Kilka godzin  swobody
Spotkanie pracownic domowych na Jazdowie w Warszawie

17 minut czytania

/ Sztuka

Kilka godzin swobody

Rozmowa z Martą Romankiv

Niektóre pracują w Polsce od ponad 20 lat, inne od niedawna. Dzięki inicjatywie artystki Marty Romankiv 13 kobiet z Ukrainy założyło pierwszy w Polsce związek zawodowy pracownic i pracowników domowych

Jeszcze 4 minuty czytania

KATARZYNA MALAROWSKA: Widziałam kalinę, którą posadziłaś w Warszawie razem z opiekunkami z Ukrainy. Pięknie rośnie. 
MARTA ROMANKIV:
Krzew zasadziły opiekunki, ja tylko obserwowałam. Zaproponowałam postawienie im pomnika, żeby zostawiły po sobie ślad. Skoro w Polsce mieszkają i ciężko pracują, zasługują na upamiętnienie. Tym pomnikiem stała się kalina koralowa.

Dlaczego akurat ten krzew?
Jest symbolem Ukrainy, a także ciężkiego losu kobiety, która w folklorze przedstawiana jest przeważnie jako gospodyni domowa. Kobiety, z którymi współpracowałam, silnie identyfikują się z tym symbolem. W Polsce pracują jako opiekunki osób starszych. Zmieniają im pieluchy, podają leki, trzymają za rękę, są z nimi do końca. Do tej pracy przeważnie zatrudnia się imigrantki zza wschodniej granicy, które często są postrzegane jako pogodne, dyspozycyjne, zadowalające się niskimi zarobkami, ale także nieznające własnych praw.

W wyniku twojego projektu artystycznego „Możesz na mnie liczyć” imigrantki z Ukrainy we wrześniu założyły związek zawodowy. Kim są jego założycielki?
Dokładniej nazywa się on Komisją Środowiskową Pracownic i Pracowników Domowych przy związku zawodowym Inicjatywa Pracownicza. Założyło ją 13 kobiet z Ukrainy. Niektóre pracują w Polsce od ponad 20 lat, inne od niedawna. Głównie są to opiekunki osób starszych, ale również nianie i sprzątaczki. Większość z nich doświadczyła nadużyć ze strony pracodawców lub słyszała o takich przypadkach. Nasze wspólne działania stały się impulsem do podjęcia walki o swoje prawa.

Jak?
Na początku tego roku uczestniczyłam w rezydencji w Dziale Edukacji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, a następnie pracowałam w Warszawie w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury „Gaude Polonia”. W marcu w trakcie pracy nad koncepcją projektu natknęłam się na raport Fundacji „Nasz Wybór” dotyczący sytuacji ukraińskich imigrantek w Polsce w trakcie pandemii. Pokrótce opisano w nim realia pracy opiekuńczej. Poza tym moja babcia, jak wiele innych kobiet z Ukrainy w pierwszych latach XXI wieku, wyjechała do Włoch, żeby pracować jako opiekunka osób starszych. Wciąż tam mieszka. Ten temat jest mi bliski.

W raporcie Fundacji „Nasz Wybór” zwrócono uwagę m.in. na dużą falę zwolnień związaną z lockdownem, która przyczyniła się do problemów z rejestracją nowych zezwoleń na pobyt i pracę. Problemem jest również ograniczenie możliwości uczenia się języka polskiego przez Ukrainki spowodowane zamknięciem w domach. A co ciebie zaniepokoiło w raporcie?
Ten tekst dał mi do zrozumienia, że praca domowa jest niezauważalnym sektorem, a liczba nadużyć, z którymi spotykają się pracownice i pracownicy wykonujący takie zawody, jest ogromna. Dlatego postanowiłam dotrzeć do ukraińskich pracownic domowych, a potem stworzyć dla nich miejsce spotkań w Warszawie. Okazało się, że w Polsce jest wiele organizacji zajmujących się migrantami i uchodźcami. Nie było natomiast takich, które koncentrowałyby się na pracownikach sektora opieki. To dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce to nawet kilkudziesięciotysięczna grupa. Jednak ciężko podać dokładną liczbę, bo najczęściej te osoby pracują w szarej strefie. Trudno było do nich dotrzeć.

