Życie polityczne nauczyło nas, że strach jest poręcznym i skutecznym narzędziem. Bardzo sprawnie potrafi nim operować prawica, dzięki czemu na sztucznie wykreowanym lęku przed uchodźcami, a później przed społecznością LGBT wygrywa kolejne wybory. Galeria Arsenał w Białymstoku zbudowała wokół kategorii strachu wystawę traktującą temat bardzo poważnie. Dwadzieścia sześć prac artystów z Ukrainy, Armenii, Białorusi, Polski i Gruzji to leksykon współczesnych frustracji, choć zamiast z baśni i horrorów, wyjętych z mediów i pamięci zbiorowej.
Wystawę otwiera praca Mariny Naprushkiny, białoruskiej artystki, mieszkającej w Berlinie, która podczas pracy z uchodźczyniami spotyka się z powszechną dyskryminacją i niepewnością. Strach jest wśród tych kobiet zinternalizowany do granic, a szanse na bunt niewielkie. Na wejściu do galerii zawisły dwa sztandary artystki z hasłem: „Your Fear, Your Hate” oraz „Our Capital, Our Mandate”. A więc już na starcie dostajemy nadzieję.
Obok, w wydzielonej przestrzeni wideo Pawła Żukowskiego „Przeszedłem”. W rocznicę pierwszego białostockiego marszu równości artysta powtórzył jego trasę z tęczową flagą w ręku. Marsz równości w Białymstoku to już wydarzenie-pomnik – dopuszczona przez policję kontrmanifestacja środowisk narodowych, ataki na uczestników i pogromowa atmosfera. O marszu pisały media na całym świecie, po kilku tygodniach sprawa ucichła, ale społeczny (i niesprawiedliwy) obraz Białegostoku – to miasto, w którym biją na ulicach, nie przyjeżdżajcie tu – pozostał.
Strach
kuratorzy: Nikita Kadan, Sergey Shabohin, Monika Szewczyk, Eliza Urwanowicz-Rojecka, Natalia Vatsadze, Galeria Arsenał, Białystok, do 18 października 2020.
Żukowski przemierza ulice Białegostoku i wbrew oczekiwaniom nic się nie wydarza – nikt go nie zaczepia, nikt nie bije. W tle wybrzmiewają okrzyki i skandowania – „bóg, honor, ojczyzna” albo Mazurek Dąbrowskiego na gardła kibiców – to dźwięki z zeszłego roku, które zapisały się na relacjach wideo z marszu. Dzisiaj, przetworzone przez Żukowskiego, towarzyszą nam przy oglądaniu całej ekspozycji. Dziwnie realne, jakby przed wejściem do galerii czekał na zwiedzających rozwścieczony tłum – to bardzo nieprzyjemne złudzenie skierowało mnie do drzwi, aby upewnić się, że to tylko rzeczywistość w ramach wystawy.
Obok ekranu z wideo słynny już karton z napisem „Nigdy w życiu nie baliśmy się tak bardzo”. Gdyby miało to być motto całej wystawy, brzmiałoby raczej: „Nigdy nie przestaliśmy się bać”. Bo wątki aktualne zderzają się tu z pracą na archiwach i pamięci zbiorowej. Te drugie eksplorują szczególnie ukraińscy artyści: Nikita Kadan skupia się na manipulacji obrazami fotograficznymi z archiwów pogromów lwowskich, Yevgenia Belorusets robi pracę o wygnaniu ludności romskiej, a Dana Kosmina o konflikcie mieszkaniowym Romów i Ukraińców.
Monika Szewczyk, zapowiadając wystawę ponad rok temu, mówiła, że „wszędzie w Europie czujemy napięcie”, chociaż ciągle jesteśmy oswajani z lękiem przed katastrofą, sztuka potrafi te nastroje podbijać. Strach codzienny oswajają media społecznościowe, a informacja ma tak krótki żywot, że obrazów, które organizowały zbiorową panikę na początku roku, już nawet nie potrafię wymienić. Fakt faktem, na świecie trwają wojny i są na wyciągnięcie ręki, o czym mówią sugestywne prace Zhanny Kadyrovej i Mikhaila Synkova (w Arsenale pod pseudonimem A.R.Ch). Kadyrova po raz kolejny w Białymstoku pokazuje „Strzały” – serię ceramicznych płyt ze śladami, które przypominają odciski po kulach. To praca z 2015 roku, powstała chwilę po rozpoczęciu wojny w Donbasie. Wcześniej artystka używała tego samego materiału. Tym bardziej wymownie wybrzmiewają na wystawie jej prace – rzeczywistość wojenna przekształciła wszystko, nawet materiał, z którego do tej pory artystka korzystała, nosi jej ślad. Narzuca się pytanie: jak tworzyć w wojennej codzienności?
Prace A.R.Ch. to dla mnie najmocniejszy, chociaż chyba bardziej przez okoliczności niż przez samą sztukę, moment wystawy. Oniryczna seria rysunków z cyklu „Wesele psów” jest sama w sobie niepokojąca, ale bardziej o strachu jest jedenaście pustych ram, które wiszą zamiast niej na ścianie. Prace artysty zostały zatrzymane na granicy przez białoruskie służby celne, więc galeria zdecydowała się pokazać tylko jedną z planowanych dwunastu. Reszta to puste miejsca po nich, bardzo wymownie oddające sytuację białoruskich artystów, którzy zostali w kraju.
