Niestygnąca zimna wojna
Foto: Walking to school. Ghana. Photo: © Arne Hoel / The World Bank, 2.0 Generic (CC BY-NC-ND 2.0)

19 minut czytania

/ Obyczaje

Niestygnąca zimna wojna

Kateryna Botanova

Wole Soyinka wzywa Afrykę do przełamania odwiecznej roli ofiary, wyobrażonej odrębności. A to dlatego, że mimo oczywistej potrzeby wysuwania na pierwszy plan własnych potrzeb i interesów nie da się uciec przed światową historią. Ona nie dzieje się gdzie indziej, ona dzieje się wszędzie

Jeszcze 5 minut czytania


Kilka miesięcy temu, w czerwcu 2023 roku, nigeryjski pisarz, laureat Nagrody Nobla, Wole Soyinka, wydał nową książkę, „The Putin Files”, zawierającą wystąpienia i wykłady, w których, jak sam stwierdza, „idzie śladami Putina”. Fakt, że afrykańscy intelektualiści i politycy poświęcają uwagę rosyjskiej wojnie w Ukrainie nie jest niczym dziwnym, zresztą nie jest to nic nowego. Dziwić może natomiast, że w przeciwieństwie do zdecydowanej większości afrykańskich dyskursów wojennych (które przeważnie obracają się wokół trzech kwestii: europejskiego rasizmu i preferencji dla ukraińskich uchodźców, kryzysu zbożowego i jego skutków dla Globalnego Południa, zagrożenia ze strony unipolarnego świata, którym niewątpliwie będą kierować Stany Zjednoczone po porażce Rosji) Soyinka mówi o sprawach zupełnie odmiennych, równocześnie proponując inny punkt widzenia w odniesieniu do tych stałych tematów.

Pisarz ma odwagę zarzucić afrykańskim politykom, którzy postanowili zaangażować się w misję pokojową, tchórzostwo i niezdecydowanie oraz brak własnej oceny moralnej wobec katastrofy humanitarnej, rozgrywającej się na ich oczach już od półtora roku; natomiast ogólnoafrykańskiej debacie publicznej, niezależnie od jej pokawałkowania – niezdolność dostrzeżenia bezpośredniego wpływu wojny, innego niż kryzys zbożowy, na przyszłość Afryki. Soyinka pyta ironicznie: „Po co miałaby Afryka albo dowolna instancja związana z tym kontynentem wsadzać nos w sprawy Putina? Oczywiście, jeśli przyjmiemy, że katastrofa humanitarna, która trwa obecnie w Ukrainie, w ogóle jest wyłącznie sprawą Putina”.

Z ukraińskiego, czy też ogólnie europejskiego, punktu widzenia, też oczywiście pokawałkowanego, trudno ocenić, jak bardzo radykalne są słowa Soyinki w afrykańskim kontekście. Polityczne i pozapolityczne dyskusje o „wojnie Putina”, „sprawach Putina” czy „naturalnej strefie wpływów Putina” zaczęły się na tym kontynencie na długo przed pełnowymiarową inwazją na Ukrainę, a rozmowy o etyce decyzji politycznych ciągną się w nieskończoność. Mnie jednak chodzi tu nie o czasowe czy przestrzenne pęknięcie między Europą i Afryką, tylko o rozdarcie historyczne i kontekstowe, rozdarcie związane z rozumieniem sprawiedliwości, równości, lojalności i podziału władzy.

Nie da się pokonać tego rozdarcia bez zrozumienia jego przyczyn: źródeł stosunku afrykańskich polityków i większości afrykańskich społeczeństw wobec wojny przeciwko Ukrainie, który waha się od obojętnej neutralności do otwartego poparcia Putina.

Wojna białych ludzi

Soyinka musi stwierdzać rzeczy pozornie oczywiste: że ta wojna dotyczy wszystkich, bo narusza nie tylko globalny podział zasobów, ale też ogólnoświatową równowagę swobód i demokracji, a także, co najważniejsze, same pojęcia „humanitaryzmu” i „ludzkości”. Wynika to stąd, że w wielu afrykańskich kontekstach społeczno-politycznych takie poglądy wcale oczywiste nie są. Kiedy na początku bieżącego roku próbowałam znaleźć pisarkę czy pisarza z Afryki lub z diaspory, z którymi moglibyśmy porozmawiać o wspólnych i odmiennych doświadczeniach wojny, przemocy, straty i żałoby dla projektu ukraińskiego PEN Clubu, to wśród całej grupy kontaktów, w które obrosłam przez cztery lata badania dekolonialnych praktyk artystycznych w Afryce Północnej i Subsaharyjskiej, nie znalazłam nikogo. „W moich kręgach uważa się to albo za wojnę białych, która tu nikogo nie dotyczy, albo postrzega się waszą wojnę jako podjętą przez USA próbę osłabienia Rosji” – z żalem powiedziała mi tłumaczka z Burkina Faso, gdzie tylko w 2022 roku doszło do dwóch przewrotów państwowych.