Marta Romankiv

Ur. w 1995 roku we Lwowie. Artystka interdyscyplinarna, twórczyni instalacji, prac wideo oraz sytuacji społecznych. Studiowała na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Tytuł magistry uzyskała na Akademii Sztuki w Szczecinie. Swoją działalność skupia głównie wokół tematu wykluczenia społecznego, zwłaszcza tematyki narodowości, obywatelstwa oraz związanych z tym nierówności społecznych, problemów tożsamościowych i prawnych. Jej projekty najczęściej mają charakter partycypacyjny i znajdują się na pograniczu stref aktywizmu społecznego, nauki i sztuki. Artystka mieszka i pracuje w Polsce od 2015 roku.

Dlaczego?
Bo te pracownice są niewidoczne. Nie ma ich w przestrzeni publicznej. Słyszymy i widzimy migrantki, które pracują w sklepach czy knajpach, spotykamy je codziennie. Natomiast kobiety, które pracują w prywatnych domach jako opiekunki, rzadko wychodzą, często jedynym takim momentem są zakupy.

Dlaczego rzadko wychodzą z domów?
Migrantki, rozpoczynając pracę jako opiekunki, najczęściej wprowadzają się do domu pracodawcy, aby być przy podopiecznym cały czas. Jest to tak zwana praca z zamieszkaniem, która często staje się warunkiem pracodawcy przy zatrudnianiu opiekunki. Migrantki przeważnie zgadzają się na te warunki, ponieważ ogranicza to koszty związane z wynajęciem mieszkania. W rezultacie stają się całkowicie zależne. Pracodawca zarządza ich czasem wolnym. Zdarza się, że pracownice nie mają nawet kilku godzin wolnego, żeby gdzieś wyjść, muszą być dyspozycyjne cały czas, nawet w nocy. Oddają siebie w całości, to jest ich całe życie. Nawet gdy mają swój pokój, to czasem muszą w nocy wstawać do podopiecznych, bo trzeba zmienić pieluchę, podać wodę, nakarmić. Był przypadek, że pani nie pozwolono zamykać drzwi do pokoju na noc, spała przy otwartych. Skala nadużyć w tym zawodzie jest ogromna.

Poza tym sam proces migracji i związana z nim izolacja społeczna powodują, że nie mają one znajomych, nie znają języka polskiego, są samotne i wykluczone z życia publicznego. Zarobki w sektorze opieki najczęściej są niskie, a z tych niewielkich pieniędzy zazwyczaj muszą utrzymywać całą rodzinę w Ukrainie, więc problematyczne staje się nawet kupienie biletu na autobus, żeby gdzieś dotrzeć.

To jak do nich dotarłaś?
Przez internet. Wśród migrantek i migrantów świetnie funkcjonują poczta pantoflowa i znajomości. Na ukraińskojęzycznej facebookowej grupie dla opiekunek napisałam ogłoszenie, że w ramach projektu artystycznego chcę stworzyć miejsce spotkań w Warszawie i potrzebuję ich opinii. Chciałam porozmawiać, jak one to widzą, jak by chciały, żeby to miejsce wyglądało. Odzew był duży, dostałam wiele wiadomości, że to bardzo potrzebne.

RomankivMarta Romankiv / fot. M Lipiński 

Ze względu na pandemię po raz pierwszy zobaczyłyśmy się przez ekran komputera w kwietniu. Żadna z nas nigdy wcześniej się nie znała. W tym czasie Otwarty Jazdów zgodził się udostępnić nam w jednym z domków przestrzeń, w której mogłybyśmy się spotkać. Zaprosiłam kobiety na wspólne świętowanie prawosławnej Wielkanocy na Jazdowie. Obawiałam się, że nikt nie przyjdzie, bo wiele z nich pracuje bez umów, więc boją się ujawniać, pokazać się. Poza tym większość z nich nie zna Warszawy, nie wie, jak korzystać z Google Maps, zna tylko okolice domu, w którym mieszka i pracuje. W Wielkanoc zjawiło się chyba 15 pań, każda z koszykiem wypełnionym jedzeniem. Stół się uginał. Było wspaniale. W kolejnych miesiącach spotykałyśmy się co tydzień.

