty. Jak usłyszał, co się wydarzyło, mocno się zdenerwował i postanowił, że od tamtej pory będę chłopcem, żeby nikt nie mógł mnie nękać. Obcięli mi włosy. Chociaż tak bardzo kochałam swój warkocz. Ubrali mnie jak chłopca. Imię zmienili na Wahid.
Jako chłopiec mogłam doświadczać normalnego życia.
O zjawisku bacza pusz, czyli praktyce wychowywania dziewczynki jak chłopca w afgańskim społeczeństwie, pisała szwedzka reporterka w książce „Chłopczyce z Kabulu”. Jak się z tym czułaś?
Nie słyszałam o tej książce.
W latach 90. rzeczywiście było to popularne, zwłaszcza w rodzinach pasztuńskich, w których były same siostry. Gdy rządzili talibowie, kobieta nie mogła wychodzić z domu bez męskiego towarzysza. Poświęcano więc kobiecość jednej z sióstr dla reszty rodziny. W moim przypadku było inaczej, bo miałam dwóch braci. Moi rodzice po prostu chcieli, żebym miała te same przywileje co chłopcy: chodziła do szkoły, bawiła się na świeżym powietrzu, jeździła na rowerze. Moją rówieśnicę z sąsiedztwa rodzice również „zamienili” w chłopca. Byłyśmy nierozłączne.
To musiało być trudne.
Trudniejsza była przemiana z powrotem w dziewczynę, gdy miałam trzynaście lat. Kiedy zaczęłam dojrzewać, nie mogłam dłużej się ukrywać. To najgorsze moje wspomnienie. Przez większość dzieciństwa miałam krótkie włosy, nosiłam dżinsy na styl hiphopowy, bluzę z kapturem, czapkę i łańcuch. I nagle musiałam stać się kobietą. Nie widziało mi się to. I jeszcze ten okres. Nie wiedziałam, dlaczego nagle leciała mi krew.
Nikt cię nie uprzedzał?
Afgańskie kobiety o tym nie mówią. Nie uczono nas o okresie. Za to wpajano, że jeśli chłopak mnie pocałuje lub dotknie, zajdę w ciążę. A zajście w ciążę, nie będąc mężatką, to wstyd, zbrodnia, grzech. Podobnie jest z utratą dziewictwa w noc poślubną. Mówiono, że musi pojawić się krew, ale nigdy nie wyjaśniano dlaczego ani co się stanie w pierwszą noc małżeństwa. Wszystko, co musi wtedy kobieta zrobić, to krwawić.
Od najmłodszych lat dziewczynki uczy się, żeby nie jeździły na rowerze, nie biegały, nie skakały, nie wspinały po drzewach, ponieważ może to zaszkodzić dziewictwu.
Jako chłopiec trenowałam karate, miałam czarny pas. Pewnego razu podczas rozciągania trenerka stanęła na moich nogach, żeby były bardziej elastyczne. Po treningu w nocy dostałam okresu. Pomyślałam, że mama mnie zabije, bo przyniosłam wstyd rodzinie. Byłam pewna, że nikt nie uwierzy, że straciłam dziewictwo podczas rozciągania. Ukrywałam się trzy dni. Potem mama się zorientowała. Była zła, że tak szybko dojrzałam. „Mogłabyś jeszcze trochę pocieszyć się życiem”, powiedziała.
Wróciłaś do szkoły?
Miesiąc nie wychodziłam z domu. Potem, już jako dziewczyna, starałam się unikać kolegów z podwórka. Ale rozpoznali mnie. Jeden z nich obruszył się, mówił, że ich oszukałam i że za to zapłacę. Włóczyli się za mną całą drogę do szkoły i żartowali.
Pamiętam taką anegdotę, która mówi, że po przekroczeniu tęczy zmienia się płeć. W tamtym czasie marzyłam, żeby znaleźć tęczę i zmienić się w chłopca.
Jak ta zmiana wpłynęła na ciebie?
Na przykład w szkole każdą koleżankę pytałam, ile ma lat i czy już dostała okresu. I zawsze kończyło się to w gabinecie dyrektora. Wezwali mojego ojca, pytając, dlaczego nie nauczył mnie manier. Tata odpowiedział, że nauczył mnie wszystkiego, co powinnam wiedzieć. Nie dystansowałam się wobec chłopców, co przysparzało mi wielu kłopotów. Łamałam tematy tabu. Nie pasowałam ani do kobiecych, ani męskich kryteriów.
