Człowiek z błyskiem w oku
Paweł „Kelner” Rozwadowski w Hybrydach, 1985, fot. Michał Wasążnik

13 minut czytania

/ Muzyka

Człowiek z błyskiem w oku

Rafał Księżyk

Paweł „Kelner” Rozwadowski był prawdziwym muzycznym agentem informacji, który w pionierskim geście wrzucał na nasz grunt czarne rytmy przefiltrowane przez nowofalową wrażliwość: reggae, punk, funk czy rap

Jeszcze 3 minuty czytania

Od razu czuło się, że cały czas coś mu iskrzy i buzuje pod czaszką. I choć ten błysk w oku był łobuzerski, już po chwili spędzonej w towarzystwie Kelnera wiadomo było, że jest w tym facecie dobra energia. Przypomnijcie sobie „Biada biada biada” Izraela. Tak czystych, naiwnych, lecz szlachetnych, na wskroś przejmujących emocji próżno szukać na jakiejkolwiek innej polskiej płycie. Pierwszy album Izraela, podobnie jak „Tehno Terror” Maxa i Kelnera, był wspólnym dziełem duetu Rozwadowski–Brylewski. Obie te płyty łączy również fakt, że pozostały niepowtarzalnym zapisem przełomowych momentów w dziejach najnowszych naszego kraju. „Biada biada biada” to istna krucjata dziecięca w mrokach stanu wojennego, „Tehno Terror” to młodzieńcza jazda bez trzymanki poprzez zamęt okresu transformacji. Tyle wystarcza, aby Kelner na zawsze pozostał w polskiej kulturze, a to zaledwie epizody na jego artystycznej ścieżce. Był on przecież prawdziwym muzycznym agentem informacji, który w pionierskim geście wrzucał na nasz grunt czarne rytmy przefiltrowane przez nowofalową wrażliwość: reggae, punk funk, rap.

Ta ścieżka rozpoczęła się w kręgu pierwszej załogi warszawskiego punka. Wiosną 1979 na koncercie The Boors w domu kultury w Aninie Paweł stał się Kelnerem.

Jedziemy załogą. Jasiu, Beton, Radziwił, Obal, Iliko, Wieteska, Marek, co chce żyć tylko tyle lat, ile żył Sid Vicious. Jest Kazess, Bajera, Filip, Alojzy, Zeus, Wojtas, Majonez... Malutka salka w piwnicy, bez wentylacji, pot w postaci deszczu kapie z sufitu, ściany mokre spływają kroplami. Chłopaki z The Boors ciągle zaczynają jakiś kawałek, grają kilka taktów i od początku, «I’m not a comunist…», «Nuda, nuda aaaa….» wykrzykuje Afa, wokalista zespołu. Każdy dźwięk powoduje, że publiczność zaczyna natychmiast konwulsyjnie drgać, jak wykres oscyloskopu, od razu przekraczając wszelkie dopuszczalne normami parametry. W szaleńczym pogo tracę rękaw marynarki. Wszyscy są mokrzy jakby wykąpani w ubraniach, a w powietrzu tyle energii, że pewnie stutysięczne miasteczko można by zasilić. Euforia. Blitz, perkusista Boors, kiedy mnie widzi, krzyczy «Kelner!!!». Mam istotnie białe spodnie i białą, już bez rękawa, marynarkę autentycznego kelnera z restauracji Orbis… Wciąż gotowy!!!

Tak opisywał tę imprezę we wspomnieniowej książce „To zupełnie fot. Michał WasążnikKelner i Robert Brylewski, portret w ciemni, fot. Michał Wasążnik, 1982nieprawdopodobne”. Afa to Brylewski, który wkrótce później przemianuje zespół na Kryzys. Kazess to Kazik Staszewski, który niebawem założy Poland. Kelner z kolegami z liceum w Wilanowie stworzył Fornit, pierwszy z serii efemerycznych bandów, wśród których były jeszcze No Price, duet z Blitzem, czyli Kamilem Stoorem, oraz Dexapolcort. W 1980 powstał Deuter, który, we wciąż zmieniających się składach, działając niespiesznie, pozostał bazowym zespołem artysty przez następnych 40 lat, aż do końca. Zmieniał się nie tylko skład, ale też stylistyka, bo punk był dla Kelnera inspiracją, ale nigdy ograniczeniem. Najzwięźlej podsumował obyczajową historię polskiego punka w wywiadzie dla pisma „Brum” w 1995 roku.

Była impreza Sound Club w Remoncie, gdzie grali z płyt tylko punka, a my przychodziliśmy szaleć. Dookoła sali na krzesłach siedzieli milicjanci i socjolodzy, patrzyli na to nowe zjawisko. Potem zrobiło się z tego wojsko czarnoskóro-jeżo-glanowe. Podobno nawet kolor sznurówek ma znaczenie. Ludzie, opamiętajcie się!