I co wtedy robiłyście?
Głównie odpoczywałyśmy. Dla uczestniczek najważniejsze były spotkanie się i rozmowa. To był ich jedyny wolny dzień, a czasem kilka godzin, które mogły zagospodarować w dowolny sposób. Poza tym miejscem raczej nie miały możliwości, żeby gdzieś odpocząć, zrelaksować się.

Migranci zarobkowi przyjeżdżają do Polski pracować, biorą nadgodziny, pracują ponad siły, żeby przywieźć jak najwięcej pieniędzy do domu, dla rodziny. Chciałam więc stworzyć sytuację, która będzie przeciwieństwem tej trudnej rzeczywistości. Podczas spotkań to ja „opiekowałam się” paniami, kroiłam ciasto, robiłam herbatę, przynosiłam jedzenie. Dbałyśmy wspólnie o ogród, zasadziłyśmy kalinę. Byłam częścią grupy i obserwowałam. Jako artystka widzę się w roli inicjatorki i organizatorki.

Ciekawe, że te małe gesty, skupienie się na odpoczynku i realizacji cotygodniowych spotkań stały się formą protestu i oporu. Bo żeby przyjść na spotkanie, uczestniczki musiały negocjować z pracodawcą wolny czas. Często było to dla nich pierwsze takie doświadczenie. Musiały wytłumaczyć, że odbywają się spotkania dla opiekunek, że są dla nich ważne. Musiały się pokazać, wyjść z anonimowości. Uważam, że wypracowanie własnych sposobów na wypoczynek, spędzanie czasu poza pracą jest niezbędne w procesie integracji. To dla mnie było kluczowe. 

Pracownicom zawsze udawało się dotrzeć na spotkania?
Niestety nie. Dostawałam sporo wiadomości: „Dziś nie mogę przyjść, bo mnie nie puścili”. Pracodawca nagle zmieniał zdanie, twierdził, że jednak pani nie może wyjść na spotkanie. To absurdalne, skoro wcześniej się umawiali. Ale pracodawca miał inny humor i pół godziny przed wyjściem decydował, że opiekunka ma zostać w domu. Ta praca często wygląda jak niewolnictwo. Te spotkania powodowały, że kobiety próbowały, negocjowały i często im się udawało. To sukces.

Z jakimi problemami opiekunki najczęściej się mierzą?
Największym problemem jest proces legalizacji pracy. Niektórzy pracodawcy nie chcą podpisywać umów, często również agencje pracy tego nie zapewniają. W przypadku jednej pani zatrudnianej przez agencję pracodawca płaci agencji 800 zł miesięcznie za to, że ją zatrudnia, a ona wciąż nie ma umowy. Wykształcił się system nielegalnego zatrudniania imigrantek i imigrantów, z którym trzeba walczyć. Niekiedy sami pracodawcy nie wiedzą, jak regulować czas pracy opiekunek. Nie chcą nadużywać praw, ale nie ma ram, które by im w tym pomagały.

W efekcie wiele kobiet podejmuje pracę w szarej strefie, co pozbawia je prawa do świadczeń zdrowotnych. Zazwyczaj nie chodzą więc do lekarza albo umawiają się na prywatne i kosztowne wizyty. Poza tym ta praca bardzo obciąża psychicznie. Opieka nad osobami starszymi to pieluchowanie, podawanie leków, styczność z takimi trudnymi obszarami jak starość i śmierć. Niektóre z pań mieszkają i pracują w jednym miejscu 5–6 lat, stają się częścią rodziny. Przyzwyczajają się do starszej osoby, bo spędzają z nią cały czas. Gdy ta osoba umiera, opiekunki przeważnie od razu tracą pracę, są wyrzucane na bruk, nie ma żadnego okresu wypowiedzenia. Opiekunki również przeżywają żałobę, ale po cichu.