Kiedy poszłam na uniwersytet w Kunduz, w moim rodzinnym konserwatywnym mieście studentki musiały zakrywać twarz. Owijałam więc głowę chustą, a niżej nosiłam obcisłe ubrania. Pewnego razu nauczyciel kazał nam stanąć przy swoich ławkach w klasie i przechadzał się wokół nas, obserwując, które części naszego ciała są zbyt opięte. Znałam go od dzieciństwa, był moim nauczycielem angielskiego, kiedy miałam siedem lat. Gdy przyszła moja kolej, zapytałam go, co się z nim stało. Przed ślubem był w związku z kobietą (nie żeby to było coś złego, ale islam nie pozwala na bycie w relacji przed ślubem), a teraz sprawdza, jak wyglądają nasze ciała? Wpadł w szał. Starał się, żeby wyrzucono mnie z uniwersytetu, utrudniał zdanie egzaminu, ale mu się nie udało. Zdałam egzamin przed dziekanem i otrzymałam najwyższą ocenę.
A teraz dostaję wiadomości od moich nauczycieli i kolegów z klasy z Kunduz, że są ze mnie dumni. To mój największy sukces.
Oprócz literatury angielskiej i biznesu studiowałaś także ginekologię. Skąd takie połączenie?
Kiedy studiowałam literaturę angielską w Kunduz, miałam dużo wolnego czasu. W Kunduz nie było zbyt dużo do roboty. Poza tym chciałam pomagać kobietom na wsi. Zaczęłam więc studia położnicze w prywatnym instytucie. Już po drugim semestrze odbywałam praktyki w przychodni szpitalnej. Raz na miesiąc jeździłam na wieś. Jako kobieta nie mogłam prowadzić samochodu, więc korzystałam z tradycyjnej afgańskiej bryczki z końmi. Pomagałam kobietom rodzić, dawałam lekarstwa, uczyłam, jak funkcjonują ich ciała, jak dbać o higienę, czym jest miesiączka i dziewictwo. Kobiety były nieśmiałe, nie wiedziały, czym jest przyjemność seksualna. Proszenie męża o przyjemność seksualną jest jak przestępstwo. W takich społecznościach celem kobiety jest bycie dobrą żoną, matką, opiekunką. W małych prowincjach przez ostatnie 20 lat nic się nie zmieniło.
W 2011 roku przeprowadziłam się do Kabulu, potem studiowałam w Indiach do 2015 roku.
Jesteś jedną z pierwszych i najmłodszych kobiet w Afganistanie, która założyła kilka firm.
W moim kraju są przedsiębiorcze kobiety, ale przeważnie prowadzą firmy z tradycyjnymi ubraniami. Ja założyłam dwie firmy odzieżowe, Maria Clothing i Maria Bride, oraz Maria Carpet, firmę eksportującą na cały świat ręcznie tkane afgańskie dywany. Pracowało dla mnie 300 kobiet. Założyłam również firmę dekoratorską Nico Design, która sprzedawała meble do salonu, łóżka dla dzieci, meble ogrodowe.
Założyłam również fundację Maria, od imienia mojej córki. Procent moich zysków trafiał do kobiet, które mają na utrzymaniu rodziny. W trakcie pandemii ofiarowaliśmy paczki żywnościowe i drewno opałowe 15 tysiącom rodzin. Obecnie prowadzę zbiórkę dla tych, którzy są na skraju śmierci głodowej. Zima wzmaga kryzys humanitarny.
Byłam szefową gazety „Asia Time Afganistan”. Wraz z mężem zostaliśmy członkami Instytutu Pokoju, Mediów i Dobrego Rządzenia w Kabulu. Wszystko przepadło.
15 sierpnia 2021 roku.
W jeden dzień. Moja siostra zadzwoniła i powiedziała, że Kabul upadł. Potem dostałam telefon od moich pracownic, które płakały, nie wiedziały, co robić, dokąd iść. Kazałam im się uspokoić, zdjąć z okien wszystkie kobiece manekiny lub je zakryć. Pojechałam do butiku. Poprosiłam ochroniarza, żeby wezwał taksówkę dla trzech pracownic, ale nikt nie chciał ich zabrać, bo pochodziły ze społeczności Hazarów. W tamtym czasie rozeszła się wiadomość, że talibowie po wkroczeniu do miasta zaczną mordować właśnie Hazarów, ponieważ ci są sunnitami. Kazałam więc dziewczynom zakryć twarze i założyć abaje, miałam kilka w sklepie, i razem z kierowcą odwieźliśmy je do domów samochodem. Talibowie wkroczyli do miasta wieczorem. Wszyscy oszaleli.
