Humor, który leczy
Photo by Max van den Oetelaar on www.unsplash.com

12 minut czytania

/ Obyczaje

Humor, który leczy

Andrij Lubka

Kiedy często narażasz się na niebezpieczeństwo i na własne oczy widzisz straszne zniszczenia i śmierć, humor, nawet ten czarny, skrajnie niepoprawny politycznie i amoralny, staje się adekwatny

Jeszcze 3 minuty czytania


Bez humoru nie da się przeżyć wojny. Śmiech może być czasem gorzki, bywa czarny, czasami zmęczony uśmiech zmywają łzy, ale to właśnie humor jest naturalną tarczą ludzkiej psychiki. Mówiąc językiem zmotoryzowanych, śmiech to amortyzator, który pomaga nam pokonywać głębokie koleiny i stresy katastrofy, która przydarzyła się naszej codzienności.

W pierwszych dniach pełnowymiarowej wojny w żartach było tylko trochę dowcipu, a więcej prawdy, różnych kulturowych (często nieuświadomionych) podtekstów, nieskończona ilość odcieni ironii, satyry i sarkazmu. Czym innym jest historia, w której kobieta z południowych stepów Ukrainy radzi uzbrojonym rosyjskim okupantom, by nasypali sobie do kieszeni nasion, żeby po wszystkim była z nich jakaś korzyść – niech porosną słonecznikami.

Sprowadzony do formy internetowego memu, dobry żart momentalnie stawał się masowy, docierał do milionowej publiczności. I pomagał radzić sobie z szokującą rzeczywistością, którą świadomość nie zawsze chciała przyjąć – na tyle absurdalna i nieprawdopodobna była ta rzeczywistość. Na przykład po odkryciu zbrodni i szabrownictwa rosyjskiej armii w Irpieniu, Hostomelu, Buczy i Borodiance pojawiły się memy o drewnianej atrapie pralki, która stoi na skraju lasu. Podpis: „polowanie z przynętą”. Bo okupanci masowo kradli pralki, sedesy, nawet markowe buty z ukraińskich domów.

Było dla nas szokiem, że ktoś może żyć na tyle ubogo, żeby kraść tak podstawowe rzeczy tysiące kilometrów od swojego domu. Geopolityczny kontekst stanowiła ironia wobec rosyjskiej propagandy, która mówiła o „światłym” celu wyzwolenia Ukrainy od faszystów, którzy zaprzepaścili kraj – podczas gdy okazało się, że okupanci są zszokowani poziomem życia w Ukrainie. Była w tym aluzja do barbarzyńców atakujących rozwiniętą cywilizację. Konteksty można kontynuować, ale zaczęły się od żartu o pralce na skraju lasu i symbolizowały opór – chęć odławiania i odstrzeliwania okupantów z wykorzystaniem wymyślnych pomysłów.

Kiedy cały świat zaczął mówić o strachu przed jądrowym niebezpieczeństwem ze strony Rosji, Ukraińcy śmiali się i wymyślili nowy mem – o Szczekawicy. To jeden z pagórków w Kijowie, żartownisie właśnie tam radzili zgromadzić się na orgię w razie uderzenia śmiertelnej bomby. No bo jak już umierać, to kochając się i radując życiem. Od razu pojawiły się koszulki z napisem „Będę pierwszy na Szczekawicy”, wielotysięczne czaty, gdzie żartowano i faktycznie umawiano się na intymne schadzki lub wymieniano rozpustnymi fotografiami. Szczekawica stała się pierwszą naszą odpowiedzią na groźbę ataku jądrowego, przeciwko któremu ani prosty człowiek, ani państwo pozbawione broni jądrowej niczego nie może zdziałać. W takiej sytuacji – kiedy fatalizm bierze górę, w tym przypadku górę Szczekawicę – pozostaje tylko plunąć agresorowi w pysk, odkorkować szampana i śmiać się, ciesząc ostatnimi chwilami życia.

Nieprzypadkowo początek ukraińskiej kultury nowożytnej Ukraińcy liczą właśnie od satyrycznego poematu „Eneida” Iwana Kotlarewskiego. Ta trawestacja wysokiej literatury Imperium Rzymskiego stworzona przez ukraińskiego pisarza (swoją drogą wojskowego) w czasach Imperium Rosyjskiego jest swoistą bazą, a przy okazji okularami, przez które Ukraińcy patrzą na świat. Rzecz jasna to nie Kotlarewski stworzył ten humor, tego wyjątkowego ironicznego ducha, on tylko bezbłędnie wychwycił i ukazał jedną z cech ukraińskiej mentalności: sceptyczne spojrzenie, z przymrużeniem oka, na imperium, na cudzą siłę i na przemoc. „Enej rzutkim był młodzianem” – to przecież też o współczesnym ukraińskim żołnierzu, który wystawia na skraju lasu atrapę pralki, żeby złowić na przynętę krwiożerczego Rosjanina!