Te pierwsze doświadczenia, gdy musiał odnaleźć się w roli frontmana, ukształtowały go na zawsze. W swoim ostatnim długim wywiadzie, którego udzielił mi do książki „Dzika rzecz”, opowiadał:

Bardziej jestem tekściarzem, poetą niż muzykiem, nie jest dla mnie bardzo istotne, czy będę śpiewał z muzyką rockową, czy do beatu, chodzi o poszukiwania narzędzi do emisji tekstu. Zaczynałem od tego, na co mówi się dziś freestyle. W moim pierwszym zespole, Fornicie, była jedna napisana piosenka, w Dexapolcort nie mieliśmy żadnej, śpiewałem z bani, improwizowałem. Przed koncertem chodziłem po klubie, popatrzyłem, posłuchałem, o czym gadają, wyczułem nastroje, wychodziłem na scenę, zamykałem oczy i jechałem. A potem zacząłem freestylować w obrębie funkowego groove’u, najpierw podczas imprez.

Jakim był tekściarzem? W Deuterze objawił się jako nieustraszony załogant ze wściekłym „message’em”, jak w bezpardonowych komentarzach PRL-owskich realiów, „40 lat”, „Młodym hipokrytom”. Ale też jako liryk śpiewający o „dziecięcych uczuciach”. Był też przenikliwym obserwatorem i satyrykiem, czemu najlepszy wyraz dał w melodeklamacjach z „Tehno Terroru”. Odrębną jakość stanowią traktujące o „ludziach Babilonu” moralitety naiwne z piosenek Izraela, napisane w stanie wojennym.


W nowej rzeczywistości, która nastała po 13 grudnia 1981, załoga z klubu Remont zanurzyła się w osobliwej wspólnotowej podróży do wnętrza. Z jednej strony słuchanie reggae i czytanie Biblii, z drugiej gorączkowa, iście kompulsywna nadkreatywność, a wszystko to w chmurze marihuany. Nie zabrakło im przy tym prawdziwej brawury.

fot. Michał WasążnikKelner w klubie Remont, 1982, fot. Michał WasążnikTak wspominał Kelner ten czas w „To zupełnie nieprawdopodobne”:

Gramy próby w kanciapie po Brygadzie, w Rivierze pod fotelami sali kinowej. W sytuacji „dwie Polski” wspólnie zaczynamy podróż. Na Syjon, na Syjon... Świętą górę Syjon. Na poziom świadomości bez chorej ambicji i zazdrości, bez nienawiści. Braterstwo. Po przekroczeniu pewnych wewnętrznych granic otwiera się nowa przestrzeń, a stara rzeczywistość zostaje w jakimś skansenie za szybą.

Gdy rozpadała się Brygada Kryzys i rozeszły się ścieżki Brylewskiego i Tomka Lipińskiego, to z Kelnerem Brylu stworzył kolejny twórczy duet. Ich pierwszym wspólnym przedsięwzięciem było własnoręczne wykonanie zina „Siły”.

„Dopiero teraz zorientowałem się, że w psychiatrii stosuje się takie metody podczas leczenia depresji, żeby komuś znaleźć zajęcie”, po latach komentował Brylu tę pracę w książce „Kryzys w Babilonie”.

„Siły” ukazały się w dwóch egzemplarzach wykonanych na bazie kolaży wycinków z PRL-owskiej prasy, ze szczególnym uwzględnieniem tak popularnych wówczas pism wojskowych. Akcja zmieniła się w kapitalny performans, gdy Kelner i Brylu, kompletnie ujarani, udali się na Mysią i w urzędzie cenzury przedłożyli swe dzieło, prosząc o zgodę na oficjalną publikację. Nie przepuszczono ich dalej niż na portiernię, ale konfuzja urzędników była bezcenna. Na swój sposób wykonali rasową sytuacjonistyczną prowokację. Kolaże przechwyconych elementów oficjalnej propagandy realizowali też na gruncie filmu i muzyki. Podczas koncertów Deutera wyświetlali montaże kronik filmowych i własne filmy. Pod szyldem T-34 w piwnicy Hybryd w 1986 roku nagrali kilka miksów, gdzie w dźwiękowe pętle wplecione zostają urywki z audycji reżimowej telewizji. Mając do dyspozycji trzy magnetofony kaseciaki i efekt echa, opracowali metodę chałupniczego, analogowego samplingu.


Muzyczna kooperacja duetu zaczęła się w 1982 roku od ulotnych formacji Anarchia i Aurora. Tamten okres dokumentuje dokument nakręcony przez holenderskiego filmowca Jacques’a de Koniga pod tytułem zaczerpniętym z wypowiedzi Kelnera, „I Could Live in Africa”. A potem, na początku 1983, powstał reggae’owy Izrael. Cały repertuar debiutu „Biada biada biada” stworzyli Brylu i Kelner, przyjmując, że każdy napisze po sześć piosenek na płytę. Po nagraniu albumu Kelner zagrał jeszcze z Izraelem słynną trasę z Misty In Roots, a potem reaktywował Deuter. Wciąż rezonował z Brylem, spotykali się w salach prób klubu Hybrydy, wokół którego rozwijała się najciekawsza alternatywna scena Warszawy. To wtedy stworzyli pamiętny Grand Festival Róbrege, który w latach 1983–1990 należał do najważniejszych przeglądów muzyki niezależnej.