Na jednym ze spotkań omawiałyśmy sytuację opiekunki, która doświadczyła śmierci podopiecznej. Wówczas syn zmarłej nie chciał zapłacić opiekunce ostatniej pensji, tłumacząc, że ta przecież z nimi mieszka, a pensja pokryje czynsz. Zaproponował opiekunce, żeby płaciła mu 600 zł tygodniowo i wtedy może zostać w jego domu. W takiej sytuacji opiekunki z dnia na dzień muszą znaleźć pracę. Są pozostawione same sobie. Dopóki nie było komisji, nikt za nie nie walczył.

O czym jeszcze pracownice domowe rozmawiały w trakcie spotkań?
Pojawiały się również tematy molestowania seksualnego, które zdarza się w tej pracy. Praca u kogoś w domu jest intymną sytuacją, nigdy nie wiesz, na kogo trafisz. Gdy dochodzi do tego, że opiekunki są molestowane przez podopiecznych, nie wiedzą, jak to traktować, bo podopieczni są często chorzy, z zaburzeniami psychicznymi. Zastanawiają się, czy od razu się buntować, czy przymknąć oko. W grupie dzielą się tymi doświadczeniami, mają możliwość opowiedzenia o tym. Czują, że już nie są w tym same. I najważniejsze, że poznają swoje prawa.

Jak?
Na spotkania zaczęłam zapraszać ekspertów i ekspertki, którzy znają się na prawie pracy. Była Myroslava Keryk, prezeska zarządu Fundacji „Nasz Wybór”, autorka wielu artykułów i raportów dotyczących sytuacji migrantów ukraińskich w Polsce. Był Benjamine Cope, badacz, który współpracuje z fundacją. Zaprosiłam Annę Rosińską, socjolożkę pracy domowej i opieki, która bada pozycję białych pracowników niebędących migrantami w sektorze pracy domowej w Stanach Zjednoczonych i we Włoszech oraz wpływ pandemii na ten sektor.

Skontaktowałam się z Anną Jakubek, organizatorką pracowników domowych w ramach grupy Arise Chicago w Stanach Zjednoczonych, która pomaga im walczyć o swoje prawa. Zorganizowałyśmy wideokonferencję, dzięki której uczestniczki mogły zobaczyć, że na drugim końcu świata prężnie działa grupa polskich opiekunek, które stworzyły centrum pracownicze, odpowiednik związku zawodowego. Dowiedziałyśmy się, że na świecie około 70 milionów osób pracuje w tym sektorze. Kobiety uczestniczące w inicjatywie „Możesz na mnie liczyć” poczuły, że nie są same, że można coś zmienić, uregulować pracę opiekuńczą i domową zgodnie z prawem pracy.

Pojawiły się pytania, jak regulować godziny pracy opiekunki. Gdy potrzebna jest opieka 24 godziny na dobę, to może należy zatrudniać dwie opiekunki? Jak to uregulować, żeby pracownice nie pracowały cały tydzień bez dnia wolnego, 24 godziny na dobę? Może potrzebne jest wsparcie finansowe ze strony państwa?

I to był moment przełomowy?
Tak. Po spotkaniu z Anną Jakubek pojawił się pomysł założenia związku zawodowego. Zaprosiliśmy przedstawicielki i przedstawicieli Inicjatywy Pracowniczej, którzy opowiedzieli, jak taka komisja mogłaby działać, dlaczego jest potrzebna, czym miałaby się zajmować. We wrześniu doszło do założenia wspomnianej już komisji środowiskowej.

W ramach projektu powstał film dokumentujący nasze działania i został wyświetlony na wystawie w przestrzeni Stowarzyszenia Pedagogów Teatru w październiku. Towarzyszyła mu dyskusja „Możesz na mnie liczyć. Migrantki w walce o własne prawa”, podczas której rozmawialiśmy o ruchach pracowniczych w kontekście migracji. To było ważne podsumowanie wspólnych działań.

Jaki jest cel komisji?
Zapewnianie migrantkom i migrantom legalnej pracy i pobytu oraz dostępu do służby zdrowia. Wiele osób chce pracować legalnie, chce płacić podatki i mieć potem emerytury. Tylko procedury są bardzo skomplikowane. Komisja postuluje dostęp do pomocy prawnej i psychologicznej, jasne określenie warunków i obowiązków przed rozpoczęciem pracy, godne warunki socjalne i bytowe, godne wynagrodzenie za wszystkie czynności, ochronę przed molestowaniem seksualnym i innymi formami zastraszania ze strony pracodawców. W związku z globalnym starzeniem się społeczeństwa ta praca jest coraz bardziej potrzebna. Powinniśmy ją ułatwiać.