Poczucie humoru Ukraińców, to humorystyczne spojrzenie na siebie samych, na własną historię i tragedie, które spotkały nasz naród, bardzo naturalnie wpisuje się w szerszy kontekst humoru Europy Środkowej. Enej jest więc kuzynem wojaka Szwejka. Bo co tak właściwie łączy Europę Środkową oprócz geografii, nie dla wszystkich tak oczywistej (dlatego też nazywa się ją czasem Europą Środkowo-Wschodnią). I oprócz jednakowych dworców kolejowych w jej miastach, o czym tak trafnie pisał Bohumil Hrabal?

Jak dla mnie środkowoeuropejska mentalność, kultura tego regionu ma dwie podstawowe cechy: miłość do melancholii i ponurego humoru. Melancholia, ta często nieumotywowana tęsknota właściwa środkowoeuropejskiej duszy, pobłysk światłego smutku, jest być może związana z klimatem kontynentalnym, przydługą zimą oraz pochmurną i grząską jesienią. Natomiast specyficzny środkowoeuropejski humor pojawił się za sprawą (lub w kontrze do) tragicznej historii sąsiedztwa z groźnymi i silnymi imperiami, stuleci bezpaństwowości i ucisku, licznych wojen. To terytorium z najwyższym stężeniem katastrof na kilometr kwadratowy, to żywe muzeum porażek i biedy. Kiedy imperia decydowały się kogoś ograbić lub okupować, ich armie przede wszystkim zagrażały naszym ziemiom.

Dlatego środkowoeuropejskie narody mają taką historię, która jeśli nie skłania do samobójstwa, to przynajmniej wpędza w depresję. Wspominany już Hrabal w swoich esejach pisał o tym inaczej: „Kto chce żyć w Europie Środkowej, nie powinien trzeźwieć”. Bo przecież Czesi, Węgrzy, Rumuni, Polacy, Słowacy, Ukraińcy, Chorwaci, Żydzi przez wieki żyli z poczuciem niebezpieczeństwa, czuli zagrożenie, oczekiwali początku nowej wojny lub okupacji. Jeśli podchodzić do takiego życia na poważnie, można oszaleć. Dlatego też wynaleźli swój specyficzny lek – humor.

Olga Tokarczuk dzieli się spostrzeżeniami na temat naszego typu humoru:

Milan Kundera tłumaczy go w następujący sposób: w świecie kafkowskim komizm nie tworzy kontrapunktu dla tragizmu, jak to się na przykład dzieje u Szekspira – tam komizm równoważy tragizm, staje się wytchnieniem, jest katarktyczny. U Kafki komizm tkwi immanentnie w sytuacji tragicznej, niejako ośmiesza ją od środka. (…) Duża część świata czyta dziś Kafkę jako autora ponurego, a jego książki jako straszne i depresyjne, przypominające może dzisiejsze horrory. Ale przecież kiedy Kafka po raz pierwszy czytał znajomym początek »Procesu«, słuchacze – a i sam autor – zaśmiewali się do rozpuku. Jak tu się nie śmiać? Do K. przychodzi rankiem dwóch facetów i aresztuje go. Gdy K. tłumaczy się przed nimi w nocnej koszuli, zjadają mu śniadanie. Albo: Gregor Samsa – budzi się rano jako wielki chrząszcz i właściwie myśli tylko o tym, jak na czas znaleźć się w biurze i nie spóźnić się do pracy.

*

Ten cały długi wstęp był mi potrzebny, by usprawiedliwić dalszą opowieść. Rzecz w tym, że cała robota naszej ekipy wolontariuszy, która kupuje i przewozi samochody na front, jest przesiąknięta specyficznym, czarnym i skrajnie niepoprawnym politycznie humorem. To wszystko jest niewątpliwie amoralne, ale wybaczcie nam: kiedy często narażasz się na niebezpieczeństwo i na własne oczy widzisz straszne zniszczenia i śmierć – humor staje się adekwatny. Szczególnie w grupie mężczyzn, którzy przez kilka dób prawie bez snu, na granicy wycieńczenia, jadą na front. Gdybyśmy nie żartowali – w tym z siebie wzajemnie – dochodziłoby do agresji i konfliktów. Głupkowate i ohydne żarty pozwalają na czas spuścić parę i redukują napięcie, żeby dało się dalej razem pracować.