Afryka jako taka, a także dowolne jej kraje w szczególności, nigdy nie była częścią rozwiązywania światowych problemów, a tylko częścią samych tych problemów – zwłaszcza z punktu widzenia europejskich i amerykańskich centrów, podejmujących globalne decyzje polityczne. Mimo ponad sześćdziesięcioletniej formalnej podmiotowości politycznej Afryka była i w znacznym stopniu nadal jest przedmiotem globalnej polityki: kluczowe decyzje dotyczące różnych aspektów jej życia wciąż podejmowane są albo w byłych metropoliach, albo w globalnych instytucjach polityczno-gospodarczych w rodzaju Banku Światowego albo MFW, które w istocie trzymają większą część kontynentu w roli finansowych zakładników (21 krajów afrykańskich albo zbankrutowało, albo znajduje się na krawędzi bankructwa). Jeśli do tej ograniczonej dzisiejszej podmiotowości dodać długą historię kolonizacji, niewolnictwa, rabunku i eksploatacji, a potem krótszą, ale nie mniej traumatyczną i krwawą postkolonialną historię wojen i konfliktów, w wyniku otrzymamy całkowicie zrozumiały, niemniej bolesny i paraliżujący resentyment Afrykanów wobec bogatej, białej Globalnej Północy.

Ogromnie aktywny dyskurs dekolonizacyjny w samej Afryce, a także w wielkiej afrykańskiej diasporze, walczy o uświadomienie przez różne afrykańskie wspólnoty i społeczeństwa ich własnej podmiotowości, wartości, zdolności do kierowania własną przyszłością. Od 2016 roku w Senegalu, w Dakarze, dwóch kluczowych afrykańskich filozofów, Felwine Sarr z Senegalu i Achille Mbembe z Kamerunu (obydwaj już od wielu lat pracują i wykładają w Afryce, Europie i Ameryce Północnej), zbiera czołowych badaczy i badaczki, pisarki, filozofki i artystki na Dakarskich Spotkaniach Intelektualnych (Ateliers de la pensée de Dakar). Wspólnie dyskutują, rozmyślają i marzą o licznych potencjalnych wariantach przyszłości Afryki i jej roli w globalnych procesach dnia dzisiejszego. Dziesięć lat wcześniej jeden z najważniejszych głosów literatury nigeryjskiej, Ben Okri, mówiąc o przełamywaniu ciszy, która spowijała Afrykę przez kilka ostatnich stuleci, pisał: „Stoimy na progu nowej epoki. Największa odpowiedzialność naszego czasu spoczywa nie tylko na wielkich państwach, lecz także na niezliczonych małych narodach, których pradawne marzenia znajdują się na granicy ostatecznego wyginięcia. Odpowiedzialność niedocenionych, nieusłyszanych, milczących jest większa niż kiedykolwiek. I waga tej odpowiedzialności wynika z jednej kwestii: w istocie walczymy o ludzką twarz świata. Walczymy o wyzwolenie świata dla lepszej przyszłości. Walczymy o światową równowagę i sprawiedliwość”.

Bardzo trudno jest jednak przezwyciężyć stygmat „nieustannego problemu ludzkości”. Po pierwsze więc, rosyjska wojna w Ukrainie wydaje się wyłącznie odległą, europejską „wojną białych ludzi”. Po drugie, Afryka ma wiele własnych problemów wewnętrznych, które wymagają wzmożonej uwagi. Po trzecie, poza głosowaniami w ONZ nikt z „silnych świata tego” nie zaprasza Afryki do kręgu tych, którzy rozwiązują światowe problemy. Wreszcie, po czwarte, od początku pełnowymiarowej inwazji na Ukrainę Afryka przeżyła i wciąż przeżywa sporo własnych wojen i konfliktów (Etiopia, Sudan, Niger, tę listę można ciągnąć), tymczasem ile miejsca zajmują one w światowych mediach czy agendzie politycznej?