Artyści z Polski odnoszą się do współczesnych lęków – jest więc egzystencjalna praca Agnieszki Polskiej „Zapytaj Syrenę”, w której przejawia się strach o środowisko i świat w kryzysie klimatycznym, oraz praca Rafała Bujnowskiego „Maseczki” – odciski pędzla na papierowych ręcznikach, które artysta wysyłał do swoich przyjaciół w trakcie pandemii z komentarzem: „może się do czegoś przydać”.
Zresztą pandemia to kontekst wystawy, którego w zeszłym roku kuratorzy nie mogli przewidzieć, podobnie jak tego, że sytuacja w Białorusi przemieni się w trwające już prawie dwa miesiące uliczne demonstracje, dające obraz siły obywatelskiego społeczeństwa i wzruszające cały świat pokazem godności i solidarności. Wystawa nie oddaje jednak pola i nie zamienia się w postcovidową ekspozycję. Może praca dźwiękowa Hubert Czerepoka jest takim skinieniem w stronę publiczności spodziewającej się wystawy pandemicznej. „Zostań w domu”, imitująca policyjne komunikaty z czasów lockdownu, nieco pretensjonalnie nawołuje do czytania książek i grożącej nam „pandemii analfabetyzmu”. Umieszczona przed galerią i słyszalna nawet po drugiej stronie ulicy, w niejednym przechodniu wywołuje pewnie wspomnienie z czasów przymusowego zamknięcia i apokaliptycznych komunikatów policji, które zaganiały nas z ulic z powrotem do domów.
Prace białoruskich artystów również nie komentują tego, co dzieje się dzisiaj na ulicach kraju, ale pozwalają nam lepiej zrozumieć, dlaczego to właśnie się dzieje. Sergey Shabohin, który jest współkuratorem wystawy, pokazuje nową instalację „Piramida alienacji”, nawiązującą do chrześcijańskiego symbolu oka opatrzności i odnoszącą się do absurdalnych sytuacji, które władza inicjuje w Białorusi, np. zakazu oklasków w miejscach publicznych ogłoszonego po serii „cichych akcji protestacyjnych”. Instalacja jest elementem tworzonych przez artystę mitologii, w tym przypadku mitu o strachu. Jest też instalacja Alesi Zhitkovich odnosząca się do ataków OMON-u na plażę nudystów. Literacki zapis wydarzeń i delikatna instalacja dźwiękowa to jednocześnie praca o atakach na ciało: ciało polityczne i ciało prywatne.
Szersze zainteresowanie sztuka współczesna zyskuje w Polsce dopiero pod płaszczem skandalu. I podobnie jak rzeźba „Zatrute źródło” Jerzego Kaliny aż do przesady wzbudza skrajne emocje w warszawskiej i internetowej bańce, tak białostocka galeria Arsenał znalazła się pod nieadekwatnym obstrzałem prawicowych mediów.
Za zasłoną na pięterku, w szczególnych warunkach i pod czujnym okiem ochroniarza, można zobaczyć, co ściągnęło na Arsenał gniew ministra kultury. To kilkanaście krótkich prac wideo ukraińskiej artystki AntiGonny, która korzysta z estetyki pornografii. Oburza się fundacja Mamy i Taty, oburza się poseł Adam Andruszkiewicz – oskarżają kuratorów i artystkę o afirmację pornografii i zgorszenie, ale w obliczu obrazów, które dostarcza nam codzienność – w internecie, w mediach, a często na ulicach – nowej kontrowersji nie ma tu wiele. To praca o przemocy wobec kobiet, opresji wobec ciała i samej siebie, podana w sposób wizualnie mocny, bo artystka subwersywnie korzysta z języka pornografii. Siłą rzeczy to praca o roli kobiet we współczesności, czy tego chcemy czy nie, bardzo trafna. Minister Gliński, żądając od Arsenału usunięcia logotypu MKiDN z materiałów do wystawy (która odbywa się w ramach programu Wschód Kultury, finansowanego przez MKiDN), wykonuje gest paniczny. Rzecz w tym, że gest ten, i prawicy, i ministra, autotematyzuje wystawę, bo też bierze się ze strachu. Strachu przed tematem, w którym prawica czuje, że zawodzi.
W Elektrowni jest przede wszystkim duszno. Dużo obrazów i dużo informacji naraz, wystawa jest naprawdę mocna dla widza, który przez kilka miesięcy żył głównie strachem przed wirusem. Analizuje współczesność, nieustannie przypominając, że praktyki strachu często prowadzą do rewolucji, czy jej się chce, czy woli się zostać w domu, ale też że strachem można łatwo zarządzać, wykorzystując go do manipulacji i celów politycznych. Z każdą katastrofą oczekujemy końca świata, a ponieważ ten nie nadchodzi, pozostaje nam przyzwyczaić się, że może tak już po prostu będzie. Może praktyki troski, tworzenie kolektywów, współorganizacja i wzajemna pomoc będą odpowiedzią na kulturę strachu. Może trzeba zacząć powoli bronić się przed tym, dokąd lęk może nas zaprowadzić.