Z archiwum artystkiPracownice domowe piszą swoje postulaty na płótnie / z archiwum artystki

W swoich pracach artystycznych najczęściej poruszasz temat migracji. 
Tematyka migracji jest mi bliska, bo jestem imigrantką z Ukrainy, ze Lwowa. Przyjechałam do Polski w 2015 roku na studia na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Potem przeniosłam się na Akademię Sztuki w Szczecinie. W moich projektach artystycznych najczęściej poruszam tematykę wielokulturowości, styku różnych kultur, podziałów, obcości. W działaniach partycypacyjnych polegających na współpracy z różnymi grupami łatwiej jest mi zrozumieć migrantki i migrantów. Migracje są i będą powszechne. Żyjemy w zglobalizowanym świecie, gdzie towary i praca nie mają narodowości, a ludzi dzielimy według pochodzenia, paszportu.

Dlaczego wybrałaś studia w Polsce?
Polska była blisko, a w porównaniu do krajów zachodniej Europy było tu taniej. Jednak decydująca była trudna sytuacja polityczna i ekonomiczna w Ukrainie. Decyzję o wyjeździe podjęłam jeszcze przed Majdanem. Po Majdanie, w związku z niepewną przyszłością, moim rodzicom zależało na tym, żebym wyjechała. 

Brałaś udział w protestach?
Brałam, miałam wtedy 19 lat.

Jaki był twój Majdan?
Nigdy wcześniej nie mówiłam o tym publicznie. Myślę, że w Ukrainkach i Ukraińcach w dużym stopniu zbudował poczucie narodowości, ukraińskości. W kraju objętym wojną w sposób naturalny do głosu dochodzą nacjonalistyczne narracje. Cały konflikt jest mocno oparty na opozycji: my i oni, Ukraińcy i Rosjanie. Ulegałam tym narracjom. Dopiero po jakimś czasie, będąc już w Polsce, dojrzewając, przedefiniowałam te wartości. Odkryłam, że paszport nie określa człowieka. Że możemy mieć o wiele więcej wspólnych cech niż te określone przez barwy narodowe czy flagi.

Flagi są chyba ważne w twojej twórczości?
Flagi mocno definiują przynależność. Są łatwym symbolem. W Polsce realizuję projekt „Faded Flags”, w ramach którego szyję flagi z odbarwionych tkanin. Usuwając barwy z flag narodowych, zastanawiam się nad możliwością stworzenia wspólnoty, której fundament opierać się będzie na równości, a nie wykluczającej idei narodowości, sztucznie dzielącej na „swoich” i „obcych”.

Byłam na Majdanie, widziałam ludzi, którzy potem zginęli. Jako młoda studentka chciałam, żeby Ukraina politycznie dążyła w stronę Europy, nie Rosji. Jednak gdy zaczęły się aktywne walki, strzelaniny, przestałam brać udział w protestach. Idea, żeby zginąć w imię własnej ojczyzny, jest mi obca. 

Po wydarzeniach w Ukrainie, po przyjeździe do Polski miałam ogromny uraz do protestów, przestałam wierzyć w ich sprawczość. Tak jak wiele Ukrainek i Ukraińców uważałam, że decyzje polityczne i tak zapadają odgórnie, a ludzie nie mogą o sobie decydować.

Dlaczego zwróciłaś się ku sztuce zaangażowanej społecznie?
Dzięki studiom w Polsce i wiedzy na ten temat zrozumiałam, że mogę wypowiadać się poprzez sztukę. Uważam, że za pośrednictwem działań artystycznych można inicjować sytuacje, które są niemożliwe poza nią. Interesują mnie działania, które choć z pozoru niemożliwe, stają się realne. Sztuka to przestrzeń, która pozwala wyobrażać sobie przyszłość, tworzyć prototypy, wpływać na rzeczywistość. Pomaga odzyskać własny głos.