„Liczba utonięć w Morzu Śródziemnym (kilka tysięcy), liczba osób dotkniętych klęską głodu w Somalii (kilkaset tysięcy) albo liczba bezpośrednich ofiar wojny w Etiopii (ponad pół miliona) jest powszechnie ignorowana. Kiedy Europejczycy czytają w gazetach, że wojna rozpoczęta przez etiopski rząd zabiła więcej ludzi, niż zginęło w wojnie w Ukrainie, odruchowo odrzucają tę informację, klasyfikując ją jako odległą wojnę w egzotycznym miejscu. Najpewniej odłożą gazetę, nie dostrzegając nawet, że kawa, którą piją, pochodzi właśnie stamtąd” – pisze Joël Glasman, profesor historii Afryki na Uniwersytecie w Bayreuth.

Afrykański resentyment wobec zbiorowej Globalnej Północy ma tak wiele codziennych źródeł, że przy całej absurdalności, a nawet amoralności porównania liczby ofiar wojny w Etiopii i w Ukrainie, trudno go nie zrozumieć. Kameruński filozof i pisarz Achille Mbembe zarzuca Globalnej Północy (Globalnemu Zachodowi, jak sam go określa) moralną hipokryzję, dwulicowość, gdzie europejskie wartości i zasady filozofii moralnej radykalnie odstają od rzeczywistych działań i decyzji, zwłaszcza poza Europą.

Soyinka wzywa Afrykę do przełamania tej odwiecznej roli ofiary, tej wyobrażonej odrębności. A to dlatego, że mimo oczywistej potrzeby wysuwania na pierwszy plan własnych potrzeb i interesów, nie da się uciec przed światową historią, której skądinąd nie można dzielić na globalną i obcą oraz lokalną i własną. Ona nie dzieje się gdzie indziej, ona dzieje się wszędzie.

A jeśli przesuniemy wzrok i spojrzymy na światową historię z europejskiego punktu widzenia, to może się okazać, że nie dzieje się ona gdzie indziej: dzieje się tylko tutaj, w Europie (może też trochę w Ameryce Północnej). A wszystko, co dzieje się „nie tutaj”, chyba nie bardzo jest historią. Jeśli pomyśleć o światowej historii z ukraińskiego punktu widzenia, to historia nieustannie dzieje się właśnie tu, boleśnie uderzając w każde pokolenie, odbierając mu coś istotnego, zasadniczego – wolność, tożsamość, życie. Dzięki takiej perspektywie może się okazać, że między społeczeństwem ukraińskim i społeczeństwami afrykańskimi znajdziemy więcej punktów wspólnych niż różnic, więcej przestrzeni dla solidarności i wymiany niż konfliktu czy porównywania, kto więcej wycierpiał.

Związki, które nas łączą

Aby jednak dostrzec i przyjąć te potencjalne solidarności, Afryka musi najpierw zobaczyć Ukrainę jako coś więcej niż teren zderzenia interesów dwóch „supermocarstw” – Rosji i USA – czyli dojrzeć właśnie siebie samą. Soyinka zarzuca swoim licznym wirtualnym rozmówcom ślepotę i lenistwo intelektualne, przeszkadzające w zrozumieniu, że „oś ideologiczna”, wokół której znaczna część Afryki wciąż buduje swój obraz świata, nie jest zjawiskiem wiecznym i niezmiennym, i nie definiuje w sposób ostateczny pozycji ideologicznej tej czy innej jej strony. W istocie Soyinka chyba jako pierwszy stwierdza publicznie, że Afryka wciąż wybiera życie w epoce zimnej wojny, w czarno-białym świecie, w którym Związek Radziecki, czyli dzisiejsza Rosja, stanowi jedyną alternatywę i jedyny czynnik powstrzymujący „imperium zła” i globalny kapitalizm ekstrakcyjny – USA, a wraz z nim całą Globalną Północ.