W porządku, nie będę przeciągał. Sytuacja wyglądała tak: któregoś razu pojechał z nami na południowy front znajomy piłkarz, prawdziwa gwiazda sportu. Przed wyjazdem w mediach społecznościowych, na zdjęciach i w stories, na różne sposoby podkreślałem, że jedzie z nami taka znana osoba. Dziękowałem za jego wsparcie i udział. Wtedy nasza wyprawa do pododdziałów wojskowych miała jeszcze jeden smutny cel: mieliśmy zabrać prywatny samochód naszego znajomego wojskowego, który umarł na służbie na zawał. Jego jeepa trzeba było odebrać z jednego z czarnomorskich obwodów Ukrainy i przywieźć krewnym na Zakarpacie.

Gdzieś pod Humaniem, kiedy przejechaliśmy siedemset kilometrów i nie było już odwrotu, zebrałem całą naszą ekipę na stacji i zwróciłem się do piłkarza: „Słuchaj, jesteś wielką gwiazdą i wzięliśmy cię ze sobą, żeby wykonać jedno szlachetne zadanie. Nasz znajomy wojskowy umarł. Ponieważ nie zginął w walce, a umarł śmiercią naturalną, to administracja wojskowa nie może za darmo przetransportować jego ciała przez cały kraj. A przewiezienie go w komercyjnej chłodni jest bardzo drogie dla niezamożnej rodziny. Dlatego zdecydowaliśmy, że sami go przywieziemy w jego jeepie. I zrobimy to dzięki twojej sławie i autorytetowi, drogi piłkarzu. Weźmiemy ciało zmarłego wojskowego i posadzimy z tyłu w jeepie. Ty siądziesz obok niego i będziesz jechał obok, jako dawny przyjaciel. W już stężałą rękę wojskowego włożymy puszkę pepsi, żeby miał żywszy wygląd. Jak nas będą zatrzymywać na punktach kontrolnych i sprawdzać dokumenty – ty będziesz go obejmować i mówić, że twój przyjaciel zasnął, bo był na długiej zmianie. W ten sposób pomożesz rodzinie zmarłego i zrobisz wspaniały, szlachetny uczynek”.

Kierowcy z naszej ekipy, którzy po dwudziestu z hakiem wyjazdach na front przywykli już do podobnych żartów, z aprobatą pokiwali głowami i z powagą potwierdzili moje słowa. Skołowany piłkarz zbladł i rozejrzał się dookoła, nie wierząc własnym uszom, ale wszyscy pewnie odgrywaliśmy swoje role. Całą następną dobę rozwijaliśmy temat zmarłego – ktoś dawał piłkarzowi ciemne okulary, żeby mógł nałożyć je swojemu przyszłemu towarzyszowi, ktoś radził nagrać w telefonie czyjś głos i włączać na punktach kontrolnych, jakoby od zaspanego zmarłego: „Odczepcie się, dajcie odpocząć”. Słowem, piłkarz uwierzył i już się przygotowywał do ciężkiej drogi powrotnej.

Wszystko się wydało, kiedy wreszcie przyjechaliśmy na pozycje jednostki wojskowej. Tam powiedziano piłkarzowi, że ciało wojskowego bez żadnych problemów wyprawiono do domu na koszt państwa, a zabrać trzeba tylko jego samochód. Dowiedziawszy się o wymyślonej przez nas historii, cała jednostka jeszcze długo rechotała i nawet zaczęła rozwijać tę historię. W ich żartach ciało zmarłego pobratymca sadzano na stołek, na którym miało rzekomo dyżurować obok bramy wjazdowej. Był też całkiem realistyczny żart o tym, że zmarłemu jeszcze przez kilka miesięcy wypłacano pieniądze, wydawano odzież i żywność. Szczególnie zuchwali kpili na temat tego, że stężałe ciało nieboszczyka posadzono na krzesło dowódcy jednostki i przez miesiąc nikt nie zauważał różnicy, a robota szła nawet lepiej, bo nikt nie przeszkadzał.

Przyjaciel zmarłego podsumowywał nasz żart tak: „Fajnie to wymyśliliście, bo dzięki temu nieboszczyk jeszcze kilka dni pożył z nami – w naszych żartach i rozmowach. A że był wesołego i lekkiego usposobienia, to spodobałaby mu się taka »odprawa« na tamten świat”.

Cóż, mam nadzieję, że nie będę żałować, że spisałem tę historię. Jeśli was zszokowała albo zgorszyła – wybaczcie i zrzućcie to na ciężkie realia wojennego czasu. Jakie życie – taki humor.

Piłkarz już więcej z nami nie pojechał.

Przeł. Joanna Majewska-Grabowska

„Dwutygodnik” otrzymał wsparcie w ramach funduszu Creators for Ukraine, zarządzanego przez CISAC we współpracy z ZAiKS-em. Dział ukraiński powstaje także dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

Partnerzy działu ukraińskiego