Czy pracownice są teraz bezpieczne? Co się stało z twoimi sklepami?|
Są bezpieczne. Jedna z nich musi pracować, bo ma rodzinę na utrzymaniu. Poleciłam jej, żeby wróciła do sklepu, obniżyła ceny ubrań i zaczęła sprzedawać to, co jest. Pieniądze, które zarabia, przekazuje rodzinom pracownic. Straciłam firmy z dywanami i meblami.
Po upadku Kabulu wiele osób natychmiast próbowało wydostać się z Afganistanu. Ty i twoja rodzina nie byliście na żadnej liście ewakuacyjnej. Pomógł wam polski dziennikarz Michał Żakowski.
Michał jest dla mnie jak brat. Dzień przed upadkiem Kabulu skontaktował się ze mną, ponieważ próbował znaleźć Afgankę, która mogłaby opowiedzieć w jego audycji [„Na dachu świata” w Radiu 357 – przyp. red.] o tym, jak może wyglądać sytuacja kobiet po zdobyciu władzy przez talibów. Ustaliliśmy, że porozmawiamy następnego dnia, ale sytuacja nagle się zmieniła. Musiałam szybko ukryć rodzinę w bezpiecznym miejscu i potem znalazłam chwilę na rozmowę.
Talibowie już wtedy mnie szukali. Na monitoringu zainstalowanym na smartfonie widziałam, jak przeszukiwali moje nieruchomości i biura. Chodzili od drzwi do drzwi. Michał, kiedy usłyszał tę historię, powiedział, że nic nie obiecuje, ale spróbuje pomóc. Polski rząd akurat organizował ewakuacyjny lot do Polski. Michał skorzystał ze swoich kontaktów i niebawem oddzwonił, że za dwie godziny mam być z rodziną na lotnisku. Spakowaliśmy się w dwa plecaki, ja, mąż i troje dzieci. Lotnisko wyglądało jak sceneria filmu apokaliptycznego. Nie mogliśmy dostać się do bramek. Już traciłam nadzieję, ale Michał był ze mną w ciągłym kontakcie.
Umieszczono nas w Nadbużańskim Ośrodku Edukacji w Broku, potem w ośrodku dla cudzoziemców w Grupie. Otrzymaliśmy status uchodźcy w Polsce.
Jak się tu czujesz?
Wszyscy moi znajomi pytali, dlaczego Polska. Ostrzegali, że Polacy nie lubią innych narodowości, nie będziemy mile widziani, że Polska to biedny kraj. A jest zupełnie odwrotnie. Doświadczyliśmy otwartości, miłości i pomocy. Po tym, jak wzięłam udział w programie „Dzień Dobry TVN”, skontaktowało się ze mną polskie małżeństwo mieszkające za granicą i zaoferowało swoje piękne duże mieszkanie w Warszawie. Przenieśliśmy się tam. Ich rodzina towarzyszyła mi w urzędzie dla cudzoziemców, umawiali za mnie wizyty, a dla moich dzieci załatwili przedszkole. Ciągle dzwonią, pytają, czy czegoś nie potrzebuję.
Gdy zachorowała moja córka, zadzwoniła do mnie Dorota Łaboda, radna miasta, i o północy przyjechała z drugiego końca miasta, żeby nas zabrać do szpitala. Potem odwiozła nas do mieszkania. Widzę w Polsce swoją przyszłość.
A co z twoją rodziną?
Moja siostra znalazła schronienie w Hiszpanii. Moja mama i dwóch braci są nadal w Afganistanie. Są w niebezpieczeństwie, ciągle zmieniają miejsce zamieszkania, ukrywają się. Jeden z nich nie jest stabilny psychicznie, podarł paszport, więc nie mogę ewakuować ich wszystkich razem. W październiku został schwytany przez talibów, torturowali go trzy dni elektrowstrząsami. Od tamtego czasu milczy, nie powiedział ani jednego słowa.
Matka jest bardzo silna. Talibowie dwa razy nachodzili ją w domu, pytając o mnie. Ze względów bezpieczeństwa musiała się mnie wyrzec i powiedziała, że nie jestem jej córką. Nasi sąsiedzi zachowali się lojalnie – potwierdzali talibom, że zrobili nalot na niewłaściwy dom, bo moja mama nie ma córki.
Wróciłabyś do Afganistanu?
Bez wahania. Ale moja rodzina na pewno zostanie w Polsce. Chciałabym pracować dla ONZ. Wtedy wysłaliby mnie do Afganistanu z ochroną i talibowie nie mogliby mnie tknąć. I miałabym możliwość negocjować z nimi twarzą w twarz.