Badacz z University of the Witwatersrand w Johannesburgu, William J. Mpofu, w artykule o Afryce jako oczywistej ofierze wojny w Ukrainie pisze o „młodym Euroamerykańskim imperium”, które pragnie rządzić unipolarnym światem, gdzie Chiny i Rosja nie będą w stanie z nim konkurować. W jego oczach, a także w oczach wielu innych afrykańskich uczestników dyskusji o globalnych problemach, Ukraina jest w obecnej wojnie tylko pretekstem do kolejnej próby sił, a Afryka, jak zawsze, „trawą, która cierpi, kiedy walczą słonie”. A jednak bez wahania wybiera tę walkę słoni, i jeden z nich otrzymuje niemal całe afrykańskie poparcie.

Mimo Konferencji w Bandungu i aktywnego udziału wielu krajów afrykańskich w Ruchu Państw Niezaangażowanych Afrykę wiele łączy z Rosją. Dokładniej ze Związkiem Radzieckim, ale w tym przypadku, podobnie jak w wielu innych, uwidaczniają się skutki długotrwałego i konsekwentnego zrastania się i wchłaniania przez Rosję dziedzictwa ZSRR oraz Imperium Rosyjskiego. Dodatkowo przez ostatnie dziesięciolecia Rosja intensywnie podkreślała znaczenie ZSRR dla afrykańskiej walki o niepodległość.

Od lat 60., czyli niemal od samego początku zdobywania niepodległości przez państwa afrykańskie, Związek Radziecki i ogółem blok socjalistyczny odgrywały ważną rolę w rozwoju nowych krajów tego kontynentu. Były to inwestycje w projekty infrastrukturalne i rozwojowe (a niekiedy wręcz ich sponsorowanie), w oświatę i medycynę, wsparcie dla nowych przywódców, liczne stypendia pobytowe dla studentów i stażystów z szerokiego spektrum specjalności, a dla krajów, które wybrały państwowość socjalistyczną, także mentoring. Oczywiście radziecka pomoc dla Afryki i całego „Trzeciego Świata” w żadnym razie nie była szlachetnym gestem. Miała ona podłoże polityczno-ideologiczne, a także gospodarcze: dzięki projektom rozwojowym Związek Radziecki zyskiwał dostęp do ogromnych pokładów cennych kopalin na tym kontynencie oraz do serc i rozumów ludzi tworzących jego przyszłość. A przy tym ucierał nosa blokowi kapitalistycznemu.

Tak czy siak, „Trzeci Świat” z pewnością znalazłby własną drogę również bez pomocy „Drugiego”, tyle że byłaby to zupełnie inna droga. Poza wszystkim innym Związek Radziecki poświęcał wiele uwagi budowaniu kontaktów kulturalnych z kontynentem afrykańskim, stale zapraszając pisarzy, filmowców i innych aktualnych albo przyszłych liderów opinii publicznej na festiwale, finansując związki i organizacje artystyczne. To, czego nie można było wydać czy pokazać na Zachodzie – głównie z powodu całkowitego braku zainteresowania – zyskiwało życie i odbiorców w „Drugim Świecie”. Ci, którzy w latach 60. w Stanach Zjednoczonych podlegali segregacji, czuli się równi i szanowani w Moskwie, Kijowie czy Taszkiencie. Przez długi czas na tym wyrastały „związki, które nas łączą”, jak ujął to jeden z najważniejszych afrykańskich pisarzy Ngũgĩ wa Thiong’o.

Należy pamiętać, że niebagatelną rolę w budowaniu symbolicznej części tych związków odegrały takie posunięcia jak na przykład poparcie – nawet jeśli czysto formalne – Związku Radzieckiego dla Patrice’a Lumumby podczas kryzysu kongijskiego 1960 roku. W trakcie przewrotu wojskowego Lumumba, pierwszy premier Demokratycznej Republiki Konga i jeden z kluczowych przywódców afrykańskiej walki antykolonialnej, zwrócił się do USA i ONZ z prośbą o wsparcie, jednak spotkał się z odmową (ONZ wprowadziła wojsko, ale z bardzo ograniczonym mandatem), zarówno dlatego, że był otwartym komunistą, jak i dlatego, że obawiano się pogorszenia stosunków z Belgią, od której uniezależniało się Kongo. W styczniu 1961 roku Lumumba został zabity, jakoby nie bez udziału amerykańskich i belgijskich służb specjalnych, i trwale wpisał się w afrykański panteon „ojców założycieli” niepodległości, bojowników z kolonializmem i rasizmem, panafrykanistów, wraz z Kwame Nkrumahem (Ghana), Léopoldem Sédarem Senghorem (Senegal) czy Jomo Kenyattą (Kenia). W tym samym roku Moskwa otworzyła Uniwersytet Przyjaźni Narodów im. Patrice’a Lumumby, na którym przez kolejnych trzydzieści lat studiowały kluczowe osobistości Afryki, Ameryki Południowej i Azji.