W 1985 roku Kelner pokazał nowe oblicze, nie mniej rewolucyjne na polskiej scenie. Zaserwował własną wizję, arcywpływowego na nowofalowej scenie, a u nas prawie nieobecnego punk funka. Wziął do składu soulową wokalistkę Beatę Pater i jazzowego basistę Krzysztofa „Kciuka” Jaworskiego. Został po nich tylko singiel „Średniowiecze/ Złe myśli”. Publika nie była na to gotowa. Postanowił ją edukować. W 1986 zaczął prowadzić w Hybrydach cotygodniowy „Rap Club”, gdzie grał jako jeden z pierwszych polskich didżejów nową czarną muzykę z kręgu hip-hopu i house’a. Podczas tych imprez zaczął deklamacje do groove’u.

„Dla mnie to było kolejne wydanie tej samej energii, energii otwarcia, którą najpierw znalazłem w punku, potem w reggae” – mówił w 1995 roku w wywiadzie dla „Brumu”.

fot. Michał WasążnikKoncert Izraela w Stodole, 1983, fot. Michał Wasążnik

Pierwsza płyta Deutera, „1987”, nie udała się brzmieniowo, ale przyniosła prekursorskie nagranie rapowe, „Nie ma ciszy w bloku”. A potem nastał kolejny skład, Robert Sadowski, Tadeusz Kaczorowski, Piotr „Fala” Falkowski. Kiedy Kelner nie zgodził się śpiewać po angielsku, koledzy zaczęli współpracę z Dariuszem „Maleo” Malejonkiem i powstał Houk. On natomiast skoncentrował się na duecie Max i Kelner.


Wydany w 1992 roku album „Tehno Terror” w wymiarze muzycznym jest pionierskim na polskim gruncie undergroundowym wyciągiem z czarnej muzyki tanecznej. W wymiarze tekstowym – chwytanym na gorąco obrazem Polski doby fundamentalnej przemiany. Kelner opisał tę rzeczywistość w utworach do spektaklu Akademii Ruchu „Droga do nieba, droga do piekła”.


„Scenografia składała się z widm Pałacu Kultury i kościoła Popiełuszki, a pośrodku pojawiało się przerobione godło, orzeł, który w jednym skrzydle trzymał flachę whisky, a w drugim kij bejsbolowy, miał czapkę z daszkiem odwróconym do tyłu i koszulkę z napisem Camel” – wspominał Kelner w „Dzikiej rzeczy”.

Publiczności nie dane było to zobaczyć, bo dosłownie w przeddzień premiery w żoliborskim kinoteatrze Tęcza szef Akademii przestraszył się i premierę odwołał. Teksty wykorzystał Kelner w nowym projekcie. Na początku lat 90. Max i Kelner zagrali kilkadziesiąt koncertów, pojawiając się na pierwszych imprezach rave’owych. Bo też byli jedynym wtedy w kraju „live actem”, który do takiej imprezy pasował. Nie wyszli jednak z undergroundu. Większy rozgłos zdobył Kelner, łącząc siły z Dezerterem, gdy na płycie „Deuter” i wspólnej trasie w 1995 roku przypomnieli najważniejsze utwory jego macierzystej grupy.

fot. Michał WasążnikKoncert Deutera w Harendzie, 2010, fot. Michał Wasążnik

W nowym wieku u Kelnera zapanowało muzyczne ożywienie. Po reaktywacji Izraela w roku 2006 powrócił do zespołu i nagrał z nim płytę „Dża ludzie”, równie dobrą jak te sprzed lat. Pamiętam, że na koncertach w nowym wieku młoda publiczność najgoręcej przyjmowała repertuar z najwcześniejszej fazy z jego piosenką „Płonie Babilon” na czele. Na koncerty powrócił Max i Kelner, razem z Brylem mieli też nowy, okazjonalny zespół Kabaret Starszych Punków. Wciąż występował z Deuterem i w 2011 nagrał płytę „Śmieci i diamenty”, drugi regularny album zespołu. W 2012 wydał cytowane tu nie raz kapitalne, napisane z beatnikowską werwą wspomnienia „To zupełnie nieprawdopodobne”. Miał swoją audycję w warszawskim RDC. W 2019 roku zaczęło się u niego kolejne twórcze przyspieszenie. Powstał nowy zespół, Nie Cierpiące Zwłoki, z którym w roku 2020 miał nagrać nową płytę.


Wszystko to przerwała śmiertelna choroba. Odszedł 11 października 2020. Miał 58 lat. Ten jego błysk w oku, ta energia, która za nim stoi, nie zniknęły, w jakiejś części zostały na zawsze we wspomnieniach i w piosenkach.

Dziękujemy Michałowi Wasążnikowi za udostępnienie nam zdjęć z archiwum.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)