„Jak długo jeszcze będziemy wypłacać dywidendy za to, co w żadnym razie nie było bezinteresowną pomocą? Tak, cenimy otrzymaną pomoc, zwłaszcza z okresu walki o niepodległość… Ale, chwileczkę, jak długo będzie się nam odmawiać prawa do własnych przekonań moralnych?” – pyta Soyinka podczas prezentacji swojej książki w Lagos.

Możliwe linie solidarności

Jednak przekonania moralne mają swoją cenę, a ceną tą jest wolność. W szpagacie między dawnymi lojalnościami i obecnymi zależnościami, między całkowicie usprawiedliwioną chęcią życia w multipolarnym świecie i ogromnym resentymentem wobec Globalnej Północy, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, które za pośrednictwem regulatorów rynku i ponadnarodowych korporacji kontrolują i wykorzystują Afrykę, między walką o własną podmiotowość geopolityczną i kulturową a nieustannym odtwarzaniem traumy drugorzędności i ofiary – Afryka (albo Afryki, jak proponuje senegalski filozof Souleymane Bachir Diagne) okazuje się tkwić w pułapce wielkiego braku wolności. Zapętlenie w zimnowojennej retoryce, w odtwarzaniu świata bipolarnego, w którym należy wybrać jedną ze stron, prowadzi do tego, że jedyną alternatywą dla ekstrakcyjnego kapitalizmu i neoliberalizmu Globalnej Północy okazuje się neokolonializm i autorytaryzm Rosji (oraz Chin).

Wydaje mi się, że tu właśnie powinny zawiązywać się liczne linie solidarności i wzajemnego wsparcia między Ukrainą a państwami afrykańskimi – wokół nader aktualnej konieczności niedopuszczenia do nowej czy powtórzonej zimnej wojny z jej przestarzałymi alternatywami, na których straci zarówno Ukraina, jak i Afryka czy całe Globalne Południe. Bardzo odmienne, ale jednak podobne doświadczenie kolonializmu i ucisku, przedmiotowego traktowania, nierówności społecznych, politycznych i gospodarczych, zniewolenia przy podejmowaniu kluczowych decyzji powinno nie tylko nie przeszkadzać, ale wręcz pomagać w tworzeniu wspólnego pola walki z pozostałościami imperiów. Ostatecznie, jak pisze Soyinka, Putin jest zarówno rzeczywistością, jak i metaforą. Metaforą zła, któremu trzeba się sprzeciwić, bo to jedyny możliwy wybór moralny. Metaforą tego, że we współczesnym świecie nie mogą istnieć izolowane „strefy wpływów” i „interesów”, które byłyby większe i ważniejsze zarówno od konkretnych ludzkich żyć, jak i od globalnej sprawiedliwości. Kolegom intelektualistom oraz politykom z Globalnego Południa Soyinka proponuje walkę o nowy porządek światowy – „W poszukiwaniu Człowieka”.

Oczywiście najważniejsze zadanie Ukrainy polega teraz na podtrzymaniu walki i na wygraniu tej strasznej wojny. Wygląda jednak na to, że budowanie i pielęgnowanie sieci wsparcia i solidarności także jest naszym zadaniem. W tym celu w europejskiej przestrzeni musi rozbrzmiewać więcej głosów podobnych do głosu Wole Soyinki, w tym celu kolonialna i postkolonialna historia Afryki (i nie tylko Afryki) musi być częścią naszych własnych działań emancypacyjnych, a ogromny dorobek kulturalny i intelektualny, związany z dekolonizacją Afryki – częścią naszych horyzontów intelektualnych. Na to właśnie warto wydatkować energię, a nie na przemianowywanie kijowskiej ulicy Patrice’a Lumumby na ulicę Jana Pawła II. Dziś może się to zdawać zadaniem ponad siły, ale nikt go za nas nie wykona.

przeł. Katarzyna Kotyńska


„Dwutygodnik” otrzymał wsparcie w ramach funduszu Creators for Ukraine, zarządzanego przez CISAC we współpracy z ZAiKS-em. Dział ukraiński powstaje także dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

Partnerzy działu ukraińskiego